Zeszłoroczne święta pobiły chyba rekord ilości pożarów w domach. Zresztą z roku na rok najwięcej tragedii zdarza się w właśnie w miesiącach, gdy temperatura spada, a my posiłkujemy się różnego rodzaju urządzeniami dogrzewającymi, usilnie palimy w piecach, a do tego zapalamy kolorowe iluminacje, świeczki, świeczuszki, często w niedalekiej odległości od świetnego materiału na opał – choinki. Zawsze, gdy słyszę o jakimś pożarze w domu, moją pierwszą myślą są dzieci – czy były na miejscu, czy zostały uratowane, czy wiedziały, jak się zachować? No właśnie. A to jest tylko pięć rzeczy, których możesz nauczyć swoje dziecko na wypadek pożaru.
CO MOŻESZ ZROBIĆ?
-> Przede wszystkim, jako rodzic, możesz zgasić pożar w zarodku, czyli zabezpieczyć to, co się da – gniazdka elektryczne i wszystkie źródła prądu. Nie mówię o lakowaniu ich na amen [wszak, nie pilnuję swojego dziecka], ale o zwyczajnym ich zabezpieczeniu, żeby były sprawne i nie toczyły się z nich iskry. Ja na przykład przestałam palić świeczki, a przynajmniej nie palę ich w miejscu, które mogą dosięgnąć… nie, nie dzieci. Starsze dziecko doskonale wie, o co chodzi ze świeczką. Mam na myśli koty. Gdyby nie moja szybka reakcja, już kilka razy mogliśmy spłonąć żywcem od palącego się kota, który wlazł na szafkę i swoją długą sierścią otarł się o świeczkę. Uważajcie! No i, oczywiście, warto wymienić piece i kominki na nowsze, sprawniejsze, ale o tym pisałam już tutaj.
-> Zabezpiecz wszystkie materiały łatwopalne [przede wszystkim nie trzymaj ich zgromadzonych w jednym miejscu] oraz schowaj wszystkie rzeczy, które… cokolwiek mogą podpalić. Dzieci zapałkami mogą bawić się tylko pod opieką rodziców 🙂
-> A skoro dzieci zapałkami bawić się mogą wyłącznie pod opieką rodziców, postaraj się też wytłumaczyć dziecku, jak powinno obchodzić się z ogniem, urządzeniami elektrycznymi i… banalne wiem, ale uczulić, że obok rzeczy grzejących [kominki, grzejniki] nie należy zostawiać rzeczy łatwopalnych, suchych i podobnych.
TWOJE DZIECKO MOŻE SIĘ OPARZYĆ!
Oczywiście nie mówię o tym, żeby celowo przytykać mu palce do gorącej powierzchni, ale jeśli zrobi to przypadkiem, nie wszczynaj paniki, nie lamentuj, nie unikaj rozmowy o tym, że ogień jest niebezpieczny i jakie gorące powierzchnie mogą zrobić dziecku krzywdę. Sparzony paluszek to nie jest coś, za co moglibyśmy kogokolwiek obwiniać, ale może być świetnym powodem do rozmowy. Bez histerii i okrzyków „ojej, biedne moje dziecko”. Jeśli wsadziło palec pomimo ostrzeżeń, to nie jest wcale biedne, tylko ciekawe. A ta jego ciekawość to właśnie to, co powinniśmy rozwijać. Może jakieś eksperymenty w ciepłe/zimne? Może jakaś zabawa? Na przykład w pięć rzeczy, których powinieneś nauczyć swoje dziecko o zachowaniu podczas pożaru?
PIĘĆ RZECZY, KTÓRYCH POWINIENEŚ NAUCZYĆ SWOJE DZIECKO O ZACHOWANIU PODCZAS POŻARU
Co zrobić, gdy wybuchnie pożar? I jak nauczyć tego dziecka? To w sumie proste i wbrew pozorom można to „przerobić” bez niepotrzebnego straszenia i dramatyzowania. Wszystko w formie zabawy, która przygotuje dziecko na taką ewentualność.
Niestety, rodzice [a raczej dziadkowie], mają to do siebie, że lubią straszyć, a efektem straszenia jest właśnie panika w momencie, w którym dziecko powinno zachować zdrowy rozsądek. Zamiast straszyć, o wiele lepiej zabawą przygotować malucha na takie zdarzenie, bez snucia miliona opowieści o tym, ilu ludzi zwęgliło się podczas snu.
