Jednym z pierwszych moich wspomnień z dzieciństwa była moja próba samodzielnego ubrania. Pamiętam, że zachęcona zachwytami nad każdą założoną bez pomocy mamy częścią garderoby, postanowiłam zrobić jej niespodziankę i ubrać się sama. Mozoliłam się, trudziłam, nie mogłam sobie poradzić, ale wreszcie – gotowe! Zadowolona z siebie pobiegłam do mamy, oczekując standardowego „brawo!”, „pięknie!”, a moja mama spojrzała się na mnie jakimś takim dziwnym wzrokiem i powiedziała:
– Eeee. Rajstopy na lewą stronę założyłaś!
Nie przytaczam tej historii, żeby dać prztyczka w nos mamie, bo obie sobie tę historię przepracowałyśmy, ale po to, żeby zaprezentować jeszcze jedną reakcję, jaką mogła mieć miejsce. A więc przychodzę sobie ja, trzy może czteroletnia Asiunia po raz pierwszy ubrana, a moja mama, widząc to, wykrzykuje:
– Brawo! Sama się ubrałaś! Wspaniale! Cudownie! Och moja ty kochana, mądra, niesamowita córeczko!
Myślicie, że takiej reakcji oczekiwałam?
Nie. Ale o tym za chwilę.
Chwalenie niemowlaka
Zachwyt nad pierwszymi krokami, pierwszymi słowami małego dziecka jest oczywisty jak słońce na niebie. Trudno się oprzeć potrzebie wykrzyknięcia „O matko, brawo, brawo! Pierwszy kroczek!”. Niemowlaczek, stający się powoli dzieciakiem, słucha tych pochwał, cieszy się, bezzębnym uśmiechem reaguje na twoje zachwyty i nie spodziewa się, że nagle jego kroczki przestaną być dla ciebie taką nowością. Nie będą już atrakcyjne. Co się stanie w głowie malucha, gdy tę kaskadę ochów i achów nagle zastąpi zwykłe „yhy”? Ja pamiętam ten zawód i tę moją niemą rozpacz, gdy ukochana rodzicielka nagle straciła całe zainteresowanie, a wcześniejsze ochochane ubieranie, w momencie, w którym wreszcie udało mi się to zrobić zupełnie samej – zignorowane.
Pamiętam, że gdy Kosmyk był malutki, intuicyjnie broniłam go przed pochwałami rodziny. Coś mi brzęczało, nie wiedziałam, w którym kościele, ale czułam, że jeśli nie chcę, by przeżył zawód przejścia w rutynę, mogę zrobić tylko dwie rzeczy – chwalić go do końca życia za wszystko, co zrobi [a co byłoby niemożliwe] lub nie chwalić w ogóle. I wybrałam to drugie. Teraz, przy Adaśku, jestem już bardziej świadoma i pewna tego, że robię dobrze.
Potwierdza to zresztą Mataja w tym artykule przywołując pewne badanie:
Losy kilkudziesięciu dzieci śledzono od niemowlęctwa aż do 3 klasy szkoły podstawowej [2]. Rodzicom maluchów nie powiedziano jaki jest cel badania, poproszono ich tylko by pozwolili naukowcom obserwować i nagrywać codzienne życie rodziny – gdy dzieci miały 14, 26 i 38 miesięcy. Następnie niezależni obserwatorzy analizowali w jaki sposób w danej rodzinie chwali się dziecko. Zwracano uwagę czy do malucha częściej kierowane są:
– pochwały osobiste i wartościujące w rodzaju „jesteś taka mądra”, „jesteś w tym świetny”, „dobra dziewczynka”
– czy też pochwały podkreślające sposób działania i wysiłek jaki dziecko w coś włożyło, czyli „podoba mi się sposób w jaki to zrobiłeś” , ”włożyłaś w to dużo pracy”.
Gdy dzieci uczestniczące w badaniu skończyły 7-8 lat poproszono je o wypełnienie kwestionariuszy w którym znajdowało się m.in. takie pytanie:„Czy zależy Ci na tym aby mieć do czynienia z problemami matematycznymi które są bardzo trudne, ale ich rozwiązanie pomoże Ci lepiej zrozumieć matematykę?”
Gdy przeanalizowano odpowiedzi okazało się, że im w dzieciństwie częściej stosowano ten drugi typ pochwał, tym częściej w wieku szkolnym dziecko prezentowało postawę „poradzę sobie z tym” i ochoczo podejmowało wyzwania. Pochwały typu osobistego i wartościującego powodowały, że dzieci wiązały porażki z brakiem odpowiednich zdolności w związku z czym by nie umniejszać swej wartości na wszelki wypadek nie podejmowały wyzwań. Zadziwiające jak bardzo sposób chwalenia dziecka, obserwowany przecież ledwie przez kilka dni, miał przełożenie na postępowanie malucha 4-5 lat później. [źródło]
Fałszywa informacja
Co jest złego w chwaleniu? Oprócz tego, że zawsze to jest forma jakiejś nagrody [a nagród moje dziecko też nie dostaje z jednego prostego powodu – żeby nie nauczyło się zachowania z wyrachowania, dla samej materialnej korzyści], to przede wszystkim chwaląc małe dziecko przekazujemy mu coś, co się nazywa fałszywą informacją. To, że dziecko chodzi, nie jest niczym nadzwyczajnym. To, że je – również. To, że zbudowało wieżę – o matko, zbuduje ich miliony. To, że narysowało obrazek – będzie tych obrazków tysiąc. Wmawiając mu, że jego zwyczajne czynności zapełniające mu dzień są nie wiadomo jak doskonałe, wcale nie podbudowujesz mu poczucia własnej wartości – po prostu wprowadzasz je w błąd. Bo nie wszystkie wieże, nawet w oczach samego dziecka, będą doskonałe i nie każdy będzie je tak odbierał. Nie każdy obrazek będzie dziełem sztuki. Dla ciebie – owszem. Dla mnie? Niekoniecznie. Podejrzewam, że i ty poczujesz niesmak w tym chwaleniu po 23 obrazku tego samego niebieskiego kółeczka, na którego rysowanie twoje dziecko ma ochotę od kilkudziesięciu minut.
