Kara – słowo klucz współczesnego wychowania. Często stosowana zamiennie ze słowem „konsekwencje”, które są niczym innym, lecz właśnie karą, tylko przyjaźniej nazwaną. Od lat unikam kar i dopiero od jakiegoś czasu spotykam się z coraz większym zrozumieniem w tym temacie, jednak wciąż czuję zgrzyt, kiedy czytam, że ktoś nie stosuje kar na dziecku tylko konsekwencje. Co jest jednym i tym samym. Bo jaką konsekwencją zbicia szklanki jest zabranie telefonu*? Albo za nie zjedzenie obiadu zakaz oglądania bajek? To przecież w żaden sposób się ze sobą nie łączy.
No ale. Konsekwencje versus konsekwencje logiczne vide naturalne to jedno. Są ciekawe i sama łapię się często z Chłopem na tym, że usiłujemy wymyślić jakąś dziką konsekwencję, która nie ma wspólnego nic z przewinieniem czy w żaden sposób się nie łączy z tym, co dziecko zrobiło. Jest totalnie bez sensu. Kiedyś to opiszę, ale zanim przejdziemy do kar, spróbuję podpowiedzieć, co zrobić, żeby nie karać dziecka i dzięki temu poprawić z nim relację oraz osiągnąć znacznie więcej niż tymi pospolitymi karami.
*Podpowiem – konsekwencją rozbitej szklanki jest rozbita szklanka i jej brak. Myślę, że również jej sprzątnięcie. Przez dziecko, przez mamę, przez kogoś, kto musi to zrobić. Jeśli dziecko nie chce sprzątnąć szklanki, konsekwencją jego niechcenia jest to, że szklanka nie jest sprzątnięta i trzeba ją omijać albo ktoś inny ją będzie sprzątał, zamiast na przykład z rzeczonym dzieckiem się bawić itp. W żadnym miejscu na świecie, kiedy zbiłam szklankę, nie zabraniano mi w konsekwencji grać na telefonie, nie zabierano mi podwieczorku, nie kazano mi siedzieć w kącie. Jeśli zbiłam szklankę, to albo ja ją sprzątałam, albo gospodarz. Jeśli uczymy dzieci konsekwencji, uczmy realnych konsekwencji, a nie wydumanych, które w dorosłym życiu nie działają.
Pomijając już zasadność lub niezasadność stosowania kar, sądzę, że wielu rodziców karanie dzieci może zwyczajnie wykańczać. Bo konsekwencje karania nie uderzają tylko w dziecko, ale też w jego rodziców, którzy muszą pilnować, żeby dziecko się do kary stosowało. Zabraniasz telefonu? To teraz patrz, czy przypadkiem nie podbiera, słuchaj, że mu się nudzi, pilnuj, żeby czegoś nie zepsuło we wściekłości itp. Bądź konsekwentny – o tym trąbią chyba wszyscy. Że trzeba być konsekwentnym. I zamiast posprzątać tę szklankę i spokojnie wypić kawę, siedzi taki rodzic i pilnuje, żeby dziecko z kąta nie uciekło. Po co? Mało masz nerwów, żeby je na takie bzdury marnować?
Nie marnuj energii na kary, wykorzystaj ją na coś lepszego.
1. Na zapobieganie. Z tą powszechną opinią zgadzam się w całej rozciągłości: lepiej zapobiegać niż leczyć. A zapobiegamy od podstaw: sen, głód, pragnienie, siku, kupa, ciepło, zimno. To takie oczywiste, że niemowlak będzie z tych powodów płakał. Starsze dziecko może płakać nie będzie, ale z pewnością zmęczenie, potrzeby fizjologiczne czy fakt, że mu za zimno bądź za ciepło wpłyną na jego zachowanie. Ja sama, kiedy jestem głodna i niewyspana, warczę na ludzi. Pracuję nad tym i zawsze mam pod ręką a to jabłko, a to marchewkę, żeby uspokoić żołądek, jak czuję, że staję się nerwowa, ale dziecko czasami sobie może nie zdawać sprawy, skąd wynika jego zachowanie. Może się to wydawać mało realne, ale często tak jest, że nie będąc głodnymi, nie czujemy tego ucisku w żołądku. Nasz organizm reaguje, a my nie wiemy na co. Nie łączymy też naszego ogólnego zmęczenia z kiepskim nastrojem.