1. Zabawa w mgłę. Mgły w domu nie znajdziemy, ale na spacerze czy podczas wycieczek – owszem. Warto ją wykorzystać i opowiedzieć dziecku, że wygląda jak dym, pod którym musimy przejść. Zawsze, gdy napotkamy jakąś mgłę w kotlinie czy padołku, przebiegamy pod nią z Kosmykiem, pochyleni, jak najszybciej się da. To takie ćwiczenie, bo jeśli twojego malucha pożar zastanie w mieszkaniu, właśnie tak powinno uciekać z pomieszczenia – na czworakach, z głową skierowaną w dół, bo to właśnie wyżej kłębią się najgorętsze opary i toksyczny dym.
2. Ucieczka. Typowa zabawa w chowanego, którą można przerobić w zabawę o pożarze i odpowiednio wykorzystać. Gdy dom się pali, a twój maluch jest w środku, warto, żeby wiedział, że jak najszybciej powinien oddalić się od miejsca, które się pali i w żadnym wypadku nie powinien chować się w szafach, wersalkach lub innych zakamarkach. [Zabawa: chowamy się, a na sygnał – wychodzimy z kryjówek]. W ucieczkę przed pożarem możemy bawić też na zasadzie wyścigów na czworaka do wyjścia – na czas, kto pierwszy, jakkolwiek. Taka zabawa pomaga dziecku zapamiętać drogę oraz sposób ucieczki, gdy dom trawią płomienie.
3. Coś mokrego. Nie zawsze jest taka możliwość, ale warto pokazać dziecku, jak moczyć ręcznik [heh, pewnie tego akurat uczyć nie trzeba] i pokazać, w jaki sposób przyłożyć go do twarzy. Gdy w pomieszczeniu jest dużo dymu, o wiele łatwiej oddychać z mokrym ręcznikiem na twarzy. Warto to przećwiczyć przy okazji palenia ogniska na dworze. Zawsze też warto mieć w pokoju dziecka butelkę z wodą [moje dziecko uwielbia wodę i w jego pokoju zawsze stoi butelka, wiem, że jeśli coś się stanie, domyśli się, że wodą może skropić jakiś materiał i przyłożyć do twarzy, rozmowa o tym zajęła mi kilka minut].
4. 112. Numer ratunkowy może już wybrać trzyletnie dziecko. Kosmyk nauczył się tego, gdy byłam w ciąży i musiałam schodzić stromymi schodami do piwnicy napalić w piecu. Zasięgu w piwnicy nie było, więc telefon zostawiałam na stole i zabezpieczyłam się w ten sposób, że nauczyłam Kosmyka wybierać numer 112 [bez dzwonienia, nie martwcie się!], w razie, gdybym z tych schodów zleciała, zaczęła rodzić, cokolwiek, i nie mogła z nich wstać po telefon.
5. Imię, nazwisko, miejsce zamieszkania. Może się to wydawać wyzwaniem, ale zapewniam, już trzylatka można nauczyć tego, jak ma na imię, nazwisko, ile lat i gdzie mieszka. Imiona mamy i taty też nie są problemem. Te informacje przydadzą się nie tylko podczas rozmowy z ratownikami, ale też zwyczajnie – podczas zagubienia w lesie czy mieście. Możecie wymyślić jakąś melodię o imieniu, adresie i tym podobnych. Melodię zapamiętuje się łatwiej, a w momencie krytycznym nikogo nie zdziwi, że dziecko zamiast recytować… śpiewa swoje dane 🙂
I to tyle. Pamiętajcie, ogrzewajcie się spokojnie i z umiarem, schowajcie wszystko to, co może się łatwo zapalić i porozmawiajcie ze swoimi dziećmi o niebezpieczeństwach bez niepotrzebnego straszenia!
Zdjęcie pianek, bo mam ochotę na pianki: Sarah Horrigan
Bardzo przydatne – dzięki. Wydrukuje sobie chyba na później. Matkatylkojedna wciąga i człowiek siedzi i czyta po nocy zamiast pisać i prasować 🙂
faktycznie warto tego dzieci nauczyć dwie ostatnie potrafią ale reszta… do nadrobienia….
