Świąteczny weekend dobiega końca, więc z czystym sumieniem mogłam zasiąść do dawno nie robionej internetowej prasówki. Już po pierwszym artykule stwierdziłam, że świąteczny klimat zdążył już opuścić granice naszego kraju, skończyły się pierniczki, serniczki, lukier i pyszne łakocie, a wróciliśmy do starej, tłustej i zupełnie normalnej kaszany ze smalcem. Smacznego!
Niedziela wieczór. Przeglądam internet i widzę list oburzonej kobiety [tutaj]. Otóż pani siedziała sobie w restauracji i niesamowicie zaczęły jej przeszkadzać dzieci, które jadły z rodzicami niedaleko. Ona chciała zjeść sobie obiad z przyjaciółmi, a dzieci się, gówniarze przebrzydłe, bawiły. A potem stało się najgorsze – gówno.
Siedzę przodem do tych maluchów i nagle widzę, że ta młodsza ląduje na kanapie. Matka zaczyna ją rozbierać, ściąga majtasy i zmienia małej pampersa. Reszta ich towarzystwa nie reaguje. Widać wymiana pampersa z niespodzianką to dla nich normalka, nawet w restauracji, na oczach obcych.
Tak na mój wiejski rozum staram się zrozumieć oburzenie pani Agnieszki, ale nie do końca potrafię. Z jednej strony i mnie oburza zmienianie kupy dziecka na środku knajpy, z drugiej… Pani Agnieszka sama przecież napisała, że w toalecie nie było przewijaka, ale napisała też:
Dziś nie jesteśmy już szczególnie wyczuleni na małe dzieci np. w restauracjach. Już się przyzwyczailiśmy, że rodzice ciągną je ze sobą wszędzie.
Jej intencje wyraźnie więc nie są tak czyste, jak chciałaby, żeby były. Rodzice ciągają swoje dzieci wszędzie, zamiast je zamknąć w piwnicy i czekać ukończenia przez nich osiemnastki – w sumie tak można odczytać jej słowa. A ja je czytam i staram się sobie przypomnieć nasze kilka wizyt w Kosmykiem w restauracji. Nie umiał się zachować. No nie umiał. Skąd miałby wiedzieć, jak się zachować, jeśli był w takim miejscu drugi lub trzeci raz w życiu? A pierwszego nie pamiętał, bo całą wizytę przespał w wózku? Sama też nie byłam lepsza, bo nie chcąc krzyczeć na dziecko na całą knajpę, pouczałam, instruowałam i rozmawiałam z synkiem – jak człowiek – po cichu. Nie wiem, czy pani Agnieszka usłyszałaby moje próby wytłumaczenia synkowi, jak się zachowujemy w takim miejscu. Bardzo starałabym się, żeby moja pogadanka nie była skierowana do uszu wszystkich, a sama przy tym usiłowałabym świecić przykładem. Na pierwszy rzut oka pani Agnieszki byłabym rodzicem, który „nie reaguje”. A raczej reaguje inaczej niż chciałaby pani Agnieszka – spokojnie.
Bo jak mamy nauczyć nasze dziecko zachowania w danym miejscu, nie zabierając go do tego miejsca? To jest jak z jazdą na rowerze, nie każdy wsiądzie i pojedzie – niektórzy potrzebują trzech, czterech, dziesięciu prób, żeby skumać czaczę. Możemy, oczywiście, spróbować przygotować dziecko na taką wizytę – wigilia była do tego świetną okazją [mam nadzieję, że ją wykorzystaliście!], możemy przecież przygotować uroczystą kolację albo zwyczajnie podobną wyglądem do tej restauracyjnej w domu. W ciągu ostatnich kilku miesięcy raz na jakiś czas staram się zapoznać w ten sposób Kosmyka z zasadami etykiety, ale i tak nie wiem, jak on się zachowa, kiedy będziemy faktycznie w innym otoczeniu. Faktycznie, czyli nie na niby w domowych pieleszach.
Podejrzewam, że jeśli pojadę sprawdzić efekty swojej pracy – zrobię to właśnie wtedy, kiedy przewidzę mały ruch w knajpach, tuż po świętach albo w jakichś takich nieobiadowych godzinach. Choć i pewnie wtedy spotkam jakąś panią Agnieszkę, która oburzy się, że ktoś miał czelność przyprowadzić dzieci do knajpy. I na dodatek przewinąć na kanapie.
