Publikuję rozdział książki „Bliżej” – mojej pierwszej książki na papierze [i z okładką!].

Gdyby ktoś mi powiedział 10 lat temu, że moja przygoda z blogowaniem doprowadzi do napisania pierwszej książki, wyśmiałabym go serdecznie. Ale doprowadziła. Trochę pod naciskiem, was, czytelników, trochę pod presją dzieci, które czytały dialogi i zachwycały się tym, jak fajnie ich życie może wyglądać w słowach, trochę pod moje własne pragnienie bycia „na papierze” powstała książka „Bliżej”.

 

To nie jest poradnik o tym, jak sobie utrudnić życie i wprowadzić w nie kolejne zasady, których trzeba będzie pilnować i o nich pamiętać. To nie jest nawet do końca poradnik. To po prostu moje spojrzenie na współczesne rodzicielstwo. Rodzicielstwo, które na każdym kroku obwarowane jest spojrzeniami, krytyką, radami i cudownymi sposobami, które kiedyś u kogoś zadziałały, ale u ciebie nie muszą. To nie jest książka o tym, jak być najlepszym rodzicem na świecie, jak nie być idealnym rodzicem, jak być rodzicem ogólnie. To książka o tym, jak w tym całym kosmicznym stanie, jakim jest rodzicielstwo, pamiętać o sobie i czasem zwyczajnie odpuścić i nie przejmować się tym, co inni o tobie myślą. I w każdej sytuacji znaleźć promyk uśmiechu. Bo mimo wszystko obcowanie z dziećmi jest pełne radości. Radości czasem przez łzy smutku. A czasem przez łzy serdecznego, szczerego i zdrowego śmiechu.
Książka „Bliżej”

 

Książka w formie fizycznej zacznie wędrować do was już 15 września. Dziś już możesz ją kupić tutaj w przedsprzedaży. Oprócz moich przemyśleń o rodzicielstwie i naszej historii, znajdziesz w niej masę inspirujących dialogów i rysunki cudownej Kury. Rozdział, który wybrałam, jest jednym z nielicznych bez wplecionego dialogu. Większość rozdziałów starałam się ozdobić zabawnymi [jak mówią] dialogami z moimi dziećmi.

 

Publikuję rozdział z mojej książki „Bliżej”

 

 

O tym, jak nie wyciągać konsekwencji za złe zachowanie

 

 

Kara – słowo klucz współczesnego wychowania. Często stosowana zamiennie ze słowem „konsekwencje”, które są niczym innym, jak właśnie karą, tylko przyjaźniej nazwaną. Od lat unikam kar, ale dopiero od niedawna ludzie zaczynają rozumieć, w czym rzecz. Wciąż jednak, kiedy czytam, że ktoś nie karze dziecka, tylko wyciąga konsekwencje, słyszę zgrzyt. Bo to dla mnie jedno i to samo.

 

 

Jak konsekwencją zbicia szklanki może być zabranie telefonu? Albo konsekwencją niezjedzenia obiadu – zakaz oglądania bajek? Tu przecież nie ma żadnego związku. Podpowiem –  konsekwencją stłuczonej szklanki jest stłuczona szklanka i jej brak. Myślę, że również jej sprzątnięcie. Przez dziecko, przez mamę, przez kogoś, kto musi to zrobić. Jeśli dziecko nie chce sprzątnąć szkieł, konsekwencją jego niechcenia jest to, że szklanka nie jest sprzątnięta i trzeba ją omijać, albo to, że ktoś inny ją będzie sprzątał, zamiast na przykład z rzeczonym dzieckiem się bawić itp. W żadnym miejscu na świecie, kiedy rozbiłam szklankę, nie zabraniano mi w konsekwencji grać na telefonie, nie zabierano mi podwieczorku, nie kazano mi siedzieć w kącie. Jeśli rozbiłam szklankę, to albo ja ją sprzątałam, albo gospodarz. Jeśli uczymy dzieci konsekwencji, uczmy realnych konsekwencji, a nie wydumanych, które w dorosłym życiu nie działają.

