Zrobiłam to. Wyjechałam. Musiałam wyjechać. Szczerze powiem, że jeszcze pięć lat temu w ogóle bym się nie wahała, ale pomocne grono mamuś przez te wszystkie lata zasiało we mnie ziarnko niepokoju… Bo przecież, kiedy facet zostaje w domu, to zawsze kobieta zastaje pogrom taki, że tylko napalm spuścić i uciekać. Facet nie umie zająć się dziećmi, powiedzmy sobie szczerze, Aśka, nie da rady, co ty robisz, kobieto. Nie bałaś się?
Prawdę mówiąc – zaczynałam. I mnie jakoś ten stereotyp, że mężczyzna sam w domu równa się pożoga i zaniedbane dzieci dotknął. I nawet kiedy już siedziałam w autobusie, dzwoniłam panicznie do Chłopa, czy na pewno wszystko w porządku.
Z drugiej strony – nie zrobiłam przed wyjazdem nic. Ani nie ugotowałam zupy na trzy dni, nie zapełniłam lodówki, nie zostawiłam błyszczącego domu, oprócz spakowania się do wyjazdu nie zrobiłam nic, co pomogło by tacie moich dzieci zająć się maluchami. A nie – pranie zrobiłam. Ale tylko dlatego, że chciałam nowy proszek wypróbować i spodobało mi się, jak pachnie. A przecież zazwyczaj dom zostawiałam przygotowany jak dla królowej. Uporządkowany, z zapasami jedzenia, z dokładnymi instrukcjami co, gdzie, jak i dlaczego. I zawsze zastawałam armagedon. A teraz – nic. Kompletnie nic.
Jechałam tym autobusem i myślałam, jak bardzo słowa innych wpływają na postrzeganie przez nas świata. Jak bardzo te wszystkie opowieści o koszmarnym stanie domu po powrocie kobiety z wyjazdu, wpływają teraz na mnie, trzęsącą się, czy wszystko pójdzie dobrze. Ale w końcu przestałam o tym myśleć. Weszłam do lobby hotelu Sofitel Warszawa, który ugościł mnie na czas trzech dni mojego wyjazdu, zachwyciłam się moim pięknym pokojem, skorzystałam z basenu, pochodziłam po Krakowskim Przedmieściu i zasnęłam wreszcie w ogromnym łóżku całkowicie spokojna. Następnego dnia znów nie miałam kiedy myśleć o sytuacji w domu. Rano występ w telewizji, potem zakupy z koleżanką. Szybkie odświeżenie się w hotelu i znów wywiad [efekt tegoż zobaczycie w czerwcu], potem kolejna koleżanka i szczerze mówiąc drugiego dnia z obtartymi nogami zasnęłam jak dziecko. Dosłownie jak dziecko, bo obudziłam się w środę w poprzek łóżka w pozycji rozgwiazdy. Czyli dokładniej takiej, w jakiej uwielbiają spać moi chłopcy.
W środę jeszcze delikatnie się denerwowałam, bo Chłop nie odbierał telefonu, ale w końcu odebrał i uspokoił mnie, że nic nie wybuchło, po prostu ładowarkę gdzieś zapodział. I ok. Zajęłam się moimi obowiązkami, o których co nieco już zdradziłam tutaj. Po wszystkim został mi tylko szaleńczy i brawurowy bieg do autobusu i po południu byłam już w domu. A dom? O matko święta…
Co zastałam w domu po powrocie z trzydniowego wyjazdu?
Od kiedy wróciłam, dostałam sporo pytań w mailach, wiadomościach i na insta story o to, czy dużo mam po takim wyjeździe sprzątania. Albo dlaczego nie ma nowych tekstów – czy odgruzowuję dom? Otóż nie – absolutnie nie! Trzydniowy wyjazd, z którego każda minuta była dokładnie zaplanowana, wyczerpał mnie totalnie. Czas to przyznać: lubię ludzi, ale obcowanie z nimi szalenie mnie męczy. Koszmarnie. Nie mam nic przeciwko wyjazdom i kontaktom z większą liczbą osób, ale zawsze po takim wyjeździe czuję się na psychicznym kacu – jestem po prostu zmęczona. I stąd milczenie we wpisach – musiałam odtajać. Posłuchać ptaków, wyciszyć się. Dom, jak go zostawiłam, tak stał. I wyglądał nawet lepiej niż przed moim wyjazdem.
Serio.
Lepiej, bo Chłop miał wolne i był o tyle do przodu, że nie musiał pracować.