A zbierając wszystko do kupy. Nie jestem osobą, która przeciera klamkę od toalety chusteczką przed otwarciem drzwi [tam podobno jest najwięcej zarazków!]. Nie mam też dziecka zbytnio uczulonego na różne toaletowe domestosowe wyziewy. Ale wracając do mojego chłopskiego rozumu – jeśli rok temu [teraz Kosmyk już pieluchy nie nosi] miałabym przebierać moje rozbrykane dziecko w kiblu bez przewijaka, czyli na stojąco, wiedząc, że ta kupa i tak mu wyleci na podłogę, a on w nią wejdzie, a ja będę musiała mu z tej kupy zmienianej na stojąco, wycierać spodnie, ręce i wszystko [no, przepraszam, mam nadruchliwca, każcie mu stać spokojnie w małym pomieszczeniu i nie kręcić nogami, to wam oko wybije], to wiecie co? Ja bym wolałam go jednak położyć na kanapce i w ciągu minuty sprawę załatwić.
Usiłując podsumować całą sytuację, bo te zarzuty wracają, wracają i może kiedyś już nie wrócą. Wiem, że są matki zbyt roszczeniowe. Tak samo, jak zdaję sobie sprawę, że są roszczeniowi bezdzietni, którzy sądzą, że da się wychować umiejące żyć w społeczeństwie dziecko w czterech ścianach. Albo że dziesięciometrowy spacer z popuszczającym trzylatkiem [chory pęcherz] w celu wysikania go, a potem dobicie tego pęcherza przez powrót z mokrym od fiutka w dół dzieckiem, jest możliwe. Wiem, że są tacy i tacy.
A jeśli komuś się to nie podoba… Hm… Właściciel restauracji, powinien wyjaśnić, czemu nie znalazł miejsca na kącik dla matek. Żyjemy w takim państwie, gdzie na wizyty w restauracjach i cotygodniowe obiadki w knajpie stać raptem 20-30 procent ludzi. Dla mnie samej obiad na [tak zwanym] mieście to wydatek, na który nie zawsze mam fundusze. Ale to się powoli zmienia. Uczymy się wszyscy – i bezdzietni [którzy powinni zrozumieć, że dzieci w miejscu publicznym są dla dobra wszystkich, że ich obecność w miejscu publicznym jest konieczna, edukacyjna wręcz], i rodzice [którzy też dopiero kształtują w sobie wiedzę, jak wprowadzać dziecko do społeczeństwa], i restauratorzy [którzy może już niedługo ogarną, że kącik dla matki z dzieckiem, a nawet osobny pokoik z zabawkami, żeby dzieci mogły się tam bawić, w czasie gdy rodzice kończą jeść, jest więcej niż obowiązkowy].
I żeby nasze zachłyśnięcie się kulturą nie było okupione totalnym zanikiem empatii.
Trzy świetne teksty będące odpowiedzią na list pani Agnieszki: Oczekując, Domowa, Szprotest.
List pani Agnieszki: tutaj.
Grafika: tutaj
Według mnie nie można oczekiwać od małego dziecka, żeby siedziało przy stoliku spokojnie i cicho. Dziecko to dziecko, ono z natury jest ciekawskie, ruchliwe, głośne. No tak już jest, nic się nie poradzi. Nie raz widziałam, jak rodzice w restauracji co chwilę tylko uciszają – „ciiiiiii!” – swoje nawet roczne dzieci. I łapię się za głowę, bo to dziecko nie ma przecież pojęcia, co ci rodzice tak w ogóle od niego chcą, a potem, po wyjściu na dwór, dostaje klapsa albo krzyk. Jeśli się już zabiera dziecko do restauracji to trzeba liczyć się z tym, że nie będzie tak ładnie i pięknie, jakbyśmy chcieli.
