Jestem totalną nogą z fizyki i chemii. Wstyd powiedzieć, że często nawet ośmielam się powiedzieć, że jakieś kosmetyki mają w sobie chemiczne środki, mimo że wiem od lat, że wszystko jest chemią tak naprawdę, nawet to koszmarne H2O. Więc z przerażeniem oczekuję kolejnych lat edukacji mojego syna i tego momentu, w którym on zada mi pytanie - mamo, o co w tym chodzi? A ja nie będę miała zielonego pojęcia i co grosze - ochoty tego zrozumieć.
W ogóle te książki, o których zaraz opowiem, pokazuje się głównie z hasłem "Wychowaj małego geniusza". Z osobistych doświadczeń - uciekałabym od tego pędu do posiadania geniuszy. Zawsze powtarzam, że wszystko, czego dziecko ma więcej, skutkuje tym, że gdzieś ma mniej. Odnosząc się do tej fizyki: no nie zmieścimy w litrowym dzbanku więcej wody niż litr. Żeby do pełnego dzbanka dolać wody, trzeba coś odlać.
Więc ja mam wewnętrzny opór, kiedy słyszę o wychowywaniu małych geniuszy. Mam dwójkę dzieci, które mają niezwykłe zdolności, zapewniam - radości z tego dużo, ale i deficyty w innych obszarach są spore. Tak jak i u mnie, w kwestii wiedzy. Nie umiałabym, no nie umiałabym, mimo naprawdę dobrej nauczycielki w liceum, objaśnić mojemu dziecku czegokolwiek z chemii organicznej. No nie ma opcji. Nie pamiętam ze szkoły nic [co tylko pokazuje, jak beznadziejny jest system nauczania, że nawet podstawowych, przydających się w życiu rzeczy nie potrafię sobie ze szkoły przypomnieć lub nie pamiętam, żeby ktoś mi je objaśniał "jak krowie na rowie"]. Jeśli mam się odnieść do mojego wykształcenia i jeśli mogę delikatnie odejść od tematu - nie pamiętam też, żeby na jakimkolwiek szczeblu edukacji ktoś mi porządnie wyjaśnił, gdzie się stawia przecinki. Serio. Nie przypominam sobie ani jednej lekcji na ten temat. Dopiero na studiach dowiedziałam się, że w "mimo że" przecinka nie ma oraz że czasami przed "i" trzeba przecinek postawić. I analogicznie - poświęciłam sporo czasu na nauczenie się poprawnego pisania - tego czasu nie poświęciłam na przypominanie sobie podstaw chemii. Coś za coś. Zawsze, kurde, jest coś za coś.
Och... A wracając do tematu: ja praktycznie w ogóle nie ingeruję w prace domowe i naukę moich dzieci. Jestem od wsparcia emocjonalnego i od podsuwania ciekawych zabaw/ ćwiczeń/ pozycji, które mogą ich rozwinąć, mogą im pomóc potem samodzielnie tę naukę zdobywać. I tak właśnie podsunęłam starszakowi książki z serii Uniwersytet Malucha „Teoria względności”, „Fizyka kwantowa” i „Chemia organiczna” Chrisa Ferrie z wydawnictwa Media Rodzina.

Chris Ferrie jest matematykiem i fizykiem oraz wykładowcą w Centrum Inżynierskich Systemów Kwantowych w University of Technology Sydney w Australii, a także wielkim popularyzatorem nauki właśnie dla najmłodszych. I wcale niekoniecznie maluchów. Mój młodszy syn na razie z zainteresowaniem obejrzał książeczki, ale ich treść przypadła do gustu najbardziej mojemu prawie ośmiolatkowi, który wręcz pytał, czy kupię kolejne książki, w których będzie jeszcze więcej rzeczy tak właśnie fajnie wyjaśnione. Bo on już ma trochę pytań do tych pozycji i chce wiedzieć, jak to się dalej rozwija.
Współautorką książki o chemii organicznej jest Cara Florance - biochemiczka i to właśnie ta pozycja jest jedną z ulubionych starszaka.
Książki mają u nas miejsce na półce przy łóżku, a to najwyższe wyróżnienie dla książek. Jeśli są przy łóżku, to znaczy, że są czytane/przeglądane codziennie. I to jest świetne, a jednocześnie smutne.
Smutne, bo same książki reklamuje się właśnie "żeby twoje dziecko było geniuszem". A sorry - nie. To nie tak, że jak się pozna podstawy chemii czy fizyki będzie się od razu geniuszem. To są książki o podstawach, totalnych podstawach, które dla nas - dorosłych, nie powinny być czarną magią tylko podstawową wiedzą. Tak na moje oko. Ale rozumiem i pewnie sama bym tak napisała, że książki dla geniuszy niż "książki z podstawową wiedzą, której ciebie nie nauczyli, a twojego dziecka również nie nauczą w szkole".
Tak czy siak - czekam na kolejne edycje tych książek, a Ferrie i Florance wspólnie napisali jeszcze kilka tytułów: o biologi, teorii ewolucji i fizyce jądrowej. I napisali to pewnie tak samo dobrze jak poprzednie, dzięki czemu ja poczułam się mniej głupia i trochę szerzej otworzyłam oczy.
Te książki polecam w oddzielnym wpisie. Nie jako prezent, nie jako miłą niespodziankę. Polecam jako pomoc naukową, jako solidną pozycję na półce mającą wspomóc system nauczania. Taki system, jaki obecnie mamy. Lepszego się nie spodziewam.