 

 

Fragment książki "Bliżej"
Fragment książki „Bliżej”

 

Pomijając już zasadność lub niezasadność stosowania kar, sądzę, że karanie dzieci jest szalenie męczące… dla rodziców. Bo konsekwencje karania nie uderzają tylko w dziecko, ale też w jego matkę i ojca, którzy muszą pilnować, żeby dziecko się do kary stosowało. Taki chichot losu, że kara jest karą dla tego, kto karze. Zabraniasz telefonu? To teraz patrz, czy przypadkiem nie podbiera, słuchaj, że mu się nudzi, pilnuj, żeby czegoś nie zepsuło we wściekłości itp. Bądź konsekwentna – o tym trąbią chyba wszyscy. Że trzeba być konsekwentnym. I zamiast posprzątać tę szklankę i spokojnie wypić kawę, siedzi taki rodzic i pilnuje, żeby dziecko z kąta nie uciekło. Po co? Mało masz nerwów, żeby je na takie bzdury marnować?

 

Fragment książki "Bliżej"
Fragment książki „Bliżej”

 

Wykorzystaj energię na coś lepszego. Na zapobieganie. Z tą powszechną opinią zgadzam się w całej rozciągłości: lepiej zapobiegać niż leczyć. A zapobiegamy, zaczynając od podstaw: sen, głód, pragnienie, siku, kupa, ciepło, zimno. To takie oczywiste, że niemowlak będzie z tych powodów płakał. Starsze dziecko może płakać nie będzie, ale z pewnością zmęczenie, potrzeby fizjologiczne czy fakt, że mu za zimno bądź za ciepło, wpłyną na jego zachowanie. Ja sama, kiedy jestem głodna i niewyspana, warczę na ludzi. Pracuję nad tym i zawsze mam pod ręką a to jabłko, a to marchewkę, żeby uspokoić żołądek, kiedy czuję, że staję się nerwowa, ale dziecko czasami może nie mieć świadomości, z czego wynika jego zachowanie. Może się to wydawać mało realne, ale często tak jest, że chociaż jesteśmy głodni, nie burczy nam w brzuchu. Nasz organizm reaguje, a my nie wiemy na co. Nie łączymy też naszego ogólnego zmęczenia z kiepskim nastrojem.

 

 

Karząc dziecko za to, że jego organizm reaguje, nie pomagamy mu tego procesu zrozumieć. Wręcz oddalamy je od uświadomienia sobie, co się właściwie stało i czemu ta kara jest. Następnym razem, kiedy dziecko znów będzie miało niezaspokojone podstawowe potrzeby i zacznie szaleć, nie pomyśli: „Ej, jestem głodny, jestem zmęczony, muszę zjeść, odpocząć”, tylko: „Znowu dostanę karę”. I do sedna problemu nikt nie dojdzie. Kara w tym momencie nie pomoże nikomu. Ani rodzicowi, który tak czy siak będzie musiał pilnować jej egzekwowania, ani tym bardziej dziecku, które sporo energii będzie musiało poświęcić, żeby samodzielnie dojść do wniosku, skąd się bierze jego rozdrażnienie.

 

 

Zapobieganie to też zaspokajanie potrzeb. Nie tylko tych podstawowych. Potrzeba akceptacji, bycia wysłuchanym, zrozumianym, kochanym, potrzeba bliskości, sprawczości i decydowania o sobie to coś, co każdy z nas chce osiągnąć, chce czuć. To coś, co pozwala nam lepiej funkcjonować. Przykładów mam kilka.

 

Chociażby taki telefon. Czasami nie mogę spokojnie pogadać, bo obaj moi synowie skaczą mi do słuchawki jak pieski. Mogę dać karę i wrzasnąć, żeby się zamknęli i dali porozmawiać. Mogę też zauważyć tę ich potrzebę zwrócenia na siebie uwagi, przerwać na chwilę rozmowę i powiedzieć, że widzę ich, teraz mam potrzebę pogadania z koleżanką i że jak skończę, skupię się na nich i coś razem zrobimy.

