Ja już nie chcę jeździć na tańce! Nie podoba mi się – oświadczył mi któregoś dnia syn, a ja aż zazgrzytałam zębami. Bo sporo czasu kosztowało mnie znalezienie w naszej okolicy miejsca, gdzie chłopiec mógłby tańczyć, a dowoziliśmy go na zajęcia prawie 20 km. Syn czuł muzykę, lubił się ruszać i mimo że nie widziałam go jeszcze oczami wyobraźni na scenie, to jednak cieszyłam się, że odkrył pasję do muzyki. A teraz nagle pasję stracił. Co mogłam zrobić? Mogłam tylko odpowiedzieć:
– Nie chcesz już uczyć się tańczyć? A co ci się tam nie podoba?
– Wszystko ok. Nie chcę już się uczyć tańczyć po prostu. Może kiedy indziej.
– No dobra. To nie będziemy jeździć.
Kiedy opowiadałam potem o tym koleżance, żachnęła się: Kurde, Aśka, ja bym go woziła, aż do zakończenia sezonu. Chciał, to niech skończy, co zaczął.
Ok. Ale jaki to by miało sens? Owszem, gdyby był osobą niezbędną do zakończenia sezonu, miałabym opory przed wypisaniem go z zajęć. Ale nie był. Był początkujący. Nie umiał wiele, a jego cały urok polegał na czystej radości z tańczenia i robienia dziwnych figur, niekoniecznie poprawnie i „zgodnie ze sztuką”. Zmuszanie go do uczęszczania na zajęcia, które już mu się nie podobają mijałoby się z celem. Nie chcę go zniechęcić do tańca. Może kiedyś znów zachce?
– Nie martwi cię, że on tak często zmienia zainteresowania? Raz Minionki, raz Angry Birdsy, raz tańczenie, teraz gada o robieniu zdjęć? – zaniepokoiła się koleżanka.
Nie. Nie martwi. On teraz szuka. Kiedy ma to robić, jak nie teraz? Za 10 lat, kiedy każde jego odejście od akcji w którą się zaangażował będzie mogło mieć poważne konsekwencje? To teraz jest jego czas, żeby sprawdzał, co mu pasuje. Taniec nie, ale może karate? Minionki nie, to może Angry Birdsy? Oglądanie bajek czy słuchanie słuchowiska. Piłka nożna, rower czy może bieganie?
Dostrzeżenie pasji dziecka i wspieranie jej to jedno z najtrudniejszych zadań w rodzicielstwie. O wiele trudniejszym jest jednak… rezygnacja. Ten moment, gdy widzisz, że twoje dziecko nie będzie jednak Chopinem czy Skłodowską-Curie, bo zwyczajnie mu się już nie chce. To uczucie, gdy sama poświęciłaś mnóstwo czasu i zdążyłaś wyhodować nadzieje, a dziecko mówi nagle: nie, nie chcę taki być, chcę coś innego. To trudne. Ale z drugiej strony – kiedy, jeśli nie teraz, ma rezygnować? Gdy już będzie miał zobowiązania, obowiązki, gdy złoży obietnice, gdy już więcej osób niż tylko matka będzie na niego liczyć? Czy właśnie teraz, kiedy wciąż jest na początku swojej drogi i wszystko może codziennie zaczynać od nowa? Jeszcze może.
To jest siła dzieci, że one teraz mogą, że teraz jest ich czas, by grymasić, wybierać, szukać swojej drogi. Nie piłka? To może tenis. Nie jazda konna? To pływanie. One teraz mają czas, teraz szukają tej pasji, która je będzie prowadzić. Jeśli pozwolimy im na wybór, pewnie o wiele prościej będzie im w końcu wybrać tą jedną rzecz, z którą się zwiążą, pod którą łatwiej będzie im układać swoje plany: życiowe i zawodowe. Ciężko powiedzieć, co się naprawdę lubi, jeśli przez całe życie próbowało się dwóch potraw na zmianę. Ja wiem, że to trudne i może wściekać, kiedy dziecko piąty raz w ciągu roku zmieni zainteresowanie. Warto więc stawiać rozsądne granice i ich ramach pozwolić dziecku decydować i… odpuszczać. Bo obserwując zapędy rodziców dzieci-robotów, które każdego dnia mają coś i z niczego nie potrafią zrezygnować, umiejętność odpuszczania będzie cenną cechą w przyszłości dla dzieci naszych pokoleń. W świecie, gdzie wszystko jest na wyciągnięcie ręki, wszystko jest możliwe i każdy wszystko potrafi, każdy wszystko musi umieć i być w tym najlepszym, ciężko sobie po prostu odpuścić i przestać się ścigać. Ciężko posłuchać siebie i powiedzieć: Po co ja to robię, skoro nawet tego nie lubię?
A może za dużo tych prezencików?