Gdy moja teraz 7-latka miała te 5 lat to uwielbiała łazić po restauracji i witać się z ludźmi. Czy mi to przeszkadzało? Nie, w ogóle. Pozwalałam jej, a i inni ludzie nie wydawali się denerwować, wszyscy się uśmiechali, odpowiadali, wielu z nich zadawało pytania, itp. Gdy była bardzo głośno to mi samej to przeszkadzało, bo nie lubię jak mi ktoś krzyczy nad uchem, a poza tym czułam, że wszyscy się gapią, więc jej mówiłam, że widzę, że jest czymś podekscytowana i chce się podzielić tym, ale jak mi tak krzyczy do ucha to mniej rozumiem, a poza tym czuję się zawstydzona, bo ludzie się gapią. Zawsze pomagało. Jakbym jej powiedziała, że ma usiąść i być cicho to przecież tylko by się wkurzyła i co, nie miałabym żadnego zrozumienia.
Mnie szczerze nie obrzydza przewijanie przy jedzeniu. Tzn. po porodzie, niektórych kupach mojego dziecięcia, jej wymiocinach i ślinieniu się powiedziałam mężowi, że jestem już tak uodporniona, że wszystko mi jedno. Rozumiem jednak doskonale, że innym może to przeszkadzać, ale czy w momencie, gdzie kompletnie nie mam gdzie zmienić brudnej pieluchy dziecka, skazałabym go na siedzenie w kupie aż skończymy jeść? Nie. Czy w takiej sytuacji martwiłabym się tym, co powiedzą inni? Nie. A już tym bardziej, gdy nikt nie ma odwagi wstać, podejść i powiedzieć co myśli. Swoją drogą, raz przewijałam moją wtedy miesięczną córkę na podłodze w kiblu tak małym, że ledwo się zmieściłam i wtedy powiedziałam sobie – NIGDY WIĘCEJ.
Wracając do innej mojej myśli uważam, że jeśli komuś przeszkadza hałasujące/biegające/bawiące się dziecko to powinien sam temu dziecku to powiedzieć, ale wyrazić swoje uczucia, zamiast rozkazywać. Bo to nie rodzic hałasuje, a dziecko, więc z jakiej racji zwraca się uwagę rodzicowi, nie rozumiem tego. O wiele lepiej to działa, gdy osoba „poszkodowana” zagada do tego, kto jej przeszkadza, zamiast używać do tego osoby trzeciej. Raz jedyny miałam sytuację, gdy ktoś podszedł do mnie i powiedział, że moja córka nie powinna tak biegać wszędzie. Po pierwsze, ona wcale nie biegała, tylko spacerowała. A po drugie, nie wiem co ta osoba miała dokładnie na myśli mówiąc „nie powinna”. Powiedziałam, by pani zwróciła się do córki w tej sprawie, bo ja przecież tylko siedzę, a moja córa jest naprawdę pełna zrozumienia i chęci pomocy. Pani tylko odburknęła i sobie odeszła, a mała skomentowała: „widać wcale jej to tak nie przeszkadza, skoro nic mi nie powiedziała”. Niesamowicie logiczne, według mnie.
Ciekawostka na zakończenie – mieszkam w Stanach i tutaj wychodzenie do restauracji jest na porządku dziennym nawet dla tych, którzy nie mają mnóstwa pieniędzy, więc ogólnie dzieci są w każdej restauracji i wszyscy są do tego naprawdę przyzwyczajeni.
Hm… porównanie z rowerem to kula w płot. Dwu- czy tam trzylatek wcale nie musi „odwiedzać restauracji ileśtam razy, by skumać czaczę”, bo będzie tylko się nudził i denerwował gości, a i tak zrozumie niewiele, bo dla niego potrzeba zabawy, biegania i głosnego paplania jest naturalna jak oddychanie i zabranianie mu tego będzie odebrane przez dziecko jako krzywda. Nie lepiej poczekać na te 5, 6 lat, gdy dziecko, hm… będzie potrafiło myśleć na tyle „dorośle”, by ze zrozumieniem posłuchać instrukcji rodziców, jak się zachować? Powiesz dwulatkowi „bądź grzeczny, nie krzycz i nie biegaj” – szanse że posłucha bliskie zeru, bo on zwyczajnie nie wyobraża sobie tak długiego czasu w bezruchu (dla niego ta godzina czy dwie to wieczność). Powiesz tak pięciolatkowi, który de facto jest już w stanie siedzieć w miarę spokojnie w szkolnej ławie – o, całkiem inna sprawa.
