Już w poprzednią niedzielę przebierałam nóżkami, żeby wrócić do publikowania w social mediach. Niestety, wszystko wokół sprzysięgło się, żebym nie była gotowa na publikowanie czegokolwiek. To jest niby proste – napisać coś, kliknąć „publikuj” i z bańki. Tylko jeśli chce się, żeby to wszystko miało ręce i nogi, trzeba swoje przemyśleć. A ja mam plan w głowie i chcę go realizować. Co nie znaczy, że nic przez ten tydzień nie pisałam, o nie…
Tak naprawdę piszę każdego dnia i 90 procent z tego to ścierwo, którego żadna drukarka nie przyjmie. Nie jest też prawdą, że na wolnym, nazwanym przeze mnie „urlopem” w ogóle nie pracuję. Tak naprawdę pracowałam do 22 grudnia włącznie, a wolne od internetu zrobiłam sobie do 31 grudnia. W styczniu każdego dnia na pracę [papierkową, biurową itp. wszak mój blog to firma i trzeba się porozliczać ze wszystkiego] i pisanie poświęcałam dwie-trzy godziny dziennie. Jeśli miałabym wymyślić pracę idealną, to właśnie tak by to wyglądało. Dwie-trzy godziny dziennie jako pełny etat. Byłoby bosko, prawda?
Ale, ale. Z racji tego, że pisałam codziennie, postanowiłam wyłuskać choć kilka fragmentów z tej pisaniny i opublikować jako pamiętnik. Może znajdziesz w tym coś śmiesznego, może smutnego, może inspirującego, a może po prostu zrobisz kupę i umilę ci ten czas na tronie. Mam nadzieję, że stracisz wtedy jedynie zbędny balast. Radości!
1 stycznia
Miętolę w rękach kartę do bankomatu, którą przed świętami przyniósł mi listonosz. Za każdym razem, kiedy dostaję nową, czuję stres. Kiedyś po prostu nową kartę aktywowałam w bankomacie – tak było napisane w dołączonym liście wyraźnie i jasno. Potem kartę zgubiłam, przyszła nowa, nie było nic napisane i zablokowałam ją, usiłując wpisać stary pin, zamiast poczekać aż nowy przyjdzie w osobnym liście. Od tamtej pory z przerażeniem wyczekuję kolejnych nowych kart i jeśli upływ czasu mnie przeraża, to wyłącznie dlatego, że przyjdą nowe karty i za cholerę nie będę wiedziała, co z nimi zrobić.
Dzieci się drą.
Miętolę tę kartę i stwierdzam, że moja potrzeba zrobienia porządku w biurku, żeby po weekendzie siąść do pracy to durny wymysł i lepiej, jeśli posłucham jakiegoś audiobooka i po prostu sobie poleżę. Odkryłam cudowną serię z papugą Jacka Ostrowskiego i mimo kilku denerwujących elementów [jak wstawianie wciąż łacińskich powiedzeń] bohaterkę – Zuzę Lewandowską – uważam za o wiele ciekawszą, lepiej skonstruowaną, o wiele bardziej barwną i wiarygodną postać niż osławiona Chyłka Mroza. Aż szkoda, że w formie audio powstało tylko sześć tomów. Słucham z przyjemnością, nie zważając na magiczne szczęście i fart bohaterki.
Znów nie czuję głodu. Podczas wizyty u mamy wskakuję na wagę i widzę, że kolejne pięć kilo mi spadło. Znów się denerwuję. Nienawidzę wybierać nowych ciuchów, a spodnie, kupione na ewentualne schudnięcie, już mi spadają z tyłka. Zdesperowana robię sobie sałatkę z pomidorami w ogromnej misie. Dodaję do niech mozzarelli, oliwek i grzanek. Wmuszam w siebie osiem kęsów i przy dziewiątej czuję odruch wymiotny. Nigdy więcej nie mogę jeść, czytając przy tym wiadomości. Widok Czarnka nie pomaga moim zaburzeniom.
