Ta sprawa przewija się przez maile, przez fora, przez wasze głowy. Odpowiadałam już na to chyba z tysiąc razy, za każdym razem tak samo, za każdym razem z takim samym zawodem, że to jeszcze nie jest sprawa oczywista, jasna, czytelna dla wszystkich, którzy odwiedzają młodą mamę w jej domu.
Bo to tak naprawdę jest bardzo proste – wszyscy wiemy, że noworodek to najpiękniejszy okaz na świecie, niemalże muzealny. Każdy chce przyjść zobaczyć, każdy też przed porodem obiecuje pomoc. Masę pomocy! Z brzuchem jak dynia chodzisz, jak po chmurach, bo wszyscy wokół zapewniają cię, jak wielką pomoc od nich otrzymasz. Jak ci będzie pięknie, słodko i bezproblemowo.
A dupa, za przeproszeniem.
Ja też kiedyś w to uwierzyłam, dzięki temu wróciłam na Mazury, bo obiecana pomoc do synka przyjechała raptem cztery razy, dzięki czemu straciłam swoją pracę, w której jeden jedyny dzień musiałam pokazać się w biurze i trochę w nim popracować. A nie było komu zająć się dzieckiem. Choć wszyscy obiecywali.
Sprawa jest jasna – jeśli ściemniasz, że chcesz odwiedzić młodą mamę i zapewniasz, że pomożesz, usiądź i spokojnie pomyśl, czy naprawdę chcesz sobie ręce pieluchą ubrudzić, czy raczej pomocą nazywasz podanie sobie kawy, ciasta i zawracanie gitary przez pół dnia?
Nie zrozum mnie źle – odwiedziny nie są niczym złym, są nawet wskazane. Każdy, kto przesiedział pół roku z dzieckiem w domu, wie, jak czasem tęskno do ludzi. Ale wyrażaj się jasno. Wiesz, jak pomóc młodej mamie? Naprawdę pomóc? To dotrzymaj obietnicy – bądź punktualny, bądź słowny, zabierz to dziecko na spacer, żeby mama mogła się wyspać albo posiedzieć w spokoju. Zajmij się nim chwilę, żeby mama mogła wyjść na zakupy. Posprzątaj, jeśli widzisz, że ona sobie nie radzi, albo zabierz dziecko, żeby ona miała czas sama to ogarnąć. Zrób jej zakupy. Takie do jedzenia, a nie jakieś plastikowe gówienka dla dziecka. Nie doradzaj, jeśli twoja wiedza opiera się na książkach sprzed dziesięcioleci i rozmów z koleżankami pod blokiem. Wiem, że chcesz dobrze, ale możesz tym zaszkodzić, serio. Jeśli widzisz trudny problem, możesz pomóc znaleźć specjalistę, możesz nawet osobiście mamę do niego zawieźć, ale nie wciskaj teorii, których może jesteś pewna, bo sama to robiłaś, ale na litość, dwadzieścia lat temu. Powiedz, że jej dziecko jest cudowne. Grube, chude, małe, pomarszczone czy brzydkie – jest cudowne i nie pomożesz, jeśli zasiejesz ziarnko niepewności, czy te nóżki to na pewno tak powinny się się zginać, a włosków to mu życie poskąpiło. Nie pomożesz, jeśli ziarnko niepewności zasiejesz, kwestionując to, w jaki sposób młoda mama zajmuje się dzieckiem – czy je nosi, czy je tuli, czy daje mu z butelki, czy z piersi. Daruj sobie komentarze, ile ty dzieci wykarmiłaś, ile wychowałaś i żyją. Daruj sobie górnolotne teksty i dysputy. Spytaj się, co jeszcze możesz zrobić, żeby pomóc. Jeśli naprawdę chcesz pomóc.
Bo jeśli chcesz przyjechać napić się kawy, zjeść przygotowany przez wymęczoną kobietę obiad i pogadać o pierdołach, to nie mów o pomocy.
Uprzedź, że masz ochotę zwyczajnie zawrócić dupę.
I nie obraź się, bo istnieje szansa, że mama nie będzie miała na to czasu, sił i ochoty. Bo ma do tego prawo.
Świetny tekst! Moim zdaniem szkoda tylko, że nie trafi do wielu osób, które naprawdę powinny z niego skorzystać, bo te osoby już posiadły prawdę absolutną na wszelkie życiowe tematy i nie będą „jakichś internetów” czytać, wszak tam same głupoty.