Z całym szacunkiem, ale zmienianie kupy przy jedzeniu jest odrażające… i mówię to jako matka. I też trochę nie rozumiem Twojego podejścia, że bierzesz dziecko żeby do restauracji, żeby nauczyć go zachowania… Nie kumam ja biorę swoje dziecko ze sobą wszędzie gdzie tylko mogę i nie dlatego, że chcę ją nauczyć jak np. jeździć w autobusie tylko dlatego, że chcę z nią spędzać aktywnie czas – nie tylko w domu. pzdr
Mam mieszane uczucia. Bo czy bezdzietny nie ma prawa głosu? Są miejsca, które zobowiązują do takiego, a nie innego zachowania. Dla mnie najsensowniejsza w tej sytuacji byłaby prośba o pomoc ze strony obsługi. Z jednej strony masz rację, jak dziecko ma się nauczyć zachowania w konkretnej sytuacji, skoro tych sytuacji unikamy? Z drugiej jednak myślę, że zdanie mówiące o tym, że przyzwyczailiśmy się do tego, że rodzice wszędzie ciągają dzieci, miało bardziej porównywać sytuację dzisiejszą z przeszłością. Kiedyś restauracje, kina, teatry były zarezerwowane raczej dla dorosłych. Nie wiem czy demolowanie sali, wydzieranie się, zwalanie talerzy ze stołu i inne przejawy wandalizmu można tłumaczyć nadpobudliwością dziecka? Irytuje mnie też zdanie, że winą obarcza się rodziców. A kogo mamy obarczać? Pewnie, myślę, że autorkę ciut poniosło. Mam ciotkę, która jest oburzona, kiedy widzi, że w wakacje leżymy na słońcu, bo „damy się nie opalają, hołota się opala”. Co jednych oburza, innych nie dziwi w ogóle, co nie oznacza, że mamy zacierać granice zdrowego rozsądku, kultury osobistej itp.
Moja babcia byłaby oburzona, że ktoś w ogóle miał czelność patrzeć się na kupę 😀 „Chamstwo się ignoruje, a nie wywyższa, kultura zwycięży”. Dlatego też śmieszą mnie wywody, które starają się mi udowodnić, że zmienianie kupy wśród wszystkich jest niekulturalne – jakby to w XXI TRZEBA BYŁO MÓWIĆ! Jakbyśmy jeszcze tej wiedzy nie posiadali, a każdy, kto to pisał, odkrył Amerykę. Ja idę dalej – według mnie opisywanie matek na przykładzie jednej matki i dwóch gimnazjalistów, do tego przez pryzmat hamerykanskich znajomych jest bezczelne 🙂
Przytoczę tutaj swoja wypowiedź z fb :Przewijanie dziecka przy stole jest obrzydliwe i chamskie, szczególnie na oczach innych. Ta pani nie była tam sama, mogła poprosić kogoś z przyjaciół (męża) aby stanął tak aby ją i dziecko zasłonić przed innymi klientami. Uważam, że ta pani po prostu „nie pomyślała” o wrażeniach innych. Tylko tyle i aż tyle. Chodziłam z dzieckiem do restauracji i raz przewijałam w wózku (wyjechałam z sali konsumpcyjnej i robiłam to obok szatni gdzie nikogo nie było). Raz był przewijak w korytarzyku do toalet i dwa razy prosiłam obsługę o pomoc – udostępniono mi pokój kierowniczki. Ważna jest empatia dla matki ale tez ważna jest empatia matki dla innych gości. Zgadzam się, że są różne sytuacje ale wyjście można znaleźć. Wystarczy zapytać/poprosić.
Dodam tylko, że pretensje autorki artykułu są mocno przesadzone jeśli chodzi o dzieci w przestrzeni publicznej. Mimo wszystko to tez sa ludzie i tez maja prawo do bywania w różnych miejscach. BYLE TYLKO ICH RODZICE UMIELI SIĘ ODPOWIEDNIO ZACHOWAĆ.