Tu przytoczę moją rozmowę z synem, który przyszedł pokazać mi swój obrazek.
– Mamo! Zobacz!
Jako że w jego przedszkolu panie często chwalą dzieci i oceniają, podejrzewałam, że przyszedł do mnie upewnić się, że narysował ładnie. Byłam już zmęczona, cały ranek pisałam, pracowałam, a czekało mnie jeszcze przygotowanie obiadu, zrobienie listy zakupów i odpisanie na kilka maili, więc łamiąc na chwilę moje zasady, machinalnie odpowiedziałam:
– No, ładnie, ładnie.
– Ale jak to ładnie, mamo? Jak to ładnie? – odkrzyknął zrozpaczony synek. – To najgorszy rysunek, jaki mi kiedykolwiek wyszedł, chciałem ci pokazać, bo tak długo go rysowałem, a on jest po prostu brzydki!
Chaos, panie, chaos!
Co jeszcze może dziecko wywnioskować z chwalenia? W sumie to tylko mętlik w głowie, bo raz, kiedy zje swój obiad, usłyszy, że pięknie zjadło, a następnym razem już tego nie usłyszy, lub gorzej – gdy zje tyle, żeby się najeść i zadowolone z siebie będzie chciało wstać od stołu, usłyszy, że nie zjadło ładnie, że w ogóle nie zjadło, że dziś marudzi. A do tego – cała radość z osiągnięcia czegoś, do czego się dążyło znika – i doskonale to widać na Kosmyku, którego ktoś pochwali. Syn stwierdza, że skoro kogoś zadowala to, co do tej pory zrobił, to znaczy… że nic więcej nie musi już robić. Że dalej nie musi się wcale starać, już przecież został pochwalony, to po co? Na szczęście efekty wychowania bez pochwał są coraz bardziej widoczne i gdy prababcia wpadnie w zachwyt nad kilkoma kreskami na kartce papieru i zacznie wychwalać pod niebiosa umiejętności syna, Kosmyk potrafi podnieść głowę i bardzo poważnie powiedzieć:
– Ale ja jeszcze nie skończyłem! Ten obrazek wcale nie jest jeszcze ładny!
Dzieci z etykietą
Etykietujemy nasze maluchy od najmłodszych lat [nie piszę wy, bo sama wiem, jak ciężko jest od tej maniery odejść]. Są ładne, mądre, grzeczne, piękne, urocze, jedzące, niejedzące. Wnioskujemy to nie po rozmowie z nimi, ale… po ich zachowaniu. Kiedy jakieś zachowanie nam się podoba – nagradzamy pochwałą. Kiedy się nie podoba – nie chwalimy, czyli w efekcie karzemy. Czego to uczy nasze dzieci? A właśnie tego, że większość z nas nie zadaje sobie trudu, żeby przeanalizować czyjeś pobudki, okoliczności losu, przyczyny pewnych stanów rzeczy i bardzo szybko wydaje opinię na podstawie jednego zachowania, jednego tekstu, jednego zdania, jednego grymasu twarzy nawet. Co, znów jesteś niezadowolona, tak? Znów coś ci się nie podoba? O matko, ile ja się muszę z Chłopem namęczyć, żeby wyplenić z niego te zapędy…
Społecznym efektem wychowania dzieci do osądzania na podstawie pojedynczych zachowań jest także obecny kształt mediów, debaty politycznej i dyskusji na tematy skomplikowane. Nie jesteśmy w stanie głębiej ich poruszyć i dobrze ocenić w momencie, kiedy ludzie już po jednym argumencie od razu reagują tak jak byli uczeni w dzieciństwie – że coś jest wspaniałe lub beznadziejne. Nie pogłębia się problemów, a wyrywa zdania z kontekstu by na ich podstawie wyciągnąć wnioski. [Jarek Żyliński, „Przechwalone dzieci”]
Poza tym, sami zobaczcie – całą podstawówkę i liceum nazywana byłam „nogą” z matematyki. „Czysta humanistka” – taka etykietka przylgnęła do mnie i w zgodzie z nią przeleciałam lata szkolne nie siląc się nawet na zdobycie jakiejś matematycznej wiedzy. No noga jestem, wszyscy to wiedzą, nie ma sensu. Nawet jak coś mi się udało, nie było to odbierane jako moje wyciągnięcie miecza przeciwko obiegowej opinii, a komentowane raczej „O matko? Ty? Jakim cudem?”. Tymczasem na studiach turystycznych dopadł mnie przedmiot zwany statystyką. No kurde – czyste liczny. Liczby, których przez 12 lat totalnie podobno nie umiałam ogarnąć. Ale byłam daleko od ludzi, którzy tę opinię szerzyli i mnie w niej utwierdzali. Byłam w nowym środowisku, zupełnie odrębnym. Wykładowcy nie znali mnie jako „Asi tej, co matmy nie umie”, ale jako „tę studentkę, co musi znać podstawy statystyki”. I wiecie co – ja chodziłam na te zajęcia i na każdym z nich doskonale orientowałam się w tych wszystkich zadaniach, jakie robiliśmy. Mało tego – okazało się, że rozumiem z nich znacznie więcej niż reszta studentów, a czego nie rozumiałam – dopracowywałam w domu, bo czułam czystą potrzebę zrozumienia tych mechanizmów. I ja, Asia noga z matmy, zdałam tę statystykę na piątkę, a przed egzaminem tłumaczyłam jeszcze wszystkim koleżankom, jak te zadania trzeba zrobić.
