Staliśmy przed sklepem, do którego nie chciał wejść mój młodszy syn. Nie i już. Nalegałam, a w moim głosie już zaczynało pobrzmiewać poirytowanie, które dziecko świetnie wyczuwało i tym bardziej stawało okoniem. Starszak z kolei był coraz bardziej wściekły, bo on chciał wejść do sklepu i wybrać sobie jajko niespodziankę. Byłam dwie chwile od stracenia cierpliwości – ryk młodszego, że nie wejdzie i jęki starszego, że on już chce wejść. Stałam załamana pod sklepem, a ręce zaczynały mi się zaciskać w pięści, do tego obok nas zaczynali się kotłować ludzie.
Nie wiem, czemu się rozejrzałam. Chyba w poszukiwaniu pomocy. Mój wzrok trafił na przechodząca nieopodal dziewczynę. Znałam ją z widzenia, widziałam, że ma starsze dzieci, minęłyśmy się kilka razy w przedszkolu. Ona też na mnie spojrzała i chyba zobaczyła mój zrozpaczony wzrok. Podniosła oczy do nieba, pokręciła głową w niemym „Ja też tego nie mogłam wytrzymać” i podniosła kciuki w górę w moim kierunku. Mój wzrok przestał być zrozpaczony, na buzi rozkwitł delikatny uśmiech, który posłałam dziewczynie i kolejny raz uklękłam przy synku, tym razem spokojniej tłumacząc mu, czemu muszę wejść do sklepu i co tam będzie mógł zrobić. Ze starszakiem zrobiłam rzecz niewyobrażalną – po prostu pozwoliłam mu samemu wejść do sklepu. Młodszy, widząc wchodzącego brata, łatwiej dał się przekonać do wejścia i po 10 minutach wyszliśmy ze sklepu cali i zdrowi z jajkami, z żelkami i z lodami dla mnie – za odwagę.
I tylko w głowie kotłowała mi się myśl, jak mało czasem potrzeba, jak niewiele musimy z siebie dać, żeby umilić komuś dzień. Przepuszczenie w kolejce, podtrzymanie dziecka na placu, żeby jego matka nie musiała lecieć jak oparzona, uśmiech wysłany z drugiego końca ulicy, przynoszący ulgę i świadomość, że nie jesteś sama. Że nie tylko ty przez to przechodzisz.
Nie wiem, czemu z tego nie korzystamy. Jedna na drugą narzeka, że tamta to modyfikowane, inna daje komórkę, trzecia faszeruje słodyczami, a czwarta nie wie, co to karob i zamiast niego podaje dziecku zwykłe plebejskie kakao. Skupiamy się na naszych wadach, zamiast robić to, co robiły matki od wieków – wspierać się, bo wszystkie jedziemy na tym samym wózku. Każda z nas była nie raz ubabrana kupą, każda z nas nie dosypiała, każda przechodziła przez gorsze i lepsze okresy. A zamiast podchodzić do tego ze zrozumieniem, szczekamy na siebie jak psy w kojcach.
Taki drobny gest na chodniku, wsparcie drugiej mamy, która znalazła się w dziecięcym potrzasku. Taka drobna różnica – mówienie o swoich potrzebach, o swoich oczekiwaniach, zamiast standardowej przepychanki, kto robi dobrze, kto źle. Nie ma, kto robi źle. Czas skończyć z wytykaniem wad. Zacznijmy mówić o konkretach. A konkretem są twoje potrzeby. Czego ty oczekujesz, co tobie by pomogło, co sprawiłoby, że będzie ci łatwiej.
I mów o tym głośno, bo jak nie będziemy mówić głośno, to skąd się reszta ma dowiedzieć, czego chcemy? Ja chcę więcej mam na tych chodnikach podnoszących oczy w górę w geście wsparcia. Ja chcę, żeby ktoś ruszył cztery litery i ustąpił mi miejsca w kolejce w sklepie, bo może teraz moje dziecię jest spokojne, ale w każdej minucie może przestać być spokojnym.
Ostatnio podzieliłam się na fp pewnym dialogiem o wyjściu mojego syna do przedszkola. Pod statusem pojawił się oburzony wpis przedszkolanki, zbulwersowanej tym, że mój przedszkolak dojeżdża do placówki busikiem. Że to bezprawne, że nie ma takich przepisów, które by na to zezwalały. Przepisy są! W miejscach, gdzie odległość do placówki przekracza 3 kilometry, gmina ma obowiązek zapewnić dziecku i dojazd, i opiekę. Tylko to się wiąże z problemami, bo musi być kierowca, bo musi być opiekunka, bo ktoś musi dziecko z takiego busiku do przedszkola zaprowadzić. Mnóstwo problemów, prawda? Ale jednak, są w Polsce miejsca, gdzie taki dowóz dzieci jest organizowany i chwała takim placówkom, które kładą na to nacisk. Niemniej gdzieś tam zawsze pojawi się taka pani Ania czy Kasia, która powie, że to nie ma sensu, bo coś tam, bo coś innego, bo szkoda zachodu. I jedna osoba potrafi zablokować całą inicjatywę, która pomogłaby gronu rodziców w codziennym życiu i zdjęłaby ten obowiązek z ich barków.