Drobna zmiana, którą wprowadziłam przed wyjazdem
Wiem, że niektóre kobiety mi nie uwierzą. Wiem to, bo często, i myślę, że za często, słyszę wymówki, że „nie mogę wyjść z domu sama, bo mąż czegoś tam nie zrobi”. Albo coś źle zrobi. Albo zrobi coś nie tak i trzeba będzie poprawiać. Albo nie zrobi czegoś dokładnie. Albo jeszcze coś. Strach, strach, strach opanował część kobiet i jakaś taka wygórowana wyższość oraz przekonanie, że tylko my jesteśmy w stanie ciągnąć ten wóz tak jak się wozy powinno ciągnąć. Kobiety – największe konkurentki koni.
A ja nie zostawiłam żadnych żądań. Żadnych przykazań. Żadnych poleceń. Zostawiłam dom w średnim stanie i zamiast skupiać się na tym, co mój partner powinien zrobić, skupiłam się na tym, żeby napisać mu kiedy może coś zrobić. Adasio spać się kładzie koło 10.30, jeśli wstanie o szóstej. Koło 12, jeśli zaśpią na busik i obudzą się koło ósmej. Przed drzemką coś musi zjeść itp.
Bo tak realnie myśląc, kiedy patrzę, jakie błędy popełniałam w przeszłości, zazwyczaj polegało to na tym, że zostawiałam Chłopu listę rzeczy, jakie musi zrobić. A przecież, nawet jeśli on orientuje się mniej więcej w naszym planie dnia, to na pierwszy rzut oka nie widać, jakich tricków używam, żeby zrobić coś koniecznego. Skąd on ma wiedzieć, że kiedy Dasio układa puzzle, to trzeba przy nim siedzieć? On się tego dowie, ale po kilku próbach i kilkunastu rozpaczliwych wrzaskach dziecka, żeby tata nie odchodził. Wniosek wyciągnie akurat na mój powrót i na nic mu się zda, bo będzie już wracał do pracy. Skąd ma wiedzieć, że małe klocki lego brata zajmują Adasia na tyle, że spokojnie można zjeść śniadanie i nawet rozładować zmywarkę? I że sprzątanie tych klocków „żeby nie było śladu” jest fajną zabawą na kolejne 15 minut? Skąd ma wiedzieć, że po drzemce koniecznie trzeba wyjść natychmiast na dwór i te pierwsze 40 minut na dworze to wolna zabawa, w czasie której można ogarnąć podwórko, umyć okno albo wytrzepać dywaniki i kołdry? To są sprawdzone rzeczy, które wiem nie dlatego, że jestem mądra, ale dlatego, że przebywam z dzieckiem praktycznie non stop i trochę się go nauczyłam. Skąd pracujący tata ma to wiedzieć, skoro wraca do domu po południu?
Wcale się nie dziwię, że zazwyczaj dom był w armagedonie, bo zanim Chłop się zorientował, jak funkcjonują w ciągu dnia dzieci i zauważył w jakich sytuacjach może korzystać z wolnego czasu, ja już pędziłam z powrotem do domu. Więc tak – nie „co ma zrobić”. Ale „kiedy może coś zrobić”. I brak wygórowanych oczekiwań. Powiedzmy sobie szczerze – taki wyjazd mamy z domu to nie okazja, żeby Chłop posprzątał kuchnię na błysk, ale chwila wolności i niekontrolowanego sam na sam z dziećmi. Niech używają!
I serio, dziewczyny, nie bójcie się zostawiać swoich mężów, chłopaków czy partnerów samych z dziećmi. Lepiej – im częściej będziecie to robić, tym sprawniej będą sobie radzić. A muszą sobie radzić. Bo przecież nie zawsze jesteście na każde zawołanie, prawda? Jeśli tak, to czas to zmienić. Spakować się, wyjechać, zostawić dom we władaniu taty, a żeby mu pomóc, darujmy sobie pouczenia, co ma zrobić, jak dobrze, jak dużo i w jakich parametrach. Powiedzcie, kiedy może to zrobić, żeby było mu zwyczajnie łatwiej to ogarnąć.
I cieszcie się wyjazdem, bo powiem wam, że w pracy czy nie, ale każda kobieta potrzebuje, wymaga, powinna mieć czas, w którym odpocznie trochę od dzieci 🙂
Czyli jednym słowem – da się 🙂 Tylko potrzeba czasem zaufać drugiej połówce 🙂
Naprawde nie mam tego problemu, zwlaszcza ze z mezem wymieniamy sie w pracy wiec on caly ranek spedza z dziecmi a ja popludnia. Dzieci chodza do przedszkola ale tylko na 3 godziny dziennie, wiec praktycznie on wiecej czasu z nimi spedza niz ja. Gotuje obiady i przygotowuje im przekaski do przedszkola. Wiec kiedy wyjezdzam, z reguly na 3 dni, nic strasznego sie nie dzieje.
