Matka, która chce wysikać dziecko w mieście bez publicznej toalety, ucieka czasami w rejony nie często odwiedzane przez przemierzającą miasto gawiedź. Szuka schronienia w bramach, podwórkach, zagląda za garaże, penetruje tyły obskurnych budek szumnie nazwanego targowiskiem placyku. Tam też, gdy dziecko informuje, że nie ma już czasu, klęka i decyduje się zbezcześcić szczochem spadający tynk pomalowanej z przodu na biało kamienicy. Kątem oka jednak zauważa, że w odludnym przybytku nie jest sama.
Spotkacie ich wszędzie. Dresy bądź starawe dżinsy tudzież bluza zapewne markowa lub adidosa. Do tego lekko przepite oko, brudne ręce, paznokcie jak szpony, twarz z zarostem pogrubionym przynajmniej trzydniowym brudem. W ręku cokolwiek alkoholowego albo reklamówka na owo cokolwiek. Wrośli już w krajobraz niczym posągi lub ławki z muzyką Chopina. Są jak rynsztoki - nie chcemy w nie wpadać, ale jak już się zdarzy, szybciutko otrzepujemy czyściutki kubraczek.
Moi nawet mnie nie widzieli. Jednemu nawet trudno byłoby spojrzeć, bo lewe oko jakby wylazło mu na wierzch, opuchnięte i otoczone krwawą otoczką. Drugi, lekko chwiejny, z plecakiem reeboka na plecach i mokasynach do sztruksów, przypatrywał mu się z ciekawością.
- Ty, a tobie co się stało?
- A tak wiesz, życie lekie nie jest.
- No to łyknij, łyknij, na polepszenie.
- Przyda się, przyda.
- No gadaj, bo konserwacja wskazana przy napitku.- Ty, powiedz mi - zaczął niepewnie ten z okiem - bijesz ty swoje dzieci?
- A co się będę z nimi pierdolił. Jak zasłużą to i łomot dostaną. Skóra nie papier, wszystko przyjmie. - To ja ci powiem jedno - ten z okiem zaczyna nerwowo ruszać nogą - ja biłem żonę, jak jeszcze nie odeszła, biłem córkę, biłem syna i wczoraj zobaczyłem po raz pierwszy w życiu, dlaczego dzieci w ogóle bić nie można.- No czemu?
Razem z zębem.