Skurcze obudziły mnie o piątej rano. Nic dziwnego, budziły mnie tak od jakichś dwóch tygodni. Dzień w dzień zwlekałam się z łóżka z myślą, czy może to właśnie dziś wszystko się rozwinie, ale ból przechodził złośliwie przed południem – akurat tak, żebym wyszła na spacer z Kosmykiem. Tego dnia na szczęście nie przeszło przed południem, ale ja, zamiast do szpitala, spokojnie chodziłam po obrzeżach Puszczy Piskiej.
Godzina 8.00. Skurcze co 30 – 40 minut
Nie są silne, ale regularne. Delikatny ból krzyża i górnej części ud. Przez te kilkanaście sekund zamieram w bezruchu, ale gdy skurcz mija, robię dalej to, co zaczęłam przed nim. Wstawiam pranie [nie wiem, czy Chłop w stresie zauważy, że Kosmykowi kończą się czyste ciuchy], wstawiam zmywarkę, zmywam garnki, zmieniam pościel i ścielę łóżko, dopakowuję ostatnio rozpakowaną torbę, podlewam kwiaty i pomidory. Wychodzę na dwór i nasłuchuję ptaków. Dziś są wyjątkowo wrzaskliwe, ale spoko, może też czekają na poród, wybaczę im.
Godzina 10.30. Skurcze co 20 minut
Chłop musi na chwilę wyjechać, więc błagam siostrę, żeby przyjechała go zastąpić. Skurcze są regularne, dość bolesne, ale w przerwach czuję się dobrze, spaceruję po podwórku, rozwieszam pranie, zaglądam do ostatnio narodzonych królików. Króliczyca spokojnie wcina trawę. Tydzień wcześniej równie spokojnie urodziła. Podobno króliki nie są najmądrzejsze, to ja też nie będę gorsza, nie będę panikować. Na skurczu wciągam głęboko powietrze i patrzę się w niebo na szybującego orlika.
Godzina 12.00. Skurcze co 15 minut
Chłopa coś zatrzymało, a siostra się denerwuje:
– Błagam, nie idź do łazienki! Co ja zrobię, jak urodzisz do ubikacji? Nie dam sobie rady! Chodź, zawiozę cię już do szpitala!
Tłumaczę, że od tych coraz boleśniejszych i regularnych skurczy do porodu jeszcze długa droga i wolę do ostatniej chwili spacerować w komfortowych warunkach lasu niż denerwować się w szpitalu, ale w jej oczach ciągle widzę strach i niedowierzanie. Na szczęście wraca Chłop.
Godzina 13. Skurcze co 10 minut
Są coraz silniejsze i trwają coraz dłużej. Na każdym z nich staję jak zamurowana i głęboko oddycham, aż przejdą. Dobrze, że jestem w domu. Las szumi, ptaki śpiewają. Kot leniwie rozkłada się na kamieniach. Robimy sobie z Chłopem kawę i siadamy przed domem. Kosmyk buja się na huśtawce i jest wyjątkowo cichy i posłuszny. Chyba widzi, że dzień inny niż zwykle, albo to te lody, które pożarliśmy zaraz po śniadaniu. Zaczynam zapisywać dokładny czas skurczów. Na wszelki wypadek, żebym mogła to ogarnąć. Są coraz częstsze. Ale muszę się ruszać, ciężko mi leżeć i biadolić, więc na szybko dokarmiam jeszcze króliki i ostatni raz podlewam truskawki. Przekazuję Chłopu instrukcje. Jest zaskoczony, że nie mamy tylko dwóch doniczek pomidorów, ale 7. Dziw, że podczas mojej ostatniej wizyty w szpitalu te pomidory przeżyły. Po drzewie hasa wiewiórka. Dawno jej nie było. Macham jej ręką na pożegnanie. Zobaczymy się niedługo – mówię.
