Metamorfoza małego mazurskiego domku

Do starej mazurskiej gajówki, w której się wychowałam, wprowadziliśmy się pięć lat temu, gdy udało nam się w miarę doprowadzić ją do stanu używalności. Stara chatka, z której wyprowadzili się moi rodzice do swojego nowego domu, nadgryziona została zębem czasu, spenetrowana przez buszujące na strychu norki i jedynie drewnianą werandą i starą satelitą przypominała dom, w którym dorastałam.

Remont naszego domu wsparła swoimi materiałami Śnieżka 

 

Kiedyś podwórko było tutaj mocno ubite przez samochody, przed werandą były kwiaty, a na podwórku zawsze się kręciły psy i koty. Kiedy zobaczyłam stan domu, gdy przyjechałam z Warszawy do rodziców, jedyne, co czułam, to przerażający strach, że tego się nie da uratować. Oczami widziałam siebie jak wyrzucam błoto z wnętrza domu na jeszcze bardziej zabłocone podwórko, a moje dziecko w lichej sukmanie gmera w piasku wodząc za mną pustym wzrokiem. Niemniej udało nam się wziąć kredyt, rodzice starali się z całych sił pomóc i prace remontowe ruszyły. Od środka.

Środek naszego domu pokazywałam wielokrotnie we wpisach, zewnętrza nie pokazywałam prawie nigdy, bo gdzieś między wymianą okien, ociepleniem ścian, całkowitą wymianą komina, totalnym remontem podłóg i podstawowym wyposażeniem kuchni i łazienki, pieniądze się niestety stopiły. I elewacji ostatecznie nie skończyliśmy.

 

Dużo rzeczy z domu niestety nie nadawała się do naprawy i użytku [przeklęte norki], ale dużo też udało się uratować – na przykład tę szafę z lewej mamy do dzisiaj : )

 

 

 

Gdybym mogła  cofnąć czas, nie zdecydowałabym się na murowaną werandę. Wówczas podjęliśmy taką decyzję, ponieważ nie mieliśmy pojęcia, co chcemy ostatecznie z tym domem robić i czy kiedykolwiek będzie nas na coś innego stać, a dom jest malutki . Dziś mam jasną wizję  tego, do czego dążę i wiem, że drewniana weranda to jedyne, co pasowałoby do tego domu. I kiedyś ta drewniana, oszklona weranda powstanie. Z prawej strony domu, a wejście będzie tuż obok tej czereśni przed krzakami pigwy.

No i tak sobie mieszkaliśmy w tym szarym, nieotynkowanym domku, a ja, robiąc zdjęcia, instynktownie odwracałam się z aparatem plecami do brzydkich ścian, które moje dzieci bez skrępowania malowały swoimi własnymi rysunkami. Starszak kiedyś wyznał nawet, że mają najlepszy dom na świecie, który mogą sami z bratem ozdabiać.

Lata mijały, część rysunków się zmyła, część powstała na nowo, a elewacja co i rusz się oddalała. A to facet z ekipy złamał rękę i nie przyjechał, a to nam się rozkraczył samochód i trzeba było naprawiać, a to szambo zaczęło przeciekać i trzeba było kopać nowe, a to potencjalni ludzie do pracy stwierdzili, że im za daleko do nas i nie przyjechali. Rok w rok coś działo i w tym roku znów się zadziało – dach zaczął przeciekać. I zaczął przeciekać tak, że w ulewne deszcze zaczynało nam misek brakować. Zaparliśmy się i podjęliśmy dezycję: zamawiamy ekipę. Dach i elewacja. Na już.

 

Nasz remont wsparła FFIL ŚNIEŻKA SA, która postanowiła pomóc mi zmobilizować się do remontu i poratowała materiałami – klejami, moim wymarzonym białym tynkiem i drewnochronem do desek, którymi planowałam obić okna.

 

 

 

 

Niestety, kiedy przyszły materiały, umówiona ekipa złapała inną fuchę, kiedy fucha się skończyła, spadł deszcz, kiedy deszcz przestał padać, okazało się, że ekipa może tylko w weekendy, a kiedy nadszedł weekend, to wyszło, że jednak  tylko w soboty przez cały dzień, a w sobotę w ogóle wyszło, że jednak tylko do 15. Niemniej, kiedy chłopaki zaczęli nakładać zaprawę klejącą, [Zaprawa Klejąca do siatki KU 21, Foveo Tech] żeby pouzupełniać  [jak się okazało źle] nałożoną pięć lat temu, odetchnęłam z ulgą. Robota zaczynała wrzeć! W soboty, do 15.

Na szczęście chłopcy nie płakali za bardzo nad zniszczeniem ich rysunków na szarych ścianach. Za to byli totalnie prze szczęśliwi za rozłożone rusztowanie, po którym mogli się wspinać. Ich szczęście było proporcjonalnie duże do mojego nieszczęścia, gdy musiałam pilnować wspinających się po rusztowaniu dzieci i niewidomego psa, który non stop na przenoszone rusztowanie wpadał. Tym samym ostatecznie cieszyłam się z faktu, że tylko soboty, do 15.

 

 

Po położeniu podkładu gruntującego [Podkład Gruntujący Akrylowy PA 10, Foveo Tech] wreszcie zaświeciło słońce i chłopcy mogli zabrać się za naprawianie dachu. Wyczyścili nam dachówkę, na której sąsiadujące z domem modrzewie nie zostawiły wolnej przestrzeni i wygnali roje os, które zagnieździły się w wolnych miejscach [ku naszemu zdziwieniu, że było ich aż tam tyle, żadna osa nie ukąsiła nas przy domu od kiedy w nim mieszkamy] i poprawili coś w konstrukcji dachu, żeby woda nie zalewała nas na werandzie.

