Nie byłabym sobą, gdybym nie skomentowała w kilku słowach wczorajszej audycji. Oczywiście, że nie zdążyłam powiedzieć wszystkiego i bądź co bądź należy się kilka słów dopełnienia. Tak. Dopełnienia, nie sprostowania, o które ktoś już zdążył mnie poprosić.
Audycji słuchaliśmy w wąskim gronie rodzinnym z wykazaniem należnego szacunku tak ważnemu wynalazkowi, jakim jest radio, oraz z zachowaniem wszelkich standardów savoir-vivre*:
Ale poważniej – pierwszą informacją od znajomego, jeszcze podczas audycji, była „znów narzekasz”. No cóż, to prawda, narzekam. Narzekanie to jednak ma swój głębszy cel i jest poważnie uzasadnione. Przede wszystkim – bez zwrócenia uwagi na pewne problemy, te problemy dalej będą istnieć. Szalenie mnie denerwuje, kiedy spotykam jakąś matkę na Mazurach i ona mi opowiada „tego nie ma, to nie wyszło, tamto się zepsuło”. Ja się wtedy pytam, czemu o tym kogoś nie poinformuje, nie zwróci uwagi. A ona na to: „Po co? Przecież nikt z tym nic nie zrobi!”.
No właśnie. A może ten ktoś nic z tym nie zrobi, bo zwyczajnie nie wie o tym, że dany sposób, rozwiązanie jest zwyczajnie do kitu? Skąd ma wiedzieć, skoro nikomu się nie chce poinformować? Szczerze wierzę, że da się poprawić sytuację matek na Mazurach, a jeszcze szczerzej, że da się to zrobić bez większej ingerencji w przyrodę. Idąc dalej, jeśli nie można tego zrobić natychmiast, może zmieni się przynajmniej spojrzenie takiej Sylwii Chutnik, którą, jako autorkę, bardzo lubię, ale która w wywiadzie mówi tak:
Możecie dać Krytyce Politycznej znać, że się do nich odwołuję i kliknąć TUTAJ. Podkreśliłam totalny absurd, który wyszedł z ust pani Sylwii. Absurd, który razi mnie tym bardziej, im częściej widzę domy na Mazurach, w których nie ma doprowadzonej bieżącej wody. Absurd, który boli mnie bardzo, kiedy płacę za internet radiowy 80 zł miesięcznie, a i tak transfer jest na tyle mały, a zasięg tak słaby, że obejrzenie „Teen Mom” czy nawet wiadomości online jest cały czas w sferze marzeń. Nie mogę, niestety, spojrzeć się na innych. Niższa klasa nie ma na to szans. Mi przeszkadzają orły i rezerwat, im nie pozwalają zwyczajnie środki. I wydaje mi się, że jeśli nie będziemy o tym mówić, w naszym kraju dalej będzie panowało powszechne przekonanie, wyrażane z odpowiednią pewnością w wywiadach, że wszyscy mamy równy dostęp do internetu. Nie mamy.
Kolejnym powodem mojego „narzekania” jest to, że jesteście niereformowalni! Tak! Kiedy tylko napiszę o jasnej stronie życia na wsi, podzielę się zdjęciami, napiszę o przyrodzie, zaraz dostaję kilka maili od czytelniczek, które tak, jak ja, chciałyby zaraz spakować manatki i wynieść się na wieś. W głuszę. Najlepiej moją. No drodzy… w większości przypadków nie jestem w stanie ani pomóc, ani nawet odpowiedzieć, bo jest dokładnie tak, jak mówiłam podczas rozmowy – ja miałam alternatywę, miałam dom, miałam, gdzie się wynieść, a co więcej: byłam mniej więcej świadoma tego, na co się porywam [przecież tu się wychowałam].
