Codziennie ja obserwuję. Z fascynacją i lękiem. Patrzę, jak się ubiera, co kupuje, jak zajmuje się dziećmi. Nie mogę oderwać od niej wzroku. Ona wszystko robi źle i kiedy to widzę, czuję zażenowanie pomieszane z satysfakcją, że ja robię lepiej. Ja nie popełniam tych błędów. A ona tak.
I widzę jak się szarpie z tym dzieckiem na ulicy i ręce jej się trzęsą, kiedy on pokłada się na ziemi. Pokłada się i ryczy, a ona nie wie, co zrobić, totalnie się zagubiła. Nie umie sobie z nim poradzić, ja bym to lepiej zrobiła. Dała sobie wejść na głowę i ma. No kurczę, przecież to widać od razu, że dziecko ma dość, nie mogła przewidzieć? Gdybym ja była na jej miejscu…
I widzę, jak stoi przy kasie, a dziecko chce batonika. I ona mu kupuje, bez słowa, żeby szybciej zrobić zakupy pewnie, ale batoniki są takie niezdrowe, tylko pobudzi dzieciaka i wieczorem będzie miała urwanie głowy. Gdybym była na jej miejscu…
A jak ona dzieci ubiera. Jedno leci, rozchełstane, drugie z ledwo ledwo zawiązanymi butami. Ubrać ich nie umie? Jasne, może nie zdążyła, bo oni bardzo chcieli wyjść, no ok, ale gdybym ja była na jej miejscu…
I czemu ona chodzi nieumalowana? Krosty na buzi, zero szminki, a by się przydało na te bezbarwne usta, włosy dramatycznie potrzebują farby. No co ona, czasu nie ma, żeby do fryzjera się umówić? Jedno dziecko starsze, pewnie szkolne, drugie na bank chodzi do przedszkola, pół dnia siedzi w domu i na fryzjera jej czasu brakuje? Gdybym ja była na jej miejscu…
Samochód nie umyty. Szpachlą trzeba brud zdejmować. Wyłazi z niego i pół płaszcza ma od razu utytłane, bo ciężko na myjnię zajechać. Jaki flejtuch. Auto za tyle kasy, a nie dba, syf, burdel, pewnie w domu dziada z babą brak. Gdybym ja była na jej miejscu…
Gdybym ja była na jej miejscu…
No bo czy ona wie, jak szkodzą słodycze? Czy ona nie wie, jak się zachować w histerii? Czy ona nie wie? Mam podejść i powiedzieć? Bez sensu, pewnie bezmyślna i głupia, niechluj jakiś, nie dojdzie, patologia jakaś. Tragedia. Totalnie sobie z tym dzieckiem nie radzi. Jak te dzieci mają być szczęśliwe, jak rodzice ich tacy głupi i beznadziejni?
Patrzę, jak sadza dziecko w foteliku z impetem [nie panuje nad nerwami, fotelik przodem do kierunku jazdy, masakra], patrzę, jak kopie ze złości koło, a błoto odrywa się od felgi i bryzga jej płaszcz [wariatka, totalna wariatka]. Widzę, jak rozpakowuje zakupy z wózka, połowa chemia, jakaś pizza mrożona [jak można to dzieciom podawać], cola [pewnie nie ma nic przeciwko, żeby dzieci to piły i potem się dziwi, że mają histerię]. Dziecko jej krzyczy z fotelika, że się nudzi [bezmyślna, nie dała mu bułki, żeby się zajęło?]. Ona słyszy moje myśli i daje mu bułkę, żeby się zajęło. Dziecko wyrzuca bułkę z auta w złości, bo dała mu za późno [no mówię, że bezmyślna]. Żeby uspokoić to wrzeszczące dziecko daje mu telefon. TELEFON. I nie że patrzy, co to dziecko ogląda, tylko idzie sobie dalej rozpakowywać zakupy. A w telefonie pedofile, seks i zgroza. Za wrzaski dała mu telefon w nagrodę i traumę do końca życia. Patrzę się na jej głupotę, wytykam jej wszystkie błędy, a potem odwożę wózek, otrzepuję błoto z płaszcza, wsiadam do auta, odwracam się do płaczącego syna i mówię:
– Wróciłam już, oddasz telefon?
– Tak. – wyciąga rękę z telefonem, chowam go do kieszeni.
– Płakałeś, bo…?
– Ciałem bułkę!
– Chciałeś bułkę, a jak ci dałam to wyrzuciłeś.
– I nie mam bułki!
– Wyrzuciłeś bułkę, bo?
– Bo chciałem, chciałem i mi nie dałaś!
– Zniecierpliwiłeś się?
– Tak!
– Tamta bułka się nie nadaje, niestety, chcesz drugą?
– Chcę.
Sięgam więc bułkę, podaję dziecku i ruszam w stronę domu.
Gdybym była na miejscu tej kobiety, którą jestem… częściej bym sobie odpuszczała wyrzuty.
Wobec siebie. I innych.
PS. Przypominam, że trwa przedsprzedaż w wiejskim sklepiku z zadupia!! Przedłużyłam ja do 3 kwietnia, ale 3 kwietnia to produkty będą już prawie gotowe 🙂 Po trzecim kwietnia też już będą prawie gotowe, ale ceny za to przestaną być przedsprzedażowe.