Czy poprawiać dziecko, kiedy mówi niepoprawnie? Ostatnie ktoś mi zadał takie pytanie pod postem o uroczym zwrocie synka „będę tam był”. Często też jedna czy dwie osoby napiszą, wyrywając się jak Flip z konopii, że mają nadzieję, iż poprawię błędne wyrażenie mojego dziecka w dodanym dialogu „bo jak nie poprawisz, to się nie nauczy”.
Natrętna mania poprawiania, wyrośnięta z chęci udowodnienia, że wiemy lepiej, ładniej, że się znamy, wyhodowana na piersi uczycielek ze szkoły, którym na poprawianiu mało że ręce nie odpadły. Chcemy tacy być, mądrzy, chcemy pokazać dziecku, jak wyżej w hierarchii stoimy, że skoro wiemy lepiej że „szedł”, a nie „idł”, to i o „tą czapkę” załóż, bachorze, bo mamusia z tatusiem kilkanaście lat uczyli się odmieniać, to i z „tę czapką” nawet grama włóczki się nie mylą. Ja nie wiem, po co to? Żeby pokazać, jacy to jesteśmy lepsi od dziecka? Żeby pokazać swoją wyższość?
Bo w to, że to dla jego dobra – nie uwierzę. Jeśli moja własna matka nakręca i się zwraca non stop na coś uwagę, to znów jestem dzieckiem i robię jej na złość. Albo się dostosowuję i robię jak mi każe, ale w środku aż się gotuję, że znów wyszło na jej i znów coś jej się nie podoba lub co gorsza – znów ma rację i nie mam ochoty się na nią patrzeć. Szczerze wolałabym dojść do czegoś sama, samodzielnie wyciągnąć wnioski, samodzielnie znaleźć rozwiązanie, a jeśli coś mi nie wyjdzie – samodzielnie poszukać lub poprosić o radę. I myślę, że większość tak ma.
Chcemy dobrze, ale czy naprawdę pomagamy dziecku non stop czyhając, żeby poprawić błąd?
Na stronie Logopeda radzi pada jedno ważne sformułowanie:
„Staraj się by rozmowa była przyjemnością dla wszystkich zainteresowanych. Unikaj nieustannego poprawiania wymowy dziecka. Dziecko ciągle upominane wycofuje się z kontaktów słownych.”
I to jest prawda, którą zauważyłam nie tylko w kontaktach z dziećmi i z własnych doświadczeń, ale też w kontaktach z ludźmi w ogóle – zwrócenie komuś uwagi [do tego publicznie] wcale nie motywuje do pracy nad sobą, ale w dużej mierze zbija z tropu, zniechęca i budzi sprzeciw. Zresztą – wyciągnięcie błędów językowych jest ostatnią deską ratunku, kiedy argumenty w dyskusji nam się kończą 😀 Ale umówmy się, że każdy, kto ma dobre intencje stosuje zasadę: „Chwal przy wszystkich, zwracaj uwagę w cztery oczy”. I tylko osoby, które chcą podbudować swoje kiepskie poczucie wartości, decydują się uwagę zwracać publicznie.
Ale nawet w cztery oczy – serio chcesz być policjantem łapiącym dziecko na każdym potknięciu i z uprzejmo-fałszywym uśmiechem wytykającym mu błędy na każdym kroku? Ja nie chcę. Tym bardziej że po konsultacji z jednym i drugim logopedą – wiem, że nawet nie powinnam.
Co robić, kiedy dziecko mówi niepoprawnie?
Udać się z nim do logopedy, jeśli dziecko źle wymawia słowa. A jeśli w moim wiejskim przedszkolu konsultacje logopedyczne są darmowe i na wyciągnięcie ręki, myślę, że nie jest to jakiś większy problem w dużym mieście. Metoda na „powtarzaj póki nie powiesz dobrze” jest ze wszech miar najgorsza z możliwych i osobiście bronię syna, kiedy ktoś go do czegoś takiego zmusza. Umiejętność powiedzenia „r” wymaga ćwiczeń trochę bardziej skomplikowanych niż samo nieudolne i monotonne powtarzanie. Znasz te ćwiczenia? Nie? To idź do logopedy. Nikt nie zagra na skrzypcach, jeśli nie wie, jak to zrobić, mimo że słyszy tę grę codziennie u sąsiada za ścianą.