 

 

Pierwsze dni po położeniu tynku spędziłam wgapiając się w mój biały dom. Wiedziałam, że oprócz samej bieli będzie coś jeszcze i że to dopiero połowa roboty zrobiona, ale nie mogłam się nacieszyć tą świeżością i faktem, że wreszcie dom jest z zewnątrz skończony. Jednocześnie czułam coraz większą frustrację, że jeszcze nie mogę sadzić kwiatów, jeszcze nie mogę robić mojej deszczowej rabaty, którą sobie zaplanowałam, że jeszcze trzeba…

 

… zamówić i pomalować deski imitujące mur pruski. Ponieważ w tej bieli wybitnie mi czegoś brakowało, postawiłam na deski. Swoją drogą pierwsza koncepcja elewacji domu zakładała, że cały będzie obity czarnymi deskami. Chciałam czarne deski i niebieskie okiennice. Zwyciężyła chęć, by dom przypominał chociaż kolorem ten mały, biały domek, w którym się wychowałam. I poszłam na kompromis. Deski zabezpieczyliśmy impregnatem Vidaron. Bo i nim malowaliśmy deski na podcieniu trzy lata temu i przez ten czas nas nie zawiódł.

 

 

Jednych malunków moich dzieci – tych z parapetu – postanowiłam nie zmazywać. Tęczowy parapet został. A kwiaty sadziłam niemalże równolegle z przykręcaniem desek, tak nie mogłam się doczekać efektu końcowego.

Ale i tak największą radość poczułam, kiedy zamontowaliśmy zlew i naszą kapliczkę na prąd. Zlew zamówiłam jeszcze w maju i czekał długo, by wreszcie zostać przytwierdzonym do ściany. Podest pod zlewem zrobiliśmy już my – sami – z resztek desek ze starego pomostu rodziców. Oczywiście desek do imitacji muru pruskiego nam zabrakło – powinno być jeszcze na tej ścianie kilka. Ale spokojnie – dojadą, przytwierdzimy.

 

Ja już normalnie podskakuję z radości. Tak jak nigdy nie cykałam zdjęć mojemu domowi z zewnątrz, tak teraz zrekompensowałam mu to niedopatrzenie za wszystkie czasy. Ręcznik suszący się na bramie? A kij z tym, cykamy fotę, bo dom tak ładnie wygląda! Pudło po tynku? Cykamy!

 

 

Nasza kapliczka na prąd to tak naprawdę stare drzwi od pieca maskujące miejsce, w którym sczytują nam licznik. Ni w pięść, ni w oko ten licznik świecił na środku ściany, znaleźliśmy więc sposób, by nie było go tak bardzo widać.

 

Chłop miał ambicję dokładnie oczyścić z rdzy te drzwiczki, ale ja widzę urok w tej niedoskonałości. Wyczyściliśmy tylko rdzę po bokach, żeby nie zaciekało po ścianie w miejscu, gdzie drzwiczki są przytwierdzone.

Róża po lewej to sławna róża z balkonu mojej babci, którą ta usiłowała mi wcisnąć od jakiś czterech lat, a ja się broniłam, bo nie miałam, gdzie jej wsadzić. Teraz już mam.

Chłop złorzeczy, że zrobiłam zdjęcie, zanim on dopracował łączenie między zlewem a deską. Widzisz tę szparę? Bo ja nie ; ) A zresztą. Mógł szybciej maskować, to bym zrobiła zdjęcie z maskowaniem.

Szczęśliwy pies, który nie musi już uderzać się w rusztowania : )

Ustawianie na nowo zbiornika na wodę [a robiliśmy to tylko we dwójkę] kosztowało nas tyle siły i energii, że nie zdążyliśmy pomalować desek go osłaniających [również z odzysku]. Zabezpieczenie ich Vidaronem oraz zabezpieczenie donic na parapetach, to nasze zadanie na następne dni. Następnie, pod tymi dwoma oknami, zamierzamy zrobić donicę deszczową oraz rabatę i ścieżkę. Wszystko w swoim czasie. Na razie cieszymy się, że większość prac za nami – oglądamy stare zdjęcia i porównujemy je do efektu, jaki mamy przed oczami. Wciąż widzimy, ile jeszcze rzeczy moglibyśmy zrobić, ile udoskonalić. Ale to, co zostało, to już czysta radość pracowania nad czymś, co fizycznie jest, a nie dopiero będzie w przyszłości. I tak spokojnie sobie planuję rabaty kwiatowe, rozważamy, jak poprowadzić ścieżki i… ekscytujemy się, że już jest ładnie : )

 

 

 

No i jak wyszło?

 

 

Joanna Jaskółka

Joanna Jaskółka – w Sieci znana jako MatkaTylkoJedna – od dziesięciu lat przybliża życie na wsi i pisze o neuroróżnorodnym rodzicielstwie w duchu bliskości. Autorka książki „Bliżej”.

Wspieraj na Partronite.pl

Możesz wesprzeć moją pracę, dołączając do moich patronek.

Spodobał Ci się mój artykuł?

Możesz wesprzeć moją pracę
i postawić mi wirtualną kawę.

Może Cię też zainteresować...

ADHD U DOROSŁYCH

ADHD u dorosłych – leki jak cukierki i z tego się wyrasta, czyli wszystkie bzdury, jakie słyszałaś

wyjazd samochodem do rumunii

3500 kilometrów, czyli wyjazd samochodem do Rumunii z dziećmi i psem

wyjazd samochodem do rumunii

Czy czas się pożegnać i czy to będzie ostatni wpis na blogu?