Pomysł na ten post wpadł mi do głowy po dyskusji pod tekstem o tym, jak reagować, kiedy dziecko bije. Czytelniczka miała problem ze swoimi dziećmi, pisała, że kłócą się o zabawki, a starszy syn mimo tego, że ona mu tłumaczy i stawia do kąta, w dalszym ciągu wścieka się, że brat zabiera mu jego rzeczy. Czytelniczka zdawała się być smutna i rozczarowana. A ja się jej wcale nie dziwię, wpadła w błędne koło. I co gorsza, prędko z niego nie wyjdzie, jeśli nie zrozumie, że każdy człowiek będzie się buntował przeciwko okradaniu go z jego własności.
Tak, dzieci mają swoją własność. Oczywiście, że czasem przyjmuje to taką formę:
~
Ale nic w tym dziwnego, pojęcie „dzielenia się” zaczynają pojmować dopiero 4-5 latki i zwróć uwagę na słowo „zaczynają”, a nie rozumieją. Przez pierwsze cztery, pięć lat własność dziecko pojmuje różnie. Bardziej na zasadzie „jeśli coś mi zabierzesz, to już nigdy nie będę tego miał” i trudno przekonać malucha, że będzie inaczej. Wymaganie od niego, żeby oddał swoją zabawkę niewiele się różni od gwałtu, dziecko odbiera to jako atak na swoje terytorium, bo nie wierzy, że jak odda zabawkę, to ona kiedyś do niego wróci. Ja wiem, że pewnie go do tego przekonujesz i zapewniasz, że na chwilę, ale co zrobić, skoro dziecko nie wie jeszcze, co to chwila, widzi za to, że ktoś inny zabiera jego ukochaną [w danym momencie] rzecz.
DZIECI MUSZĄ SIĘ DZIELIĆ?
Ktoś mi pisał, że przecież to normalne, że dzieci muszą się dzielić, umiejętność dzielenia się jest bardzo przydatna [jakbyśmy sami chętnie oddawali obcym osobom lub nawet rodzinie wszystkie rzeczy, których ci zapragną, acha!], więc możecie nie zwracać uwagi na uczucia dzieci! A kij z nimi! Tyle słyszę, że bez kar i nagród wychowam dziecko na egoistę, które z bejsbolem w dłoni będzie wybijać szyby okolicznych sklepów, że mogę raz na jakiś czas również posnuć takie wizje do kompletnie odwrotnego stylu wychowania i powiem wprost:
Ucząc dziecko, że powinno oddawać swoje rzeczy, nawet nie ucząc, a każąc mu, pokazujesz mu pięknie ten model zachowania w stosunku do siebie. Dziwisz się, że dziecko stoi nad tobą i wykrzykuje, że masz mu to natychmiast dać, bo ono chce i już, bez dyskusji? Dasz mu za to pewnie karę, ale przecież pokazujesz mu, że takie zachowanie jest normalne. Pierwszy lepszy człowiek może wyprosić u drugiego każdą rzecz. Dziecko powinno bez szemrania oddawać wszystko, co zdawałoby się jest jego i za żadne skarby nie powinno tego bronić, bo przecież pójdzie do kąta. Pewnie jak za 10 lat odwiedzą wasz dom złodzieje, to pomoże im telewizor wynosić, bo będzie się kary bało i „trzeba się dzielić”.
BŁĘDNE KOŁO
Tak na serio, naprawdę dziwi cię, że gdy wymagasz od dziecka by oddało swoją rzecz, ono potem głośno domaga się byś oddała mu swoją lub ją bez pytania zabiera? Przecież to jest błędne koło, gdzie reguły gry są proste. Ty karzesz dziecko, że broni przed bratem swojej rzeczy, potem zabierasz mu tę rzecz i oddajesz bratu, potem dziecko zabiera ci coś twojego [być może niszczy]. Robi to, bo widzi, że tak można, przecież ty też mu zabierasz! Ale też zapewne dostaje za to karę, bo ty mówisz, że jednak nie można. Szaleństwo! Dorosły by osiwiał, a dziecko może tylko dusić w sobie złość.