Moje dziecię jest bardzo, bardzo mocno, hmmm, nazwijmy to delikatnie – autonomiczne. Dlatego unikamy miejsc, w których trzeba przebywać dłużej, niż 30 minut. Nie wybieramy się do marketów, w restauracjach przeżywam katusze, bo muszę mieć oczy naokoło głowy. Tymon im starszy, tym bardziej rozumny, więc liczę, że niebawem będziemy mogli usiąść wspólnie przy stole i zjeść spokojnie obiad w restauracji. Uważam, że to zdrowe, rozsądne podejście. To nie jest żaden przymus, żeby dzieciaka ciągać za sobą po knajpach. Będzie starszy, nauczy się, jak w takim miejscu należy się zachowywać. Niemiłosiernie irytują mnie matki, które swoje dzieci mają za takie święte krowy, na zasadzie „To tylko dziecko, to mu wolno”, a mnie zimne poty spływają po plecach, bo nie wyobrażam sobie takiej totalnej samowolki, darcia gęby, latania między stołami, dosłownie demolowania restauracji. A takich sytuacji wiele, ba – jestem ich świadkiem coraz częściej. Nie dziwię się autorce tekstu, że obruszyła się na przewijanie kupy pod jej nosem. Ja też bym się wkurzyła. Jak przewijam mojego Tymona, to jego kupka pachnie jak fiołki, ale nie zapomnę nigdy, jak byliśmy w szpitalu i mama chłopca, który był z nami w sali, po przewinięciu jego kupy, wrzucała pieluchy do kosza na śmieci. W sali o powierzchni 2×2. I okej, dla niej może ten balasek nie śmierdział, ale mnie po przekroczeniu progu uderzał taki fetor, pod którym nogi się uginały. I to ja byłam ta pierdolnięta, bo zwróciłam uwagę, że kupka dziecka śmierdzi. No niemożliwe.
Jestem więc w stanie wyobrazić sobie, jak mogła się poczuć kobieta, która wybrała się na kolację a zmuszono ją do uczestniczeniu w procesie wypróżniania. No… niefajne.
Z drugiej zaś strony artykuł powinien być wymierzony (albo słowa krytyki powinny) w stronę restauracji, w której nie ma przewijaka. Jest o tym tak cholernie głośno, że pomyślałabym, ze jego brak oznacza brak tolerancji dla matek z dziećmi czy dzieci w ogóle. Bo właśnie brudzą/krzyczą/płaczą etc. To tak jak na bramce do Enklawy zatrzymuje Cię selekcja, mówiąc, że impreza jest zamknięta, podczas, gdy przed Tobą bez najmniejszych problemów weszła szczuplejsza koleżanka. Wiecie, na zasadzie, nie mamy tolerancji dla grubasów, ale nie powiemy tego głośno, damy jednak do zrozumienia, że ich tu nie chcemy.
Czytam natomiast z ogromnym zażenowaniem komentarze pod artykułem Agnieszki Kublik (bezdzietnej, z tego co kojarzę). Jak zawsze, najwięcej do powiedzenia mają panowie, przecież doskonale wiedzą, jak to jest „wychować dziecko” i młode dziewczęta, te zbuntowane, na pohybel. Czytam te komentarze i myślę sobie, że nasze społeczeństwo, to jednak jest cholernie zakompleksione, a taka drobna iskra w postaci dość jednotorowego tekstu, potrafi zaprószyć spory ogień. Najlepiej taki, który pomógłby w znalezieniu tej nieszczęsnej, niekulturalnej rodzinki a później strawił ją do kości.
Kij ma dwa końce. Z przytoczonego listu pachnie goryczą, że dzieci w ogóle pojawiają się gdziekolwiek z rodzicami. Nawet gimnazjaliści kobiecie przeszkadzają. To przykre, bo matki (jednak najczęściej są to matki) spychane są na margines społeczeństwa i chyba przez to tak głośno i ostentacyjnie domagają się przywrócenia ich do głównego nurtu. A matka, nie dość, że wiecznie ma wiele do załatwienia poza domem, to jeszcze ma prawo zwyczajnie funkcjonować z dzieckiem „na mieście”.
Ale jednak są granice. Ta kupa była jej przekroczeniem. Może mama NIE POMYŚLAŁA, zrobiła to odruchowo, bo czuła się swobodnie w towarzystwie znajomych. Nie wiem. Ale kupa to kupa, jej miejsce jest w kiblu (chociaż pani z listu chyba chciałaby, żeby tą kupę wsadzić sobie do torebki, bo przeszkadzała jej nawet w toaletowym koszu), a tyłek dziecka wystawiany na widok publiczny to już brak poszanowania intymności własnego dziecka.
