Wiem, że nie zostało nam dużo czasu, więc przychodzę do niego wieczorem popatrzeć, jak śpi. Ma taka minę… jakbym dziś w ogóle na niego nie krzyczała. Wsuwam palec w jego rączkę, ale nie. Nie zaciska jej tak jak kiedyś. Po chwili odwraca się tyłem do mnie i wzdycha. Ciężko, smutno. Jakby moje trzykrotne popołudniowe „zaraz” śmignęło go biczem po plecach.
Przychodzę wieczorem. Popatrzeć jak śpi. To chyba jedyna szansa, żeby w ciągu dnia złapać jego zupełnie spokojną twarz. Przychodzę przeprosić. Choć nie słyszy. Kurczowo trzymam się jego nogi i mówię, że mi przykro. Za ten budyń, co mi się go nie chciało. Za te zęby, co ich myć nie pozwolił i się wkurzyłam.
Dopiero wieczorem wpatruję się w zadrapanie, którego na zdjęciu nie widać zupełnie. Dwie godziny odmawiałam zabawy w zagadki oraz śpiewanie, żeby je usunąć ze zdjęcia. Udało mi się, choć na żywo jego rękę przerywa bolesna szrama, której obróbka graficzna w rzeczywistości nawet pocałunkiem nie ukryje. Za mało ją całowałam. Chociaż upierał się, żeby jeszcze. Za mało. Przepraszam, że nie słuchałam.
Teraz, gdy wreszcie mam masę czasu, on śpi. Przyszłam na niego popatrzeć. No nie umył tych zębów, a z jego ust nie wydobywa się już zapach mleka i żelek, a powoli czuć ten charakterystyczny dla dorosłych nieświeży oddech. Pierwsza oznaka umierania. Od teraz każdego dnia będzie cuchnął bardziej i bardziej. Czasem mnie to obrzydza. Już nie jest dzieckiem, tym słodkim stworzeniem z loczkami. Brumy uciekły i masa dziwnych dziecięcych słów przepadła. Nie pamiętam. Już nie jest dzieckiem, jest człowiekiem, któremu nie zostało nic, jak tylko żyć do śmierci. I zapominać.
To już ostatni moment, jeszcze łapię jego dzieciństwo. Jego nogi jeszcze nie są owłosione, ręce wciąż małe, włosy cały czas mają ten niemowlęcy zadziorek. W ciągu dnia rzadko, ale łapię te noce, gdy jeszcze przez chwilę jest dzieckiem. Ostatni raz. Zaraz przestanie.
Głaszczę go po rok temu gładkich jak śmietana, a teraz zadrapanych nogach, nie zaciska już rączek, jak kiedyś, ale zaczyna się kręcić i otwiera te swoje wielkie oczy. Cienki głos, jakiego już nie używa, wydobywa się z czerwonych usteczek.
– Co robisz, mamusiu?
Nie zostało nam dużo czasu, więc przyszłam popatrzeć jak śpisz.
Kolejny ostatni raz.
Piękna refleksja. Moja Zuza skończyła 8 miesięcy śpi z nami. Rodzina trochę wywiera na nas presję, że potem nie odzwyczaimy dziecka od wspólnego spania.. Szczerze mówiąc nie jestem taką pesymistką, chłoniemy z mężem te momenty, każdej nocy:)
Napisałaś dokładnie to, co w głowie mi huczy każdego wieczoru. Przed snem jest ciągłe pospieszanie, warczenie, wkurzanie się na wygłupy w łazience. Bo niechże idzie już spać i da odsapnąć! A potem przychodzę po cichu, patrzę na te słodkie usteczka, z których wydobywa się głośne chrapanie, głaszczę po kochanej głowie. I obiecuję jej i sobie, że jutro znajdę te pokłady cierpliwości i empatii, bo z przerażeniem zauważam, że jest jej coraz więcej w tym łóżku. I że mogę nie zdążyć.
A miałam już dziś nie płakać…
To Twój drugi mój ulubiony tekst, którego już drugi raz nie przeczytam… Za bardzo porusza…
Jak mój synek skończył 6 miesięcy, to u siebie na blogu napisałam: W małych a wielkich krokach od stu osiemdziesięciu jeden dni staje się, dzieje się człowiek.
I nieustająco to dzianie się i stawanie mnie fascynuje.
No i ryczę… To tak jakbym sama to napisała o Lidce. Urosła nie wiem kiedy i czasem, patrząc na moje małe – duże dziecko, zastanawiam się gdzie podział się ten czas?
Smutno mi a jednocześnie podniosłaś mnie na duchu, dając dowód, że nie tylko mnie to dotyczy
Dziękuję
Zawsze mówię „Kochajcie dzieci, one tak szybko rosną”. Twoje refleksje są mi obecnie bardzo bliskie. Ja już nie mogę przytulić, pocałować. Ja już muszę być partnerem. Nie mogę krzyknąć, bo ona ma grubszy głos ode mnie, nie mogę popatrzeć z góry, bo jest wyższy ode mnie. Muszę zrobić mu miejsce w łazience na półce na jego kosmetyki.14 lat minęło zdecydowanie za szybko, a przecież nie dawno go urodziłam.
Dla mnie w tekście ważniejsze od tego,że to może być ostatni raz jest bolesna prawda o tych zębach, o tym „zaraz”. To „zaraz” mówię wielokrotnie, bo praca, bo zmęczenie. I choć zawsze dotrzymuję słowa, to, to moje „zaraz” bywa, że czasem zbyt długo trwa, To „zaraz” jest tak niekonkretne, że musi boleć, musi boleć moją Bestię. I za to lubię twoje teksty za mądrość i zmuszanie do refleksji. Nad sobą.
szanowna Pani? to nie wie Pani, że ludzie umierają, że my umieramy? …..szkoda
oj Aśku Aśku, co ja mądrego mam powiedzieć, idę popatrzeć na swoje, śpi, jeszcze śpi nieświadome…
Takich rzeczy nie powinno się czytać w bejbiblusie; nie teraz gdy dużość starszego jest zwielokrotniona doświadczeniem znów początku…
ech dokładnie a ja ostatnio miałam okropny sen z tym straszym syneczkiem aż się obudziłam w nocy zalana potem….
jeśli chcesz czytać mojego bloga to napisz do mnie maile olgap@uznam.net.pl musiałam go zahasłować
Jesteś cudowna!
Poruszyłaś mnie do głębi… weszłaś w moje codzienne wieczorne pożegnania z dziećmi…
Każdego wieczoru z wielkim wzruszeniem całuję ich czółka, patrzę w kochające oczy i boję się, że to może być ostatni raz… nie wiem skąd we mnie ten strach…
Piękny tekst! Aż się łezka w oku zakręciła ❤
Piękne.
Och cudny tekst,wzruszyłaś i poruszyłaś, ubrałaś w piękne słowa moje
conocne wędrówki do chłopców pokoju…ja „łażę” tak co noc, łapię i
łapię te chwile bo u nas ze starszym ten moment ostatni już za maleńką
chwilę…
Jak to „za chwilę”?
Lubię Cię taką czytać! Tak ładnie ubrałaś w słowa to co czuję.
łzy aż mi w oczach stoją.
Wow… Normalnie łzy same mi napływają do oczu…. A to kiepsko bo jestem w pracy…bardzo wzruszający tekst tym bardziej że też jestem mamą chłopca. Mój synek ma 2,5 roku – codziennie walczę o jego cudowne dzieciństwo, o to żeby ten czas uciekał jak najwolniej
O rany! Jakie to prawdziwe! I jakie piękne. .. Prosto w serce :))