I mieliśmy razem trwać, i nic z tego, kurwa mać.

Telefon milczy, Stoję w garażu, który jest obórką i trzęsę się od płaczu. Telefon milczy. Szlocham aż mi dech zapiera i tylko obrzydzenie brudną podłogą nie pozwala mi położyć się i  skulić na posadzce.  Telefon milczy. Wreszcie otrząsam się, a mój wzrok pada na papryki, które on robił. Jeszcze w zeszłym roku. Robił i się cieszył, że będziemy mieć, a stoją teraz tu zapomniane i wkurwiają.  Telefon milczy, a ja nie lubię papryk. Oddycham i sięgam po słoik. Niewiele myśląc, rzucam w kierunku jego rzeczy, jego telewizora, jego wszystkich fantów, których nie zabrał. A które przypominają, że był.

 

Telefon milczy. Słoiki lecą, płyn rozlewa się po podłodze, szkło rozpryskuje na ekranie telewizora. Telefon wciąż milczy, nie ma już rozmów codziennych, nie ma rytualnego podsumowania dnia, nie ma uścisków, nie ma pocałunków,  ale kolejny rozwalony słoik koi ból na chwilę, więc jeszcze. Telefon milczy? To jeszcze. Jeszcze. Jeszcze. Dalej milczy. I jeszcze.

 

Że był, a go nie ma. Że on chciał, a ja nie. Ze ja chciałam, a on nie chciał. Że oboje nie chcieliśmy i chcieliśmy. Że go nie ma, że był, że ja jestem. Że nie ma nas. Że milczymy. I jeszcze raz. I jeszcze.

 

Wreszcie przestaję. Łzy już nie kapią. Telefon milczy. Ja też milczę. Wreszcie wychodzę. Zamykam za sobą drzwi, poprawiam włosy, strząsam ze stopy resztki papryki, kręcę głową w zdziwieniu i stwierdzam, że tak. Teraz dopiero nie jestem warta kochania. Dopiero teraz. Kiedy mi odjebało.

 

Ludzie mówią, nie ma go nie ma, powiedz, co się stało. A ja mogę mówić o sobie i nie wiem. Pierwsze pytanie, drugie pytanie, trzecie pytanie, codziennie ktoś zauważa, że nie ma, nie ma, telefon milczy, mnie też nie ma, idę spać, zniknąć, zasnąć, zapomnieć. A gdzie on jest, Aśka, czemu nie pokazujesz.

 

I szukam. Schodzę do piwnicy, patrzę na drewno, które rąbał, na półkę, którą naprawiał, na drzwi, które w złości rozjebał, na niedokończoną ścianę, z białymi plamami, zatrzymuję się przy niej, usiłuję szlochać, nie mam sił. Wychodzę przed dom, taras, który budował, malował, poprawiał, ścianę przy której całował. Gdzie jesteś. Pokaż się. Publiczność żąda. Publiczność ma prawo wiedzieć, nawet jeśli ja nie ogarniam, co się stało, jak do tego doszło, co spierdoliliśmy po drodze.

 

Mów, przecież ja się martwię. Powiedz, czemu go nie ma. Wyłuskaj te kłótnie, awantury, opowiedz, czy pił, czy bił, czy zdradzał, a może ty jego, no powiedz, wywlecz to, nawet jak boli, bo ja chcę wiedzieć, czemu go nie ma. Kiedyś go pokazałaś, więc teraz musisz wszystko, czy chuja dużego, czy wsadzał ci w dupę, czy problemy ma, no mów. Obowiązek.

 

Hej, czemu cię nie ma? Pojechałeś. Zabrałeś rzeczy, zostałam sama. I się tłumaczę. Bo muszę, bo każdy chce wiedzieć, ile razy płakaliśmy, ile się bzykaliśmy na zgodę, ile razy się żegnaliśmy. Pamiętasz? Przyjechałeś do dzieci, szliśmy nad rzekę ręka w rękę, borsuk nam drogę przebiegł i pływaliśmy w świetle księżyca przy moście i to była moja pierwsza kąpiel bez dotykania się nawet spojrzeniem. Taka zimna i smutna, orzeźwiająca w czerwcowy wieczór, że jednak nie do końca życia i nie razem na pewno.

