Siedzimy sobie rozkosznie na kwiecistej łące. Pod nogami mamy najnowszy model kocyka z La Millou, przed sobą gustowny koszyk pełen wytwornych przekąsek, nie kapiących owoców i pożywnych maślanych biszkopcików. Między nami na trawie swobodnie kicają króliczki, a my, śmiejąc się radośnie naszymi świeżo pobielonymi zębami, poprawiamy delikatnie nasze ciuchy z Nubee i żartujemy sobie z naszych futrzanych pociech, nie zważając, że wszystko, dosłownie wszystko pokrywa królicza… KUPA.
Tak. Dziadek przywiózł nam kolejne króliki. Bo mu było mało, a przy okazji nakręcił się radością Kosmyka. Nie zwrócił, oczywiście, uwagi, że Kosmyka entuzjazm wyparował równie szybko, jak żelki z torebki… Nie, po co? Przecież króliki wymagają tak mało pracy, a przy okazji Kosmyk uczy się odpowiedzialności. W efekcie, kosmykowa odpowiedzialność skończyła się w momencie, gdy trzeba było nakarmić króliki już trzeci raz, a ja z wywieszonym jęzorem bujałam się mokrej łące, usiłując rwać mlecz i trawę nieskalaną pokrzywowym ścierwem, co i tak mi się nie udawało i wracałam z rękami napuchniętymi jak usta po botoksie.
Niemniej są plusy króliczej hodowli – nauczyłam się kilku rzeczy. Po pierwsze: dieta królicza jest jeszcze bardziej skomplikowana niż dieta niemowlęca. Serio. Zerknijcie TUTAJ. Nie wiem, czy mój spaczony miastem mózg będzie w stanie to przyswoić, ale to samo mówiłam trzy lata temu, czytając o przyszłej diecie Kosmyka, więc może?
Po drugie: zapomniałam już, ile te małe skurczybyki wcinają żarcia… A wcinanie przecież musi się jakoś z ciała wydostać, więc przypomniałam też sobie, jak często trzeba czyścić króliczą klatkę, jeśli nie chce się mieć obok domu skupiska owadów entuzjastycznie przyjmujących wszelkie ilości obornika.
Po trzecie: kupy królicze, mimo że poczwórnie skondensowane, pachną o wiele przyjemniej niż kupa jednego dziecka. Ale tą informacją nie podzielę się z chłopem i jeśli Kosmyk narąbie w majty, powiem mu z wyrazem łaski w oczach, że on może zająć się naszym jednym dzieckiem, a ja ogarnę klatkę naszych czterech królików.
To fantastyczny pomysł! I jeszcze będzie mi wdzięczny!
Po czwarte: muszę zapamiętać, że króliki są trochę jak niemowlaki. Bez pieluchy, sikają gdzie popadnie, więc trzymanie ich na kolanach i uśmiechanie się do obiektywu jest możliwe tylko wtedy, gdy oprócz królika na kolanach masz ceratkę.
Jak już próbowałam was naprowadzić, większość rzeczy przy królikach robię sama. Chłop nie ma czasu, a Kosmyk rozwalił mnie ciętą ripostą, kiedy usiłowałam go namówić na wspólny wypad po mlecze.
– Kosmyku, ale bez trawy króliczki zdechną, nie będzie ich z nami, umrą, wiesz?
– Niech zdychają! – odpowiedział mój syn.
I to tyle, jeśli chodzi o dziecięcą naukę empatii. Ale przynajmniej poprawnie odmienił „zdychają” – akurat tego to się po nim nie spodziewałam.
Poprzedni tekst o króliczkach: TUTAJ. Wszystkie teksty związane z naszym domem: w zakładce DOM.
O czym będzie jutro? Zgadujcie!
Musisz być baaaaaaaaaaaardzo bogata taka agroturystka, dom, powdówko,drogie gadżety,kocyk la milou, ciuchy nubee nie no pozazdrościć
No, strasznie bogata, bogata w ironię, oczywiście, ale tego, co to ironia, nie chce mi się wyjaśniać 🙂
haha Kosmyk jest bezbłędny! 😉
Mnie też czasem zaskakuje Lidka odmieniając trudne wyrazy:-) Chociaż aktualnie króluje u nas "usiądzienie"-miejsce do siedzenia! Stworzyła ten cudny neoligizm a rodzice mają z tegp uciechę! Króliki świetne a jak pięknie do zdjęć pozują!
Piękne zdjęcia słodkich króliczków 😉
Nie ma lekko w zyciu..jak nie kupa to siku albo jesc..z jedna rzecza dzieciaki wygrywaja bo spia w ciagu dnia i nocy a wtedy mozna pofejsowac;)
Piąte zdjęcie wygrało dzisiejszy wieczór 😉
Haha aż się w głos uśmiałam z tekstu Kosmyka 😉
hehehe… no tak, lekcja empatii faktycznie zaliczona;) ale ja na jego miejscu, chyba powiedziałabym to samo:D