Nie, mamo, nie. Nie zrobię tego, nie chcę tego, nie chcę tak. Ilu rodziców doprowadza to do szału? Ile się wścieka? Codziennie dostaję jakąś wiadomość, żebym poradziła, co zrobić, żeby dziecko dostosowało się do rodzica, żeby robiło, co mu rodzic każe. Żeby nie dyskutowało, bo ten ciągły sprzeciw na rodzicielską wizję potrafi doprowadzić do szału. A ja to lubię.
Tak. Lubię, kiedy moje dziecko mi się sprzeciwia i nie widzę w tym nic dziwnego, że jego wizja świata jest inna niż moja. Lubię to jego „Nie”. Nawet to pierwsze „nene” młodszego rozczula mnie kompletnie. Ledwo toto na nogi wstało i wie, jak się nazywa, a już tak wyraźnie jest świadomy swoich potrzeb, oczekiwań, planu na następne 20 minut. To jest urocze.
I nawet jeśli mnie czasem wkurza, że w momencie, gdy się śpieszymy, on zamierza zbadać dokładnie budowę sznurówki, nawet jeśli czasem podniosę głos, starając się dać upust przekonaniu, że jestem żandarmem i ma być jak ja chcę, to częściej jednak patrzę się na tę drobną istotę, tak ode mnie zależną, tak na mnie skazaną i pochylam głowę nad tą jego siłą wyrażenia własnego zdania. Kiedy mówi „nie”, mimo mojego natychmiastowego oporu, by to zwalczyć, zdusić w zarodku, podporządkować, czuję podziw, nad tą jego świadomością, że dokładnie wie, czego chce.
Pielęgnuję ją. Żeby nie znikła, żeby nie zagubiła się w tej odwiecznej wojnie, kto ma rację i kto ma komu ustąpić. Pokazuję kompromisy, staram się argumentować pobudki i cele. Czasami nasze dywagacje nad sensem i niesensem zajmują więcej czasu niż samo wyjście. Ale kiedy argumentuję mu swoje pobudki i mówię jasno, czemu chcę, czego chcę, a on mówi: Nie! A potem stara się na mój sposób wyjaśnić swój punkt widzenia, czuję dumę, że umie, że chce, że wie, iż zawsze jestem tutaj gotowa przyjąć jego „nie” i o tym porozmawiać.
Często się poddaje. Nie ukrywajmy, jestem dobra w te klocki. Ale kiedy zostawia mnie rozłożoną na łopatki, pokonaną całkiem logicznym wyjaśnieniem, mam łzy w oczach nie z rozpaczy, a z dumy, że dziś oto moje dziecko obroniło swojego zdania.
To piękne. To wzruszające. To motywujące, że kiedyś, kiedy dorośnie, tak samo powie „Nie”. Może komuś, kto będzie chciał mu zrobić krzywdę, może komuś, kto będzie chciał go omotać, może komuś, kto będzie chciał go wykorzystać i nadużyć jego zaufania, komuś, kto będzie chciał go ułożyć jak kredki w pudełku, podporządkować, stłamsić. Chcę, żeby moje dziecko umiało powiedzieć „Nie”, dlatego pozwalam mu to mówić, pozwalam, żeby ćwiczył na mnie swoją siłę przekonywania, daję mu czas na zebranie myśli i nawet jeśli zaciskam pięści do białości, że „Jak to nie, przecież oczywiście, że musimy wyjść!”, to jednak zbieram się w sobie i mówię do niego tak, jak sama chciałabym być przekonywana. A jeśli to nie skutkuje – odpuszczam, kiedy mogę.
I to jedno słowo „Nie”, świdrujące czasem uszy i doprowadzające do rozpaczy.
Daje mi nadzieję.
„Nie” to jest pikuś. Gorsze są „muuuuuszę?” i „a dlaczego ja?”.
Moja 3,5 latka sama wybiera ubrania do przedszkola, co czasem daje efekt hmmm… nieszczególnej stylizacji, ale nie ma mowy, żebym to ja zdecydowała. Nie, i koniec, tej bluzki nie założy, bo nie. Nie mam z tym problemu, niech wybiera sama, bo pamiętam dobrze, że ja miałam 10 lat i jeszcze pytałam mamy,w co mam się ubrać, i jakim problemem było, kiedy w końcu miałam zacząć decydować sama, jakie to było dla mnie trudne. Mam nadzieję, że córce tego oszczędzę. „Nie, teraz nie mogę, bo jestem zajęta”? Ok, jak skończysz, to przyjdź. Z reguły następuje to 3 minuty później i obie jesteśmy zadowolone.
Ale to wcale nie było takie proste i oczywiste od początku, jak się pojawiło to pierwsze „nene”, to musiałam sobie przeprocesować w umyśle wbudowaną zasadę, że ja jestem dorosła i wiem lepiej…
no to prawda fajnie kiedy dziecko ma własne zdanie mnie tylko irytuje to kiedy ja np. mówie że ma źle bluzkę założona a on się upiera że jest dobrze… czasami upór dzieci jest naprawdę nieodpowiedni w tym czasie
Dla ciebie źle, dla dziecka może idealnie? Ja tam pozwalam mojemu decydować 🙂 Dziś poszedł w dwóch różnych skarpetkach i dwóch różnych rękawiczkach. Jego zdaniem tak było ok, więc się nie mieszałam 🙂
Jak to dobrze, że jestem dorosła i chodzę sobie w dwóch różnych skarpetkach i dwóch różnych rekawiczkach bez żadnej walki 🙂
kiedyś odpuściłam czasami m szkoda nerwów na takie głupoty w sumie … trzeba odpuścić przynajmniej widać że dziecko ma swoje gusta a przeciez nie można w nim tego zabijać…
tylko się zgodzić – po całości – dobry temat, ale ciężki. Stare modele czasami wygrywają, nasze pokolenie często nie było tak wychowywane. Stres, pośpiech – wymówki. Brawo za odwagę doboru tematu. Popieram i praktykuje, acz cierpliwości uczę się przy tym całkiem sporo.
I to jest fajne, że oprócz wychowywania dziecka wychowujemy też trochę siebie 🙂
Podziwiam, że lubisz, bo słowo „lubię” to za dużo w moim przypadku, ale szanuję NIE moich dzieci. I dawno temu wyrosłam z bycia zawsze i wszędzie konsekwentną wobec nich. Na szczęście 🙂
Przyznam, że nie zawsze pałam entuzjazmem na „nie”, ale tak, szacunek to dobre słowo 🙂
O matko tylko jedna, jak ja żałuję, że podobnego podejścia nie miała moja mama 🙂 W sumie, moja wina, urodziłam się dziewczynką, a wiadomo że dziewczynka nie ma mieć swojego zdania, może tylko grzecznie potakiwać. Dwadzieścia lat minęło a ja nadal dopiero uczę się tego „nie”. A mama jest nagle wielce zdziwiona, dlaczego nie potrafię walczyć o swoje 🙂
Mamy są zawsze zdziwione, że jakimś cudem „samo nie wyszło” 😀
Kiedyś ktoś mi powiedział, że jestem niepoważna, że czasem daję mojej 7-latce „wygrać” mimo tego, że nie raz naprawdę ma konkretne, dobre i logiczne argumenty, które w żaden sposób nie są wymuszaniem ani manipulowaniem. Ten ktoś stwierdził, że obróci się to przeciwko mnie, jeśli jej sobie od początku nie ustawię i nie będę oczekiwać, że będzie robić to, co jej każę… Straszne.