Napisała komentarz jakaś dziewczyna pod postem o tym, jak mój rozkładał swoje samochody w długim ciągu po mieszkaniu. Kolejna też wyraziła swoje zdanie, że część tych zabawek powinnam dziecku ograniczyć, bo robi się bałagan. A ja pytam, czemu? Kolekcja samochodów to jedna z najdłuższych pasji mojego syna. On je zbiera, nazywa, ustawia kolorami, markami, przeznaczeniem. Klasyfikuje swoje zbiory, układa, porządkuje, dokonuje selekcji tych, które się już nie nadają i są zepsute, tych, które może komuś oddać, bo mu się powtarzają i tych, które mają stać na półce, a które schowane. Ktoś może nazwać to bzdurną pracą, ale to jest właśnie to, co robi przyszły naukowiec – bada, obserwuje, porównuje, klasyfikuje swoje zbiory i może o nich mówić godzinami. Czemu mam odbierać to dziecku? To jego pasja, która przygotowuje do przyszłej nauki. I to pasja pożyteczna, dopóki samochody są przez dziecko ogarniane. Tak, rozłożenie ich po całym mieszkaniu w ciągu to też ogarnianie. Inaczej by się nie zmieściły. Jak ostatnio robiłam porządek w kantorku, też wystawiłam wszystkie rzeczy na korytarz i nie dało się przejść, a potem to posprzątałam. Tak jak syn po zabawie swoje samochody.
Czasem warto odpuszczać. Czasem warto zrezygnować ze swoich ambicji i pogodzić się z tym, że dziecko nie wyrówna tego, czego my nie osiągnęliśmy. Niech robi, co chce. Niech ćwiczy. Niech wybiera. Niech za 15 lat nie obudzi się z ręką w nocniku, bo tego i tamtego nie umiem, tego nie spróbowałem i w zasadzie nie wiem, co robić, co odpuścić, czemu się poświęcić, co lubię, a co nie sprawia mi radości.
Nadchodzi nowy rok szkolny i kolejne zajęcia pozalekcyjne i pasje twojego dziecka. Moje w zeszłym roku chodziło na taniec, konie, basen. Zrezygnowało z tańca. Zostają konie [które ma w ramach zajęć przedszkolnych, więc nie są pozalekcyjne], basen i… zupełnie nowa pasja, której mogłam się spodziewać, biegając za dziećmi z aparatem.
O tym, że chce robić zdjęcia gadał już od dawna. Ale mój aparat był dla niego za ciężki. Kilka razy mu dałam do próbowania, ale skończyło się na obiciu obiektywu. Na szczęście sprzęt mam ubezpieczony od takich rzeczy, ale więcej wolałam nie ryzykować. A potem przyszła paczka od Fuji [pokazywałam na insta: tutaj, a moją szaleńczą próbę otwarcia paczek, które są zbyt sprytnie dla mnie zapakowane, zawsze pokazuję na instastory :D]. W cudownym kuferku, ku mojemu zdziwieniu, był całkiem nowy aparat Fuji X-A10. W opinii wielu jeden z lepszych bezlusterkowych aparatów dla początkujących. Zbierałam szczękę z podłogi, bo takie dary są rzadkością, a trafiło na mnie. Aparat był zgrabny, lekki, mały, miał specjalny obracany wyświetlacz do robienia sobie selfie, a w funkcji samowyzwalacza świetną opcję robienia zdjęcia po wykryciu uśmiechu lub gdy na zdjęciu pojawi się określona liczba osób. W pierwszej chwili pomyślałam o sobie – doskonale będzie targać ze sobą mniejszy aparat! Robi ładne zdjęcia, jest prosty w obsłudze a ja nie muszę wcale mieć nie wiadomo jak drogiego sprzętu przy większości sytuacji „zdjęciowych”.
