A więc uf. Stało się. Chłopcy pojechali do babci i najbliższe dni będę mogła spokojnie realizować to, co sobie zaplanowałam. Dziękuję jeszcze raz za wszystkie zaniepokojone wiadomości, czy blog jeszcze będzie żył. Oj będzie. Dziś właśnie, mimo nie handlowej niedzieli, omawiałam jeden większy projekt, który prawdopodobnie wystartuje przed świętami. A na razie za mną…
Za mną jeden z cięższych miesięcy w roku. Dość powiedzieć, że wszyscy całą rodziną przeszliśmy silne zapalenie spojówek, które, żeby było prościej najpierw dopadło młodszego, po tygodniu starszego, a dwie godziny po tym, jak dzieci pojechały do babci dopadło mnie. Luz, spoko, przeżyję, nie pierwszy i nie ostatni raz.
Szalony miesiąc z upierdliwym zapaleniem i nami, skazanymi wyłącznie na siebie, a właściwie ostatnie jego dwa tygodnie bez przedszkola uświadomiły mi kolejny raz, jak niezbędną rzeczą dla matki jest chwila oddechu od dzieci. Ten czas poświęcony samej sobie, ten spokój, o który można się jedynie modlić, kiedy po domu lata ci dwójka rozkrzyczanych i zachowujących się jak dzieci… dzieci. Kładłam je wieczorem spać, usiłując jedną ręką głaskać delikatnie jednego, a drugą trochę mocniej drugiego, jednocześnie czytając im dwie różne bajki, bo każdy chciał inną i kiedy już ten cud mi się udał, siadałam na kanapie, nie wiedząc, czy spać iść, czy myć się, czy po prostu strzelić się w łeb i udawać rano, że to nie ja, to inna kobieta tu leży, matki szukajcie gdzie indziej.
Nie jest wcale trudno być cierpliwą i kochaną mamą, jeśli możesz liczyć na wsparcie bliskich osób, które pozwolą ci przynajmniej na godzinę lub dwie dziennie oddechu od tego stworzenia, które kochasz, ale tak samo mocno, jak kochasz, masz ochotę je wystrzelić w kosmos, powiedzieć: idź, daj mi spokój, chwilę samotności, zniknij na moment.
Oj, będziesz tęsknić – przepowiadają mi zawsze czytelniczki, a ja coraz rzadziej tęsknię. Bo wiem, że one wrócą, a ja nie zamierzam tracić czasu na tęsknotę. To mój czas, na naładowanie baterii, na nadrobienie pracy, na napisanie jak najwięcej, zrobienie jak najwięcej, żeby potem, jak one już wrócą, nie denerwować się zaległościami i móc spokojnie powiedzieć, że jasne, dwie godziny spaceru po lesie, chodźmy!
Tak. Kocham moje dzieci, ale zwyczajnie mam ich czasem tak bardzo dość, że żadna metoda uspokajania się mi nie pomaga. Wkraczam wtedy w etap „permanentne przemęczenie” i chodzę jak tykająca bomba. Kiedy dzwoni babcia, że może zabrać chłopców do siebie na moment, to ja jestem w takim już stanie, że ona nie kończy mówić, a ja już mam spakowaną walizkę. I choćbym miała dzieci zawieźć do niej na własnych plecach, ruszam w drogę. Żeby choć chwilę zregenerować swoje siły witalne. Wierzę każdej matce, która pisze, że jest zmęczona i nie ma kto od niech choć na chwilę wziąć dzieci, żeby mogła trochę ciszy pustego mieszkania posłuchać. Tak – siedzenie w domu z dzieckiem, non stop z nim i tylko z nim, może zmęczyć tak samo jak orka w polu.
Dzieci pojechały, ja zostałam sama. Mam przed sobą kilka dni wytężonej pracy, bo mam ambicję zacząć publikować na blogu regularnie, skończyć mój tajemniczy projekt, dopracować kolejny, uskutecznić ostatecznie też coś, co planowałam już w maju. Będę pracować jak mróweczka i prawdopodobnie, gdy starszak wróci, zacznie mi nawet trochę pomagać. Już zresztą zaczął – tę walizkę kupiłam w Limango, [które teraz, swoją drogą obchodzi urodziny i ma masę obniżek – a ja walizkę kupiłam tydzień przed obniżkami, także możecie mi gratulować]. I kiedy rozmyślałam o sesji, bo potrzebowałam kilku nowych zdjęć, to mój starszy syn wymyślił temat „Ucieczka matki” z walizką i z nim w roli głównej. Mimo zapalenia tych okropnych spojówek, sam zdecydował, że chce być na zdjęciach i mieć je w ogóle ze mną, opublikowane na blogu. Dla tych, co śledzą mnie od jakiegoś czasu, rzuciło się już w oczy, że rzadko widać starszaka, bo nie wykazywał zapału i ja to szanowałam. Tak samo jak zapał – doceniłam.
A jak już doceniłam, to wystrzeliłam dzieci w kosmos. Do babci w sensie. I od jutra zaczynam wytężoną pracę. Z trochę opuchniętym okiem, ale za to w ciszy i spokoju. Którego serdecznie i z całego serca życzę każdej mamie. Żeby miała jej tyle, ile potrzebuje.
Kosmyk ma buty Bobux [nasze ulubione], bluzkę Poplami oraz stare spodnie z H&M, okulary Real Kids Shades, nie przyłożyłam ręki do tego, jak się ubrał : ) A jeśli szukacie ubrań, które mam na sobie to proszę:
Sukienka – Tantra [mają rozmiary uniwersalne, ale one są dość spore]
Zdjęcia zrobiła Kasia Siwko