Od tamtej pory niesamowicie mnie wkurza takie etykietowanie. Kiedy słyszę rodzica, który odpowiada za dziecko „Daj spokój, on tego nie umie”, coś mnie trafia, bo z całym szacunkiem dla rodziców – nigdy kochani nie będziecie wiedzieć, co wasze dziecipotrafią, a czego mogą się jeszcze nauczyć, udoskonalić. W życiu nie chodzi o poddawanie się, a o ciągły rozwój, doskonalenie. Gdyby było inaczej, w dalszym ciągu skakalibyśmy po drzewach. A to nasze doskonalenie nie powinno być oparte o pochwały czy nagany – powinno ono występować dla naszego osobistego rozwoju, dla naszej satysfakcji.
Czytelniczka spytała się mnie, co bym doradziła, co bym powiedziała dziecku, które bardzo się stara, uczy się po godzinach, pracuje, ale wciąż i wciąż nie może otrzymać klasowej nagrody szkolnego prymusa. Czytelniczce jest przykro, bo widzi, jak dziecku zależy na tej nagrodzie, a jego praca i wysiłek nie wystarczają, żeby ową nagrodę zdobyć. Moje pytanie było jedno – o czym będzie świadczyła ta nagroda prymusa? Czy faktycznie będzie takim laurem wartym tej całej mordęgi, jaką odbywa dziecko, żeby to osiągnąć? Czy naprawdę musi niedosypiać, nie dojadać, stresować się dla jednego małego dyplomu? A bez tego dyplomu cała praca, włożona w osiągnięcie celu, nic nie warta? Nie ma dla mnie gorszego niż szkolny systemu oceniania, opartego wyłącznie na wynikach z tabelki, a nie na pracy, jaką dziecko osiągnęło, żeby do tej tabelki o własnych siłach dojść. Między innymi dlatego nie szafuję pochwałami dla moich dzieci i zamiast „ładnie”, „pięknie” staram się utwierdzić je w przekonaniu, że samo doskonalenie swoich umiejętności jest warte świeczki. Ale o tym za chwilę.
Pięknie to pokazują liczne badania Carol Dweck, która pochwałami zajmuje się od dłuższego czasu [Polecam jej książkę „Nowa psychologia sukcesu”]. W jednym z nich [tutaj], przeprowadzonym z Claudią Mueller udowodniła, jak ważne umiejętne chwalenie – nie za wyniki, nie za inteligencję [och, tym mnie zawsze „motywowano” w szkole – Asiu, jesteś taka inteligenta! A ja wychodziłam z założenia, że skoro jestem, to po co mam się uczyć? :D], ale właśnie za starania.
Udowodniono też, że dzieci, które są chwalone z miejsca za wybitną inteligencję, boją się podejmowania wyzwań, rozwijania siebie, wolą podejmować mniej ciekawe, łatwiejsze zadania, żeby nie stracić w oczach innych na wypadek porażki, a dzieci, które pochwalone zostały za sam wkład swojej pracy, jaki włożyły w wykonanie jakiejś aktywności, mają ogromną potrzebę rozwoju, nie boją się wyzwań i są w stanie pracować o wiele więcej niż dzieci spoczywające na laurach.
[embedyt] http://www.youtube.com/watch?v=NWv1VdDeoRY[/embedyt]
Błędna wartość pochwał
Pochwały mają jedno zadanie – wzmocnić pozytywne zachowanie dziecka. Rozumiecie, taka behawioralka jak z psem. Kiedy piesek podaje łapę, nagradzamy go chrupkiem. Kiedy nie podaje, nie nagradzamy. Tak samo z dzieckiem – ćwiczymy nasze małe pieski, licząc, że wpoimy im pewne zachowania i nauczymy pozytywnych odruchów Pawłowa. Pal licho, jeśli chodzi o odkładanie sztućców do zlewu, gorzej, gdy wpoimy dzieciom do głowy zachowania pozornie pozytywne [patrz: „Jeden, jedyny przypadek, gdy moje dziecko może kogoś uderzyć”]. Zawsze, kiedy ktoś mi tłumaczy pozytywną wartość pochwał, wracam myślami do swojego wspomnienia z dzieciństwa i zastanawiam się – co jeśli kiedyś tych pochwał zabraknie? Trzy, czterolatka sobie poradzi, będzie miała jeszcze czas sobie to przepracować i upewnić się, że pochwały nie są jej potrzebne. Ale co z nastoletnimi dziećmi, które stają przed wyborem: kierować się pochwałami rodziców czy może kolegów? Które są dla mnie ważniejsze? W dużej mierze zazwyczaj będzie zwyciężał wpływ kolegów, bo dziecko wybierze te autorytety, które będą dla niego atrakcyjniejsze. I będzie się ich słuchało, bo od dziecka przyzwyczajone było do walczenia o pochwały i kierowania się zgodnie z pochwalnymi komunikatami. Mama będzie pod wrażeniem piątki z matematyki, kolega pochwali pierwszą kreskę amfy. I o.