Karząc dziecko za to, że jego organizm reaguje, nie pomagamy mu tego procesu zrozumieć. Wręcz oddalamy je od zrozumienia, co się właściwie stało i czemu ta kara jest. Następnym razem, kiedy dziecko znów będzie miało niezaspokojone podstawowe potrzeby i będzie zaczynało szaleć, nie pomyśli: Ej, jestem głodny, jestem zmęczony, muszę zjeść, odpocząć. Tylko znowu skończy się na karze. I sedna problemu nikt nie rozwiąże. Kara w tym momencie nie pomoże nikomu. Ani rodzicowi, który tak czy siak, będzie musiał pilnować kary, ani tym bardziej dziecku, które sporo energii będzie musiało poświęcić, żeby dojść samodzielnie do wniosku, skąd się bierze jego rozdrażnienie.
2. Zapobieganie to też zaspokajanie potrzeb.
Nie tylko tych podstawowych. Potrzeba akceptacji, bycia wysłuchanym, zrozumianym, kochanym, potrzeba bliskości, sprawczości i decydowania o sobie to coś, co każdy z nas chce osiągnąć, chce czuć i co pozwala nam lepiej funkcjonować. Przykładów mam kilka.
Chociażby ten telefon. Przez który czasami nie mogę porozmawiać, bo obaj moi synowie skaczą mi do słuchawki jak pieski. Mogę dać karę i wrzasnąć, żeby się zamknęli i dali porozmawiać. Mogę też zauważyć tę ich potrzebę zwrócenia na siebie uwagi, przerwać na chwilę rozmowę i powiedzieć, że widzę ich, teraz mam potrzebę pogadania z koleżanką i że jak skończę, skupię się na nich i coś razem zrobimy. W ogóle kwestia przeszkadzania podczas rozmowy to u nas kwestia długa i szeroka. Bo dzieci są też niecierpliwe, więc kiedy mówię, że coś zrobimy, oni chcą od razu i przeszkadzają, bo nie mogą się doczekać. To ani ich wina, ani moja. To po prostu zwykłe uczucie trochę zazdrości, że mama pól dnia pracowała, a teraz zamiast z nami, gada z kimś innym [jak mąż pół dnia gada z kolegą zamiast z tobą, też coś podobnego możesz czuć], a trochę potrzeba zwrócenia na siebie uwagi i bycia w centrum.
Czasami jedynym wyjściem na spokojną rozmowę jest zapobieganie, czyli… wyjście. Po prostu wyjście. Dzieci z tatą, a ja wychodzę przed dom pogadać. I sprawa załatwiona. Czego oczy nie widzą, znasz to powiedzenie. Innym moim wyjściem, kiedy nie mogę wyjść z domu, bo jestem sama z dziećmi, jest przygotowanie otoczenia – albo włączenie bajki, albo rozłożenie maty do rysowania, albo podarowanie dzieciom nowych mazaków do rysowania i skupienie niepodzielnej uwagi na nich, żeby poczuli się dopieszczeni. I jak oni są dopieszczeni, to pojawia się przestrzeń, żebyśmy sami siebie mogli dopieścić.
