Adaś od rana chodzi i gada do siebie:
- Dzie tata? Brruuuu. Nie! Dzie tata? Brrruuuuu. Nie!
Myślę sobie - jakie to słodkie, za ojcem tęskni.
Ale miesiące przekonań, że "dzietata" to "Gdzie tata?" i smutek, że taty nie ma [nawet kiedy jest] rozbiły się dziś ze świadomością, że czerwony samochód, wydający dźwięki, łudząco podobny do naszej toyoty, to właśnie "dzietata".
Okazało się to w chwili, w której wyszłam przed dom i niechcący nadepnęłam na coś, co było czerwone, przypominało toyotę i miało koła.
Potężny okrzyk "DZIETATA!" rozniósł się po całej wsi, po lesie, po jeziorze i pewnie w tym momencie eksperci NASA badają jego pochodzenie, przekonani, że oto nastąpił atak na świat nasz, a ja z przerażeniem obserwowałam toczące się kółka, które cudem przeżyły ten kataklizm.
Dzietata.
RIP.