2 stycznia
Pojechałam na zakupy i użyłam starej karty. Podobno nową można aktywować również na zakupach, ale kiedyś też tak pomyślałam, że można i sobie zablokowałam kolejną. Pamiętam, że czekając na połączenie z infolinią obgryzłam sobie paznokieć z nerwów, że ktoś mi się włamał na konto. Przez to wlazło mi zakażenie i nie mogłam ruszać palcem przez dwa tygodnie, a potem jechałam na antybiotyku i rozwaliłam sobie odporność. W efekcie zachorowałam na anginę i przypominając to sobie, schowałam nową kartę głęboko do pudełka na oszczędności. Przynajmniej coś w nim wreszcie wyląduje.
– Mamo, słuchaj. Przychodzi Jasio do szkoły i pani go pyta, Jasiu, gdzie masz plecak. A Jasiu mówi: zapomniałem! Hahahahahaha!
Dzieci odkryły, że w internecie są strony z dowcipami. A kiedy się ich naczytały, zaczęły tworzyć swoje. Starszemu jeszcze wyjdzie czasem coś zabawnego, ale młodszy rozpędził się jak ja autem na lodzie w grudniu i kręci się w kółko.
– Mamo, słuchaj. Przychodzi Jasio do szkoły i pani go pyta, Jasiu, gdzie masz marchewkę, mieliśmy lepić bałwana i zrobić z marchewki nos. A Jasio mówi: zjadłem. Hahahahahaha.
Uśmiecham się, podziwiając, jak starszak znakomicie udaje, że te żarty go bawią. Chichra się jak wariat. Jaki miłe chłopaczysko. Nie chce zrobić bratu przykrości i się śmieje z tych drętwot.
– Mamo, słuchaj. Przychodzi Jasio do lekarza, a lekarz mówi, czemu Jasiu przyszedłeś, dziś twoja mama była umówiona. Hahahaha! – młodszy śmieje się jak dziki.
– Hahahahaha. – uśmiecham się wcale nie uprzejmie, tylko z powodu reakcji starszaka, turlającego się po podłodze ze śmiechu.
– Mamo, ja nie wiem, jak Adaś wymyśla takie śmieszne żarty, ja nie wytrzymam, on jest taki zabawny! – gulgocze mój starszy syn, parskając radością, a ja z niedowierzaniem wybałuszam oczy, bo syn śmieje się zupełnie poważnie.
Zdegustowana poziomiem humoru zostawiam dzieci i idę rozpalić w piecu. Pyka mi telefon i widzę wiadomość z tindera.
– Poruchamy?
Zastanawiam się chwilkę i odpisuję szybko:
– Ja tak, nie wiem, czy ty kogoś znajdziesz.
Od czasu typka, który umówił się ze mną na spotkanie online dzień przed Wigilią i zaprezentował mi się w całej okazałości, machając mi kutasikiem przed nosem i poganiając, bym się pochyliła, to może mu stanie, odczuwam szaloną radość z dobijania takich zdesperowanych. Typkowi z kutasikiem, zanim go zablokowałam, odpowiedziałam tylko: a ty go w ogóle masz? Z satysfakcji z dobrej riposty, udaje mi się dojeść sałatkę. Wiadomości nie czytam. Wystarczy mi słuchanie o Zuzie.