Godzina 14. Skurcze co 6-8 minut
Wśród wrzasku żurawi [dziwne, że krzyczą o tej porze] wsiadamy do samochodu i odwozimy Kosmyka do dziadków. Sami zmierzamy w stronę szpitala. Po drodze zahaczamy o punkt wyborczy, a potem zajeżdżamy do sklepu, bo zapomniałam zapakować sobie butelki wody no i dopadł mnie delikatny głód. W drodze do szpitala pożeram całą paczkę herbatników i zastanawiam się, czy nie dokupić sobie hot doga.
Godzina 15. Skurcze co 4-5 minut
Meldujemy się w szpitalu. Na izbie przyjęć pielęgniarka przeprowadza dokładny wywiad, a kiedy już myślę, że skończyła, to okazuje się, że niechcący dane się nie zapisały i musi wpisywać od nowa. Skurcze przychodzą coraz częściej, ale przyjmuję ten ból z jakimś dziwnym spokojem – wiem, że musi boleć, jestem na ten ból przygotowana, wcale mu się nie dziwię i spokojnie zapisuję kolejną godzinę z minutami.
15.21
15.26
15.30
15.34
Godzina 16. Skurcze co 3 minuty
Na pełnym rozwarciu wjeżdżam na salę porodową. Pierwsze, o co pytam położnej, to czy będę musiała przeć, bo to był koszmar mojego pierwszego porodu. Na szczęście uspokaja mnie, że natura sobie poradzi, skurcze parte przyjdą niedługo i pomogą wypchnąć dziecko. Z taką informacją mogę na ktg leżeć następne pół godziny. Chłop stoi przy łóżku i z przerażeniem obserwuje, jak wyginam się w skurczu. Denerwuje mnie to jego spojrzenie, bo wcale nie jest tak źle, jak wygląda. Każę mu iść przestawić samochód. Wraca zbyt szybko.
– Pani w ogóle nie krzyczy – dziwi się pielęgniarka – inne to by się już od kilku godzin wydzierały.
Ból skurczowy jest już bardzo silny, aż mnie wygina i zaczynam odczuwać lekki strach. Przez kilka chwil panicznie boję się skurczów partych i tego, co mnie za chwilę czeka. Przerażona, próbuję złączyć nogi i w sumie to najchętniej zabrałabym manatki i wróciła do domu. Krzyczeć nie mam potrzeby, ale serce kołacze mi jak u przerażonego zająca. Położna radzi, żebym na każdym skurczu oddychała tak, jakbym chciała zgasić świeczkę. Przynosi ulgę. Samo skupienie się na gaszeniu wymyślonej świeczki to już pomoc w niezwracaniu uwagi na ból. Przerażony wzrok Chłopa mnie denerwuje i coraz bardziej stresuje. Spodziewał jakiejś histerii, a ja spokojnie leżę, oddycham i widzę, że on nie wie, jak ma na to spokojne leżenie zareagować. Zamiast na sobie, zaczynam skupiać się na nim, więc proszę, żeby wyszedł z sali. Mówię, żeby chwilę ochłonął na korytarzu, zaraz go zawołam.
Godzina 16.55
Wypycham z siebie worek z wodami. Fajnie, że leżę na łóżku, bo z Kosmykiem zalałam całą salę porodową. Przypominają mi się słowa mojej babci, która z całą właściwą jej pewnością opowiadała mi, że jak odejdą wody płodowe, to będzie zły poród. Babcine przesądy są fajne, bo zaczynam czuć rozbawienie na myśl o tym, jak „zachowuję” w sobie te wody, żeby poród poszedł dobrze. Pierwszy skurcz party przechodzę bez szwanku. Czuję się niemalże zatkana. Wcale nie muszę specjalnie przeć, jak to zwykle rozkazują na filmach i jak kazali mi na Madalińskiego w Warszawie. W ogóle nie prę. Siła skurczu jest tak silna, że już na drugim czuję wyraźnie, jak parcie przesuwa dziecko na zewnątrz. Orientuję się, że powinnam zawołać Chłopa, ale zaraz przychodzi trzeci, proszę położną, żeby wyciągała dzieciaka za uszy, bo w sumie to trochę boli, ale niemalże natychmiast przychodzi czwarty skurcz i już czuję to niesamowite uczucie ulgi, gdy wszystko się odtyka i czuję, jak dziecko wypada ze mnie wprost w ręce położnej. Godzina 17.02. Dwie godziny od zameldowania się na Izbie Przyjęć. Chłop przyszedł, jak już było po wszystkim.