Uważam, że dla dobra własnego, dziecka i wszystkich wokół matka, która chce korzystać z przestrzeni publicznej, powinna być do tego przygotowana. I tak jak się bierze butelkę, pieluchę czy chusteczki, powinno się również brać ze sobą matę, na której dziecko można przewinąć w razie braku przewijaka. Ale mamy internet i planując wyjście do restauracji, można wybrać miejsce przyjazne dzieciom. Spotka się tam samych wyrozumiałych dzieciatych ludzi 😉 A jeśli jakiś bezdzietny przypadkiem się tam trafi, no cóż… na własną odpowiedzialność.
W każdej sytuacji jest wyjście bezpieczne Tylko czasem wygodniej jest pójść na łatwiznę. Nie czytałam tekstu pierwotnego – odnoszę się tylko do sytuacji przedstawionej tutaj i potrafię zrozumieć że są ludzie którym może przeszkadzać widok czy zapach kupy chociaż by była ona wyprodukowana przez najsłodsze maleństwo pod słońcem A już przy jedzeniu szczególnie 😉 Natomiast mimo braku przewijaka można poradzić sobie przebierając dziecko w wózku – nosidełku – samochodzie Mam to przećwiczone i naprawdę jest to możliwe Nie narzucając innym swojego sposobu myślenia a trzymając się czasem ogólnie przyjętych norm zwyczajowych okazujemy właśnie swoją kulturę i empatię. Przy każdej sytuacji pojawiają się glosy absurdalne – zamykać dzieci w piwnicy zaszyć tyłki i z drugiej – swoboda przede wszystkim – dziecko może nasikać Ci na buty a Ty się uśmiechnij i powiedz grzecznie dziękuję – każda przesada jest zła Konkretnie pokazujcie rozsądne rozwiązania – nie ma przewijaka – może warto wybrać inną restaurację bardziej przyjazną rodzicom z dziećmi Bądzmy przygotowani na wiele sytuacji Używajmy wyobraźni To naprawdę nie jest takie trudne
Pozdr
A ja przewrotnie zapytam, gdzie empatia matek, które świecą tyłkami dzieci, które drą się na zmianę z płaczącymi pociechami, które potrafią doczepić się do NORMALNIE rozmawiających w miejscu publiczym ludzi, że im dziecie budzą?
Powiem Wam gdzie – w dupie i w kupie.
Przez komentarze przewija się (nomen omen) „dziecko też ma swoje prawa!”. Spoko – niech ma. Ale ja mam pełne prawo zjeść drogi posiłek bez aromatu pieluchy/ w względnym spokoju. Skoro jak sama napisałaś jest to wciąż rzecz dość luksusowa i niedostępna.
Czytam od wczoraj komentarze… i wydaje mi się, że jestem jedyną na świecie matką rozumiejącą potrzeby i oczekiwania ludzi bezdzietnych.
Straszno trochę…
Nie jesteś. Przecież większość pisze w komentarzach, że matka przesadziła. Problem w tym, że często (znowu) królują dwie skrajne postawy. Albo
się ludzie zamykają w domu aż do pełnoletności latorośli,albo plują na
wszystko i wszystkich, bo “a w dupie, mam prawo”. Obie frakcje robią
złą robotę, a ta druga dodatkowo zostawia po sobie burdel. Przy czym zawsze burdel robią rodzice, nie
dzieci. Dzieci są jak gaz — zajmą tyle przestrzeni, ile się im da. A
normy jednak są, tak jak i prawa. Jeśli ktoś nie pilnuje psa, bo ma w nosie i
pije kawę, i ten pies mi sika na torbę położoną przy nodze stolika,
przy którym siedzę, to sytuacja jest jasna. Jeśli ktoś nie pilnuje
dziecka, bo ma w nosie i pije kawę, i to dziecko radośnie rozsmarowuje
mi czekoladowe ciastko na owej torbie, to sytuacja nagle nie
przestaje być jasna, przynajmniej dla mnie, bo okazuje się, że dla
matki dziecka to nie tylko niekrępujące, ale wręcz “słodkie” i o co
się czepiam (autentyk!).
