W ostatnim miesiącu jeden wyjazd przeganiał drugi. Ciężko było cokolwiek zaplanować, więc poszłam na żywioł. Nie planowałam. Zapisywałam tylko to, co kupiłam i to, co zjedliśmy. Pomyślałam, że warto zrobić takie zestawienie, żeby pokazać, że wcale nie trzeba sztywno planować tego, co się zje za tydzień, a jednocześnie zarządzać posiłkami tak, żeby nic się nie marnowało i było w miarę wydajnie.
Wpis powstał we współpracy z Panią Swojego Czasu
Planuję w zeszytach z planami posiłków od Pani Swojego Czasu oraz na tablicy suchościeralnej. Jeden i drugi sposób jest dobry, choć ja wolę zdecydowanie tablicę, bo chłopcy mają ją przed oczami i wiedzą, czego mogą się spodziewać do jedzenia i ewentualnie zgłaszać wnioski. Zeszyty służą mi do podsumowania tego, co wyszło w efekcie i pokazania wam moich rozpisek, oraz na przyszłość – żebym wiedziała, ile i co schodzi, ile kosztowało i jak szybko musiałam kupić nowe.
TYDZIEŃ 7.10-13.10
Choć i tak w tym miesiącu wydałam więcej niż w poprzednim. O wiele więcej. Mimo że pierwszy tydzień zaczęłam pozytywnie. Poranne zakupy wyniosły mnie tylko 1oo,71 zł, a ja miałam wizję, że opróżnię trochę zamrażarkę. I moja tablica suchościeralna wyglądała mało imponująco.
Ale efekt już trochę lepiej – > pierwsze zdjęcie.
Wykorzystałam mięso na spaghetii zamrożone w zeszłym tygodniu [Chłop u nas robi zawsze spaghetti, więc dwa dni miałam wolne od gotowania], w środę wyciągnęłam gołąbki od mamy i od razu wyciągnęłam ogromne pudło zrobionych w wakacje pulpetów – dorobiłam do nich sos, podgotowałam, dorobiłam kalafior i wyszło danie na dwa dni – jednego dnia z ziemniakami, drugiego z kaszą. Sobotę i niedzielę jedliśmy domową pizzę z resztek wszystkiego, co się w lodówce i zamrażarce ostało. A ponieważ wszystkie nasze popołudniowe posiłki robiliśmy po dość późnych powrotach do domu – były od razu obiadokolacjami. Młodszy część czasu spędzał u babci, a część ze mną w samochodzie, starszy wydawał swoje kieszonkowe w sklepiku szkolnym na przekąski. Ja, kiedy chłopcy jedli śniadanie, dorabiałam tylko kilka kanapek do auta, na wypadek, gdyby zgłodnieli i korzystałam z szału babci na robienie placków z jabłkami – cały tydzień był pod sztandarem placków z jabłkami. I powiem szczerze – odgrzewane wcale tak źle nie smakują, jeśli jest w nich dużo jabłek. Kilo mąki, trochę mleka, parę jajek i jabłka to całkiem niezły pomysł na śniadania.
TYDZIEŃ 14.10 – 20.10
Kolejny tydzień, w którym niczego nie planowałam, a raczej miałam już tyle zaplanowane, że planować nie było sensu. W poniedziałek chłopcy pojechali z babcią do kina i u niej zjedli obiad, a my z Chłopem zapchaliśmy się fastfoodową lazanią. Wtorek z chłopcami załapaliśmy się na rybę też u dziadków, a ja wyciągnęłam z zamrażarki kaczkę na następny dzień. Nie wiem, jak jest u innych, ale kaczka to dla mnie najprostsze danie. Nacierasz ją czosnkiem i przyprawami, do środka wsadzasz masło, czosnek i ziemniaki [reszta na wierzch], zostawiasz na trochę, żeby nasiąkła i wsadzasz do piekarnika, co jakiś czas oblewając ją tłuszczykiem. Ja dodatkowo wlewam trochę bulionu rosołowego [zawsze mrożę, kiedy robię rosół trochę bulionu]. W czwartek zabieram chłopców na obiad do restauracji, jemy we trójkę, bo Chłop ma służbę. W piątek chłopcy znowu są u babci, a ja wyjeżdżam na konferencję „Relacja w edukacji”. Doliczę po prostu rachunki z dwóch knajp, w których jedliśmy. Pierwszego wieczora zaszaleliśmy, drugiego już mniej, bo konferencja była z posiłkiem i przegryzkami, więc w drodze powrotnej nie byliśmy tacy głodni.