Ja mam taki przypadek: moja mama, dwoje dorosłych dzieci i moja teściowa, troje dorosłych dzieci. Nie prosiłam żadnej z nich o nic gdy urodziła się moja córeczka. Moi rodzice mają do mnie 60km, teściowie 40km. Pierwsi przyjechali moi rodzice, ponacierać się wnuczką. I pierwsze słowa mojej mamy: „moja córeczka kochana” skierowane były w stronę mojego dziecka, nie mnie. Potem usłyszałam od niej cały zestaw porad typu „cieplej ubieraj”, „szybciej przewijaj”. Pojechali. Teściowie dotarli dużo później. Ale ja na drugi dzień po powrocie do domu ze szpitala miałam lodówkę pełną jedzenia zorganizowanego i ugotowanego przez moją teściową. I przez pewien czas każdego dnia, za pośrednictwem męża, który w pracy spotykał się z teściem, dostawałam gotowy obiad od teściowej. Jak ją kiedyś zapytałam, czemu to wszystko robi, odpowiedziała „żebyś ty miała tak, jak ja nie miałam”. I wiem, że gdyby zdrowie jej pozwalało to pomogłaby mi w wielu innych rzeczach, jednak musi się ograniczyć do zakupów i pichcenia, które możne zrobić we własnym tempie. Bez prośby z mojej strony i całkowicie nieinwazyjnie. Dziś moja córeczka ma dwa latka. Z moją mamą jestem w stanie „względnie zimnej wojny”, przestałam jej dawać wycierać sobą podłogę dopiero po terapii w poradni psychologicznej, gdzie wysłał mnie mąż prawie siłą. A teściowa do tej pory pyta „czego mi potrzeba”, nigdy nie pyta „czy”, i nawet, jak mówię, że wszystko mam i jest mi dobrze, zawsze kupuje z nadmiarem „bo promocja była”, „bo akurat jej w ręce wpadło”, „bo takie ładne i musi odrobić po tym, jak swoim dzieciom takich rzeczy nie mogła w tamtych czasach kupić” i „taki zdrowy deserek dla niuni znalazła, chciała przetestować”…
Wiem, że nikogo nie zmienię i nikt tego nie zrobi. Jako młoda mama mogę jedynie obserwować to, co jest i … oceniać po efektach zakładając, że i tak wszystko muszę ogarnąć sama. Jak to przyjemnie móc się czasem pozytywnie rozczarować, czego życzę i Wam 🙂 I obyśmy wszystkie w przyszłości były jak moja teściowa 🙂
Brawo! W samo sedno.
ja akurat mam to szczęście, że moi rodzice, którzy na co dzień mieszkają 200 km do nas chcą pomóc to naprawdę pomagają i ja oddając im dziecko wiem, że wszystko będzie zrobione dokładnie tak jakbym chciała, żeby było zrobione i że spędzając weekend w domu rodzinnym mam praktycznie weekend wolnego, a raczej mamy obydwoje. natomiast mi zupełnie goście nie przeszkadzają, wręcz przeciwnie. na ogół nie lubię gotować, ale jak mam to zrobić dla gości, którzy spędzą ze mną kilka godzin rozmawiając, śmiejąc się i grając w planszówki, to nawet jak trzeba będzie im usługiwać i nic przy dziecku nie pomogą to mogłabym takie wizyty przeżywać co kilka dni, bo mnie one relaksują i wprawiają w dobry nastrój
Jakiś czas temu przeczytałam takie zdanie – ono akurat dotyczyło chyba pomocy charytatywnej – że jeśli chcesz komuś pomóc to najpierw zapytaj go 'jak mogę Ci pomóc?’. I to jest moim zdaniem klucz. Bo nawet zmęczone matki noworodków i niemowlaków nie są wszystkie takie same i jedna będzie wolała te zakupy, inna ten spacer z dzieckiem, a trzecia jeszcze coś innego.
Mam identyczne zdanie na ten temat. Najgorsze, że wraz z dorastaniem dziecka to może się pogłębiać, pisałam o tym u siebie :-/
Heh, no życie… takie rzeczy tylko w bajkach, że kolejki ustawiają się prze Twoimi drzwiami i tylko czekają na sygnał, by konkretnie pomóc…
tutaj mój tekst, co można podarować matce
http://multimatka.blogspot.com/2015/12/10-prezentow-ktore-mozesz-podarowac.html
Mieszkam setki kilometrów od rodziny i pod tym względem cieszę się, że mam tak daleko. Bo musiałam sobie sama wypracować życie z dzieckiem. Idę z duchem tutejszych trendów (nie przegrzewam, oblewam uszy podczas kąpieli……) i jest ok. Za każdym razem jak jesteśmy w Polsce dostaję spazmów od krytyki i dobrych rad. Ale nie mogę narzekać na brak pomocy – właśnie wracam do pracy i przyjeżdża moja teściowa a za dwa miesiące zmieni ją moja mama. Jest to tymczasowe rozwiązanie bo młodzież czeka na miejsce w żłobku 🙂 pozdrawiam
A Temat pomocy rzeka, już najbardziej rozbrajają mnie historię osób, które nie chcą pomóc a tylko dołują tekstami typu byłam HEROMatką – mnie nikt nie pomagał przy dzieciach, sama sobie radziłam. Co wtedy młoda matka ma się czuć winna, że potrzebuje pomocy?
I te wszystkie wspaniałe porady od kochanych cioć i sąsiadek: nie za zimno mu? nie za gorąco mu? powinnaś dokarmiać! powinnaś dopajać! pieluchy tetrowe najlepsze!
Tekst jak zwykle w punkt! I dlatego głos poleciał dla Ciebie, choć jest kilka blogów parentingowych które czytam z zamiłowaniem, od Ciebie się zaczęło, a że sentymentalna mamuśka ze mnie..to tak 🙂
Pozdrawiam i powodzenia!
Dzięki <3
Super post. 🙂 Chętnie będę tu częściej zaglądać. 🙂 Pozdrawiam!
Hej, siema, miło mi cię widzieć 🙂