Co robić, kiedy dziecko tworzy niepoprawne konstrukcje?
Cieszyć się. Bo są zabawne. I wbrew pozorom mają więcej sensu, niż nam się wydaje. Pierwsze konstrukcje dziecka dotykają najbardziej pierwotnych struktur naszego języka i zdziwilibyście się, jak blisko takiemu trzy czy czterolatkowi do języka pierwotnego. Słuchając dziecka, słuchasz języka naszych przodków, którzy, kompletnie im nie niczego nie ujmując, tworzyli pierwsze słowa i zdania na podobnej zasadzie, na jakiej tworzy swoje twory dziecko – czasem zdarza się, że absurdalnie i dla nas niezrozumiale 😀 [poczytajcie to]
Jest jakiś taki trend, że cztero czy pięciolatek powinien już składać poprawne zdania i czasami mam wrażenie, że rodzice wstydzą się dziwnych językowych konstrukcji swoich dzieci, ewentualnie starają się je usprawiedliwić, bo coś tam. A ja się z nich cieszę. I nie poprawiam. Poprawianie i musztrowanie dziecka w zakresie wypowiadania się prowadzi tylko do jednego: dzieci czują stres przed odezwaniem się, a żeby bronić się przed stresem, przestają odzywać się zbyt często do osoby, która je non stop poucza [tu mam akurat osobiste doświadczenia oraz doświadczenia mojego syna].
Krótko mówiąc – chcesz by dziecko czuło do ciebie mimowolną niechęć, chcesz, żeby przestało się do ciebie odzywać, chcesz odebrać mu jakąkolwiek radość rozmowy z tobą – poprawiaj je, spraw, żeby wiedziało, że mówi źle, że nie potrafi się dobrze odezwać, że każde jego słowo zostanie okraszone słowem „nie tak, powiedz poprawnie” [w absurdalnych przypadkach bez powiedzenia jak jest poprawnie i z czekaniem, by malec sam się domyślił, bo dwa tygodnie temu słyszał przecież to słowo]. Przepis gratis, możecie dziękować.
–> Więcej takich przepisów w tekście „7 sposobów, żeby twoje dziecko przestało tyle gadać”
W jaki sposób nauczyć dziecko poprawnie mówić, jeśli nie chcesz go poprawiać?
Jest tylko jeden sposób: mówić do niego poprawnie, czytać książki napisane poprawnym i pięknym językiem, śpiewać i dbać o rozwój ruchowy, bawić się z nim, przytulać i robić głupie miny [to wszystko takie oczywiste, a każda czynność, jaką wykonuje dziecko, nawet dmuchanie, ma wpływ na to, jak kształtują się mięśnie buzi i jak rozwija się mózg].
Dodatkowo – jeśli dziecko powie coś niepoprawnie, możesz się upewnić, czy chodzi mu o to i to, powtarzając jego zdanie w poprawnej formie, np.:
– Mamo! Tak mi się chce lody, że zaraz chyba umarnę!
– Chcesz powiedzieć, że masz taką ochotę na lody, że myślisz, że umrzesz z tej ochoty?
– Tak!
I muszę wam powiedzieć, że to działa. Wspominam pierwsze dziwne słowa mojego dziecka, łapię się, że ich nie pamiętam, pierwsze zdanie Kosmyka „Mama da loda!” wypowiedziane z taką dumą, teraz budzi śmiech mojego dziecka, bo przecież „Mówi się <<daj>>, mamo. Ja naprawdę tego nie wiedziałem?”. Nigdy nie poprawiałam tego jego „da” ani „bruma” ani tysiąca innych dziwnych słów i konstrukcji, chłeptałam je jak mleko do kawy, takie były urocze, nieporadne, wypowiedziane z ufnością, że ja zrozumiem. Dziś zostały z tego resztki, syn mówi coraz lepiej, rzadko mu się zdarzy wpadka z „umarniesz” albo „idłem” lub „będę tu był”. Łapię je jeszcze, bo są ostatnim bastionem dzieciństwa mojego dziecka, choć mam świadomość, że przy liczbie rozmów, jakie odbywamy i przy fakcie, że zaraz skończymy pierwszą księgę „Muminków”, a w kolejce jeszcze „Pożyczalscy” to niewiele mi tego cieszenia zostało.