Ale nas jest więcej. I rodziców zawsze będzie więcej niż takich pojedynczych jednostek. Tylko trzeba się zebrać, zorganizować, zrobić coś, żeby to nasze codzienne życie było łatwiejsze. Razem z Canpol Babies wspieramy ostatnio inicjatywę Związku Zawodowego Mam. Miejsca, w którym zbieramy postulaty rodziców. Ich żądania, prośby i oczekiwania. Na stronie Związku Zawodowego Mam możesz dodać również swoje żądania i wkrótce z waszych wszystkich komentarzy stworzymy nasz pełny manifest rodziców. Wszystkich rodziców.
A dziś, kiedy byłam na moich jazdach na prawo jazdy, w czasie przerwy na kawę zauważyłam matkę, pochyloną w rozpaczy nad pokładającym się na chodniku dwulatkiem. Stałam i czekałam, czy ona podniesie głowę. Kiedy zwróciła na mnie swój wzrok, przewróciłam oczami w geście „skąd ja to znam” i podniosłam kciuki w górę.
Dasz radę, dziewczyno.
Razem damy radę.
Czy tego chcemy czy nie jesteśmy do siebie podobne. Mamy podobne problemy. Mamy zmagają się z podobnymi wyzwaniami. To, że w tej sekundzie moje dziecko jest spokoje wcale nie oznacza, że tak samo będzie za 2 minuty.
Nie rozumiem osób, mam, teściowych, które pouczają „młódki”. Zupełnie jakby zapomniały, że niedawno one same były bezradne patrząc na swoje rozzłoszczone dziecko.
Sprowadził mnie tu wpis na fb o 4 zdaniach które pomogą nie wściekać się na dziecko. Trudny dzień, dużo wściekania i poczucie, że nie dałam rady dziś. I uśmiech ulgi jaką przynosi świadomość, że wszystkie jedziemy na jednym wózku. Różnie bywa, dajemy radę. Bardzo, bardzo dziękuję <3
Fajny post. Popieram pomysł z Manifestem!!!
warto mieć wsparcie to bardzo ważne… najlepsze wsparcie od innej mamy ale nie my musimy byc tacy zawsze perfekcyjni dzieci super nie mozna pokazać że coś nam nie wychodzi a przecież takie jest życie nie składa się z samych supr dni.. są kryzysy i w takich chwilach warto się wspierać
Są kobiety, które zwyczajnie muszę swoją wyższość pokazać inaczej się uduszą. Potrzebne jest im to jak psu porządny spacer… Inaczej nie potrafią. Typ matki wszechwiedzącej i nieomylnej, która w domowym zaciszu jest taką samą fajtłapą jak i Ty. Tylko ona do tej kaszki przypalonej się nie przyznaje. Głupie to, nie rozumiem tego i nawet nie chce zrozumieć, bo to by oznaczało, że zbliżam się niebezpiecznie do tej granicy macierzyńskiej sztywności.
Świat byłby o niebo lepszy jakby każdy trochę poluzował majty.
niestety, w komentarzach na wielu blogach o rodzicielstwie więcej jest jadu i podejścia „albo robisz tak jak ja, albo robisz źle”, z tego powodu omijam czytanie komentarzy w zdecydowanej większości, bo jeden zajadły komentarz potrafi mi popsuć humor, taka już jestem. nie lubię wszechobecnego narzekania i krytykowania kogo tylko się da. ja podchodzę do każdego z uśmiechem i życzliwością i w zdecydowanej większości nie przeżywam żadnych piekielnych sytuacji w miejscach, gdzie wzajemna życzliwość usprawnia pracę czy kontakt ludzi. aczkolwiek co do przepuszczania matek w kolejkach to mam mieszane uczucia, bo często w tej kolejce też są ludzie, którzy z jakiegoś konkretnego powodu się spieszą, może też do dziecka, może do kogoś chorego, może do pracy, może do lekarza, może się źle czują. a niektóre matki zachowują się tak jakby wszystko wszędzie i od razu im się należało
Jestem oburzona! Jak można się oburzać, że dziecko do przedszkola dojeżdża? Ta Pani chyba o życiu pojęcia nie ma…. Też jestem przedszkolanką, a w przedszkolu, w którym pracuję są takie dojazdy zorganizowane. Ba! Nie busiki, a regularny autobus dowozi dzieci z pobliskich wiosek. Nikt nikomu problemów nie robi, wszyscy zadowoleni, że dzieci mogą chodzić do przedszkola, a dzieci są zachwycone tym jak samodzielne są 🙂 W mojej grupie jak takich dzieci czworo. A za mądry tekst dziękuje, jak zawsze przyjemnie poczytać i inspirację czerpać… 🙂
Dzięki za ten post! Jest taki pokrzepiający :>
Karob to kakao?! Kuźwa, myślałam że jakiś cukier!! :D:D
To nie kakao! Przecież to coś lepszego! xD
Ksylitol to zamiennik cukru – wszystko na ka o niebo lepsze (ale nie kakao xD).
Trochę się podśmiechuję, bo faktycznie czasem można przesadzić z tym wariactwem na punkcie zdrowej (czy może czasem bardziej hipsterskiej ;)) żywności…