Uzależnienie
Tak, to do tego prowadzi. W pewnym momencie budzimy się i stwierdzamy, że jesteśmy wypaleni, że nic nam się nie chce, bo nikt już się nami nie zachwyca, bo zabrakło tego wspaniałego motywatora pochwały. W swojej blogowej karierze przeszłam to dwa razy – przechodziłabym więcej, bo wzloty i upadki są chyba wpisane w mój internetowy byt, ale na szczęście szybko zrozumiałam, że to nie pochwały i peany mają określać moje istnienie. Co z przechwalonymi dziećmi, które wszystko, co robią, uzależniają od czyjejś oceny? Co z nimi, gdy tej oceny zabraknie lub gorzej – gdy będzie ich potrzebować więcej i więcej i jeszcze więcej?
Pochwała może też sprawić, że zmieni się sposób, w jaki dziecko patrzy na siebie. Za każdym razem, kiedy chwalimy dziecko za to, że było miłe, ono samo czuje, że bycie miłym nie jest jego normalnym zachowaniem, a czymś wyjątkowym. I coraz mniej chętnie robi różne miłe rzeczy. Albo robi je dlatego, żeby uzyskać pochwałę, a nie dlatego, że chce troszczyć się o innych.
I to właśnie jest praise junkie, czyli osoba uzależniona od pochwał. Nie ten, kto lubi być chwalony (bo prawie każdy lubi). Tylko ten, kto jeśli nie zostanie pochwalony czuje, że jest do niczego. A jak robi coś, to nie zastanawia się nad tym, czy daje mu to satysfakcję, tylko nad tym, czy ktoś to doceni i pochwali. A przez to jest w swoich działaniach mniej odważny i twórczy. A także ten, który poprzez pochwały odebrał komunikat, że musi cały czas być super, bo inaczej będzie do niczego. I żyje w ogromnym lęku, że nie sprosta swojemu super wizerunkowi. [A. Stein, „O pochwałach”]
Pochwały [nie] uskrzydlają
Powszechnie sądzi się, że pochwały dodają skrzydeł, że motywują, że napędzają nasze życie. Serio? Mnie trochę stresują. W swojej blogowej karierze kilka razy wyróżniano moją pracę – czy to wy, czytelnicy, czy ktoś inny – i za każdym razem zamiast szczęścia, czułam olbrzymią presję, że od tej pory cały czas muszę na tę ocenę/wyróżnienie zasłużyć, że nie mogę nawet na moment sobie odpuścić. Dopiero głębsza refleksja na spacerze w lesie pozwalała mi wrócić na zwykłe tory czerpania satysfakcji z tego, co robię, a nie cieszenia się z samych pozytywnych opinii.
Eksperyment Eddiego Brummelmana
Eddie Brummelman, wraz z grupą holenderskich psychologów, przeprowadził badania w grupie 8-12 latków (3). Przed przystąpieniem do właściwego badania, zmierzono poziom samooceny u dzieci (metodą kwestionariuszową). Zadanie eksperymentalne polegało na przerysowaniu pewnego znanego dzieła, a następnie prace dzieci poddawane były ocenie. W kolejnej części badania dzieci mogły same wybrać, jaki obraz chcą przerysować (łatwiejszy lub trudniejszy). W przeważającej części łatwy obraz wybierały te dzieci, które po pierwszej części badania nadmiernie chwalono, a które wcześniej uzyskały niski wynik w zakresie samooceny. Przekładając to na język praktyczny – dzieci, które nie wierzyły w swoje możliwości próbowano chwalić oceniając ich pracę bardzo pozytywnie. Prawdopodobnie przyświecała temu myśl, że takie podejście “doda im skrzydeł”, wyniki pokazały jednak, że było zupełnie odwrotnie. [Być bliżej, „Pochwały – temat rzeka”]
Jestem z ciebie dumna!
Wykreśliłam to zdanie ze swojego słownika – w stosunku do dziecka jest trochę groźne, bo sugeruje mu, że wszystko, co ma robić, ma robić dla tej dumy rodzica właśnie. A to nie ty, drogi rodzicu, masz być dumny z dziecka w pierwszej kolejności. Oczywiście, możesz, ale pamiętaj, żeby upewnić się, czy dziecko też jest dumne z siebie, może wcale nie o ten efekt mu chodziło? I zostaje wtedy w impasie, bo nie wie, co ma dalej robić – podążać za dumą rodzica i robić dalej „pod niego” [czyli się nie starać], czy może posłuchać siebie i zrobić daną rzecz jeszcze lepiej? Mnie w tym aspekcie syn pięknie przystopował. Gdy nieco ponad trzyletniemu Kosmykowi wreszcie udało się narysować kółko, zakrzyknęłam ochoczo:
– O! Narysowałeś kółko! [tu mi szło jeszcze dobrze] Pięknie! [oj] Jestem z ciebie dumna! [ojoj].
