Uwielbienie zapewne wynika z tego, że kiedy Kosmyk zabrał się wreszcie za malowanie, ja spokojnie mogłam położyć się na trawie i co piętnaście minut przekładać się z boku na bok. Moje dziecko pochłonęło malowanie całym sobą, a ja była jedynie potrzebna, żeby raz na jakiś czas przynieść mu nową kartkę.
Jeden z efektów tej sztuki malarskiej możecie zobaczyć tutaj. Innym jest mój całkowity, niewyczerpany, upragniony, fantastyczny, pełen spokoju i licznych rozmyślań na temat swych stóp oraz intensywnej niebieskości – relaks.
To jedna wielka ściema z tym relaksem, tak naprawdę Kosmyk rysował, a ja uczyłam się robić zdjęcia. Z instrukcją w jednej ręce, a aparatem w drugiej, walczyłam z opcją „manual” i z dumą mogę powiedzieć, że wszystkie zdjęcia wyżej są całkowicie moje! A że Kosmyk akurat rysował tymi, a nie innymi kredkami, to od razu powiem wam, gdzie je kupić, bo i tak zaraz ktoś się mnie o to spyta: w księgarni, na allegro albo tutaj. Ja dziś zamówiłam właśnie z tego ostatniego linka, spore opakowanie.
Jeśli nie chciało wam się czytać szarego tekstu, zapytam ponownie – a wam udaje się czasem zrelaksować przy dziecku? Jakim cudem?