W każdym razie, jako polonistka perfidnie nie poprawiałam dziwnych konstrukcji językowych syna. Ja się z nich dziko cieszyłam, bo nic nie zbliża nas do prawdy o naszym języku, jak właśnie ten pierwszy, naturalny język dziecka, który niepoprawiany i tak znajdzie swój tor i dostosuje się do języka, jakim mówią rodzice. Poza tym – nie chcę, żeby postrzegał mnie jako eksperta od języka. Śmieszy mnie Chłop, który nauczył się kilku reguł języka polskiego i tylko czeka, aż ktoś popełni znany mu błąd, żeby poprawić. A przecież czasem strzeli takiego byka, że ręce mi opadają. Ja wychodzę z założenia, że mam swoje dziecko uczyć słuchać, szukać, dociekać, zamiast zmuszać do opierania się na wiedzy zastanej.
I tak na chłopski rozum – tylu rzeczy nasze dzieci nauczyły się bez poprawiania, bez natrętnego wymogu, żeby zrobiły to dobrze, bez specjalnych ćwiczeń i trenowania, a jednak się nauczyły. Język, jeśli w domu staracie się lub mówicie poprawnie, który słyszy każdego dnia i każdego dnia używa, też będzie jedną z tych rzeczy, z którymi dziecko się osłucha. A jeśli jest coś, co cię niepokoi – idź z tym do lekarza. I nie poprawiaj dziecka na siłę.
A mnie poprawia 14 letnią córka. Mieszkamy za granicą i to ona jest ekspertem. Jak słyszę „mamooo to się nie tak wymawia” uświadamiam sobie jakie todenerwujące
Ja też uwielbiam konstrukcje moich dzieci. Starszy niestety ma ich już coraz mniej (pięć lat) pomimo tego, że jakoś nigdy go nie poprawiałam. Był na tyle inteligentny, że w końcu sam doszedł, że inni mówią inaczej niż on i się dostosował 😉 Teraz jest na etapie tworzenia rymowanek i czasami jak mu się rym nie zgadza, to przekręca jakieś słowa, ale robi to ze świadomością, że nie jest to normalna wymowa. A z takich powrotów do początku języka i sensowności dziecięcych konstrukcji to pamiętam, że był moment kiedy „wychować” było przeciwieństwem „schować”, a „wypalić” przeciwieństwem „zapalić”. To są te momenty, kiedy wydaje mi się, że nastawienie dziecka na struktury językowe jest czymś bardzo głęboko zakorzenionym 🙂 Pozdrawiam
Uwielbiam dziwne konstrukcje językowe moich dzieci, smutno mi, że już ich prawie nie ma (4 i 8 lat). A np. gogi zamiast nogi, albo halapuki na skarpetki, żałuję, że nie zapisywałam tych wszystkich dziwnych słów. Moja siostra młodsza to robiła i robi i trochę jej zazdroszczę.
Moje dzieci (3 i 2 lata) mówią jeszcze w swoim dziecięcym języku. Nigdy nie wpadłam na to, by kazać im powiedzieć coś poprawnie. Po prostu powtarzam to co oni mówią, ale w normalnej polszczyźnie. Upewniam się tak, czy na pewno dobrze zrozumiałam. Myślę, że właśnie słuchając nas dorosłych będzie im najłatwiej nauczyć się poprawnie mówić. Szczególnie, że mój dwulatek nawet już całkiem fajnie odmienia przez przypadki. Oczywiście jak na możliwości takiego malucha 😉
„rodzice wstydzą się dziwnych językowych konstrukcji swoich dzieci” – to jest bardzo prawdziwe, niestety. Rodzice mają jakieś dziwne wyobrażenie, że ich dzieci od początku muszą być idealne, a to się wiąże z tych wszystkich porónań typu „moja córka już chodzi, a twoja nie? Przecież już powinna!”