Mimo to zakupy z poniedziałku i uzupełnianie zapasów wyniosły 245,18, a wliczając w to nasze jedzenie na mieście w tym tygodniu wydaliśmy 545,18 zł. Więc się wyrównało.
TYDZIEŃ 21.10 -27.10
W tym tygodniu się podłamałam. Nie tym, że tyle kasy poszło na jedzenie poza domem, ale tym, że sporo jedzenia zostało w lodówce. Zakupy więc odłożyłam na następny tydzień i zasiadłam do zaplanowania tygodnia z tego, co mam.
W poniedziałek zrobiłam na dwa dni pieczoną karkówkę z cebulą, z cukinią i zamrożonymi jakiś czas temu pieczarkami. Zrobiłam na dwa dni, bo we wtorek czekał mnie rajd po lekarzach z młodszym. Starszy poszedł do szkoły z kanapką w ręku zamiast śniadania, młodszy musiał być na czczo, śniadanie zjadł dopiero u swojej prababci, którą przy okazji odwiedziliśmy. Na kolację zjedliśmy po małym omlecie, bo mój ojciec nawiózł nam tyle jajek, że nie chciały się zmieścić w lodówce. Na śniadania, oprócz jajek, dojadaliśmy też jogurty i pomidory oraz jabłka – w zapiekanym ryżu. Czwartek to wyjazd do Olsztyna, więc kończymy w knajpie całą rodziną [130 zł]. W piątek Chłop robi chińskie jedzenie [to właśnie on przedobrzył z ryżem do tego chińskiego, stąd pomysł na ryż z jabłkami]. W niedziele objadamy zapasy mojej mamy – dała nam zupę i sałatkę warzywną, którą chłopcy uwielbiają.
TYDZIEŃ 28.10 – 03.11
Tydzień zaczynam od zakupów. Dużych. Bo i planuje narobić kaszotto na dwa dni i dla Chłopa do pracy. I planuję zrobić gar rosołu oraz pizzę, która okazuje się idealnym posiłkiem chłopców, w którym mogę przemycić i kukurydzę, i groszek, i szpinak i jeszcze masę zdrowych rzeczy. Zakupy wyniosły ponad 270 zł. Plan zdawał się idealny.
Ale ostatecznie zmienił się całkowicie. W środę mama podrzuciła mi pierogi i kawał zdrowej [w sensie nie ze sklepu] szynki. Potem starszak zażyczył sobie udek pieczonych z frytkami i sałatkę owocową. Akurat wracaliśmy do domu, stwierdziłam więc, że zajadę i dokupię to, co chce, bo i tak z rosołu nici i plan wziął w łeb [wydałam 34 zł]. Szynkę upiekłam w sosie, jedliśmy ją dwa dni – z resztką frytek i znalezionymi cudem piklami [myślałam, że zeżarliśmy już wszystko].
W końcu okazało się, że jedliśmy w tym tygodniu zupełnie inaczej niż planowałam, choć wciąż plany były aktualne – zupę przeniosłam na następny tydzień i tak – zrobiłam ją [uprzedzając fakty] i całą zjedliśmy.
Ile wydaliśmy łącznie na jedzenie?
Wyszło mi z obliczeń, że poszło na zakupy 1079,89, ale Chłop wydał około 200 zł na pieczywo i dodatki do chińskiego oraz jakieś zapchajki w pracy, bo nie zawsze zabierał obiady ze sobą. Do tego trzeba doliczyć też obiady w szkole starszego – 170 zł i wychodzi, że w tym miesiącu na jedzenie wydaliśmy 1449,89 zł.