3 stycznia
Moje dobijanie typków poskutkowało klątwą niespania. O pierwszej w nocy stwierdziłam, że zamiast leżeć bezczynnie po prostu wstanę. Wstałam więc i usiadłam wypełniać faktury i porządkować dokumenty dla księgowej. O czwartej zasnęłam nad komputerem. O piątej wstałam wyspana. Jeden syn pojechał do przedszkola, drugi zasiadł do zdalnych. Ja, pokręciłam się po domu, zasiadłam do komputera, trzeba wszak wracać do pracy i… poczułam się tak zmęczona, że poszłam spać. Obudziłam się po godzinie. Wciąż zmęczona i z postanowieniem, że w takim stanie w internecie pokażę się wyłącznie pod groźbą wielkich pieniędzy. Weszłam na mail. Nikt mi takimi nie groził. Doczłapałam więc nieprzytomna do wieczora, dosłuchując ostatni tom o Zuzie Lewandowskiej i dziękując niebiosom, że Ostrowski nie wymyślił jej żadnej miłości, wokół której toczyłby się cały kryminał, a dał bohaterce li i jedynie fajnych kolegów. Oraz okoliczne zachlajmordy do pomocy. Zazdroszczę dziewczynie. Zachlajmordy, koledzy, papuga i pies są w dalszym ciągu bardziej przewidywalni niż dzieci, z których jeden wybebeszył w łazience arbuza, a drugi zaczął interesować się komunizmem.
Zapamiętać: jeśli jesteś zmęczona, nie tłumacz dziecku pojęć historycznych, bo skrócisz je tak, że zaczną być pociągające.
Znów kliknął mi tinder. Jakiś chłop zapytał, czy pogadamy. Ledwo patrzę na oczy, ale w kontekście rozmowy ze starszym, wyrażam chęć pogadania i od razu pytam, czy jego zdaniem faktycznie komunizm stanowi formację społeczno-ekonomiczną o charakterze globalnym w schemacie materializmu historycznego.
W ciągu minuty typ usunął mnie z pary. Wieczór mam wolny. Pójdę spać.
4 stycznia
Klątwa wciąż działa. Po praktycznie nieprzespanej nocy, spałam trzy godziny. Większość godzin spędziłam kręcąc się na łóżku i słuchając do końca serię o Zuzie Lewandowskiej i szukając czegoś nowego. Trafiło na „Żniwiarza” Gai Grzegorzewskiej i dżizas kurwasz twarz, jakie rozczarowanie. Słucham, słucham, ale gęba mi się krzywi na infantylność i schematyczność, na język „wiejski”, czyli taki, jaki sobie wyobrażają miastowi i fakt, że już po pierwszych rozdziałach wiem, z kim prześpi się bohaterka i jak jej będzie dobrze. Większość tych scen erotycznych w kryminałach, szczególnie napisanych przez kobiety, czyli takich romantycznych kryminałach przypomina mi moją randkę na seks z tindera – typ obiecywał, że zobaczę gwiazdy, że mnie całą noc będzie obracał, a jak się spotkaliśmy, to godzinę czekałam, aż mu tabletka zadziała. Fajniej niż w łóżku, bawiłam się na papierosie, bo jakieś piętnaście minut po fakcie, przed hotelem pies gonił torebkę, a psa goniła laska, co założyła na spacer obcasy. Ludzie nie przestaną mnie zaskakiwać. Wątki erotyczne w formie pisanej już dawno przestały.
Księgowa mi pisze, że mam zrobić ład w fakturach to ona mi ogarnie, jako doradca podatkowy, jak mam funkcjonować w nowym ładzie. Przygotowuję więc sobie herbatę, włączam olejek rozmarynowy, siadam przed komputerem, wstaję od komputera, żeby zmienić bluzkę, bo za krótka i mi chłód po plecach ciągnie, siadam znowu, wstaję, idę do łazienki, wracam, siadam, wstaję, bo w łazience zmoczyłam sobie skarpetki i nie mogę w mokrych pracować, siadam i… kot mi wskakuje na biurko się poprzytulać, staje łapą na przycisk, komputer się wyłącza i stwierdzam, że co jak co, ale w nowym ładzie będzie po prostu pierdolnik.
5 stycznia
Poranek spędzam w Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej, żeby młodszemu wyrobić nowe orzeczenie o kształceniu specjalnym. Całą drogę do poradni syn opowiada mi o tym, jak kąt patrzenia wpływa na perspektywę oraz jak ciężar wpływa na szybkość ruchu. W gabinecie zwierza się psycholog, że dziś bardzo wolno myśli.
