Jednym z najczęstszych pytań, jakie zadają nam znajomi i przyjaciele, jest „czy nie macie dość tego ciągłego życia wśród obcych ludzi?” [to taka pięknie zawoalowana sugestia, żebyśmy zwierzyli się, czy przyjeżdżają do nas czasem ludzie wredni, złośliwi, beznadziejni lub głupi]. Dziś odkryję rąbka tajemnicy. Rąbka, bo o naszych gościach można niejedną książkę napisać…
Można. Bo goście przyjeżdżają do nas różni.
Był pan, co za każdym razem wpadał do kuchni i, mimo że siedziałam przy stole i pytałam, w czym pomóc, kręcił głową i przekopywał samodzielnie wszystkie szafki. Bo tylko on wiedział, czego szuka. I ten właśnie pan przyjechał z przyjaciółmi z filharmonii i wieczorami dawali nam koncerty na kontrabasie, skrzypcach i gitarze. Koncerty, których nigdy nie zapomnimy.
Była pani, co jej się buzia nie zamykała i po godzinnych perorach, byłam zorientowana doskonale w układzie, powiedzmy, Przasnysza oraz wiedziałam wszystko o jej sąsiadach. Ta sama pani, żegnała nas ze łzami w oczach, a i my po jej wyjeździe stwierdziliśmy, że nudno i smutno bez niej.
Był pan, co kłócił się ze mną zawzięcie o to, że to nie Krutynia wpada do Bełdan, ale Bełdany do Krutyni. Tak samo jak Bałtyk zasila naszą kochaną Wisłę i te sprawy… Był tak przekonany o swojej niewątpliwej wiedzy! Ale to on właśnie, jako pediatra, udzielił mi niesamowicie pomocnych rad i wskazówek odnośnie kilkumiesięcznego wtedy Kosmyka. Błądziłabym w ciemnościach, niczym Krutynia, gdyby nie on.
Była w końcu rodzina z dzieckiem tak niesamowicie non stop głodnym i ruchliwym, że kiedy szykowałyśmy o siódmej rano śniadanie, przerywając krojenie pomidorów i chleba na kolejne ziewnięcia, malec już okrążał po raz piąty cały dom i wołał, że jest bardzo głodny. Od kiedy wyjechał, za każdym razem zostaje nam po obiedzie zbyt dużo resztek.
Były dzieci, co ich wszędzie pełno, a ich nosy zwąchały każdy zakamarek domu, łącznie z intymnością naszej prywatnej łazienki. Te dzieci uwielbiały Kosmyka i zabierały go nawet do swojego pokoju, a mnie, zaniepokojoną, czy Kosmyk im nie przeszkadza, wyganiały stanowczo, bo oni tak bardzo lubią moje dziecko, że muszą koniecznie z nim budować bunkier z poduszek. Nawet jeśli co chwila im ten bunkier psuje.
Był wreszcie Pan Orkiestra, co na weselach śpiewa i gra. Przy pierwszej wizycie urządzał nam koncerty w salonie. Teraz, podczas kolejnej, zaciągnęliśmy go nad jezioro. Wiecie, jak fajnie jest siedzieć przy ognisku, pływać w jeziorze i spędzać czas nad wodą, gdy tuż obok śpiewa wam na żywo fantastyczne piosenki człowiek, który robi to doskonale? Spełniło się moje marzenie – dancing nad jeziorem zaliczony 🙂
Przyjeżdżają do nas różni goście. Jedni są bardziej, inni mniej wylewni. Z jednymi można złapać kontakt od razu, inni potrzebują czasu, żeby się rozruszać. Jednym trzeba wszystko pokazać, innych trzeba zostawić w spokoju, bo sami wiedzą, co chcą zobaczyć i przyjeżdżają z gotowym planem.
Na pytanie naszych znajomych – jak to jest żyć wśród obcych ludzi – odpowiadamy: normalnie! Po całej samotnie spędzonej w lesie zimie, latem wręcz garniemy się do ludzi i każdego witamy szerokim uśmiechem. To chyba właśnie chodzi o to nastawienie, coś, czego wielu ludzi nigdy się nie nauczy. To nie goście są dla nas, to my jesteśmy dla gości, czemu więc mielibyśmy się denerwować, że czegoś szukają lub potrzebują?
Pewnie dlatego przez te kilka lat prowadzenia pensjonatu przez moich rodziców, jeszcze nigdy nam się nie zdarzył gość, którego byśmy nie polubili. Dziwne? Nie bardzo, jeśli wziąć pod uwagę, że Pan Orkiestra lub inni muzycy przygrywają nam wieczorami na swoich instrumentach…
Muzyka łagodzi obyczaje 🙂
Też bym Was chętnie odwiedziła 😉 Może mi się uda 😉
____________________
http://www.intelihotel.pl/
Miło…<br /><br />Aż chce się do was jechać!
Mnie zawsze bardzo ciekawią posty o prowadzeniu takiego pensjonatu. Jestem po drugiej stronie i zawsze się zastanawiam, co myślą o sobie właściciele pokoi, jak ich nie urazić, co sobie myślą o wynajmujących. Zawsze przed wyjazdem sprzątam po sobie pokój tzn. zamiatam, ścieram kurze, myję łazienkę z grubsza, ale zawsze też zastanawiam się czy nie byłam zbyt upierdliwym gościem, czy moje dzieci za
Marzy mi się, by kiedyś tam u Was zagościć 🙂
wiem coś na ten temat może i pensjonatu nie prowadzę ale prace mam taką że co trzy tygodnie mam innych pacjentów na rehabilitacji… i tak jak piszesz ważne jest podejście… za niektórymi pożegnanie to łza za innymi uff jak dobrze a jeszcze są tacy byli i nie ma…. (bez wyrazu czy echa….) mnie się jednak zdarzają często łezki 3 tygodnie można naprawdę sę z kimś zzyć…
Znalazłaś swoje miejsce na ziemi 😉 Piszę na prv!
Kiedyś wyruszymy na Mazury i postaramy się zagościć u Was 🙂
Aż się rozmarzyłam, tak się zrobiło sielsko… normalnie jakbym książkę jakąś czytała:) Taki rodzinny pensjonat to super sprawa, dla mnie zupełnie nieosiągalna (z pozycji właściciela). Zazdroszczę i Wam i Waszym gościom – Wam bo to po prostu ekstra sprawa poznawać nowych ludzi i od każdego z nich doświadczać czegoś co można mile wspominać, a Waszym gościom że trafili do tak sympatycznego miejsca,
A wiesz, że mój teść pochodzi z Przasnysza? 😉 Może i o nim wspominała ta gadatliwa pani…<br />Koncertujących gości szczerze zazdroszczę, bo kocham muzykę, ale i do śpiewania i do grania talentu mi brak.
Ach, nawet moja Zośka na zdjęcia z Kosmykiem się załapała 🙂 ps a dancing nad jeziorem faktycznie był zacny 😀 polecam!
Śliczny ten Twój syn Kosma. I tak jakoś ostatnio wydoroślał :-)<br />A Wasz pensjonat po Twoich opisach mam niekłamaną ochotę odwiedziec.. 🙂
hmmm muszę się zastanowić nad przyjazdem do Was 🙂 może w książce zagoszczę 🙂
ale zacne dołeczki w polikach miał Pan Orkiestra :))))
Tego dancingu nad jeziorkiem zazdroszczę . musiało być cudownie 🙂
Wesoło macie
Jeśli kiedyś wydasz książkę pt "Jaskółka gościła" obawiam się, że o nas napiszesz nie wzmiankę,nie rozdział, a część drugą…