Zapobieganie to też nasze słoiki w korytarzu. Chłop je umył, włożył do torebki i postawił przy drzwiach do piwnicy w celu wyniesienia. Nie wyniósł. Następnego dnia potknęłam się o tę siatkę i zbiłam jeden słoik. Dwie godziny po mnie potknął się o siatkę starszak. Kolejny słoik do wyrzucenia. Chłop zrobił coś niesamowitego – wyniósł tę siatkę ze słoikami do piwnicy. Niesamowite, ale prawdziwe. Bo jak ją wyniósł, to nikt się już o nią nie potknie. Ale tak samo jest z dziećmi – jeśli zostawiasz dokumenty na wierzchu, jest szansa, że ktoś je albo wyrzuci, albo podrze, albo porysuje. Jeśli zostawiasz permanentne mazaki [pozdrawiam synku!] na wierzchu przy małym dziecku, efektu możesz się sama domyślić itp. Czasami, zamiast uparcie stawiać kryształowe szklanki na stole, lepiej je schować na wyjątkowe okazji i pić z kubków, zamiast się stresować, czy dziecko nie upuści przez przypadek.
Zaspokajanie potrzeb i dopatrywanie się, jakie potrzeby stoją za danym zachowaniem to jest podstawa jakiejkolwiek relacji z człowiekiem. Tak, z człowiekiem, nie tylko z dzieckiem.
3. Z pustego, to i Salomon nie naleje. Zawsze się gryzę, kiedy czytam post na grupie matki, biczującej się, że nie dała rady, a jednocześnie totalnie samej w tym macierzyństwie, zmęczonej, smutnej, niezrozumianej i często przybitej, a jednocześnie ciosającej sobie kołki na głowie. Zapobieganie to nie tylko skupienie się na tym, żeby przygotować otoczenie dziecku. Zapobieganie to też skupienie się na sobie. Nie wymagaj od siebie nie wiadomo jakiej cierpliwości, jeśli lecisz na oparach. Na oparach samochód może i odpali, ale będzie się krztusił i dławił, aż w końcu stanie i nie ruszy dalej.
4. Pomyśl o przyczynie, nie o efekcie. Tutaj przypomina mi się historia, którą myślę, mogę już przytoczyć. Otóż znajoma miała problem ze starszym, bodajże dziesięcioletnim, synem, ponieważ robił kupę w majtki. Normalnie wracał ze szkoły z towarem w gaciach. Dostawał kary, motywowano go nagrodami za przyjście w czystych majtkach, cuda nie widy typowej behawiorki. Zawsze ten przykład podaję, kiedy rozmawiamy o skutkach, czyli konsekwencjach kar. Człowiek tak się w nich zaplątuję, że zamiast szukać przyczyn, usiłuje zlikwidować efekty. Problem z nietrzymaniem stolca to problem medyczny, który można wyleczyć, ale trzeba to leczyć, bo tak jak ze urwaną ręką – siłą woli jej nie doszyjesz. Inna sprawa, że problem z nietrzymaniem stolca czy moczu może mieć podłoże psychiczne – na przykład bullying w szkole czy inne problemy, o których dziecko boi się mówić.
Ten przykład jest bardzo drastyczny, ale najwyraźniej pokazuje, co się dzieje, kiedy zamiast na przyczynie zachowania, skupiamy się na karaniu za nie.
I zawsze, kiedy moje dzieci zaczynają coś odwalać, zadaję sobie jedno pytanie – dlaczego. I zamiast marnować energię na wymyślanie kar i ich pilnowanie, staram się dojść – dlaczego. Dlaczego mój syn zrobił awanturę w gabinecie u lekarza, w sklepie, w sali zabaw, w przedszkolu? Bo jest nadwrażliwy na hałas. Za każdym razem, gdy to robi, w grę wchodził hałas i specyficzne dźwięki. W tym momencie wchodzi punkt 1 i 2, czyli zapobieganie: słuchawki wygłuszające i terapia oraz ćwiczenia w domu z uwagą skoncentrowaną tylko na nim. Bo…
5. Rzeczy niezbędne dziecku to kontakt wzrokowy, dotyk i uwaga. Kontakt wzrokowy to coś, z czym mam problem i na przykład widzę błąd, jaki popełniam z córeczką mojej siostry, do której zwracam się zazwyczaj z góry. Mimo że wiem, że powinnam klęknąć, bo taka mała istotka może czuć się onieśmielona, kiedy gada do niej z nieba olbrzymka, to wciąż zapominam o prostej rzeczy… żeby klęknąć i spojrzeć się na nią z jej perspektywy. Gdyby córeczka siostry była bardzo nieśmiała lub silniej wrażliwa, pewnie byłabym jej dużym stresorem. A po co być stresorem? Jak faktycznie można klęknąć i powiedzieć „Cześć” z poziomu dziecka?