 

Dni ciągną się jak plastelinowe ludziki, które dzieci przynoszą w dowód miłości. Małe plastelinowe ludziki, najdroższy dowód przywiązania. W szafce mam pudełko z papierkami po cukierkach, które dla mnie przynoszą i każą przechowywać.  Żebym obeszła się samym zapachem, pytam któregoś dnia. Nie, żebym wiedziała, że najładniejsza część cukierka jest dla mnie. Trzymam te papierki i otwieram pudełko czasem, żeby zerknąć, jak wygląda miłość po spożyciu. Pogięta, skulkowana, malutka i schowana głęboko w szafie. Nie da się jej wyprostować, zgięcia zostają, oderwany kawałek się zgubił, pazłotko się rozsypało. A szkoda wyrzucić, bo jednak to małe kulki miłości. Została mi najładniejsza część miłości. W kulkach, w szafce, zgnieciona i schowana głęboko.

 

A czemu go nie pokazujesz, hej, mamy przecież prawo wiedzieć, czytam w chwili, kiedy jest mi dobrze, kiedy jest już ok i tylko ból lekki, tylko leciutki przelatuje, więc kładę się na drzemkę i śpię, choć nie spałam od miesięcy w dzień, i mam w dupie wszystko i wiem, że sama chciałam, sama napisałam kiedyś, że dzieci mają ojca, że ich spłodził, że był przy porodzie, i że ojciec jest ok, więc pytają, co z ojcem, gdzie ojciec, a ja nie wiem, bo boli, kiedy rozmawiam tak, jakbyśmy się nie nigdy kochali.

 

Hej, zadzwoń, opowiedz mi o swoim dniu, tak jak kiedyś, pogadajmy, powiedz mi znowu, że za mną tęsknisz, powiedzmy to sobie, wróćmy… żeby jeszcze raz poudawać, że znów jest pięknie.

 

Ha, skoro nie chcesz powiedzieć, to znaczy, że jest to dla ciebie bolesne, ale powinnaś, bo… – kwituje jakaś laska z instagrama, ciesząc się, że dwadzieścia minut wwiercała mi kołek w ranę i nie kończąc swoich dywagacji po skutecznej blokadzie z mojej strony. Nic nie powinnam. Nic nie powinnam, bo nic nie obiecywałam, umowy na spowiedź nie podpisywałam, gwarancji na solidną porcję wywlekania tęsknoty, smutku, żalu nie dawałam. Nikt nie ma takiej powinności, nikt też nie ma prawa mnie zmusić do mówienia o tym, o czym mówić nie chcę, na co nie mam sił.

 

Ej, czemu go ostatnio nie pokazujesz?

 

Pokaż się, pokaż, przyjedź, pójdźmy nad rzekę, pokąpmy się w ciepły wieczór, schłódźmy się tą świadomością, jak bardzo nic już nie ma, nikt nie kocha, nie ma o co walczyć, nie dogadamy się, no chodź. Ludzie pytają. Przyjedź, siądźmy wieczorem przed domem, zapalmy papierosa, posiedźmy i posłuchajmy żab i ptaków, pomilczmy, bo milczeć umiemy, o tym, że nic nie ma, że ty jesteś zmęczony dawaniem, a mi mało, bo nie o to chodziło. Że ja nie chcę słuchać krzyku, ty krzyczysz, bo ja nie rozumiem. Ja nie rozumiem, bo ty nie chcesz mówić. Więc sama krzyczę.  Nagrajmy to, zróbmy szoł, wywleczmy te gorsze chwile, choć chcemy pamiętać o dobrych.

