Tak, moje dzieci mnie wkurzają. I wcale się tego nie wstydzę!

Słyszę to i czytam o tym każdego dnia. I za każdym razem przejmuje mnie jakiś taki smutek. Być może też to zauważyłaś, być może ja też kiedyś napisałam to zdanie: moje dzieci mnie wkurzają, ale i tak je kocham. I zastanawia mnie jedno – po co to robimy? Czy naprawdę musimy po każdej tyradzie o koszmarności naszych dzieci usprawiedliwiać się tym, że je kochamy i przepraszać za nasze myśli? Przecież to nic złego, że oprócz miłości mamy też inne uczucia! I nie rozumiem tego przepraszającego tonu „i tak go kocham”. Jasne, kochasz. Ale podejrzewam, że kiedy zamaluje ci pół ściany szminką za 200 zł nie myślisz o miłości.

 

Naszło mnie to ostatnio. Starszy wpuszczał jednym uchem, wypuszczał drugim. Po piątym razie uzmysłowiłam sobie, że jak zrobi to jeszcze raz, to albo go uderzę, albo wyjdę. Wybrałam to drugie i usiadłam na podcieniu. Wyszedł do mnie Chłop i starał się mnie pocieszyć [doprawdy, on wie doskonale, jak nie pocieszać]: Oj, nie przejmuj się, przecież i tak go kochasz.

 

A ja zamarłam, bo byłam tak wściekła, że czułam wszystko, ale na pewno nie miłość do własnego dziecka. Czułam się zignorowana, nieważna, lekceważona i zła, ale miłości w tym nie było, tylko prymitywna chęć odegrania się na małym szalejącym maluchu, którą usiłowałam powstrzymać. Musiałam przyznać, że moje dzieci mnie wkurzają.

 

I tak sobie myślę, ile jest w nas, matkach, złości, tej chęci wyrzucenia z siebie wściekłości i frustracji, ile w niej tkwi w nas, gdy piszemy, jak nasze dzieci przeturbowały nas przez cały trudny dzień. Ale i tak na końcu dodajemy, że je kochamy. Po co? Czy twoje dziecko na pewno jest takie święte, że nie możesz mieć do niego „ale”? Czy naprawdę to, że cię wkurza, przekreśla proces kochania na zawsze? Czy koniecznie musimy usprawiedliwiać swoje uczucia, które nie muszą być zawsze cukierkowo słodkie?

 

 

Moje dzieci mnie wkurzają!

 

Nie. Kocham moje dzieci. Bardzo. Rękę bym sobie dla niego ucieła, oczy wyjęła i obie nerki bym oddała. Poświęcam im masę czasu, często z własnego świadomego wyboru rezygnując przez to z czasu dla siebie. Ale co z tego, skoro mieszkamy razem, wspólnie spędzamy dzień, oboje jesteśmy ludźmi i mamy różne wyobrażenia i pomysły i zwyczajnie czasami doprowadzamy siebie nawzajem do szału. Czemu mam zaprzeczać swoim własnym emocjom i po wyrzuceniu z siebie, jak bardzo mnie pewne rzeczy irytują, dopuszczam skruchę i dopisuję, że przecież i tak go kocham. A przecież to oczywiste! Cokolwiek by nie zrobili i tak będę ich kochać. Czy to znaczy, że nie mają prawa mnie denerwować? Czy to znaczy, że muszą ukrywać to, że moje dzieci mnie wkurzają czasami?

 

O wiele zdrowsze niż wstydzenie się i ukrywanie,  jest przyznanie przed sobą, przed ludźmi, a przede wszystkim przed dzieckiem, że doprowadza mnie do szału rozchlapana ciecz przy toalecie, nietrafione skarpetki pod koszem, niezgaszone światło, mimo że tyle razy prosiłam, a już najbardziej, najbardziej na świecie do furii doprowadza mnie, kiedy musimy szybko wyjść z domu, a on się guzdrze i znajduje tysiąc rzeczy do zrobienia. Sprawę stawiam uczciwie: to mnie denerwuje, to mnie wkurza, to mnie wyprowadza z równowagi.  Oczywiście to nie jest taka furia, jaką zwykle się ogląda. Po prostu mnie to wkurza i kiedy opisuję coś takiego, z pewnością nie dodam, że i tak go kocham. W danym momencie wysyłam po prostu sygnał ostrzegawczy: Hej, kolego, chcesz stanąć przed wściekłą matką? Bo takie rzeczy, które robisz, mnie denerwują.