Jakby nie można było rozsądnie iść środkiem.
Nie chodzi o empatię. Nie chodzi o dzieci w resturacji. Chodzi o kulturę. Kobiety! Sama mam dzieci. Chodzę z nimi do restauracji ale nie narazam/nie narażałam nikogo na widok kupy moich dzieci w restauracji. Ani nigdzie indziej. Zastanówcie się – czy Wy same macie ochote na lasagne. zupę, sałatkę patrząc na brudną pieluchę? Tak, szczerze? Ja nie.
Ja mam chyba inne dziecko, bo na leżąco zmiana pieluchy trwała z zegarkiem w ręku: 45 sekund, a tylko raz się zdarzyło, że zrobił kupę w miejscu publicznym – nie posłuchał moich próśb, by załatwił się w domu, nie mogłam też szybko wrócić szybciutko, żeby przebrać go w domu [przez dwie godziny kupa zwyczajnie by się rozłożyła w tej pieluszce], więc położyłam swoją kurtkę na mokrej podłodze w łazience i przebrałam go na leżąco. Głupia byłam.
Pamiętam jak świętowaliśmy w restauracji urodziny teściowej, Lidka miała 10 msc, oczywiście tuz po posadzeniu jej w foteliku dziecię zrobiło tzw. dwójkę. A ja co? wystrojona, w nowym jasnym płaszczyku…szybko do auta i na tylnej kanapie dokonałam niemożliwego-przebrałam ją i niczego nie wybrudziłam! trwało to w sumie ok.minuty.Dodam,ze wybraliśmy lokal przyjazny dzieciom, właściciel przepraszał a brak przewijaka, proponował stolik obok WC,ale…wolałam załatwić to w aucie.Też byłam głupia?
„Właściciel restauracji, powinien wyjaśnić, czemu nie znalazł miejsca na kącik dla matek”. dla matek? Czy u nas do cholery ludzie rozmnażają się przez pączkowanie samic? Dopóki dzieci bedą problemem tylko matek, nic się nie zmieni. Ma byc kącik dla RODZICÓW! Co ma zrobić ojciec, kiedy przewijaki sa tylko w damskich toaletach? Od pierwszych dni w ten sposób daje mu się do zrozumienia, że jest rodzicem drugiej kategorii.
Fakt, powinno być „dla rodziców”, tyle się mówi o matkach, matkach, że nawet mój chłop, gdy widzi „dla matek” to wchodzi z Kosmą bez żenady 😀
A powinien domagać się wskazania miejsca dla ojców lub dla rodziców. Zaczyna się od akceptowania tego, że przewijak jest „dla matek”, a kończy na tym, ze ojcowie po rozwodzie praktycznie nie mają szans na opiekę nad dzieckiem.
Temat rzeka… można o tym pisać i pisać… i tak wiecznie ktoś będzie miał pretensje o to co zapisane zostało. Matki, że piszą hejty o nich i ich dzieciach, a bezdzietne że wszyscy mają do nich ptetensje że im dzieci przeszkadzają. Sama mam dwie córki – starsza 4 lata młodsza 4 miesiące. Nie zamierzam trzymać ich w domu bo komuś mogą przeszkadzać… jakoś przecież trzeba tym naszym dzieciom świat pokazać.
cytat z tekstu: „Może powinna od razu wyjść i jechać do domu i tam pozbyć się pampersa z niespodzianką? A może, planując obiad w restauracji, powinna przewinąć małą tuż przed wyjściem z domu? Ostatecznie dochodzimy do wniosku, że zrobiła rzecz niedopuszczalną.”
Brak słów. Najlepiej jak by jeszcze Pani z dzieckiem dała dzieciom w domu po kielichu, żeby cała wizytę w restauracji przespały. A może zostawić w odpalonym aucie przed restauracją? Pani ma same genialne pomysły, aż strach się bać co będzie jak ona zostanie matką, bo jak widać potomstwa jeszcze się nie dorobiła.
