Obecne wakacje miały być dla nas resetem. Bez stresu wyjazdów i kolonii. Siedzimy w domu, zwiedzamy okolicę, zajmujemy się naszymi zwierzętami domowymi i ogrodem – teoretycznie nie mamy żadnych obowiązków. Dlatego pojawił się pomysł na zapisanie młodszego syna na kurs językowy w szkole ProfiLingua – by mógł w wakacje uczyć się przez zabawę. Bo jeśli czuje chęć nauki i potrzebę mówienia w obcym języku, to ja mogę tylko to wspierać.
Jak wspierać naukę języka, żeby wzmacniać motywację? Czy taki kurs językowy ma w ogóle sens?
Syn zawsze po powrocie z przedszkola chwalił się, jaką nową literkę/liczbę lub słowo poznał. I pewnego dnia przyszedł do mnie z informacją:
– Mamo! A ja wiem, co to seks! Dowiedziałem się w przedszkolu!O matko, matko. O rany julek, kurza twarz i psi tyłek. To już? Już mamy o tym rozmawiać? Proszę – nie! Nie, nie, nie! Nie chcę. Oddychaj. Oddychaj. Spokojnie… Zbieram się w sobie i odpowiadam najbardziej neutralnie, jak mogę:-Tak, synku. To co to jest seks?
– Sześć po niemiecku, wiesz? Kuba mi powiedział!
Jak wspierać chęć nauki języków?
Znajomość języka obcego jest przydatna
Nie warto dziecka od tych obcych języków izolować. Zamiast dubbingu, warto obejrzeć bajkę z lektorem. Poszukać wersji piosenek dla dzieci, ale po angielsku. Włączyć proste, znane bajki, ale… z napisami. Niech dziecko się osłucha.
Pamiętam, że kiedyś kolega pożyczył mi DVD z “Władcą pierścieni”. Niestety było to nagranie wyłącznie z napisami. Jako ówczesna fanka Tolkiena, oglądałam ten film z tysiąc razy. Potem, ze zdziwieniem odkrywałam, jak niektóre zwroty i wyrażenia bez problemu kopiuję, odpowiadając na lekcji angielskiego. Ulubiony film z oryginalnym dźwiękiem stał się moim motywatorem do nauki.
Nauka przez zabawę
Największą wrażliwość na język wykazują dzieci do 6. roku życia. Warto się więc tym językiem bawić – puszczać proste rymowanki po angielsku i pozwalać na oglądanie bajek w obcym języku.
Mój starszy syn uwielbiał kilka bajek, gdy był mały. Często, kiedy chciał jedną z nich obejrzeć, jej akurat nie było w telewizji. Zaczęłam więc eksplorować internet i tym samym znalazłam te same bajki, tylko po angielsku. Zainteresowanie konkretną postacią z bajki było tak wielkie, że brak języka polskiego absolutnie nie przeszkadzał.
Nauka przez zainteresowanie
U starszych dzieci same bajki nie wystarczą. Warto bazować na zainteresowaniach pociechy. Kiedy starszy zafascynował się flagami, filmików na ten temat na polskim YouTube było mało. Na angielskim – dużo. Motywacja, żeby zaspokoić swoje zainteresowanie była na tyle silna, że w pewnym momencie syn tłumaczył mi angielskie słowa, których nie rozumiałam.
Dużą pomocą w nauce angielskiego był też Minecraft – pisałam już o tym w którymś ze wpisów. Syn sam mówi, że Minecraft był jednym z lepszych źródeł języka. Kiedy syn został jedynym polskim tłumaczem pewnej gry związanej z kolorami i dziadek go spytał, jak to osiągnął, moje dziecko wzruszyło ramionami i stwierdziło, że granie go zmusiło do nauki.
Mamusia siedzi cicho
Ze wstydem przyznaję, że kilka razy sama wprowadziłam moje dziecko w błąd. Po latach nieużywania języka, mój angielski trochę zardzewiał i stał się uboższy. W pewnym momencie więc zwyczajnie przestałam mówić. To znaczy bywa tak, że czasem nie chcę, żeby młodszy coś wiedział i informuje o tym tylko starszego po angielsku. Jednak naukę wymowy, gramatyki i reszty zostawiam nauczycielom. Oni wiedzą lepiej. Ja się mogę tylko dokształcać.
Tłumacz Google
W związku z tym, że nie jestem najmądrzejsza, kiedy syn o coś pyta, sugeruję mu, żeby sam sobie to sprawdził. Musi nauczyć się tego nawyku sprawdzania, bo czasem słowo, którego znaczenie wydaje nam się jasne, może znaczyć coś kompletnie innego. Zresztą zabawa z Tłumaczem Google jest też świetna dla mniejszych dzieci – obaj chłopcy często zaśmiewają się, tłumacząc różne rzeczy. Niby czas spędzony na komórce, a jednak edukacyjny.
Z boku może wygląda to głupio – rozmawiamy przez translator, który czyta nasze pytania i odpowiedzi. Ale z mojej perspektywy jest to fajna metoda nie tylko nauki języka, z którym dziecko się naturalnie osłuchuje, ale też sposób samodzielnej matki na zdjęcie z barków odpowiedzialności za gonienie dzieci spać. Przecież to translator ich goni, nie ja 😀
Kursy językowe
Językowa pasja starszego syna oraz fakt, że angielski i niemiecki w naszym domu słychać często, sprawiły, że młodszy poczuł się mniej pewny siebie. Zestresował się faktem, że od września będzie miał w szkole lekcje dwóch języków i to codziennie. “Jak ja sobie dam radę, mamo?” Spytał mnie któregoś dnia. Zapisanie go na kurs znacznie go uspokoiło. Mnie również, ponieważ syn będzie pod opieką bardzo dobrych nauczycieli w szkole z dużym doświadczeniem w nauczaniu. Do tego kurs jest online – osobom, które mieszkają z dala od miasta daje to możliwość, by wygodnie, z zacisza własnego domu, dbać o rozwój językowy dzieci.