Ale wróćmy do spokojniejszego toku rozumowania. Moje dziecko nie musi się dzielić. Nie musi, ale lubi to robić. Dlaczego? Bo nigdy go do tego nie zmuszałam. Mało tego, bardzo starałam się, żeby miał swoje i tylko swoje rzeczy, których brat ruszyć nie może, bo to są rzeczy starszego i tylko jego. Wcale nie musi się nimi dzielić. Może, ale nie musi.
Myślę sobie o dzieciach czytelniczki. Starałam się jej wytłumaczyć spokojnie, że powinna zagospodarować starszemu trochę strefy „tylko jego”. Że powinna uszanować jego prawo do niedzielenia się z bratem. Bo dziecko ma takie prawo, ma też prawo do uszanowania jego woli. Wcale się nie dziwię, że bójki, o jakich pisała czytelniczka, są zażarte. Młodsze walczy, bo wie, że może wygrać, starsze walczy, bo wie, że jest skazane na siebie i matka mu nie pomoże, jeszcze każe oddać zabawkę. On zapewne wie, że pójdzie do kąta. Ale ma to w nosie. Tak jak żołnierze na wojnie walczą dopóki jest szansa, że najeźdźca nie zabierze ich ziemi. Wiedzą, że umrą, ale walczą. W pewnym sensie zdaje mi się to piękne i tragiczne zarazem.
DLACZEGO NIE MUSZĘ ODDAWAĆ SWOICH RZECZY?
Tak jak nie muszę oddawać koleżance swojej szczotki do włosów czy samochodu. Nie muszę oddawać jej każdego ubrania, które jej się spodoba. Mogę to zrobić, ale nie muszę. I nie chcę, bo to, kurde, moje ubranie. Nie muszę też oddawać dziecku moich rzeczy, a dziecko nie musi oddawać mi swoich. Ze swoimi może zrobić, co chce. Może je nawet wszystkie popsuć, to jego rzeczy, najwyżej nie będzie miał [a zabawek nie kupujemy często]. A jeśli nie chcesz, żeby psuł zabawki, wolisz, żeby stały i pięknie błyszczały, budząc podziw znajomych, to postaw sprawę jasno, powiedz dziecku, że te zabawki kupiłaś sobie i możesz mu czasem pożyczyć, ale są twoje i dziecko nie może ich dotykać. Trochę złośliwie to napisałam, ale warto czasem nazwać rzeczy po imieniu.
Kosmyk ma swoje rzeczy, upewniam go w przekonaniu, że to są jego zabawki i może z nimi zrobić, co chce. To taki jego pewnik, stała rzecz, której nikt mu nie zabierze. Tłumaczę Adaśkowi, choć słowa te są skierowane do Kosmyka, że niestety, słodziaku, ale to jest zabawka brata. Jego rzecz. Może spytamy się, czy brat mógłby dać ci inną do zabawy? Kosmyk, widząc, że nie zamierzam go okradać, czując się bezpiecznie ze swoimi skarbem, którego wcale nie musi nikomu oddawać, zazwyczaj chętnie wybiera jakąś inną zabawkę czy klocki, które podaje Adaśkowi. Adasiek z kolei ma je w nosie, ale i tak, widząc brata, cieszy się z jego uwagi.
NIEUPRZEJMY BACHOR, CO SIĘ NIE CHCE DZIELIĆ
Powiecie, że wychowam dziecko nie umiejące się dzielić, nieuprzejmego bachora. To se mówcie. Ja wiem, że Kosmyk papuguje moje zachowanie. Z takim samym szacunkiem, z jakim ja odnoszę się do jego prywatnej strefy, on stara się odnosić do mojej i brata. Pyta się mnie, czy może jakąś moją rzecz [ja wiem, że mogę mu odpowiedzieć „Nie, kochanie, bo nie chcę, żebyś jej ruszał” i nie ma histerii, bo on do mnie może powiedzieć to samo], pyta się Daśka, czy może jego klocki na chwilę i choć Adaś nie odpowiada, cieszę, że poznaje od maleńkości ten model zachowania. Coraz częściej pyta się innych, czy może coś od nich zobaczyć, dotknąć. Bardzo mnie to cieszy, bo walczę ze sobą, żeby mu nie przypominać publicznie, on sam się tego nauczy z czasem. Bo ja sama pokazuję, że czasem warto sprawić komuś przyjemność i podarować komuś coś swojego.