 

W ogóle przeszkadzanie podczas rozmowy to u nas osobna kwestia. Bo dzieci są też niecierpliwe, więc kiedy mówię, że coś zrobimy, chcą to robić od razu i przeszkadzają, bo nie mogą się doczekać. To ani ich wina, ani moja. To po prostu trochę zwykłe uczucie zazdrości, że mama pół dnia pracowała, a teraz zamiast z nami, gada z kimś innym (kiedy mąż pół dnia gada z kolegą zamiast z tobą, też coś podobnego możesz czuć), a trochę potrzeba zwrócenia na siebie uwagi i bycia w centrum. Czasami jedynym wyjściem jest zapobieganie, czyli… wyjście. Po prostu wyjście. Dzieci zostają z tatą, a ja wychodzę przed dom pogadać. I sprawa załatwiona. Czego oczy nie widzą… Znasz to powiedzenie.

 

 

Innym moim sposobem, kiedy nie mogę wyjść z domu, bo jestem sama z dziećmi, jest przygotowanie otoczenia – albo włączenie bajki, albo rozłożenie maty do rysowania, albo podarowanie dzieciom nowych mazaków i skupienie niepodzielnej uwagi na nich, żeby poczuli się dopieszczeni. Kiedy oni są dopieszczeni, to pojawia się przestrzeń, żebyśmy sami siebie mogli dopieścić.

 

 

Fragment książki "Bliżej"
Fragment książki „Bliżej”

 

Zapobieganie to też nasze słoiki w korytarzu. Chłop je umył, włożył do woreczka i postawił przy drzwiach do piwnicy w celu wyniesienia. Nie wyniósł. Następnego dnia potknęłam się o tę siatkę i stłukłam jeden słoik. Dwie godziny po mnie potknął się o siatkę starszak. Kolejny słoik do wyrzucenia. Chłop zrobił coś niespodziewanego – wyniósł tę siatkę ze słoikami do piwnicy. Niewiarygodne, ale prawdziwe. Bo jak ją wyniósł, to nikt się już o nią nie potknie.

 

Tak samo jest z dziećmi – jeśli zostawiasz dokumenty na wierzchu, jest szansa, że ktoś je albo wyrzuci, albo podrze, albo wykorzysta do rysowania. Jeśli zostawiasz permanentne mazaki (pozdrawiam, synku!) na wierzchu przy małym dziecku, skutków możesz się sama domyślić itp. Czasami, zamiast uparcie stawiać kryształowe szklanki na stole, lepiej je schować na wyjątkowe okazje i pić z kubków, a nie stresować się, czy dziecko nie upuści przez przypadek. Na jakiś czas zrezygnowałam też z kwiatków w domu – nie było sensu, dzieci non stop w nich grzebały, nie mogły się powstrzymać. Obecnie mam i kwiaty, i ogród, ale był czas, że prościej było kwiaty usunąć niż się wściekać na wciąż rozwaloną ziemię z doniczek.

 

Fragment książki "Bliżej"
Fragment książki „Bliżej”

 

 

Zaspokajanie potrzeb i doszukiwanie się, jakie potrzeby stoją za danym zachowaniem, jest podstawą jakiejkolwiek relacji z człowiekiem. Tak, z człowiekiem, nie tylko z dzieckiem. Pomyśl o przyczynie, nie o skutku. Tutaj przypomina mi się historia, którą – jak sądzę – mogę już przytoczyć. Otóż znajoma miała problem ze starszym, bodajże dziesięcioletnim, synem, ponieważ robił kupę w majtki. Normalnie wracał ze szkoły z towarem w gaciach. Dostawał kary, motywowano go nagrodami za przyjście w czystych majtkach, cuda niewidy robiono z tym dzieckiem. A okazało się, że to była choroba. Której karami i biciem nikt by nigdy nie wypędził. Kiedy zapytałam matkę dziecka, czy była z tym u lekarza, zamilkła. Później przyznała, że nawet o tym nie pomyślała, bo skupiła się na zwalczaniu złego zachowania. Zawsze ten przykład podaję, kiedy rozmawiamy o skutkach, czyli o konsekwencjach kar. Człowiek tak się w nich zaplątuje, że zamiast szukać przyczyn, usiłuje zlikwidować rezultaty. Nietrzymanie stolca to problem medyczny, z którym można sobie poradzić, ale trzeba to leczyć. To tak jak z urwaną ręką – siłą woli jej nie przyszyjesz.