Godzina 17.02
Nie mogę uwierzyć, że można trzymać na rękach coś tak małego. Chłop się śmieje:
– To dziecko też będzie ojcu uciekać. Wcześnie zaczyna.
Godzina 19. Żadnych skurczy, dziecko na rękach
To naprawdę niesamowite uczucie – moment, gdy dziecko wychodzi z ciebie na świat. Wcześniej porównywałam to je do uczucia ulgi po bardzo długo wysiedzianej kupie, dziś skłonna jestem nadać temu momentowi bardziej metafizyczny charakter. Podobno, żeby rozstać się z dzieckiem, trzeba odciąć symboliczną pępowinę. Nieprawda. Poród jest właśnie pierwszym rozstaniem. Od dziś każdego dnia będziemy się trochę ze sobą rozłączać. Aż wreszcie zobaczę, że jest całkiem samodzielne i w sumie to mnie wcale nie potrzebuje. Poczułam to wyraźnie, tak bardzo, że chciało mi się płakać, bo oto po 9 miesiącach totalnej ode mnie zależności, mam na rękach człowieka, całkowicie ode mnie odrębnego człowieka, któremu mogę dać jedynie drogowskazy na podróż i trochę jedzenia do plecaka.
Drugi poród to też kolejne rozstanie z pierwszym dzieckiem. Może nie drastyczne, ale na pewno wyraźne. W nocy po porodzie, karmiąc Drugie, myślałam o Kosmyku. Już nie jest tak mały i bezbronny, jak to, które mam na rękach. Już nie pamiętam tego uczucia, które czułam, gdy trzy lata temu trzymałam tak w nocy jego i patrzyłam na małe zaciśnięte kosmykowe oczka. Kosma, mimo że wciąż mnie potrzebuje, wydaje się teraz tak ogromny, taki dorosły, taki już coraz bardziej nie mój, ale właśnie totalnie swój, niezależny. Ściskam Drugie i zaczynam płakać, bo wiem, że za trzy lata i to uczucie pójdzie w zapomnienie. Choćbym nie wiem, jak się starała je zatrzymać. Dziecka nie da się zatrzymać. Z dzieckiem każdego dnia musimy się trochę rozstawać. Przyjmuję to. Odkładam Drugie i wreszcie zasypiam.
***
Nie krzyczałam podczas porodu. Może powinnam. Może powinnam skowytać, bo oto przecież nastał ten dramatyczny moment oderwania się dziecka od matki. Patrzę się w te małe, zasklepione jeszcze czymś tam oczka i mówię:
– No siema. Długa droga nas czeka, ale nie martw się, będę tuż obok.
Serdecznie dziękuję wszystkim lekarzom, położnym i pielęgniarkom ze Szpitala Powiatowego w Piszu za tygodniową opiekę nade mną i dzieckiem, pomoc w karmieniu piersią i troskę, czy wszystko z nami w porządku i czy na pewno niczego nam nie brakuje. Mimo że wciąż biadoliłam, że koniecznie i jak najszybciej chcę od was uciec, wiedziałam, że u was i ja, i dziecko będziemy bezpieczni i odpowiednio się nami zajmiecie. Dziękuję i niezmiennie polecam. Tym bardziej, że właśnie u was 29 lat temu urodziłam się… ja 🙂
Szkoda, że nie przeczytalam tego tydzien wczesniej – albo że mała nie czekała na termin, buntowniczka jedna. Kobiety przed porodem powinny czytać dużo takich historii, gdzie wszystko idzie dobrze, bo zazwyczaj słyszy się te najgorsze. Twój opis przypomina mi to, jak ja się urodzilam podobno. A u mnie odwrotnie, skurcze zaczęły się w odstępach dwuminutowych, byly znosne (byłam pewna ze to jeszcze nie to), potem lekko zwolnily i oslably, po dwóch godzinach zrobiły się nie do zniesienia, mialam na tyle czasu żeby dojechać do szpitala (trzecia nad ranem, mgła że nic nie widać) i doczolgac się do drzwi (mnie najlepiej było znosić skurcze na czworakach, na zamarznietym chodniku). Darlam się okropnie, glownie przepraszajac położne za to, że nie mogę powstrzymać tej ogromnej potrzeby parcia. Parcia na parcie :). Ale nie ma tego złego, w pięć godzin od pierwszego bólu miałam to maleństwo przy piersi, i prawie żadnych uszkodzeń. Po porodzie kilka razy dziennie w szpitalu oferowano mi leki przeciwbólowe i do tej pory nie wiem o jaki ból chodziło, choc nie wątpię że u wielu kobiet ma on miejsce. Następnym razem poradzono mi rodzic w domu, bo do szpitala nie zdążę 😉
Fajnie się podzielić historia porodu i miałabym nadzieję, że choć jedną kobietę gdzieś podniose na duchu. To naprawdę nie musi być przezycie jak z horroru.
