Kiedyś na każdy najlżejszy objaw: lekkie swędzenie sutków, kilogram w górę na wadze, zmiany nastrojów reagowałam szybko i skutecznie: testem ciążowym. Kiedy teraz o tym myślę, rozsądek, który mną kierował, stanowczo powinien wykluczyć jakąkolwiek ciążę.
Ponieważ w tym miesiącu radośnie prezentowałam powiększony biust, rezolutnie nie myślałam o dziwnym, rzadko u mnie występującym, bólu w brzuchu i z właściwą dla mnie stanowczością konsekwentnie przeprowadzałam ogromne awantury np. o natkę pietruszki z D. Wszystko to działo się jakby poza moim mózgiem. Poza moją świadomością. Nie wiem do jakich procesów myślowych doszło w mojej głowie, że w końcu usiadłam i zrobiłam ten test. I zaraz zrobiłam drugi. I trzeci. I czwarty. Potem szybka wizyta ginekologa. I test szósty. Następnego dnia rano – siódmy. Potem badanie krwi – pozytywne. I jeszcze jeden test. Dwa dni potem następny [efekt paranoi – dziecko się mogło wchłonąć!] zrobiony w Arkadii. I tak oto: jestem w ciąży.
Zdjęcie u góry: STĄD
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Hmmm poczekam z gratulacjami do jutra, coby się upewnić, że matka z nas okrutnie nie zadrwiła 😀
Lal!!! Gratulacje:))) ale jutro nie zniknie??;))))
Czyli co? Gratulacje? :-))
Cały blog przeczytany w 2h z przerwą na robienie ciasta :D. Pozdrawiam
To chyba magia tych świąt 🙂
Jestem pod wrażeniem! 🙂
Dotarłam do początku. Mogę w końcu iść zrobić cokolwiek pożytecznego 😛