A mój syn spojrzał się wtedy na mnie ze łzami w oczach i powiedział:
– A ja z siebie nie, zobacz, jakie krzywe!
Co zamiast pochwał?
Czasem nic. Po prostu nic. Kiedy Adasiowi udaje się trafić klockiem do pudełka nie mówię mu nic lub po prostu opisuję to, co widzę: O, rzuciłeś klocek do pudełka, Adasiu. W sytuacji odwrotnej, gdy Adaś zrobi coś nie teges, również staram się opanować i mówię „O, dobrałeś się do miski kota. Myślisz, że karma kota jest smaczna? Ale nie jest zdrowa dla ludzi, wiesz”. Oczywiście, że Adaś niewiele rozumie z mojej tyrady, ale staram się pokazać mniej więcej, jak to działa.
Pokażę też na Kosmyku i na tych jego rysunkach – mogłabym każde z nich określać mianem pięknych i ładnych [zresztą syn czasem przybiega i pyta się mnie, czy ładne]. Zamiast tego odpowiadam pytaniem na pytanie: A czy tobie się ten rysunek podoba? Myślisz, że ci się udał? Długo nad nim pracowałeś? I potem rozmawiamy o tym, co obrazek przedstawia, jakie były „autorskie” zamiary. To mój taki prywatny eksperyment, bo nie chwaląc obrazków synka, a czasem nawet otwarcie mówiąc, co mi się w nich nie podoba, zauważyłam, że czas, jaki moje dziecko poświęca na wykończenie swoich prac artystycznych znacznie się wydłużył.
Jeśli macie problem z zastąpieniem słów „super”, zajrzyjcie na początek do Oli z „Róża Marzy, tutaj. Stworzyła taką podpowiedź:
Ja wiem, że to trudne, bo zamiast szybkiego „piękne”, trzeba spojrzeć się na dziecko, zobaczyć, co ono robi, porozmawiać z nim. Ale to procentuje, bo dajesz mu to, czego ono właśnie teraz potrzebuje – uwagę i próbę zrozumienia tego, co chce ci przekazać. I szansę na to, że kiedy wyfrunie spod twoich skrzydeł, nie będzie na każdym kroku przeżywał szoku, że to, co w domu wychodziło mu świetnie i ponadprzeciętnie, w realnym świecie odbierane jest… zwyczajnie. Bez entuzjazmu.
Chwalone dzieci zaczynają inaczej patrzeć na swoje własne umiejętności. Te, które słyszą, jakie są zdolne i wspaniałe, przeżywają ogromny lęk przed porażką. A kiedy zdarzy im się popełnić błąd, całkowicie tracą wiarę w swoje możliwości. Są też bardzo przygnębione tym, że zawiodły oczekiwania rodziców. [A. Stein, „Dziecko z bliska”]
Ja wiem, że po latach „to się sprawdzało” możemy mieć problem z tak brutalnym przejściem na zupełnie inne spojrzenie na problem przechwalonych dzieci. Kiedy rozmawiałam o tym z bliskimi, przeżyli swoisty szok, bo ok, ja sobie mogę nie karać dziecka, ale żeby nie chwalić? Jak w takim razie chcę wyegzekwować to, czego chcę od dziecka? No widzicie, jakoś od dwóch lat mi się udaje. A moje dziecko, niby wychowane w lesie, wśród dzikich, jest wesołym chłopcem, który coraz bardziej wierzy we własne siły. A nie w moją opinię o jego możliwościach.
Bibliografia:
Edukowisko “O chwaleniu słów kilka”
W świecie żyrafy “Nie chwal mnie”
Agnieszka Stein “O pochwałach”
Róża Marzy „Dzięki zamiast pochwały”
Być bliżej „Pochwały – temat rzeka”
Jarek Żyliński „Przechwalone dzieci”
Jarek Żyliński „Jak chwalić dzieci”
Praise for Intelligence Can Undermine Children’s Motivation and Performance, Claudia M. Mueller and Carol S. Dweck, Columbia University, 1998
Mataja „Moje dziecko nie powie…”
Mamo pracuj „Jak dobrze chwalić dzieci?”
The New York Times, Praise Children for Effort, Not Intelligence, Study Says
PS. A jeśli zastanawiacie, jakiej reakcji spodziewałam się po mojej mamie… Hm. Wystarczyło powiedzieć: „O, postanowiłaś się sama ubrać? Dużo czasu ci to zajęło? I tyle. Naprawdę tyle.