Jak planować, nie planując posiłków?
Ten miesiąc wygląda chaotycznie – tablice się ze ze sobą nie zgadzają, co innego jest na suchościeralnych, co innego na papierze. Ale to tylko pokazuje, że planowanie to nie zawsze sztywne zerojedynkowe „jemy, co zrobiłam i koniec, bo się zmarnuje”. To też skakanie po tym, co mamy w lodówce, przesuwanie tego, co można przesunąć i elastyczność. Bardzo pomaga w tym zasada z poprzedniego wpisu – czyli wypisanie tego, co masz w szafkach i w lodówce.
W poprzednim wpisie radziłam to zrobić przed planowaniem, ale czytelniczka pokazała mi, że ona stale wypisuje stan zapasów na wewnętrznej stronie drzwiczek szafki. Ja poszłam dalej. Bo stan szafek mniej więcej ogarniam i regularnie kontroluję, ale gubię się w lodówce. Zapominam, co tam jest w niej upchane. Wykorzystując karteczki elektrostatyczne Pani Swojego Czasu [trzymają się o wiele lepiej niż te z klejem, wystarczy je lekko potrzeć i przylegają do prawie każdej powierzchni], zrobiłam upgrade lodówki.
Akurat dużo w tej lodówce nie miałam, ale bywa, że robię zapas jogurtów czy śmietany na planowane obiady [bo na przykład są w promocji] i ciężko mi na górnej półce sprawdzić datę ważności. Szczególnie, kiedy planowane obiady się odplanowują, bo „coś” wyskoczyło. Mogę więc wypisać na karteczce datę konkretnego produktu lub samą obecność tego produktu w lodówce [bo u mnie rzeczy często się gubią gdzieś z tyłu, przywalone innymi rzeczami].
I kiedy nie masz zaplanowanego obiadu, ale otworzysz lodówkę – widzisz, że jak nic, dzisiaj trzeba zrobić naleśniki ze śmietaną, bo właśnie mija termin i że gdzieś z tyłu masz kolby kukurydzy, które można ugotować na kolację. Ten sposób ułatwił mi życie tak bardzo, że w tym miesiącu nie wyrzuciłam nic – absolutnie nic, co by straciło na ważności lub się zepsuło.
Inny sposób na planowanie bez planowania to sposób mojej czytelniczki, która na grupie regularnie prezentuje przegląd gazetek promocyjnych:
Ona to robi tak, że konsekwentnie przegląda gazetki i żeby wydać jak najmniej planuje, co kupić w dobrej cenie. Jeśli akurat jest promocja na dobrej jakości mięso – kupuje go i część mrozi, dzięki czemu ma zapas na kolejny obiad. Moim zdaniem ten sposób jest ryzykowny – a raczej jest w moim przypadku, bo można się nie opamiętać i kupić dużo za dużo. Wymaga bardzo dużej samokontroli i mimo że nie planuje się w tym trybie całego tygodnia, to na jedzenie wydaje się minimalne kwoty – zdarzyło się, że Magda wydawała na tydzień nieco ponad 50 zł. Podziwiam każdego, komu udaje się tak doskonale kontrolować swoje wydatki. Możemy trzymać kciuki za jej bloga, bo nie ukrywam, że ona i jeszcze Hanna z grupy były moją inspiracją w ponownym planowaniu i są moim autorytetem w tej kwestii – fajnie jest to robić, kiedy ktoś to robi z tobą. Więc pamiętaj – wrzuć swój plan zakupów [bądź pokaż zakupy] na instagram/facebook z hashtagiem #zakupynatydzien. Jak mnie oznaczysz, będzie mi miło – zbiorę wtedy wszystkie te plany/pomysły w jeden wpis i pokażemy, że planowanie nie musi wyglądać tak samo, ale zawsze jest opłacalne!
Wpis powstał we współpracy z Panią Swojego Czasu