Tak się wczoraj rozpisałam [
KLIK], że zapomniałam o przepięknym przykładzie dziecięcej logiki, jakiego ostatnio miałam szczęście być świadkiem. Kimże bym była, gdybym się nią z Wami nie podzieliła? No kim? Czytajcie!
Pewnego dnia, gdy wyjątkowo mocno świeciło słońce, wyszłam z Kosmykiem na dwór zażyć drobinę świeżego powietrza. Dziecko zachciało baby, więc udaliśmy się do piaskownicy i matka rozpoczęła żmudną produkcję babek w kształcie konia, które Kosmyk równie żmudnie, acz systematycznie rozwalał.
W pewnym momencie wkurzyłam się, że moja produkcja nie do końca jest produktywna i postanowiłam nauczyć dziecia robić babki samodzielnie. Wzięłam, proszę ja was, foremkę konika, który od pewnego czasu jest ulubionym zwierzątkiem mojego dziecka [
KLIK i
KLIK] i pokazałam Kosmykowi jak ma wrzucać piasek do foremki i jak ubijać to wszystko łopatką. Niech sam robi i rozwala swoją produkcję, a nie moją, do jasnej ciasnej. Nie mogę spokojnie pokolorować malowanki, a on mi jeszcze babki niszczy!
Na szczęście dzieć załapał i było fajnie. Fajnie.
Ale w pewnym momencie zauważyłam, że foremka konia nie jest do końca napełniona w okolicach łba i ufając nadmiernie w to, że moje dziecko zrozumie swoisty skrót myślowy, powiedziałam stanowczo dziecku:
- Kosmyku, jeszcze na głowę!
No i teraz możecie zgadnąć na czyją głowę nasypał Kosmyk piasek. Podpowiem tylko, że ja zdążyłam się uchylić, a foremka i tak nie wyszła. Powodzenia!