A pomysł ze świeczka fantastyczny, trzeba go promować!
Wzruszający opis. Dzięki niemu dostrzega się piękno przyjścia na świat małego człowieka. Jak dotąd oscylowałam na opowieściach, w których występowały okropieństwa w postaci niemiłosiernych skurczy, przerażającego strachu, krzyku, krwi, pęknięć, wręcz wydalania na świat człowieka, gdzie finalnie wszystko kończyło się hemorojdami i szwami w miejscu, miejscach intymnych.
Opowieść, którą Pani napisała mam ochotę wydrukować i czytać jako otuchę aż do rozwiązania mojej ciąży. Zdaję sobie sprawę, że opisywany jest drugi poród, gdzie nabyte już doświadczenie pozwala na spokojniejsze przejście po tej ścieżce, jednak mentalnie podnosi na duchu, uspokaja i mówi, żeby nie wpadać w panikę i celebrować te wydarzenie.
Dziękuję 🙂
To ja też swój opiszę 🙂 Chociaż mój był traumatyczny w ponurym szpitalu zakończony natychmiastowym cc. Ale opiszę to może w końcu to z siebie wyrzucę bo ciągle do mnie wracają te obrazy jak z jakiegoś koszmaru i nie ma się komu wygadać 🙁 A nie chcę tak wspominać rodzenia bo chcę mieć kolejne dzieci… 🙁
Wspaniały opis. Uwielbiam spowiedzi porodowe 🙂
U mnie oba porody (5 lat i 1,5 roku temu) zapoczątkowało odejście wód kilka godzin przed finałem. Oba wywoływane oxy bo skurcze same nie chciały się rozpocząć. Oba zakończone boleśnie i pięknie. Drugi poród był spokojniej oczekiwany, wiedziałam czego się spodziewać i jak go „przeżyć”. A mimo to, właśnie podczas drugiego krzyczałam i opieprzałam wszystkich naokoło 🙂
Zdrowia dla Adaśka, Kosmyk i całej rodziny 🙂
Gdzieś za około miesiąc powinnam pierwszy raz rodzić. Dziś mam wizytę, więc pewnie dowiem się, czy Maleńkiej się przypadkiem nie śpieszy. To już kolejny opis porodu, który mnie uspokaja i z jakiegoś niezrozumiałego powodu (bo nie jestem masochistką) wywołuje ciekawość oraz oczekiwanie – na sam poród, bo swojego dziecka wciąż nie umiem sobie wyobrazić.
Gratuluję 🙂
A chciałabyś przeżyć taki poród http://dumnamama.pl/osobista-asysta/ ?
ho ho, Pisz. Fajnie, że dobrze poszło. Że bez krzyku, że chłop wyszedł w porę:)
Nawiązując do postu Koralowej Mamy a teraz czytając Ciebie muszę powiedzieć że zgadzam się z Wami i dopisuję siebie do rzeszy kobiet dających radę bez znieczulenia.
