Pewna moja znajoma przez jakiś czas mocno narzekała na to, że blogerzy to nie mają prawdziwego życia. Siedzą non stop w internecie i nic nie robią innego, tylko sprzedają swoją prywatność, swoje dzieci, wszystko. Ona to ma prawdziwe życie. Chodzi do restauracji, na zakupy, do teatru, ma przyjaciół i w ogóle to ona ŻYJE, zamiast spędzać czas bezsensu przy komputerze. Jednocześnie, twierdząc powyższe, to ona właśnie orientowała się we wszystkich blogowych aferkach, podrzucała mi linki do blogów, o których nie miałam zielonego pojęcia, każdy blogowy zgrzyt przeżywała gorzej od samych zainteresowanych, a często dociekania, co autor miał na myśli, dlaczego napisał coś tak, a nie inaczej, zajmowały jej długie popołudnia. Ja wychodziłam na tę złą, bo zazwyczaj broniłam się przed jednoznaczną opinią o kimś, kogo nawet nie znałam, ale ja przecież nie miałam życia. Takiego, jakie ona sobie wymyśliła za jedyne możliwe.
Kontakt ze znajomą mi się urwał. Trochę było mi przykro, ale ostatecznie odetchnęłam, bo nie miałam sił tropić wszystkich złych poczynań innych i rozbierać każdego słowa na czynniki pierwsze [nigdy nie lubiłam morfologii na studiach], a czepianie się szczegółów uważam za zasadne jedynie w pracy badawczej, która przyniesie coś więcej niż satysfakcja, że jestem lepsza od innych.
Znajomej życzę dużo dobrego, pewnikiem już sama się zorientowała, że czasem wystarczy odpuścić i nie przejmować się rzeczami, które nie wywierają wpływu na nasze życie, a my sami nie mamy z kolei wpływu na nie, ale za jedną rzecz szczególnie mocno jestem jej wdzięczna. Za pewną uwagę, którą rzuciła, gdy starałam się jej wytłumaczyć, że praktycznie cały czas jestem online, bo nie mam stałego łącza i podłączanie się do internetu zajmuje mi czasem godzinę, więc jak już to zrobię, to komputer chodzi cały dzień. Nawet, jak nie ma mnie w domu, bo czasem wyjeżdżam, pracuję w ogrodzie, chodzę na spacery [!], gdy bawię się z Kosmykiem, gdy gotuję obiad. Co raz podłączone, trudno rozłączyć, więc korzystam, zamiast spędzać kilkadziesiąt minut dziennie na bezsensownym klikaniu „połącz”. A że z reguły nie przejmuję się, co tam ktoś sobie o mnie myśli, nie zastanawiam się, czy ktoś ma czas liczyć ile godzin byłam zalogowana na fejsie [a liczą! niektórzy mają czas zwracać uwagę na takie rzeczy!]. Teraz to już w ogóle będę szła na rekord, bo od kiedy komórka samoistnie mi się wyłącza i kompletnie nie łapie zasięgu, fejs jest jedynym kontaktem z moją mamą, do której mogę szybko napisać „Ej, zadzwoń po karetkę, rodzę!”. To taki minusik mieszkania na totalnej wsi… Komputer jest niejako oknem na świat [ale o tym oknie poczytacie sobie w maju :)].
I kiedy to wszystko starałam się jej, ona rzuciła:
– No tak, ty bez komputera to w ogóle nie będziesz mieć życia…
Uwagę zbyłam milczeniem. A kilka miesięcy po tym, moje życie rzekomo legło w gruzach:
Rzadko piszę o rzeczach, przez które opadam z sił, ale #czarnaseria, która męczy nas od roku osiągnęła apogeum. Najpierw…
Posted by Matka jest tylko jedna on 10 kwietnia 2015
Takie bach. Bez komputera – jedynej opcji zrobienia czegokolwiek w necie, bez komórki, bo siadła niemal równocześnie z laptopem, zostałam odcięta od mojego domniemanego jedynego życia. Wstałam, otrzepałam się z pyłów po laptopie i poszłam z Kosmykiem na dwór. Porządkowaliśmy drewno na opał, skończyliśmy inspekty [tutaj] i jak zwykle podsłuchiwałam turystów:
Idą i komentują. On: Zobacz, jaki ptak wielki!Ona: Ojej, faktycznie spory!On: Widzisz, jak krąży? To jest na bank…
Posted by Joanna Jaskółka on 11 kwietnia 2015
I ogólnie braku specjalnie nie czułam. Owszem, irytowało mnie to, że nie mam jak sprawdzić stanu konta, zapłacić abonamentu, zrobić zakupów [przez internet dojdą czasem szybciej, niż ja w ogóle na nie pojadę] i sprawdzić przepisów na obiad czy tego, jak się sadzi jakąś roślinę, ale syndromu odstawienia nie czułam w ogóle. Blogowanie to już moja praca, więc czułam się nawet jak na niezaplanowanych wakacjach.