 

 

W sytuacji rozwiązania iskrzącego konfliktu, to nie miłość jest najważniejsza. Ona gdzieś tam tkwi, bo bez niej trudno by się było zdobyć na taką cierpliwość na przykład, ale na pewno nie jest dominującym uczuciem. I uśmiechnę się, jeśli powiesz, że widząc swoje dziecko wymalowane twoją ostatnią, drogą kredką do powiek i wrzucającego do toalety kuleczki tego pudru, na który rok zbierałaś, przepełnia cię miłość do dziecka. No nie żartuj. Powiedz, co czujesz, wyrzuć to z siebie, bo ukrywanie tego i tłumienie złości tylko doleje oliwy do piętrzącego się ognia innych wkurzających rzeczy.

 

 

I nie widzę powodu, dlaczego miałabym przepraszać lub usprawiedliwiać swoje emocje zapewnieniem o miłości. To oczywiste, że je kocham. Tak samo, jak oczywiste, że czasem zwyczajnie moje dzieci mnie wkurzają.

 

Usprawiedliwiając się i swoje uczucia, jednocześnie zabieramy sobie prawo do czucia tych uczuć, które czujemy. A przecież mamy prawo do złości, mamy, do cholery, prawo mieć emocje inne niż gilganie w brzuchu na widok dzieciaczka. A bycie rodzicem, to nie sielanka i wieczne gołębie. To też wściekłość na rozbity talerz z nowej zastawy, to złość na rozwalone po łazience skarpety, to wreszcie irytacja, a także chęć do wyrzucenia z siebie gdzieś w komentarzu, na blogu czy w rozmowie z koleżanką tego, co nas wkurza. Bo wyrzucając z siebie, jesteśmy w stanie się oczyścić i wrócić do dziecka z uśmiechem, gotowi do nowych wyzwań, przed jakimi nas maluch postawi. Albo dać mu sensowną wskazówkę: Uwaga! Kiedy to robisz, to mnie złościsz, a nie chcę być wściekła!

 

I nie, nie musisz przepraszać, że twoje dziecko też cię wkurza. Nie musisz być idealną matką zen. Nie musisz się usprawiedliwiać. To normalne ludzkie uczucie, częste szczególnie wtedy, gdy spędzacie ze sobą praktycznie cały czas, dzień w dzień. Tydzień w tydzień. To całkowicie normalna reakcja w całkowicie nienormalnej sytuacji. Tkwi w nas jakiś taki wstyd przed pokazaniem, że nie jesteśmy bez skazy, że popełniamy błędy. Potęgowany przez matki „mi zawsze” albo „a ja to jestem taka i taka – najlepsza!”. Wszystkie nasze wściekania usprawiedliwiamy miłością, żeby wypaść lepiej, tylko wiesz… miłością można usprawiedliwić dużo rzeczy, złość również, ale nie zawsze wrzeszczysz na dziecko, bo je kochasz. Czasem chodzisz wściekła, bo zwyczajnie ono zrobiło ci przykrość.

 

Nie przepraszaj. Nie usprawiedliwiaj się. To oczywiste, że kochasz swoje dziecko. Tak samo jak niczym gorszącym jest to, że cię wkurza lub że masz go dość. Ty też je wkurzasz i zapewniam cię, że robisz to częściej niż ono ciebie.

 

 

 

Joanna Jaskółka

Joanna Jaskółka – w Sieci znana jako MatkaTylkoJedna – od dziesięciu lat przybliża życie na wsi i pisze o neuroróżnorodnym rodzicielstwie w duchu bliskości. Autorka książki „Bliżej”.

Wspieraj na Partronite.pl

Możesz wesprzeć moją pracę, dołączając do moich patronek.

Spodobał Ci się mój artykuł?

Możesz wesprzeć moją pracę
i postawić mi wirtualną kawę.

Może Cię też zainteresować...

ADHD U DOROSŁYCH

ADHD u dorosłych – leki jak cukierki i z tego się wyrasta, czyli wszystkie bzdury, jakie słyszałaś

Rzuciliśmy szkołę! (2)

Tydzień na edukacji domowej – jak zorganizowałam chłopcom naukę?

