Nasza miłość nie jest miłością romantyczną. Nie jest nawet wzniosłą. Jesteśmy dwójką ludzi, którzy się spotkali i stwierdzili, że łatwiej i przyjemniej jest im iść razem. Nie mamy ślubu, zaręczyny były trochę wymuszone przez rodzinę, nie bywamy na randkach, do Paryża pewnie też nie pojedziemy, a jeśli byśmy nawet chcieli, to i tak nas nie stać. Nasze najbardziej romantyczne wspomnienie wiąże się z bekaniem i brudnymi spodniami. No dobra, ostatnio mi kupił krzew żurawiny w Biedronce i to też było miłe.
Ale zazwyczaj kupuje mi kwiaty wyłącznie, gdy coś przeskrobie, a i wtedy najczęściej w doniczce, żeby na dłużej starczyły. Ja zamiast seksownej bielizny, wkładam mu co wieczór kanapki do lodówki, żeby w pracy miał co zjeść, choć zazwyczaj mówimy z e ż r e ć. On pierdzi pod prysznicem, ja zapominam o depilacji i często to sobie nawzajem wypominamy przy śniadaniu. On za dużo pije, a ja za długo przesiaduję przed komputerem. On za mało zarabia, ja nie pracuję w ogóle. On bardzo chce pojechać na misję, ja płaczę na każdym filmie wojennym. Dlatego żadnego takiego filmu nie obejrzeliśmy do końca.
On chrapie, ja zgrzytam zębami. On nie lubi myć zębów, ja nie lubię gotować. Nie znosimy komedii romantycznych. Nie lubimy rodzinnych spędów. Uwielbiamy leżeć razem na kanapie. Nie całujemy się przy znajomych, nie jemy sobie z dzióbków. Często lubimy sobie złośliwie dogryzać. Czasem kompletnie się nie rozumiemy, a czasem w ogóle nie musimy się do siebie odzywać, żeby wiedzieć. Kiedy mówię mu w nocy, że bardzo lubię spać na jego ramieniu, on odpowiada:
- Jeśli będę musiał wyjechać, to sobie odrąbię tę rękę, żebyś zawsze mogła na niej spać.
Nasza miłość nie jest romantyczna. Nie jest nawet wzniosła. Jest słodko-kwaśna jak ta żurawina, krwawa jak odrąbana ręka i w dalszym ciągu świeża jak te pierwsze wiosenne kwiatki, które nie wyrosłyby mi, gdyby chłop nie pojechał specjalnie dokupić ziemi ogrodowej.