Inna sprawa to dotyk. Można rozmawiać z dzieckiem, patrząc na niego z góry [lub z dołu], a można wziąć je na kolana, przytulić, zapewnić, że chcesz dobrze, pocałować. To jest wówczas zupełnie inna rozmowa niż takie „przesłuchanie” ze staniem naprzeciwko siebie i odpytywaniem.
Oraz uwaga. Ja wciąż jestem zdania, że lepsze jest 15 minut poświęcone wyłącznie dziecku niż cały dzień z dzieckiem bez ani jednej chwili skupienia się wyłącznie na nim. Szukaj takich chwil, w których nie musisz ani oceniać, ani komentować, ani uczyć, ani niczego pokazywać, po prostu być z dzieckiem i słuchać.
6. Odpuść. I to na wielu płaszczyznach daje doskonałe efekty. Odpuść sobie rozwiązanie sprawy w tej chwili. Daj sobie czas na ochłonięcie, przemyślenie, dojście do siebie. Daj czas dziecku na ochłonięcie, przemyślenie, dojście do siebie. Odpuść sobie perfekcję – to dobra cecha, ale wyniszczająca. Nie wszystko zawsze będzie perfekcyjne. I uwierz mi, wiem, co mówię, perfekcjonizm to mój problem również. Odpuść sobie odpowiedzi. Nie musisz wszystkiego wiedzieć w jednym momencie. Nie musisz wiedzieć, czy pójdziesz z nimi na basen, nie musisz wiedzieć, czy kupisz żelki. Czasem sprawę załagodzi zwykłe: nie wiem. Chcę ci pomóc, ale nie wiem, jak. Chcę ci kupić żelki, ale nie wiem, czy mi starczy pieniędzy. Słyszę, że chcesz iść na basen, ale nie wiem, jak się będę czuła. Swoją drogą, kiedy bolał mnie jajnik, to ostatnie zdanie powiedziałam młodszemu. Do dziś, kiedy podnoszę coś cięższego, krzyczy do mnie, że mi pomoże, żeby mnie jajnik nie rozbolał.
7. Skończ z NIE. Kwestia tego „nie” jest kluczowa. Najłatwiej się ją obrazuje różowym słoniem. Nie myśl o różowym słoniu. Nie myśl o różowym słoniu. Nie myśl o różowym słoniu. Nie myśl o różowym słoniu. O czym pomyślałaś? Pewnie o różowym słoniu. Na tej samej zasadzie, kiedy mówimy dziecku NIE RUSZAJ. To ono ruszy. Kiedy mówimy NIE BIEGAJ. To ono będzie biegało. O wiele prościej zmieniać komunikaty z „nie” na „tak”. Czyli odłóż, zwolnij, zostaw, postaw, załóż. Moją pierwszą próbą tego komunikatu było, pamiętam, skakanie po łóżku. Zamiast „nie skacz” powiedziałam „połóż się”. I tak jak wcześniej mówiłam „nie skacznieskacznieskacznieskacz” jak katarynka, tak jedno „połóż się” sprawiło, że moje dziecko legło na łóżku i można było kończyć, że jeśli chce poskakać, mogę zawieźć go do babci na trampolinę.