No ja pamiętam taką historię z uczeniem. Babcia moich dzieci zawsze miała głupi zwyczaj ostrzegania przed niebezpieczeństwem mówiąc: nie rób tego, bo… podczas gdy dziecku nawet do głowy nie przyszłoby żeby to zrobić. Przykład – kiedyś wodę gotowało się w czajniku na gazie (nie było jeszcze tych na prąd). Moje dzieci były nauczone że nie wolno dotykać niczego co stoi na kuchence. No to nie dotykały. Aż pewnego razu trzyletni gdzieś synek pokazał poparzony paluszek. Okazało się że babcia powiedziała mu dlaczego nie wolno dotykać czajnika i on postanowił to sprawdzić 🙂 Niejeden raz jak się okazało potem, pewnie nie za bardzo babci wierzył…
Marcin na razie przedstawia się tak:
– Maciej-ej-ej
co czasem wprawia w zakłopotanie naszych gości 😀 No ale ćwiczymy! 😀
Twoje rady na pewno też wykorzystamy! Marcin uwielbia na dobranoc bajki o tym, jakim to on jest dzielnym bohaterem, policjantem, lekarzem i strażakiem jednocześnie 🙂 więc wykorzystuję te okazje, by wskazywać słuszne zachowania w różnych sytuacjach, np. „dzieci w przedszkolu idą na wycieczkę i przechodzą przez ulicę; nagle jednej dziewczynce wypada zabawka i porywa ją wiatr w stronę samochodów; dziewczynka chce po nią biec, ale Marcin mówi: STOP! Nie można biegać po ulicy, bo to bardzo niebezpieczne! Schodzimy z ciocią na chodnik i wtedy poprosimy ciocię, by wróciła po twoją zabawkę. I dzięki Marcinowi dziewczynce nic się nie stało, a ciocia zaraz przyniosła zabawkę i podziękowała Marcinowi, że powstrzymał dziewczynkę przed uciekaniem z szeregu.” 😀 Albo „Marcin w przedszkolu poczuł dziwny zapach i od razu poinformował o tym ciocię. Ciocia się zaniepokoiła: to chyba gaz! Na to Marcin: trzeba otworzyć okna, zadzwonić po straż pożarną i ewakuować dzieci! Marcin kazał dzieciom szybko ustawić się w pary, by mogły bezpiecznie wyjść na podwórko. Jedna ciocia otwierała okna, druga na podwórku pilnowała dzieci i dzwoniła po pomoc. Po chwili przyjechali strażacy ze specjalnym czujnikiem gazu. Wykryli wyciek i zabezpieczyli rury. Następnie przyszli do Marcina i podziękowali mu za pomoc: Marcin, jesteś bohaterem! Dzięki twojej szybkiej reakcji nikomu nic się nie stało! Bardzo dobrze, że kazałeś po nas zadzwonić, ewakuować dzieci i otworzyć okna. Dzięki otwartym oknom gaz nie gromadził się w pomieszczeniach i ryzyko pożaru było dużo mniejsze! Dobrze się spisałeś, oto medal dla Ciebie!” 😀 Grubymi nićmi szyte, ale Marcin czasem dopytuje dlaczego coś trzeba tak, a nie inaczej i to fajna okazja do rozmowy. Zawsze on jest bohaterem (albo jednym z kilku), więc bardzo to lubi, ale też nigdy w opowieściach sam nie robi żadnych rzeczy, których normalnie też bym mu nie pozwoliła – nie jest supermanem, tylko ratuje sytuacje informując dorosłych, że coś jest nie tak. Może uciskać rękę, by powstrzymać krwawienie, ale nie może trzymać osoby z atakiem padaczki. Kurczę, może się wydawać, że trochę straszne te historie dla czterolatka, ale w sumie takie jest życie.
Dwa miesiące temu spacerowaliśmy po Gdańsku i akurat zatrzymaliśmy się przed przejściem dla pieszych, gdy minął nas jeż. Wybiegł na jezdnię, a jechały samochody. Jakbym była sama, to bym się jakoś jedną nogą na jezdnię bardziej wychyliła, by ostro zakomunikować kierowcom, by uważali. Ale nie wiadomo, jak dziecko na jeża zareaguje, czy też się nie rzuci do pomocy, więc biernie staliśmy na chodniku patrząc przerażeni. Pierwszy pas jeż pokonał cudem, po czym na drugim… rozjechał do autobus. Na naszych oczach. Jak weszliśmy na pasy, mijaliśmy świeżutkie flaczki. Bałam się, że Marcin się będzie bardzo litował nad zwierzakiem, ale nie płakał ani nic takiego. Po prostu, że smutno, ale „nu, nu jeż”, bo przez ulicę przechodzi się z mamą i trzeba patrzeć czy nic nie jedzie i podnieść rękę, by kierowcy lepiej widzieli. No jestem z niego dumna, nie ukrywam 🙂
Super tekst!!!mój synek ma teraz 2 i 8 m a jak tylko zaczął mówić nauczyłam go jak się nazywa i gdzie mieszka. Teraz przymierzam się do nauki telefonu alarmowego. W naszym mieście był przypadek że 4 latek nie potrafił nic podać poza swoim imieniem!! Dla mnie to szok.