Szczerze powiedziawszy nie do końca się zgadzam. Ja kiedy osiągałam sukcesy zawsze słyszałam od rodziców pochwały i to mnie tylko motywowało do dalszej pracy. Znam jednak osobiście ludzi, których rodzice nie chwalili w żaden sposób: najlepsza w klasie? A co to za osiągnięcie. Są to teraz dorośli ludzie ze zniszczonym poczuciem własnej wartości, którzy nawet kiedy robią coś niesamowitego zaraz sami umniejszają znaczenie tego czynu, bo przecież „nie ma się czym zachwycać”. Dlatego jak prawie we wszystkim ja zachowałabym zdrowy rozsądek. Nie ma po co krzyczeć, że jest się dumnym ze zbudowanej wieży z klocków, ale jeśli dziecko przynosi świadectwo z czerwonym paskiem, to pochwalenie go jeszcze nikogo nie zabiło 😉
Idąc nurtem tekstu: bardzo mi się Asia podoba, że podparłaś się badaniami i publikacjami różnorakimi, a nie tylko swoim doświadczeniem. Lubię tego typu teksty. Zmuszają moje szare komórki na urlopie od pracy zawodowej do działania i przemyśleń 😛
Dzięki! Staram się, bo ileż można pierdółki pisać, chcę, żeby coś w tych tekstach było, a nie tylko pitu, pitu, miło mi, że zauważyłaś 🙂
Widzę, że w komentarzach, że metoda niechwalenia ma wielu zwolenników. Ale ja nie wyobrażam sobie,że można nie zachwycać się osiągnięciami dziecka. Nie byłam dzieckiem chwalonym. Historia z rajstopami przypomina mi moje dzieciństwo. Nie mam z tego powodu kompleksów, nie leczę się na kozetce, ale jest mi tak po ludzku przykro, że gdy przybiegałam do mamy z rysunkiem, z którego byłam dumna, to przeważnie pokazywała mi, gdzie wyjechałam, albo tłumaczyła, że niebo nie jest zielone. Te metody do niczego mnie nie motywowały (oczywiście moja mama nie czytała żadnych poradników, po prostu taki miała styl wychowywania).
I teraz tak. Wyobraź sobie sytuację, że ugotowałaś Chłopowi obiad (nowy przepis) i pytasz, czy mu smakował (tak po prostu pytasz, z ciekawości, nie żeby podnieść sobie poczucie wartości czy usłyszeć komplement), a on ci odpowiada: – A co ty, kochanie sądzisz o tym obiedzie?? ……..
No co byś sobie pomyślała?
Myślę,że w przypadku wielu par (w tym moim) nie skończyłoby się to dobrze.
Twoja mama, z całym szacunkiem,bo mama, ale wytykając ci błędy nie wiele wiedziała o chwaleniu dziecka 🙂 To naprawdę przykre, jeśli rozmowa o rysunku polega wyłącznie na wytykaniu błędów – to zupełnie nie o to chodzi! Kiedy syn przychodzi do mnie z obrazkiem, zwracam natomiast uwagę na sam fakt, że chciał mi go pokazać i na obrazek, co na nim jest, jak dziecko go wykonało, jaką techniką, czy przemyślał plan tego obrazka, wreszcie, czy jemu samemu się podoba. z moich ust nie pada ani jedno słowo „ładny” „piękny”, a spędzam z dzieckiem na rozmowie 10 minut i każde z nas jest zadowolone, a najbardziej dziecko, że mama poświęciła mu czas 🙂
Porównania do Chłopa – nietrafione. Nie potrzebuję sobie obiadem podnosić poczucia wartości i nigdy nie pytam gości czy rodziny, czy im smakuje [uważam to za niegrzeczne, ale to moja opinia]. Będzie mi miło, jeśli zauważą, że coś zrobiłam nowego lub przyrządzilam w inny niż zwykle sposób, a jeśli nie, to trudno. Jeśli wiem, że obiad jest dobry, to to wiem i nikt mnie nie musi w tym upewniać. A jeśli nie wyszedł – klamać, że dobry 🙂 Ot, taki bonusik wychowania bez pochwał [gdy się przepracuje otrzymaną od rodziców ciągłą krytykę – nie powinno jej być] – zazwyczaj jestem zadowolona z siebie 🙂
Ale to zauważenie (nowego dania) lub powiedzenie: smakował nam, to nie jest właśnie rodzaj pochwały?
Pytam, bo już od dłuższego czasu czytam różne posty/artykuły na ten temat i nie do końca chyba rozumiem… (tzn rozumiem co może zaszkodzić dziecku, ale w mojej głowie zauważenie czegoś, wysiłku dziecka i taka rozmowa o której piszesz to też chwalenie).
Help!
`Pochwałą to by było,gdyby Chłop zaczął mówić „O rany, ale jesteś wspaniała,zrobiłaś obiad, normalnie, zaraz padnę ze szczęścia, że go mi przygotowałaś, jesteś tak wspaniałą kucharką!”.To brzmi śmiesznie, ale porównując to do zachwytów nad czymś, co zrobiło dziecko, już jest trochę przerażające. Bo ja zrobiłam tylko kotlety, nawet bez surówki, a dziecko narysowało tylko cztery kreski, bo więcej nie chciało, ale chciało to pokazać mamie.
Wiesz, dla dziecka największą wartością jest uwaga. Nie puste, oklepane pochwały, ale uwaga. Nie, zauważenie nowego dania nie jest pochwałą. To znaczy może być, jeśli zrobi to tak, jak ja napisałam wyżej. Ale może też zwyczajnie powiedzieć „O, nie robiłaś tego wcześniej, skąd pomysł na coś takiego?” I już możemy sobie porozmawiać, skąd, jak, dlaczego. Jeśli doda, że mu smakuje, ok. Jeśli nie doda, a weźmie dokładkę, też ok.