Kilka słów o kursach ProfiLingua
Kurs językowy w ProfiLingua ma świetny, autorski program zajęć, opracowany przez najlepszych ekspertów od nauczania, w którym nacisk kładzie się przede wszystkim na:
- naukę angielskiego przez zabawę,
- poszerzenie wiedzy z przedmiotów przyrodniczych i ścisłych,
- wykorzystanie multimediów.
Plan zajęć [3 godziny zajęć w tygodniu, czyli łącznie 6 przez dwa tygodnie] będzie obejmował:
- Prezentację: przedstawienie kluczowych wyrażeń po angielsku.
- Interaktywną grę: zgadywanka, kalambury lub multimedialna gra. Celem jest zawsze nauka przez zabawę.
- Projekt: łączenie wiadomości z zakresu biologii, fizyki i przyrody oraz języka w formie ciekawego projektu.
- Interaktywne powtórzenie słówek.
- Podsumowanie: upewnienie się, że wszystkie dzieci pamiętają, co wydarzyło się w ciągu zajęć i czego się nauczyły.
Cenę kursu sprawdzicie tutaj >
Adam nie może się doczekać pierwszych zajęć i codziennie wchodzi na stronę Profi-Lingua, żeby przypomnieć sobie, jak będą wyglądały zajęcia. Zaczął też coraz częściej prosić, żebym puściła mu jakieś angielskie krótkie słuchowisko [kiedy pierwszego rozdziału Harry’ego Pottera kompletnie nie zrozumiał, ale za to cudownie go uśpił wieczorem].
Kiedy powiedziałam mojej mamie, że w tym roku nie chcemy nigdzie, ale to nigdzie wyjeżdżać, zdziwiła się, że jak to, tak całe wakacje w domu siedzieć? Na szczęście przez cały czas mieszkamy na wakacjach, w miejscu, gdzie latem jest masa atrakcji. A element edukacyjny organizują nam kury, kaczki, gęsi, ogród. Kurs językowy będzie wisienką na torcie i najbardziej mnie cieszy fakt, że nie będzie przymusem czy koniecznością, a wyłącznie potrzebą dziecka, którego chęć do nauki nie jest wyłącznie moją zasługą. To też efekt tego współczesne dzieci jak żadne dzieci wcześniej, doskonale wiedzą, że obecnie bez znajomości języka realizacja pasji, zainteresowań i poznawania ludzi ze swojej bajki jest zwyczajnie niemożliwa. Strasznie im tej świadomości zazdroszczę.
Wpis powstał we współpracy ze szkołą ProfiLingua.
PS Za jakiś czas pojawi się update tego wpisu z podsumowaniem kursu. Zaglądaj!
———–
Uff… jesteśmy już po kursie. Ciekawostką jest, że początek kursu pokrył się z naszym wyjazdem na Litwę i mogłam obserwować, jak młodszy z podziwem patrzy na naszych towarzyszy podróży i swojego brata płynnie mówiących po angielsku, a końcówka kursu pokryła się naszym wyjazdem do Łodzi i na Piotrkowskiej młodszy już zaczynał używać w praktyce angielskich słówek.
Kurs trwał dwa tygodnie – łącznie sześć godzinnych spotkań, w czasie których dziecko na początku zapoznawało się ze słówkami za pomocą krótkich filmów i obrazków, potem bawiło się słówkami w praktyce – robiąc projekt rakiety z butelki, piramidy żywienia z wyklejonych z gazetek obrazków, czy mapę dotarcia do skarbu. Na koniec zajęć były tańce lub gra ze słówkami i tak jak dwa lata temu wiedziałabym, że moje dziecko nie wytrzyma godzinę przy komputerze tak bardzo skupione, tak teraz godzinka zlatywała jak z bicza strzelił.
Wiem, że pojawiły się komentarze – ojej, nauka w wakacje? Kto robi coś takiego dziecku [mój starszy syn, czytający w chwili, gdy to piszę o traktacie wersalskim prycha zdziwiony]? Niemniej uważam, że w roku szkolnym trudniej byłoby mi się zdecydować na taki kurs i upchnąć go w grafiku [choć nie wykluczam, bo obaj chłopcy lubią angielski i starszy żałował, że też go nie zapisałam]. A że chłopcy na co dzień mają dużo ruchu, kontaktu z przyrodą i swoje pasje, które realizują, uważam, że sześć godzin dobrej zabawy połączonej z nauką przez dwa tygodnie to bardzo dobra decyzja.
Młodszy poczuł się pewniej przed szkołą, a to było jednym z celów tego kursu, starszy się cieszy, bo może kontynuować uczenie brata języka, ja się cieszę, bo szczerze mówiąc miałam już dość słuchania o dinozaurach i chętnie mogę się przerzucić na słuchanie „Mamo, a jak to będzie po angielsku?”. Jednym zdaniem polecam bardzo taki kurs online dla młodszych i starszych dzieci – szczególnie, że nie jest drogi, a jego przebieg zachęca dzieci nie tylko do nauki języka, ale też do większej aktywności po zakończeniu lekcji: offline.
PS Pozdrawiamy naszą nauczycielkę, która, gdy dowiedziała się, że młodszy jest w spektrum, następną lekcję przeorganizowała tak, by była dostosowana do mojego dziecka <3
U mnie działa tylko duolingo