Patrzymy się na Kosmyka, który układa się do snu w naszym łóżku. Prosi o mleko. O dolewkę mleka. O bułeczkę. Znów o mleko. Wszystko, żeby przedłużyć moment zaśnięcia i nie pójścia spać o tej samej [jeśli taka istnieje] porze. Patrzymy się na niego, widzimy, jak się mości ze swoimi rzeczami pośrodku łóżka, i nam, styranym rodzicom, od razu włącza się w głowie analiza przestrzeni, czyli kalkulowanie, ile z tego jego moszczenia, zostanie miejsca dla nas...
Kiedyś nie lubił się przytulać, nie lubił ścisku, chciał spać sam i tylko żeby go nie motać zbędnymi kocykami! Becik odpadł tuż po narodzinach, bo darł się w nim jak opętany. Musi być luźno. I nie wiem, co mu od dwóch miesięcy się poprzestawiało w głowie, że nagle zaczął przychodzić i mościć się między nami... Nie wiem... Po trochu, po trochu zagościł u nas w łóżku i żadne przenoszenie do jego osobistego wyrka nie daje skutku, bo... wraca. Jak bumerang. Czy my się go kiedyś, do jasnej ciasnej, pozbędziemy?
On się mości. Chłop naciera mój obolały bok [z braku miejsca śpię na bocznej desce], ja oklepuję jego zmasakrowane spaniem w ścisku plecy.
- To się musi skończyć - on jęczy.
- Rodzicielstwo bliskości, psia mać - dodaję, z przerażeniem zauważając siniak na... ciążowym brzuchu.
- Ktoś się musi z tego łóżka wyprowadzić - stwierdza Chłop.
- Ale kto? - pytam.
- Ktoś, kto ma najmniejszą siłę decyzyjną w tej rodzinie - odpowiada z wojskową precyzją Chłop, wskazując głową ułożonego i z uśmiechem czekającego na swoje kołysanki Kosmyka, który, słysząc słowa ojca, wykrzykuje:
- Mamo! Słyszysz? Sami dzisiaj śpimy! Bez taty!
No i proszę. Wyszło szydło z worka.
Sylwester na Mazurach w Przystani Jaskółka - zapraszamy!