 

Inna sprawa, że problem z nietrzymaniem stolca czy moczu może mieć podłoże psychiczne – bullying w szkole czy inne problemy, o których dziecko boi się mówić.

 

Ten przykład jest bardzo drastyczny, ale najdobitniej pokazuje, co się dzieje, kiedy zamiast na przyczynie zachowania skupiamy się na karaniu za nie. Zawsze kiedy moje dzieci zaczynają coś odwalać, zadaję sobie jedno pytanie: dlaczego? Zamiast marnować energię na wymyślanie kar i pilnowanie, czy są egzekwowane, staram się znaleźć przyczynę ich zachowania.

 

Odpuszczanie na wielu płaszczyznach też daje doskonałe efekty. Odpuść sobie rozwiązanie sprawy w tej chwili. Daj sobie czas na ochłonięcie, przemyślenie, dojście do siebie. Daj czas dziecku na ochłonięcie, przemyślenie, dojście do siebie. Odpuszczanie to prezent, który możesz sobie podarować – wszak nie jesteś w stanie w danym momencie zrobić wszystkiego. Nie musisz też wiedzieć wszystkiego w jednym momencie. Nie musisz wiedzieć, jak zareagować, nie musisz znaleźć rozwiązania sprawy w jednej minucie. Możesz dać sobie czas. Dziecku też daj czas. I wybór oraz szacunek.

 

Źródłem osiemdziesięciu procent awantur w moim domu i tak zwanych buntów było to, że wpierniczałam się ze swoją wizją danej chwili, gdy dziecko coś robiło. O osiemdziesiąt procent zmniejszyła się liczba tak zwanych buntów, kiedy wchodziłam z pytaniami: ile czasu potrzebujesz? ile minut będziesz się bawił?, bo za tyle i tyle wychodzimy tu i tu albo mam taki i taki pomysł. Podarowanie czasu to nie tylko danie dziecku szansy na decyzję, kiedy coś kończy, ale też forma zapobiegania – żeby tego czasu starczyło lub nie było go za dużo. Bo i jedno, i drugie ma znaczenie. Kiedy chcesz szybko wyjść z dzieckiem, wiadomo, że może być nerwówka. Jeśli dziecko przygotuje się do wyjścia za szybko, a ty jeszcze nie wychodzisz, wiadomo, że będzie się nudzić i wariować.

 

Fragment książki "Bliżej"
Fragment książki „Bliżej”
Fragment książki "Bliżej"
Fragment książki „Bliżej”

 

Czas to też danie prawa do przeżywania emocji. Na płacz. Na złość. Jeśli dziecko krzyczy, możesz mu opowiadać o krainie słodkich żelek i snuć teorię o najwspanialszych rzeczach na świecie – do człowieka w złości niewiele z tego dotrze. Jeśli dziecko jest nieśmiałe, nie stanie się śmiałe, gdy mu powiesz, żeby przestało się wstydzić. Na wszystko potrzeba czasu. A kiedy masz okazję dać dziecku wybór, czyli podarować mu prawo do decydowania o sobie, też będzie prościej. Najłatwiej zaczynać od wyborów nieoczywistych. Chcesz wypić sok w szklance czy w kubku? Obiad zjesz na żółtym czy na niebieskim talerzu? W której koszulce dziś będziesz spać? Którym płynem się umyjesz? Sprawdź, czy chcesz wyjść w czapce czy bez. Na kolację zjemy tosty czy kanapki?

 

Takie małe gesty, okazujące szacunek i zrozumienie tego, że dziecko też jest człowiekiem, dają bardzo dużo, ale jeszcze więcej zdziałasz, troszcząc się o dziecięce emocje i akceptując je. Kiedy myślę o tych dobrych rzeczach, które mi się udały, to przychodzi mi do głowy właśnie to, że kiedy moje dzieci smucą się, płaczą, krzyczą, zakochują, zawodzą na kimś, coś zepsują, zniszczą, zrobią nie tak, jak trzeba, to idą z tym do mnie. Idą jak w dym. Bo wiedzą, że ich nie wyśmieję. Nie pouczę. Nie będę prawić morałów. Nie wścieknę się. Że ich wysłucham. I że razem coś zaradzimy.