 

O tym, że się kochaliśmy.

O tym, jak dobrze było razem leżeć.

O tym, jak dobrze się przez lata zgraliśmy.

I o tym, że wszystko na chuj i zaczynamy od nowa. Bez siebie.  Pierwszy raz od dwunastu lat tak naprawdę.

Za które dziękuję.

 

 

——————————

 

Od ponad roku jestem samodzielną matką. Rozstania są chujowe, bez względu na to, czy związek kończy się z przytupem, czy na spokojnie. Cudownie  rozgrzewa je świadomość publiczności i presja, żeby ze wszystkiego się zwierzać, nawet wtedy, gdy jedyne, czego potrzeba, to milczenia. Ale milczeć nie można. Twarde prawa social media jasno mówią – że jak raz powiesz, musisz mówić o wszystkim, czego żądają ludzie. Mądre to? Nie bardzo. To smutne, że najbardziej jasne prawo dające człowiekowi możliwość mówienia o tym, o czym się chce, a milczenia o tym, czego się nie chce, jest regularnie gwałcone w przypadku osób mniej lub bardziej publicznych. Jeśli zaproszę cię na podwórko, to nie znaczy, że możesz mi wejść do sypialni.

 

Ja konsekwentnie milczałam, dając sobie czas na pogodzenie się z nowym dla mnie stanem, mimo natarczywych, codziennych pytań [od pół roku], czemu ciągle jestem sama z dziećmi. Chciałam dojść do momentu, w którym będę mogła zażartować bez łez w oczach, że jedzie z nami facet albo odwiedził nas chłop z którym mam przypadkiem wspólne dzieci. Potrzebowałam czasu, żeby to powiedzieć. Jestem sama z dziećmi, bo jestem sama z dziećmi. Ostatnie czego chciałam, to robić szopkę z tego, że 12 lat związku poszło w pył. Teraz mogę robić szopkę, bo ból prawie przeminął. I już dawno zaczęłam od nowa.

 

 

I może ten tekst zamknie komuś usta, gdy będzie chciał zapytać o coś, co nie zawsze jest kulturalne, a przede wszystkim, nie zawsze na miejscu. I dziękuję wszystkim, którzy nie komentowali, a nawet nie zauważyli tego faktu. To było dla mnie bardzo ważne.

 

 

I na koniec cytat Segritty  z jej ebooka o związkach [bardzo polecam, mi pomógł w tym okresie bardzo i bardzo uspokoił, ebook tutaj]

 

„Rozstania są równie dobre co zaręczyny czy śluby. Tak, to nie przejęzyczenie. Zarówno zawarcie związku, jak i jego zakończenie, może być początkiem wspaniałej przygody — albo początkiem trudnego okresu w życiu. Ale z jakiegoś powodu celebrujemy w naszej kulturze tylko zawarcie związków, a nie ich zakończenie. Ba, nawet pogrzebom dajemy prawo do stypy! Ale rozwody to temat tabu…”

 

Joanna Jaskółka

Joanna Jaskółka – w Sieci znana jako MatkaTylkoJedna – od dziesięciu lat przybliża życie na wsi i pisze o neuroróżnorodnym rodzicielstwie w duchu bliskości. Autorka książki „Bliżej”.

Wspieraj na Partronite.pl

Możesz wesprzeć moją pracę, dołączając do moich patronek.

Spodobał Ci się mój artykuł?

Możesz wesprzeć moją pracę
i postawić mi wirtualną kawę.

Może Cię też zainteresować...

Rzuciliśmy szkołę! (2)

Tydzień na edukacji domowej – jak zorganizowałam chłopcom naukę?

Rzuciliśmy szkołę!

Rzucamy szkołę i przenosimy się do Szkoły w Chmurze [podkast]

DSC_2519

Ciekawostki o kurach, z których pewnie nie zdawałaś sobie sprawy