Całym tym moim narzekaniem [raz na jakiś czas, nie przesadzajcie!] chcę tylko dać jasny komunikat: co chciałbyś poświęcić, żeby mieszkać w takich okolicznościach przyrody, jak ja? Co mógłbyś poświęcić? Brak prądu i internetu? Konieczność palenia w piecu? Brak chodnika? Brak drogi? Brak żłobka i konieczność zrezygnowania z pracy na przynajmniej trzy lata? Brak kibla w mieście? Brak sklepu?
Bardzo nie chcę zrobić komuś krzywdy. Nie chcę wmawiać wam, że mieszkanie w lesie to czysta sielanka, urocze chwile wprost z kart „Pana Tadeusza”. Nie chcę ponosić odpowiedzialności za czyjeś rozczarowanie, jeśli okaże się, że życie na wsi jest kompletnie różne od tego w mieście. Dlatego czasem narzekam. Dla tych, co im w głowach kiełkuje taki pomysł i piszą mi prośby, żebym pomogła wszystko zostawić i wyjechać w głuszę. Dla tych, co im się wydaje, że wieś sielska anielska i nie ma na niej żadnych patologii. Dla tych, co myślą, że w środku lasu istnieje kanalizacja miejska [!]. Niech wam ten pomysł wyjazdu kiełkuje, ale dobrze go podlewajcie głosem zdrowego rozsądku i porządnej refleksji.
Na pytanie pani Joanny, czego mi najbardziej brakuje, odpowiedziałam: kina. To była pierwsza myśl, jaka mi do głowy przyszła, a która była jednocześnie swoistą metonimią tego, że najbardziej brakuje mi telewizyjnej wolności. Określam nią to, na co mogłam sobie pozwolić w Warszawie – możliwość obejrzenia większości ulubionych serialów lub filmów w każdej praktycznie chwili na Vod czy jakimkolwiek innym telewizyjnym Playerze. Bez dostosowywania się do sztywnych ram narzuconych przez program telewizyjny, do którego dostosowanie w dalszym ciągu kojarzy mi się z wyjątkowym uzależnieniem i budzi wyraźny bunt. Plus taki, że przestałam praktycznie oglądać telewizję. Minus – nie jestem na bieżąco, nie wiem, o czym rozmawiają moi znajomi, nie kumam aluzji, nie czytam serialowych recenzji, jestem w pewnym sensie wykluczona.
A kiedy już zalaliście się łzami nad moim strasznym losem i otworzyliście swoje konta bankowe, żeby wpłacić mi zapomogę, uspokajam: nie lękajcie się! Przecież, gdyby mi to życie tak bardzo nie pasowało, pewnikiem bym się przeprowadziła tam, gdzie wszystkie niedogodności wynagrodziłby pierwszy lepszy chodnik czy nowo otwarta sieciówka, prawda? Kiedy kończę pisać ten tekst, dochodzi szósta rano. Żurawie zaczynają swoje poranne nawoływania, a koty powoli znoszą już pod drzwi polne myszy. Kosmyk wygląda właśnie przez okno i mówi „dzień dobry” wszystkim drzewom, a ja zaraz wyjdę na taras, spojrzę na jezioro i stwierdzę, że jestem dokładnie tu, gdzie powinnam być.
Ja na wsi się wychowałam, wyhechałam na studia i na 10 lat opuściłam wiejski dom, a męczyłam się w bloku. W końcu nie wytrzymałam i wróciłam na Mazury. Nie żałuję. Te małe niedogodności nie są w stanie przyćmić piękna i prostoty tego miejsca.
Jak dla mnie najlepsze jest to, że masz na wszystko dobre argumenty, a to podstawa. Możesz obronić się w każdej dyskusji i nawet jak narzekasz to ma to narzekanie uzasadnienie. Tak trzymaj. Pozdrawiam, Mama A.
już możesz wyoutować "najpewniej". zaczynam słuchanie.