 

I w sumie do tego dążyłam cały czas. W kontekście znikających dzieci, w kontekście tych załamań, o których tak głośno, powszechnej samowolki w internecie i aprobaty nienawiści wylewanej przez celebrytów czy polityków w tym świecie, w którym teoretycznie wszystko już wolno i tyle rzeczy można robić bez najmniejszego problemu, a bodźce galerii, supermarketów i co chwilę nowej wspaniałej okazji napierdzielają w głowę, umysł, wbijają się do ciała – chciałam, żeby moje dzieci w domu miały ostoję, w której nie będą się bały, że jak coś powiedzą, dostaną ochrzan i karę. Staram się słuchać ich potrzeb, akceptować ich preferencje i pokazywać, że najważniejsze to poznanie siebie. Świat jest cały do odkrycia i nigdy nie dadzą rady poznać go całego od deski do deski. Ale ze sobą będą już do końca życia.

 

Niech będą sami ze sobą szczęśliwi.

 

______________________________________________________________________________________

 

I na koniec kilka słów ode mnie. Tymi słowami opisuję zazwyczaj „Bliżej”

„Mój syn był pierwszym dzieckiem, które w swoim życiu wzięłam na ręce. Nigdy wcześniej nie przytul ałam niemowlaka. Moje doświadczenia związane z dziećmi rozpoczęły się w momencie przyjścia na świat mojego pierwszego syna, nie zostały ukształtowane przez żadną wiedzę z zewnątrz i przekonania o tym, co »należy« – zdaniem innych – z dzieckiem robić. Już od naszych pierwszych wspólnych dni kierowałam się czystą intuicją i dopiero po kilku latach dowiedziałam się, że ta intuicja znajduje potwierdzenie w nauce, że działanie metod polecanych przez supernianie i różne magiczki od wychowania – a metody te odrzucałam, bo ich stosowanie kosztowało mnie za dużo wysiłku – nie znajduje potwierdzenia w badaniach naukowych. Owszem, różne strategie działają, ale na krótką metę, nie dają jednak korzyści i nauki na przyszłość.

 

W wychowaniu dzieci kieruję się logiką i sercem. Bez sztucznych zasad i reguł. Chciałabym, żeby moje dzieci wiedziały, że w życiu, dorosłym życiu, które je czeka, nikt nie da im kary za nieposprzątany pokój, nikt nie da im nagrody za odwiedzenie babci, nikt nie będzie ich stawiał do kąta za to, że nie chciały się podzielić zabawkami lub że poniosły je emocje.

Chciałabym, żeby wszystkie dzieci miały dzieciństwo, które uczyłoby, że dobre rzeczy robimy dlatego, że są dobre, a nie pod groźbą kary czy ze względu na nagrodę”.

 

 

Książkę „Bliżej” już można zamawiać w przedsprzedaży. Zamówiłaś? Czy dopiero zamierzasz?

 

Joanna Jaskółka

Joanna Jaskółka – w Sieci znana jako MatkaTylkoJedna – od dziesięciu lat przybliża życie na wsi i pisze o neuroróżnorodnym rodzicielstwie w duchu bliskości. Autorka książki „Bliżej”.

Wspieraj na Partronite.pl

Możesz wesprzeć moją pracę, dołączając do moich patronek.

Spodobał Ci się mój artykuł?

Możesz wesprzeć moją pracę
i postawić mi wirtualną kawę.

Może Cię też zainteresować...

ADHD U DOROSŁYCH

ADHD u dorosłych – leki jak cukierki i z tego się wyrasta, czyli wszystkie bzdury, jakie słyszałaś

Rzuciliśmy szkołę! (2)

Tydzień na edukacji domowej – jak zorganizowałam chłopcom naukę?

Rzuciliśmy szkołę!

Rzucamy szkołę i przenosimy się do Szkoły w Chmurze [podkast]