Półtora roku temu wyjechałam na 2-tygodniowe szkolenie do innego miasta, zostawiając mojego Męża z trójką dzieci w wieku: 5 lat, 3 lata, 1,5 roku. Przez ten czas chodził do pracy, dzieci odprowadzał do przedszkola. Nikt im nie gotował, nie prał, nie sprzątał. Nikt mu dzieci rano nie pomagał przygotować do wyjścia, nie dawał im śniadań. Po powrocie z pracy wybierał dzieci i robił w domu wszystko SAM.
Cała czwórka przeżyła – czysta, najedzona, wyspana i wybawiona. Mieszkanie było wysprzątane, nikomu się gruz na głowy nie posypał.
A mój Mąż do dziś jest bohaterem wszystkich naszych ówczesnych sąsiadek 🙂
(Jedyne, czego Mąż nie ogarnął, to warkocze na długich włosach naszej Córki. Ale poradził sobie z tym – odstawiał ją z rozczesanymi włosami i zestawem gumek i spinek do przedszkola, a resztą zajmowały się panie przedszkolanki ;))
Boże gdzie mieszkasz, wyślę swojego na nauki do Twojego męża 😀
Haha, na południe zapraszam 🙂 Ale nie wiem, czy to jest do nauczenia. Mam wrażenie, że on taki z urodzenia jest 😉
Identyczny egzemplarz mam 😉 i także rozłożył się na warkoczach 😉
Widzę niszę coachingową – warsztaty zaplatania warkoczy dla ojców. Będzie hit! 😀
Mężczyźnie to nie żadne niedorozwinięte istoty, które nie są w stanie zająć sie domem i dzieckiem. A jeśli tacy są to znaczy, że źle zobie ich wychowałyśmy 😉 Mój mąż zajmuje się córką równie dobrze jak ja, oboje pracujemy i od czasu do czasu wyjeżdżamy w delegacje. Nawet ja częściej niż mój mąż. Nie mam żadnych obaw, gdy go wyjeżdżam, ale też się nauczyłam, żeby nie wymagać, żeby zrobił wszystko, co ja bym zrobiła. A On i posprząta, upierze (choć nie wszystko, bo boi się, że coś zniszczy 🙂 ), ugotuje. Ja nie mam specjalnych oczekiwań. A w sumie, to czego miałabym oczekiwać? Dom wygląda normalnie, gdy wracam. Ale uważam, że to sprawa patriarchalnej kultury w Polsce. Mieszkam w Szwecji i NIGDY nie słyszałam, żeby moje szwedzkie koleżanki narzekały na to, że ich mężowie nie są w stanie zająć się domem, gdy one wyjeżdżają. A mają zazwyczaj dwoje albo troje dzieci. Natomist strasznie irytuje mnie „polskie” podejście mojej Mamy, która przed każdym moim wyjazdem wpada w panikę bo „jak On sobie poradzi” i próbuje wpędzić mnie w poczucie winy, że wyjeżdzam. Tak jest za każdym razem. A w dodatku nie zostawiam im jedzenia na pół roku w lodówce 🙂 Nie wiem po co. Natomiast moja teściowa, mieszkająca niedaleko nas, wcale się nie przejmuje, bo wie że On doskonale sobie poradzi, i ani słowem nie komentuje, choć oczywiście pyta się, czy ewentualnie pomóc, ale zazwyczaj nie trzeba. Więc jeśli w Polsce jest takie podejście, że facet sobie nie poradzi, to nie dziwmy się, że jest jak jest. Jak napisałam powyżej, jeśli tak jest, to to nasza własna wina.
Ja się nie boję o dziecko czy stan domu. Ja się boje o niego, o tą kruchą męską psychikę 😉
kiedy ja wróciłam po trzech dniach nieobecności… ojej… Syn najstarszy najlepiej to skomentował no wkońcu normalnośc będzie 😛 i dobrze że nas nauczyłaś i wiemy gdzie są ciuchy na przebranie bo byśmy chyba nago chodzili
Zgadzam się w 100%. Ale dodałabym jedno: część kobiet – oprócz tego, że stanowią konkurencję dla koni 😉 – wydaje się czerpać jakąś dziką satysfakcję z tego, że on nie ogarnął domu, nie dał rady, nie poradził sobie tak świetnie jak ona – matka najlepsza. Bardzo mnie to zawsze dziwiło, bo w moim interesie także leży, żeby właśnie on potrafił sobie poradzić i dobrze czuł się w domu i w byciu tatą przy dzieciach. Dlatego bez oporów dzielę się niektórymi „trickami”, których wcale nie wyciągnęłam z kapelusza, tylko właśnie – jak Ty – nauczyłam się metodą prób i błędów, będąc z dziećmi sama przez większą część dnia. Przecież zajmowanie się domem i dziećmi to nie jest jakiś śmieszny konkurs „czy lepsza mama czy tata”, tylko praca zespołowa dwojga partnerów.