A dziś? A dziś Kosmyk dostał od mojej czytelniczki pyszne ciasteczka z syropem klonowym. Całą paczkę! Babcia chciała dogadać, żeby Kosmyk się ciastkami podzielił, ale Kosmyka już nie było – z całym opakowaniem pobiegł do dzieci i każdego poczęstował. Zadbał też, by malutkie zęby brata poznały smak cukru. A co tam. Wieczorem zaś Kosmyk znalazł jakieś zakamuflowane zabawki-pierdółki. Spytał się, co to. Odpowiedziałam, że jakieś dary losu, może je wziąć. A on sam z siebie rozdzielił je pomiędzy siebie a brata, trafnie celując, że pluszaki bardziej dla Dasia, a zabawki z mniejszymi elementami – dla siebie.To moje biedne, skąpe dziecko, którego nigdy nie uczyłam się dzielić…
Zajrzyjcie do Matai – tam niezły tekst z naukowymi badaniami odnośnie dzielenia się, rewelacyjnie się czyta. Bo chcesz tego, czy nie, dziecko powinno mieć coś, co jest jego, tylko jego i nie musi się z tym wszystkim dzielić. Tak samo, jak ty. I każdy człowiek na świecie.
Buziaki 🙂
2 tygodnie temu, urodziny mojego 4-latka. Zaprosił dwoje dzieci. Dziewczynkę i Chłopca. Jak tylko rozpakował prezenty ( książka i auto), zaczęła się awantura. Dzieci chciały się pobawić, a on jak lew nie pozwalał. Zaingerowałam bo było już gorąco.. płakał Chłopiec, więc kazałam mojemu dziecku dać na chwilę prezent do pobawienia.. Dziewczynka mi wtórowała, wygłaszając tekst: w urodziny trzeba się dzielić zabawkami! Mój syn obraził się, i sobie poszedł zły porzucając gości. Próbowałam zainteresować go innymi zabawkami, ale tego dnia walka była o prezenty. Nie chciałam by Chłopiec był smutny, więc zależało mi by mój syn się podzielił. Ale za chwilę moje dziecko złościło się i płakało.. i czułam że za chwilę będę się miotać między dziećmi wydzierając im na zmianę książkę lub auto…W pewnym momencie Chłopiec zakomunikował, że chce do domu, zadzwoniłam po matkę. Było mi przykro, że gość się słabo bawił i może zapamięta głównie, że nie mógł się bawić tym, czym chciał. Zostało dwoje.. mój syn i Dziewczynka.. i nagle awantury ucichły, panna była bardziej ugodowa, nie mogła się bawić autem, to poszła poszukać sobie inną zabawkę. Jako podsumowanie dodam.. że mój syn i Chłopiec to jedynacy.. a Dziewczynka ma dwoje rodzeństwa.. Myślę, że to nie bez znaczenia.
Co mogłam zrobić inaczej, by tych urodzin nie musieć pamiętać, jako dnia pełnego awantur i łez?
Rodzicielstwo bliskości mówi o tym. Ale wg mnie zdrowy rozsądek. A Dzieci, nie oszukujmy się, lepiej się dogadają same w kwestii dzielenia się, jeżeli my nie będziemy w to ingerować, o ile nie będzie to konieczność.
Zgadzam się w zupełności, że dzieci powinny mieć swoje własne rzeczy i zabawki. I to one powinny decydować kiedy i jak się nimi bawić. Co nieco o moim podejściu do kwestii dzielenia się i własności napisałam tutaj https://znaturymatka.wordpress.com/2016/05/23/dziel-i-rzadz/
Przypomniało mi się jak małym dziewczeciem będąc poszłam do koleżanki. Miała ona przepiękna oryginalną lalkę Barbie, którą dostała od cioci z USA. Nie muszę mówić, że był to obiekt pożądania każdej dziewczynki w latach 90tych ☺ Lalka ta stała wysoko na meblosciance, zapakowana w oryginalne opakowanie, w którym była sprzedawana. W związku z moją wizytą mama koleżanki pozwoliła jej wyjąć lalkę i pobawić się nią, a właściwie pooglądać kilka minut, bo inaczej lalka by się zniszczyła, o zgrozo! Do tej pory nie mogę pojąć logiki tej historii.