istota tkwi w tym, w jaki sposób formułujemy pytanie. Można powiedzieć „Ojej, Kosmyku, jaki ty jesteś wysportowany i silny, że aż godzinę biegałeś z tatą i Korą po lesie!”, a można po prostu zauważyć „Ojej, Kosmyku, tak długo po lesie biegałeś? Zmęczyłeś się, tak? Kora biegła przy nodze czy wariowała? A ty jej pilnowałeś? Podobał ci się spacer? Byłeś aż przy starym drzewie?” I tak dalej, i tak dalej 😀 Zamiast czystej oceny – czysta rozmowa.
witam. mam synka 21 miesięcznego. rzeczywiście do tego czasu tyle ochów i achów na niego wylaliśmy że to jakieś nieporozumienie! co prawda, to mój Pierworodny i dopiero się uczę. całkiem niedawno trafiłam na takie zagadnienia jak „nie chwal dziecka”. zaczęłam czytać o co z tym chodzi??? kto się nie cieszy z wyczynów swojego dziecka?? ale już wiem jaką mogę zrobić mu krzywdę… tą tabelkę z Róża Marzy sobie wydrukuję i powieszę przy lustrze. Mam pytanie? czy to nie za późno? Czy dziecko w wieku 21 miesięcy już może być przechwalone? powoli staram się uczyć , aby nie chwalić, ale czasami to tak „samo” ze mnie wychodzi!
Nie od razu Rzym zbudowano, ideały też nie istnieją 🙂 Chcesz nad sobą pracować? To już jest sukces i masz jeszcze na to sporo czasu 🙂 Spokojnie i bez stresu, mi też się czasem wymyka pochwała, przecież jestem człowiekiem, ale wiesz… najważniejsze jest to, że jesteś świadoma, chcesz być coraz lepszą mamą, starasz się i zamiast o błędach, pamiętaj o tym, że robisz wszystko, co w twojej mocy 🙂 Będzie dobrze! Trzymaj tak dalej 🙂
Ja nie będę pisać czy się zgadzam czy nie, natomiast chcę ci pogratulować za takie podejście do wychowania które prezentujesz, bo wymaga to ogromnej pracy i konsekwencji. W sumie to chcę pogratulować każdemu rodzicowi, któremu się to udaje.
Podobny wpis popełniłam ostatnio na swoim blogu i…zgadzam się z tym co napisałaś w 100%- przetestowałam wszystko na własnym dziecku-nie byłabym sobą gdybym tego nie zrobiła i doszłam do jednego wniosku- chwalić, ale mądrze. Pozdrawiam!
Po angielsku podstawowa pochwała to Well done! czyli dobrze zrobione, nie „Jaki jesteś świetny, jaki jesteś mądry”, tylko „Dobrze to zrobiłeś, wyszło Ci” i tak jest chyba lepiej. U mnie w domu funkcjonowały pochwały na zasadzie „Udało Ci się, przyłożyłeś się, napracowałeś to i efekty są”. Przeraziłam się kiedy ostatnio podczas rozmowy z 10-letnią siostrzenicą z Polski, kiedy pochwaliła się że dostała 5 z dyktanda (po raz pierwszy w życiu), a ja że to fajnie, że to na pewno efekt że ciężko pracowała, a ona odpowiedziała „ja wiem bo ja jestem bardzo mądra!” Hmmm…. Ja na temat jej „mądrości” mam zupełnie inne zdanie ale od razu widać w jaki sposób chwalą ja rodzice.
Z drugiej strony, moja dorosła, a nie za bardzo chwalona w dzieciństwie córka ostatnio wyrzygała mi: Bo ja się tak staram, kuchnię Ci posprzątałam a Ty tego nie widzisz, nie pochwalisz! Hmmm… Gotowałaś, nabałaganiłaś to posprzątałaś za sobą. Ja tam żadnego dodatkowego sprzątania nie zauważyłam. No ale obiad ugotowałaś smaczny, choć jak dla mnie ziemniaki były za słone 😉
Do dziś anegdotką jest jak to ja dostałam 4+ i wyłam całą drogę ze szkoły do domu. Nie wiem co wtedy źle zrobiłam, ale liczyła się tylko ta ocena.
Bardzo Ci dziękuję za ten tekst. Muszę tylko wypisać kilka najważniejszych wskazówek. Mój syn ma kilka miesięcy. Czy samoistny zachwyt nim i mówienie mu komplementów to też pochwały :)? Lubię z nim rozmawiać i powtarzać, że jest cudem i kochanym dzieckiem. Niestety każde próby jedzenia, nowe umiejętności – chwalę. Jeszcze nie jest za późno żeby skończyć, co? Poza tym, niestety wszystkie błędy wychowawcze, które opisałaś odczuwam po latach u siebie. Zaczęłam iść własną drogą i moja matka nie jest już ze mnie dumna, co podkreśla w każdym momencie. Doprowadza mnie do wyrzutów sumienia i wpędza w depresje. A ja oczekuję ślepo jakiejś pochwały. Więc… Jestem przykładem na zwodniczą funkcję chwalenia.
Super!!!