Szczerze wam powiem, że kiedy w Warszawie zepsuł mi się laptop, przeżyłam to o wiele gorzej. A pod ręką miałam znajomych, przyjaciół, sklepy, kina i wszystko, co mogłoby mi umilić życie. Tutaj komputer z dostępem do netu to często okno na świat. Jego brak teoretycznie powinien oznaczać zawalenie się całego życia… Dziwne, że ani przez moment nie było mi za ciemno… Może dlatego, że wbrew temu, co wyobrażają sobie inni, można mieć swój świat, w którym komputer jest tylko jednym z wielu okien. Udogodnieniem, takim jak samochód, pralka lub zmywarka. A jego brak wcale nie zaciemnia pokoju, bo zazwyczaj używamy też innych okien i drzwi.
Zazwyczaj… przez cały czas bez komputera zastanawiałam się nad sensem akcji „Wyloguj się do życia”. Czy całkowite oderwanie się od internetu jest dobre? Ja swoje podejście do „wirtualnego świata” wypracowałam po długim czasie. Nie wiem, czy to zasługa obeznania z netem, czy po prostu filozofii życiowej [nie przejmuj się tym, co nie rujnuje ci świata], że nie jest on czymś bez czego nie potrafię żyć. Ale myślę sobie, że zamiast odrywać się drastycznie od dostępu do sieci, warto przemyśleć najpierw swoje priorytety. Na czym mi zależy? Co chcsz zrobić? Czego nie lubisz? Czego nigdy nie zaakceptujesz? O czym chcesz czytać? Czym chcsz się przejmować?
A później zacząć to stosować.
A jeśli chodzi o komputer, to kiedy przedstawiłam Chłopu wszystkie moje pomysły na dalsze inwestycje, bo bez laptopa, to ja se zamknę blog i będę miała mnóstwo czasu, to on biedny odpadł po mojej wizji dwudziestometrowego basenu na pobliskim polu. Odpadł i pojechał do sklepu:
Wróciłam ze spaceru z psem, a Chłop zaprowadził mnie do pokoju, pokazał to, co na zdjęciu, i powiedział: – Masz. Kupił…
Posted by Matka jest tylko jedna on 14 kwietnia 2015
Brawo Chłopie, wybrałeś świetny sprzęt. Moim zdaniem najlepszy blogerski laptop! Mam już prawie całą Applowską kolekcję, za pierwszą wypłatę (albo pierwszych siedem wypłat) kupię Macbooka, żeby mógł ze mną podróżować po Francuskich knajpach <3
Bez komputera nie jest źle, ale z komputerem jest znacznie lepiej 😉 Szczególnie jak się jest blogerę. Wiadomo, że trzeba to wypośrodkować, bo żeby sprzedawać (sic!) prywatność, trzeba ją najpierw wyprodukować. 😉
Pozdrawiam!
Ja odłączam się od internetu kiedy jestem na wakacjach i w Polsce i co mnie zaskakuje, potrafię zupełnie dobrze funkcjonować, bez „syndromu odstawienia”, co mnie cieszy. W tej chwili też już prawie nie oglądam telewizji, pomimo, że cenię bardzo telewizję angielska, w szczególności BBC. A Chłopa to ozloć, bo dobrego chłopa masz…
Teraz takie życie, które internetem i wirtualnoscia stoi…
Życie jest inspiracją dla bloga, raczej odwrotnie nie jest. Twoja koleżanka trochę się chyba pogubiła i zamiast żyć swoim życiem przeżywała życie jakiegoś blogera. Jeśli chodzi o internet to teraz dla mnie codzienne minimum to fb, mój blog i ulubione blogi oraz poczta onetu. I tak w sumie funkcjonuję od momentu przyjścia potomka na świat, na więcej szkoda mi czasu…
Ja do Twojego Chłopa mam sympatię za to podejście do życia ;] Nie umiem zrozumieć zapierania się rękami i nogami przed komputerem i internetem. Budzę się, włączam laptopa, a od kiedy jest Ryś, to budzimy się, przebieramy się, jemy śniadanie, włączamy laptopa. Tu mam materiał do lekkiego czytania na tematy, które mnie faktycznie interesują, przyjaciół, od których na razie jestem daleko, dawkę newsów samodzielnie przeze mnie wybranych i odfiltrowanych. Dlaczego mam być skazana na potok słów o niczym z telewizji? Dlaczego mam przebywać wśród ludzi, którzy mnie stresują, denerwują i przeszkadzają? Nie ma się czego bać, całe życie przestawiło się na model sieci, tak przynajmniej ja to odczuwam ;] i jak najbardziej mam czas zrobić w domu to, co powinnam, bawić się z dzieckiem, wyjść z dzieckiem, nakarmić dziecko…
Jaskółko, Ty zawsze sobie znajdziesz coś do roboty, ja z kolei lubię w wolnej chwili bachnąć się z laptopem na łóżku i grać w Pillars of Eternity ;] pozdrawiam!
Podoba mi sie stwierdzenie wyloguj sie do zycia. Ale mnie wlasnie blogowanie popchnelo do pelniejszego przezywania zycia. Najpierw zyj, potem pisz. Pozdrawiam serdecznie beata