Ze wszystkim się zgadzam tylko nie z dostępem do logopedy. Wbrew temu co Ci się wydaje trudno dostać się z dzieckiem do logopedy. Konsultacje w szkole i w przedszkolu faktycznie są darmowe, ale jeśli dziecko ma duże problemy z mowa to potrzebna jest terapia logopedyczna przynajmniej raz w tygodniu, a żeby się na taką dostać to już jest problem. Wiem co mówię, od 3 lat przerabiam ten sam problem.
Zgadzam się całym sercem! Uwielbiam, kiedy synek mówi, że chce „mleczkować” i inne takie. U nas w dodatku było mówienie o sobie w drugiej osobie (zrobiłeś, napiłeś), takie kalki tego, jak my do niego mówiliśmy i jakoś mimo braku poprawiania, to też odchodzi powoli w niepamięć. A tak poza tematem – pierwszy raz komentuję u Ciebie… dzięki za tego bloga!
To samo obserwuję u synka – raz powie coś niepoprawnie, ale innym razem już lepiej, bo z czasem uczy się konstrukcji właściwych. Wystarczy, że się z nimi osłucha, a do tego trzeba mówić do dziecka, inaczej nie ma sensu 😉
My mieszkamy za granicą, wiec właściwie tylko od mnie synkowie słyszą na co dzień język polski i ze starszakiem miałam dylematy jak reagować na jego 'błędy językowe”. Nigdy nie poprawiałam w taki sposób że miałby powtórzyć w poprawnej formie ale miałam manię aby przy każdym jego błędzie powiedzieć mimochodem to słowo/zdanie w poprawnej formie czyli jak wołał ” mama, daj ciatu” zawsze mówiłam ” o chcesz ciastko, może być takie ciastko? „. Natomiast przy młodszym jak wołał 'dikaka”(jogurt) bez słowa dawałam jogurt bo w tym czasie starszak zdążył z 5 razy użyć słowa jogurt w swoim słowotoku typu „ja też chce jogurt,jogurt, jogurt !!! Ale inny jogurt, masz mama truskawkowy jogurt (tutaj pokręciłam tylko głową że nie) a to musimy w sklepie kupić truskawkowy jogurt „. Więc teraz przy młodszym dwulatku nawet nie zdążę zareagować jak powie np „mama, Perek bojał lefa” bo starszak zdąży nie tylko uspokoić brata żeby się nie bał lefa ale przy okazji i tygrysa słonia i setki innych zwierząt wiec nawet nie mam kiedy mimochodem wspomnieć że mama boi się lwa zamiast lefa.
Super ze wszystkim się zgadzam, chociaż mam jeden wyjątek kiedy syna poprawiam… kiedy powie „poszłem”. Robię to bo wiem, że jeśli nie będę poprawiała to tak już mu zostanie, ponieważ poprawnej formy wystarczająco się nie osłucha :/ Dlaczego? Najwięcej czasu spędza ze mną – ja nie mam zbyt wielu okazji uźywać poprawnej formy. Kolejnymi osobami z którymi spędza dużo czasu są dziadkowie, niestety i jedni i drudzy używają formy „poszłem”! Ich już się oduczyć tego nie da, a ja nie widzę innej możliwości nauczenia syna „poszedłem” jak nie poprawiania jego jak i dziadków kiedy słyszy 😉 a może masz na to inny sposób?
Tak, tak, tak! Tak mi żal, że moja córka już nie jeździ do „babusi i dziadziusi”, tylko „babusi i dziadziusia”, albo po prostu „baby i dziadzia”. Mamy jeszcze „słotnich snów” i „jesteś moja przyjacielem”, ale coraz mniej tych dziecinnych, uroczych odmian 🙁 Zgadzam się, że doskonale sprawdza się powtarzanie tego, co mówi dziecko w poprawnej formie (ale bez irytacji, tylko z uśmiechem). Moja Basia (ma 2 lata) słucha zawsze uważnie i wręcz kiwa głową, jakby zapisywała sobie w myślach.
To wszystko mija tak szybko, że aż żal skupiać się na takich pierdołach rodzicielstwa.
A jeśli rzeczywiście mamy problem, to idźmy do logopedy! Od tego są!