Ja na mojej „wsi” zwanej Islandią (320 000 ludzi) nie mam takich problemów. Kraj bardzooooo prorodzinny. Przewijaki wszędzie, karmienie bardzo dobrze odbierane, krzesełka dla dzieci, a moje dziecko pukające (delikatnie mówiąc) łyżeczką w stół odbierane z uśmiechem (sytuacja z wczoraj) 😀
Zawsze się oburzałam, że kupy dziecka nie można zaprogramować. I że po pół godziny z taką niespodzianką przy dupie, dziecko ma odparzony cały tyłek… To skandal. Szczególnie w Polsce 😀
No właśnie to zdanie: „A może, planując obiad w restauracji, powinna przewinąć małą tuż przed wyjściem z domu?” mnie totalnie rozwaliło 😀 Zawsze się zżymam na tego typu odpowiedzi, ale żeby napisać coś takiego, nie tylko trzeba nie mieć dzieci, wyobraźni żadnej trzeba nie mieć:)
No tak… przeczytałam tekst, przeczytałam komentarze (część, wszystkich mi się nie chciało). Rozgniewani, oburzeni, zniesmaczeni. Dzieci w restauracji i w ogóle w tzw. strefie publicznej – źle, karmienie piersią – źle, najlepiej siedzieć w piwnicy, bo przecież dzieciaka samego nie zastawisz, jak cię na nianię nie stać.
A ja założę się, że gdyby autorka tekstu nie wgapiała się w tych ludzi, to nawet by nie zauważyła przewinięcia dziecka itp. Temat nie dotyczy mnie od paru lat, ale wciąż pamiętam, że „te sprawy” można załatwić wręcz błyskawicznie ;]
Ja czytając tekst, że autorka felietonu ma jedynie zarzuty do czynności higienicznych wykonywanych w miejscach do tego nie przeznaczonych, a nie do zachowań dzieci. I tu się z nią zgadzam. To że dzieci biegają po restauracji zazwyczaj mi nie przeszkadza, bo co mają robić jak już, upraszaczając, znudzą się siedzeniem na krześle. Co do pampersa z niespodzianką to ponad rok temu na wakacjach miałam taką 'niemiłą sytuację’. Akurat leżałam sobie na kamienistej chorwackiej plaży, obok mnie czeska rodzinka z małymi dziećmi. Dzieci (golaski), jak to na plaży, biegały do wody i z powrotem, bawiły się. Normalna sytuacja. Nagle młodszemu zachciało się siku, więc mama kazała mu zrobić to siku tam gdzie stał, jakiś metr od mojego ręcznika. Pech chciał, że chyba nie do końca zrozumiała syna, bo nagle zamiast siku syn zrobił kupę. A można było pójść do toalety albo w krzaczki kilka metrów dalej. Staram się być wyrozumiała dla matek z małymi dziećmi, bo jak dziecko coś musi to tu i teraz. Ok, ale ta sytuacja troszkę mnie zniesmaczyła…
Ja, czytając tekst, poczułam się urażona cytatem o ciąganiu wszędzie dzieci ze sobą – nadał on ton całej wypowiedzi i szczerze się będę sprzeciwiać takiej postawie, bo sorry, ale nie jakbym chciała zażyć przyjemności, to bym wyszła bez dziecka, ja z nim wychodzę, bo on musi wiedzieć, jak się zachować wśród ludzi 🙂
A co do twojej kupy – Są różni ludzi, różne sytuacje, ja ze swojej strony mogłabym przywołać kilkadziesiąt durnych i niesmacznych zachowań bezdzietnych wobec mnie i mojego dziecka, ale… po co? 😀
A’propos zachowań bezdzietnych, nie wiem, czy też masz takie doświadczenia, ale często bezdzietni mają tendencje do porównywania zachowań swoich zwierząt do zachowań dziecka. Takie trochę… no nie bardzo 😉 Zawsze mam kamienną twarz, ale w głowie, niezmiennie „WTF!”
A ja mam i dzieci, i zwierzęta, i stanowczo twierdzę, że zachowania jednych i drugich są uderzająco podobne ;>
Ja też mam i dzieci i zwierzęta, i fakt, niektóre zachowania są podobne, ale niekoniecznie trzeba to artykułować 🙂
A dlaczego nie bardzo? Kupa to kupa. Jak ja po swoim psie mogę sprzątnąć z trawnika, to jak dzieciaka przypili i na trawnik narobi to rodzic też może posprzątać.
Nie rozumiem związku 🙂