Rzuciliśmy szkołę!

Rzucamy szkołę i przenosimy się do Szkoły w Chmurze [podkast]

0 0 votes
Ocena artykułu
8 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Jednorożec
Jednorożec
7 lat temu

Oh, oczywiście… 🙂 ale z tym wyrzucaniem z siebie trzeba wiedzieć komu (nawiązując do Twojego tekstu o samotności matki) – raz się wyżalilam bliskiej znajomej i usłyszałam lekko zirytowanym tonem – i poczułam wręcz tego „liścia” – „A czego się spodziewałaś?!” taaa… Wiedza wiedzą, a granice się własne po prostu osiąga i już. Przyznaje że nie udało mi się spotkać odkąd zostałam mamą (1,5 roku) żadnej kobiety, która by to akceptowala i rozumiała. Mam wrażenie że już bardziej mężczyzni dają nam takie prawo.

Asia
Asia
7 lat temu

Wczorajszowieczorne odkrycie. Na złość z powodu małego, marudzącego dziecka jest… tam tara tam… bicie kotletów tłuczkiem do miesa. Najlepiej z zamachem aż zza pleców. Humor później lepszy i rodzina najedzona 😀

Eve S
Eve S
7 lat temu

Złość jest zdrowa i dla matki i dla dziecka. Ja w dzieciństwie wiele razy miałam tak, że powstrzymywałam się od zrobienia czegoś „złego” tylko dlatego, że wiedziałam, że sprawię mamie zawód, smutek, że się zezłości. Więc ta złość też była wychowawcza.

Katarzyna Gsk
Katarzyna Gsk
7 lat temu

Hej! Jestem tu pierwszy raz i jakoś tak się stało, że to jest pierwszy wpis jaki przeczytałam, bardzo mi się spodobał a dlaczego? Dlatego, że dajesz sobie przyzwolenie na to, żeby po prostu być zła na dziecko, sama to ostatnio przerabiam i chyba właśnie dlatego tam mi się spodobał Twój wpis (=

AgaInAmerica.com
7 lat temu

Złość jest dobra o ile dzieci się nas nie boją. To jest to z czym wiele osób ma problem… Jak się złości to zaczyna wrzeszczeć, karać, dawać klapsy i tak dalej. A przecież można to wszystko zrobić zachowując szacunek.

Rosa Czyta
7 lat temu

Nikt nie jest ideałem. Zresztą to nie dotyczy wyłącznie dzieci.
Mój Małżonek potrafi mnie tak wyprowadzić z równowagi, jak nikt inny chyba. I kiedy jestem wkurzona, to nie myślę o tym, że przecież Go kocham. W tym momencie zamroczona złością, jak mogę o tym myśleć. Ale ja Jego też wkurzam, dramatycznie wręcz, trzaska drzwiami i lata po mieszkaniu jak postrzelony. No i to nie znaczy, że się nie kochamy. Dzięki Bogu idealni i w 100% zgodni nie jesteśmy… bo wtedy można by kochać tylko odbicie samego siebie w drugiej osobie. Oboje mamy takie samo prawo do złości. Dzieci mają prawo do złości i ich rodzice mają prawo do złości – serio nie uważam, żeby trzeba było to usprawiedliwiać „i tak kocham”. No kocham, i co z tego? Nie bezmyślnie przecież…

olguska
7 lat temu

owszem zdarzaja się takie chwile ja za to by rozładować napięcie zaczynam szczekać albo po prostu chłopaka mówie ale jestem na was wsciekła jak mogliście to zrobić tyle razy proszę a Wy co!!! ale większość chwil jest mega fajych moje chłopaki są naprawdę grzeczne i się starają a ja iich bardzo doceniam i mówie im o tym

Pionierka
Pionierka
7 lat temu

Mnie się ostatnio przyjaciółka zapytała, czy nie boję się, że moje dziecko będzie mnie wkurzać i frustrować. Powiedziałam jej, że się tego nie boję, po prostu jestem absolutnie pewna, ze tak właśnie będzie. Byla zaskoczona, że nie uważam tego za „bycie złą matką”. Nie wiem skąd to się w ludziach bierze 🙁