Moje dzidziusie urodziły sie same, szybko, podobno, ale dla mnie i tak za długo na sali porodowej. teraz pewnie skończyłabym prasowanie i poukładała wszytko w pólce zamiast gnać wprost w podwoje szpitala zalewając wszystko po kolei sączącymi się wodami…. Ja miałam wsparcie bliskiej osoby która na dzień dobry mi powiedziała: jak się bedziesz darła i narobisz mi wstydu to cie udusze 🙂 „cierpiałam” w ciszy oba porody i jak Bóg mi świadkiem, ja rozumiem położne! sama nie dałabym rady słuchać stęków i jęków już od pierwszych skurczów które mnie doprowadzały do szału i nie dawały spokojnie skupić się na sobie i dziecku. Boli ale da sie przeżyć o czym świadczą miliony lat ewolucji która z tym faktem nic dotąd nie zrobiła…. Przyszłe mamy trzymajcie się.
Piękny wpis, popłakałam się bo powróciły do mnie moje własne emocje z porodu nr 2 🙂 Niesamowite 🙂
Dziękuję Ci za ten piękny wpis. Jestem właśnie w 25tc i zastanawiam się czy rodzić na Mazurach…po sąsiedzku albo w Piszu właśnie…do tej pory obawiałam się tego okropnie i za wszelką cenę chciałam jechać do Warszawy. Po tym wpisie wiem, że może niepotrzebnie panikuję i tutaj też może być dobrze 😉
Powinnam rodzić za około miesiąc, ten pierwszy raz i to wszystko takie nieznane, ale właśnie mnie trochę uspokoiłaś, tą normalnością chyba :), dzięki!
I Kosma to będzie nomen omen 🙂
xoxo
Pięknie napisane <3 Dzięki.
Uśmiecham się do Twojego wpisu:) jestem 4 mce po pierwszym porodzie – byl dobry, bardzo dobry, ale wlasnie uświadomiłam sobie, ze brakowało mi w nim PRZYRODY… Na szcescie Matka Natura nawet w Warszawie daje radę;) może przy następnym będzie wokol mnie coś bardziej dzikiego niż mój pies i bardziej zielonego niż kwiatki doniczkowe;) najlepszości!
Dziękuję Ci za ten opis.
Marzę by mój drugi poród był taki. Choć przeraża mnie fakt, że oddala on od pierwszego dziecka.
Matko popłakałam się przez Ciebie 🙂 W marcu rodziłam drugie dziecko… po Twoim opisie chciałabym już trzecie 🙂
jaki piękny opis porodu, szczególnie końcówka,
ja też uważam, że poród ma wyraz metafizyczny, to niemalże spotkanie życia ze śmiercią, bo jak ja pamiętam poród syna to nie pamiętam za bardzo faktów, minut (nie zapisywałam skurczy), ale pamiętam uczucia i taki dziwny stan oderwania się od rzeczywistości, która mnie otaczała, a moment wypłynięcia synka ze mnie (poród miałam do wody) był niesamowity
życzę całej twojej rodzinie wiele radości, pociechy z pociech i cudownego dnia dziecka (każdego dnia)
piękny opis… chciałabym miec własnie takie odczucia po 2 porodzie 🙂
gratuluje!
Gratulacje! 🙂 Ja urodziłam miesiąc temu, podobnie jak Ty „podlewałam truskawki”, czyli do szpitala było mi nie spieszno. No i nie zdążyłam… urodziłam w samochodzie. 🙂 Wbrew pozorom, najpiękniejszy poród na Świecie. Krzyczałam tak, że cały Wrocław słyszał. Mój mąż mi pomagał. Dzielny on! Maluch ma miesiąc, starszak 2,5roku. Uwielbiam to drugie macierzyństwo! Uwielbiam!