A potem wyrastają takie Iksińskie i Igrekowscy, idą na studia, wkraczają w dorosłe życie i…
*to amatorskie zestawienie zachowań niektórych osób poznanych podczas moich studiów
(kierunek mocno skorelowany z wysokim ego, dziećmi z „dobrych domów”, ludźmi, którzy dość dobrze zdali swoje matury by się tam dostać)
a) robi taki pod salą do odpytywania ustnego istny „wywiad z wampirem” yyy znaczy się ze współzdającymi. Sam skończył/skończyła egzamin 3 godziny temu, ale asystuje każdemu przy wyjściu by zapytać o ocenę jaką wychodzący z egzaminu dostaje by następnie stwierdzić och ach mam 4,5, a ty 3/4. Wtedy następuje: ooo fajnie, mega, zazdroszczę Ci. Gorzej gdy ocena wychodzącego z egzaminu przewyższa wynik uzyskany przez pytającego…
b) nie podejmują w ogóle próby odpowiedzi na zadane pytania przez egzaminatora. Po prostu mówią: proszę mi wpisać 2, przyjdę poprawić. I takie egzemplarze poprawiają na te najwyższe oceny. Gorzej gdy z poprawki nie można dostać wyżej niż 3. Wtedy-dramat.
c)Nie chcę wspominać o egzemplarzach, które chcą poprawiać 3 na 5. Bo…nie satysfakcjonuje ich tak niska ocena. Ooops. Przepraszam-wspomniałam
c)wymaga w relacjach koleżeńskich ciągłego pocieszania i cackania się jak z jajkiem: nie, nie jesteś beznadziejna, to tylko ocena, ogarnij się!, przecież jesteś mądra/inteligentna dasz sobie radę, ładna, to, że nie chciałabym takiej sukienki nie znaczy, że masz zły gust, tak dobrze pracujesz, to, że promotor Cię nie pochwalił nie znaczy, że beznadziejnie napisałaś pracę magisterską, nie-wcale nie napisałaś projektu beznadziejnie-to, że szef nie ćwierka nad Tobą z zachwytu tylko zatwierdza projekt nie znaczy, że jest źle i tak w kółko…(jasne! można czasami potrzebować pocieszenia czy zachęty, ale niektóre znane mi egzemplarze potrzebują ich na każdym kroku)
d) nie podejmują prób rozwoju w różnych dziedzinach. Odpowiedź brzmi zawsze nie. Nie pójdzie na fitness, na taniec, rosyjski, flamenco, czy air jogę. Nie będzie chciał/a iść w grupie się uczyć czegokolwiek, bo nie jest w tym dobra/dobry.
e)Ogólnie nie podejmuje się zajęć pozaszkolnych i aktywności w konkursach bądź podejmuje, ale w celu uzyskania pochwały. Brak pochwał skutkuje zerwaniem współpracy, ponieważ…nie docenia dostatecznie się takiej osoby.
f) W końcu od takich osób wielu dobrych znajomych się odwraca, bo ile można z kimś postępować jak z …dużym dzieckiem? (takie mam wrażenie obcując z takimi osobami i uciekam ile sił w nogach gdzie pieprz rośnie przed takimi…)Taka osoba jest toksycznie niedowartościowana, reaguje źle na środowisko i próbę usamodzielniania i dorosłego życia,szuka pochwał, a gdy ich nie dostaje zaczyna się robić irytująca.
Chyba,że takie toksyczne jednostki tworzą się w procesie socjalizacji w inny sposób. Ale wydaje mi się,że teoria przechwalonych dzieci ma odzwierciedlenie w kilku zachowaniach, które przytoczyłam. Brrr. A może się mylę i takie osoby to po prostu kara za (moje) grzechy czy coś? 😉
Zrozumiałam tekst i wiem o co w nim chodzi. Sama często się nad tym problemem zastanawiałam. Mam wrażenie, że ostatnio jesteś trochę zaślepiona różnymi poradnikami i badaniami. Trochę to straszne, że wychowanie emocjonalne dziecka ma być podporządkowane jakimś formułkom z poradników. Ja cały czas uważam, że jednak najważniejsza jest intuicja matki, ona najlepiej zna swoje dziecko i zna wszystkie możliwe reakcje, wie co powiedzieć, jak zaintonować polecenie itp. Choć sama jestem naukowcem, jednak z zupełnie innej dziedziny, to wiem, że mogą to być jedynie pewne wskazówki jak wychowywać dzieci. Do mnie takie statystyki nie przemawiają. Chwalę swoje dziecko i nadal będę to robiła (nawet jak tylko dopasuje klocek do odpowiedniego kształtu). 🙂
Kosmyk jest „polem doświadczalnym” jak każde pierwsze dziecko młodej mamy 🙂 Z Adasiem pójdzie już gładko 😀 Dlatego uważam, że Matka powinna mieć jeszcze trzecie dziecko 😀
Trzecie to chyba adoptuję, najlepiej rodzeństwo 🙂
Tak! To jest tak jak jak kiedyś przeczytałam w książce o nastolatkach. Stwierdzenia dotyczące zachowań dzieci, które kierujemy w ich stronę muszą być sugestią, powodem do zachowań mających nastąpić w przyszłości. Z chwaleniem jest tak samo. Warto jednak pamiętać, że tutaj najważniejsza jest praca z dzieckiem w momencie tych negatywnych, złych, błędnych zachowań. Zaczęłabym pracę od tego jak my rodzice się reagujemy gdy dziecko coś źle zrobiło, zniszczyło albo po prostu mu się nie udało.
Tak, tak, tak!
I w zasadzie te same mechanizmy można przyjąć przy ganieniu złych zachowań (to u nas aktualnie bardziej na topie 😉 Na przykład żadne tam „niegrzeczna jesteś”, tylko „mąka powinna stać w szafce, a nie być rozsypana na dywanie”.
No to zobaczysz po świętach albo przed 🙂