A potem przypomniałam sobie syna i jego pierwsze próby z moim dużym aparatem. Pomyślałam, czemu nie? I następnego dnia syn już śmigał ze swoim nowym sprzętem, robiąc zdjęcia trawom, żabom, nam, Adasiowi i wszystkim tym rzeczom, na których mu zależało. Wieczorami, przeglądał zrobione przez siebie zdjęcia i wspólnie ocenialiśmy ich jakość. Na razie syn robi zdjęcia na trybie auto, skupiam się na tym, żeby nauczył się łapać perspektywę, miał jakieś koncepcje zdjęcia, nad techniką sobie popracuje za kilka lat. A na razie? A na razie niech próbuje Fuji, który, przyznacie, mimo dość prostej obsługi, wygląda mega profesjonalnie. Nagrywa też całkiem niezłe filmy w HD. Syn uwielbia kilka kanałów na youtubie i chce mieć swój własny, na razie pozwalam mu ćwiczyć na sucho i samemu oglądać swoje filmiki lub pokazywać je dziadkom. Mam nadzieję, że mu przejdzie 😀
Niemniej pozwolenie dziecku na zabawę [kontrolowaną] aparatem to świetna lekcja… dla rodziców. Okazuje się, że dziecko widzi o wiele więcej niż nam się zdaje i ciekawie patrzeć na to, jak ono odbiera świat. To też świetny sposób na kreatywną zabawę, o czym pisałam w tekście „21 pomysłów na zabawę z dzieckiem”. A aparat Fuji polecam. Nie tylko dla dziecka, można nim robić zdjęcia równie dobre jak lusterkowcem i jeśli syn się znudzi swoją pasją, z chęcią zabiorę mu aparat na jakieś wycieczki, gdzie nie będzie mi się chciało ciągać większego sprzętu. A niżej skromna próbka zdjęć starszaka. Robione na automacie przez pięciolatka, od razu uprzedzam 🙂
Pasja raz jest, raz jej nie ma. Czasem się nudzi, czasem zostaje z nami na zawsze. Czasem pasjonujemy się więcej niż jedną rzeczą i wszystko umiemy połączyć. Czasem jedna z tych rzeczy nam się nudzi i rezygnujemy z niej, żeby mieć czas na inną. Jesteśmy ludźmi, dziecko też. Ono tym bardziej ma prawo sobie pewne rzeczy odpuszczać. Teraz właśnie może to robić. A każda rzecz, którą się kiedykolwiek zainteresowało, mimo że z niej zrezygnowało po jakimś czasie, z pewnością zostanie z nim do końca życia. I te piruety, których się nauczył. I te zdjęcia, które niewprawnie robił. I ten czas, który mu poświęciłaś, żeby odkrywał, którą drogą iść, by czerpać z życia to, co najbardziej mu pasuje.
Zdjęcia Kosmyka z aparatem Fuji zrobiła Kasia Siwko – polecam, świetnie się z nią robi zdjęcia!
Koszula Kosmyka w borsuki – Samodobro.
Spodenki – secondhand
Buty – od dwóch lat niezmiennie i wiernie Bobuxy. Model Moro jest rewelacyjny!
Super wpis 😉 Ja w na nowy rok szkolny kupiłam córce plakat zdrapkę z wyzwaniami. super motywator, aby poznała swoje umiejętności i talenty. zobaczymy jak to wyjdzie 😉
Jak ja tylko coś chciałam np. uczyć się grać na jakimś instrumencie albo tańczyć to było „nie, bo ja pieniądze wydam, a Tobie się znudzi”. No wiec teraz jak jestem dorosła i wydaje własne pieniądze chciałabym w końcu mieć jakaś paje, ale nie mam już tyle zapału do jej szukania co wtedy gdy byłam dzieckiem. Smutne to.
Ha To już wiem dlaczego w moim przedszkolu, aż 6 różnych zajęć pozalekcyjnych do wyboru. Znudzą się tańce będzie gotowanie, znudzi się gotowanie… ?
GENIALNY wpis.
Bardzo, bardzo Ci za niego dziękuję!
Gdy byłam dzieckiem, babcia zabrała mnie na rytmikę. Chciałam coś tam z tańcem robić, chciałam być baletnicą (bez jakiejś presji, bardzo podobały mi się po prostu pointy, jakie dostała Klara z „Dziadka do orzechów”…)… Rytmika była wprowadzeniem do tego, czego jako pięciolatka nie mogłam za bardzo zarejestrować. Stwierdziłam po pierwszych zajęciach, że udawanie bociana w trakcie chodzenia w kółko po sali to zupełnie nie jest to, co miałam na myśli i… temat umarł. Babcia rzuciła bezproblemowo „ok” i już więcej na zajęcia nie poszłam. Po kilkunastu latach trochę żałowałam, ale wiedziałam też, że to była moja decyzja. I dziękowałam w duchu dorosłym, że mi zaufali, że nie przymuszali. Że pozwolili robić to, co sama chciałam (chodziłam więc na kółko plastyczne). A tańczenie? Poszłam na zajęcia z tańca irlandzkiego po skończeniu liceum. I tańczyłam potem w zespole. Marzenia się spełniają, nigdy nie jest za późno na realizację pasji.
A ten czas na szukanie… Och – jak dobrze go mieć!
Cudne zdjęcia ma Twój synek z aparatem – prześwietne! A i sam się wprawia, dzielny chłopak 😉
Mam u siebie na dysku taki folder ze zdjęciami zrobionymi przez mojego pięciolatka – patrzenie na świat jego oczami jest bezcenne!
Purchawka! A ja się zastanawiałam co nam w trawniku wyrosło i nie potrafiłam mojemu 2 latkowi odpowiedzieć nic oprócz „grzyb” (na szczęście tyle mu wystarczyło) 😉