dziekuje Asiu za tak piekny wpis 🙂 moj pierwszy porod czeka mnia w sierpniu.jestem dobrej mysli po Twoim opisie 🙂 pozdrowienia dla Twoich dzieci 🙂
No to przybij piątkę…Pierwszy poród mimo wspaniałego samopoczucia w ciąży był katorgą, wielką niewiadomą i ogromnym stresem…
Drugi to …bajka…cudowne przeżycie…dwa parcia, zero krzyku podczas bolesnych skurczy bo akurat wiedziałam, że należy wtedy oddychać aby dotlenić dziecko .. i powrót do domu do mojego 7 latka, który wówczas wydał mi się mega rosłym „nastolatkiem” przy swojej malutkiej siostrze 🙂
ps. pzdr i gratulacje
Jaki piękny poród i tak go wspaniale opisałaś, że przez chwile poczułam sie jakbym to ja rodziła!! Wspaniale!! Mam nadzieje, ze mój następny o ile taki będzie będę mogla tak pięknie wspominać!!!
Liczyłam choć na zdjęcie małych stópek 😉 a na poważnie, to każda mama przed porodem powinna przeczytać ten post, żeby się uspokoić. Piękny opis.
Niewiele wcześniej, bo 5 maja, urodziłam moje Drugie…w Gdańsku. Ale Pisz jest mi bliski, bo 30kilka lat temu tez przyszłam tam na świat. Idealnie oddałaś rozłąkę z Pierwszym Starszym Dzieckiem… I jego widok – trzymający Młodszego na,rękach…niby Dziecko, a już nie dziecko…
pięknie! gratulacje!!
super opisałaś poród 😀 ja jeszcze trochę poczekam. Gratuluje Wam całej Rodzince a Tobie szczególnie 😀 Fantastycznie że dzidziuś zdrowy i już z Wami
Jejku kurde piękne to było, ej naprawde piękne :):) poryczałam aż się, ale jestem w 39tc to trochę usprawiedliwia? 😉 i też drugie dziecko, z tym że pierwsza córa lat 4 🙂 jest mi to wszystko niesamowicie bliskie, i podpisuje się pod każdym zdaniem.
I TEŻ CHCE URODZIĆ W 2H PO DOTARCIU DO SZPITALA!! :):)
Ale piękny tekst Aś.
I właśnie jak czytam takie posty jak Twój to trochę żałuję, że wszystko przespałam. Był brzuch, jest różowe zawiniątko – to ma swoje zalety, to było koniecznością… ale coś mnie kurde ominęło 🙂
Zazdroszczę ci tak wspaniale przeżytego porodu…To jest naprawdę cudowne wspomnienie na całe życie.
No i najwazniejsze, że z tym praniem zdążyłaś. Mnie też by to nie pozwoliło w spokoju rodzić. 😉
Oj Aśko jak dobrze czytać, że jesteście już w domu i to po dobrych przeżyciach.
Pięknie ci poszło dzielna mamo! Ja naprawdę się tylko dziwię (tak mega pozytywnie), że byłaś w stanie choć orientacyjnie powiedzieć, kiedy co ile skurcze.
Piękne jest to, że świadomie dałaś sobie jak najwięcej spokoju, by jak najdłużej pobyć w swoim otoczeniu. I przepraszam, ale „worek z wodami” chyba zapadnie mi długo w pamięć 😉
Gratujalcje! Pięknie piszesz o porodzie 🙂
Dziewczyny, ja przy pierwszym też nie wrzeszczałam, przy drugim już będę. Przyjaciółka robi doktorat z rehabilitacji i jest udowodnione naukowo ze krzyk przy porodzie działa zbawiennie na nasze mięśnie pochwy (są mniej narażone na uszkodzenia) 🙂 A więc krzyczymy na zdrowie 😉
Gratuluję. I cieszę się że tak sprawnie poszło. Poród porodowi nie równy, choć ja miałam dwa identyczne. Przecudnie to opisałaś. Mnie nie było dane tego wszystkiego przeżyć. Cieszcie się wszyscy maluszkiem, mam nadzieję że Kosma przynajmniej nie przeszkadza za bardzo 🙂
Dziękuję za ten wpis. Opisujesz w nim trudne i niesamowite przeżycie jakim jest poród w taki sposób, że kiedy czytam ten tekst ogarnia mnie taki spokój a w głowie mam myśl: natura jest wspaniała. Jednocześnie gdzieś tam z boku czai się myśl: to nie w porządku! Czemu mój był tak koszmarnie długi i bolesny, że wymiotowałam z bólu i czułam, że jestem w innym wymiarze???