Już to robię 🙂
Ja też słyszałam reportaż w radiu i dzięki niemu dowiedziałam się o Twoim blogu 🙂 … teraz siedzę i czytam, czytam, czytam. Pozdrawiam! Mama Gosia 🙂
Umieć doceniać to co się ma, ale nigdy przestać marzyć .. taka refleksja… pzdr<br />
Ja także "wieśniara" od 4-rech lat. Ale pracująca w mieście odległym ok. 20 km. Od ponad roku siedzę w domku z dzieckiem, ale już mam dosyć. Za trzy tygodnie wracam do roboty. Ostatnio wybyłam na dwa dni do Stolicy, o mało oczopląsu nie dostałam od oglądania ulic, samochodów, ludzi…Podobał mi się ten hałas, ale za pewne długo bym nie wytrzymała 😉
Asiu! A z tą "niewyględnością" (przedostatni akapit postu ) to przesadzasz i na kanonach piękna i szpetoty się nie znasz. Piszę to JA – dobra kandydatka na teściową. A dla wszystkich, którzy mieli, mają lub zamierzają mieć teściowe, PRZYPOMINAM!!!!!!!! – dzisiaj jest DZIEŃ TEŚCIOWEJ!!!!!! Pozdrawiam! KBD 🙂 babcia Kosmyka 🙂 matka Damiana
Ja mieszkam na wsi, wcale nie tak zapadłej i uwiera czasami bardzo. Zwłaszcza ten piec, momenty kiedy na pół dnia zabierają prąd albo gdy śniegu nasypie i ciężko się wykopać spod niego. Doskonale więc rozumiem. Jak się tu przeniosłam z wielkiego miasta to przez pierwsze miesiące myślałam, że umrę- z nudów, ciszy i nadmiaru spokoju. <br />Ale sklep mam mały we wsi a do większego jakieś 3 km. Więc
Ja wiem, że nie mogłabym mieszkać w lesie. Pojechać sobie na dwa tygodnie na urlop, owszem. ale zostać na stałe. Za skarby świata. Nie. <br /><br />Jestem wygodna. Lubię mieć sklep pod nosem, aptekę, dziesięć minut od domu (spacerkiem), szkołę o rzut beretem i przychodnię dwadzieścia minut marszu od siebie. W małym mieście. <br />W Warszawie też bym się nie odnalazła.
Bardzo dobrze się Ciebie czyta, zdroworozsądkowe spojrzenie na dobre i złe strony mieszkania poza miastem 🙂 też wychodzę z takiego założenia, że warto czasem z chmur stanąć twardo na ziemi żeby później się nie rozczarować. <br />M
Czekam na materiał na stronie, bo niestety nie miałam okazji wysłuchać wczoraj audycji.<br />To co robisz, piszesz, mówisz, pokazujesz, jest bardzo ważne. Bo wszystko, WSZYSTKO, w życiu: macierzyństwo (wczesne, późne, samotne), zakupy (w markecie, przez internet, w sklepie osiedlowym) czy miejsce zamieszkania (wieś, nie wieś, miasto, Polska, zagranica) ma swoje plusy i minusy, i należy mieć
To się nie nazywa narzekanie. To się nazywa szczerość. Mieszkam w podobnych warunkach, więc znam to od podszewki. Rażą mnie tez podobne rzeczy, co Ciebie: ochy i achy nad sielską wsią, a z drugiej strony zostawianie jej mieszkańców z problemami samym sobie. Bo tak jak mi napisał pewien pan na blogu (pod wpisem o wiejskich matkach): chcesz mieć drogę, to zrób ja sobie sama albo "wychodź"
W mieście po prostu nie naprawiają chodników 😉 Czasami jak wracam z wypraw to stwierdzam, że chodzenie po górach jest łatwiejsze niż po naszych chodnikach – tam jestem przygotowana na trudne warunki. <br />A w podmiejskich dzielnicach "willowych", to jak mieszkańcy domów nie zrzucą się na drogę to tatka latka jej nie zobaczą i pozostaje tylko dobrego jepa kupić bo się do domu nie
Słuchałam, narzekanie mnie nie raziło. Gratulacje.