8. Daj dziecku czas, wybór, szacunek.
Źródłem 80 procent awantur w moim domu i tak zwanych „buntów” było to, że wpierniczałam się ze swoją wizją danej chwili w momencie, gdy dziecko coś robiło. O 80 procent zmniejszyła się liczba tak zwanych „buntów”, kiedy wchodziłam z pytaniem: ile czasu potrzebujesz, ile minut będziesz się bawił, bo za tyle i tyle wychodzimy tu i tu albo mam taki i taki pomysł. Podarowanie czasu, to nie tylko podarowanie dziecku szansy na decyzję, kiedy coś kończy, ale też [i tu kłania się punkt 1 i 2] zapobieganie, żeby tego czasu starczyło lub nie było go za dużo. Bo jedno i drugie ma znaczenie. Jak chcesz wyjść szybko z dzieckiem, wiadomo, że może być nerwówka. Jak dziecko przygotuje się do wyjścia za szybko, a ty jeszcze nie wychodzisz, wiadomo, że będzie się nudzić i wariować.
Czas to też czas na emocje. Na ich przeżycie. Na płacz. Na złość. Jeśli dziecko krzyczy, możesz mu opowiadać o krainie słodkich żelek i snuć teorię o najwspanialszych rzeczach na świecie – do człowieka w złości niewiele z tego dotrze. Jeśli dziecko jest nieśmiałe, nie stanie się śmiałe, gdy mu powiesz, żeby przestało się wstydzić. Na wszystko potrzeba czasu.
A kiedy masz okazję dać dziecku wybór, czyli podarować potrzebę możliwości decydowania o sobie, też będzie prościej. Najłatwiej zaczynać od wyborów nieoczywistych – chcesz wypić sok w szklance czy kubku? Obiad zjesz na żółtym czy niebieskim talerzu? W której koszulce dziś będzie spać? Którym płynem się umyjesz? Sprawdź, czy chcesz wyjść w czapce czy bez. Na kolację zjemy tosty czy kanapki?
Takie małe gesty, okazujące szacunek do tego, że dziecko jest człowiekiem, dają bardzo dużo, ale jeszcze więcej zdziałasz, troszcząc się i akceptując dziecięce emocje. Na swojej rodzicielskiej drodze popełniłam masę błędów, przypałów i mam na koncie sporo głupich zachowań. Zdarza się. Ale kiedy myślę o tych dobrych rzeczach, które mi wyszły, to właśnie to, że kiedy moje dzieci smucą się, płaczą, krzyczą, zakochują [bo mamy już na koncie jedno malutkie love], zawodzą na kimś, coś zepsują, zniszczą, zrobią nie tak, jak trzeba, to idą z tym do mnie. Idą jak w dym. Bo wiedzą, że ich nie wyśmieję. Nie pouczę. Nie będę prawić morałów. Nie wścieknę się. Że ich wysłucham. I że razem coś zaradzimy.
I w sumie do tego dążyłam cały czas. W kontekście znikających dzieci, w kontekście tych załamań, o których tak głośno, powszechnej samowolki w internecie i aprobaty nienawiści, jaka leje się od celebrytów, polityków, w tym świecie, w którym teoretycznie wszystko już wolno i tyle rzeczy można robić bez najmniejszego problemu, a bodźce galerii, supermarketów i co chwilę nowej wspaniałej okazji napierdzielają w głowę, umysł, wbijają się do ciała, chciałam, żeby moje dzieci w domu miały ostoję, w której nie boją się, że jak coś powiedzą, dostaną ochrzan i karę. Staram się słuchać ich potrzeb, akceptować ich preferencje i pokazywać, że najważniejsze to poznanie siebie. Świat jest cały do poznania i nigdy nie dadzą rady poznać całego od deski do deski i przez cały czas. A ze sobą będą żyli do końca życia. Niech będą sami z sobą szczęśliwi.
Photo by Florian Klauer