Chcę rodzić jak Jaskółka! 🙂
Pozdrawiam!
Gratuluję i życzę, aby ten spokój i dystans do sytuacji był zawsze z Wami ;] ten wpis daje mi nadzieję, że może poród w przyszłości będzie zupełnie inny od tego pierwszego, że można nie być wystraszonym (albo tak tylko troszeczkę) i że da się nie wrzeszczeć (z jakiegoś powodu było mi za to okropnie wstyd). A to gaszenie świeczki to ja sobie zapamiętam!
Pięknie, tego mi brakło 5 miesięcy temu… mój drugi poród nie potoczył się tak jakbym tego chciała. Ale teraz jestem szczęśliwa, mam go, ich przy sobie a to się liczy. Gratulacje, z dwójką jest ciekawiej, wiem to po sobie. 🙂 Pozdrowienia dla Starszego Brata .
Gratuluję 🙂 Piękny poród, zazdroszczę tej świadomości, ja nie byłam w stanie podczas żadnego swojego porodu dostrzegac wzroku ukochanego, czegoś co może mnie wkurzac, a już o kawie czy herbatnikach przed, to już mowy nie było 🙂 Rodzę tak expresowo przyczym szalenie intensywnie, że nie ma czasu na nic, jest gonitwa, jest mega ból który nigdy nie odchodzi, jest płacz i krzyk mimowolny, bo nad tym nie mam kontroli i dopiero na końcu, kiedy tulę to CUDO jest radość pomieszana z żalem, że już po wszystkim, że już nie jestemw ciąży 🙂 Gratuluję raz jeszcze serdecznie szczęśliwego rozwiązania i pięknych wspomnień. Pięknie w to wszystko wplotłas przyrodę 🙂
Cudownie napisane. Dokładnie tak samo czułam i myślałam, tuż po porodzie drugiego dziecka. Dziś patrzę na zdjęcia sprzed roku i nie pamiętam jej takiej malutkiej… A jej starszego brata tym bardziej! 🙁
Mnie też parte trochę przerażały. Szczególnie ze względu na stan nie do opisania podczas tego okresu porodu. Nie z bólu, tylko z tego, że kompletnie one panują nad człowiekiem!
Jest coś pięknego w tym odchodzeniu od matki i dzieci nie widzą tego tak jak dorośli – one nie odchodzą, tylko po prostu idą dalej. Codziennie coraz bardziej dziarsko.
No i się popłakałam. Wspaniale opisałaś poród i powitanie z dzieckiem. Wróciły do mnie wszystkie emocje, jakie czułam po urodzeniu Lidki. Dziękuję ci za to, że podzieliłaś się z nami tym wyjątkowym przeżyciem. Cieszę się, że jesteście cali i zdrowi w domu, pozdrawiam bardzo ciepło
Słów mi brak żeby wyrazić…. Miłość! Radość! Podziękowanie! Życzę radosnego Dnia Dziecka:)))) Serdeczne życzenia przesyłam też WSZYSTKIM, których TU spotykam!!!!! Pozdrawiam! KBD 🙂 Babcia Krysia 😉 Matka Chłopa
„Kosma, mimo że wciąż mnie potrzebuje, wydaje się teraz tak ogromny, taki
dorosły, taki już coraz bardziej nie mój, ale właśnie totalnie swój,
niezależny” – ciary na plecach, gdy spojrzałam na Buddę.
<3 każdej mamie życzę
Poród marzenie 🙂 niech się mały zdrowo chowa 🙂
jeszcze raz serdeczności dla Was, gratulacje i takie tam!! 🙂 Cudnie:)
to co napisałaś od „godziny 19” jest po prostu niesamowite, czytając miałam dreszcze, takie zrobiło to na mnie wrażenie!