Mogłam nie dawać mu tak dużego śniadania.
Po badaniu przychodzi do mnie psycholog z synem i trzeba chwilę pogadać, omówić i takie sprawy. Syn się wtrąca w czasie naszej rozmowy:
– A wiesz, że jak dalej będziesz taka otyła, to kiedyś umrzesz albo nie zmieścisz się w krześle?
Spektrum aktywowane, a jeszcze nawet na covid nie szczepiłam. W drodze powrotnej delikatnie tłumaczę dziecku, że są różne zaburzenia, choroby zwiększające masę ciała, a uwagi o wadze tudzież tuszy są mało kulturalne w szczególności do osób, których się nie zna.
– Ale ja byłem kulturalny. Powiedziałem „otyła”, a nie gruba. A poza tym znałem ją. Ponad godzinę przecież z nią gadałem!
No tak. Wymaganie od sześcioletniego autysty, żeby rozróżniał poziomy zażyłości jest zadaniem więcej niż trudnym. Potem starszy syn wpada w histerię, bo kot mu polizał rysunek, nad którym pracował 40 minut. Rysunek przedstawiał mapy państw, które zaczęły być komunistyczne. Wszystkim syn przeprojektował flagi, żeby pasowały do idei. Wiesz, ile jest flag państwowych, które mogłyby być komunistyczne? Nie dowiesz się, bo kot polizał rysunek.
ZOBACZ WPIS – ZESPÓŁ ASPERGERA. ZERKNIJ TEŻ NA MITY DOTYCZĄCE SPEKTRUM. ORAZ NA TO, CZEMU KIEDYŚ NIE BYŁO SPEKTRUM AUTYZMU.
Młodszy znalazł ziemniaki i zapamiętaniem rzeźbi z nich ludziki w łazience. Kiedy zaczyna polewać je wodą, okazuje się zapchał odpływ. Woda cieknie, syn płacze, drugi syn płacze, bo kot przestraszony płaczem o zepsuty rysunek już nie chce przychodzić, woda się leje, ja przepycham rurę widelcem, bo zapomniałam, gdzie leży przepychaczka. Spokojny wieczór, jak zawsze. Jest powód, żeby wreszcie zasnąć i spać do rana.
6 stycznia
Wolne. Ponieważ ścierpiałam Grzegorzewską [swoją drogą, dżizas, jeśli biseksualizm jest tak odrażający, jak sądzi bohaterka, to dobrze, że jej nie polubiłam] i zdarłam sobie zęby na ciągłym zgrzytaniu. Przerzuciłam się na klimat podobny do Zuzy Lewandowskiej i odświeżam książki Jeremiego Bożkowskiego [to pseudonim, autorem jest kobieta – Bożena Ciecierska-Więcko]. Nie ma dramatu. Coraz bardziej dojrzewam, żeby zacząć czytać Chmielewską. Mroczne kryminały mi się przejadły. Mam za dużo mroku w sercu.
– Mamo, a pobijesz nas?
Wzdycham, bo nadchodzi czas poćwiczenia z dziećmi czucia głębokiego.
Wpis o Integracji Sensorycznej TUTAJ. Wpis o zabawach wspierających Integrację Sensoryczną TUTAJ. EBOOK ze 150 darmowymi zabawami dla dzieci TUTAJ.
Z boku wygląda, jakbyśmy walczyli na śmierć i życie, a ja po prostu na kanapie bronię dostępu do parapetu i w tym celu odpieram atak chłopców odpychając ich mocno. W okresie zimowym to jedna z naszych stałych zabaw z integracji sensorycznej wzmacniająca właśnie czucie głębokie. Oprócz tego, oczywiście, jakaś godzina na masaże, jeszcze skakanie i inne rzeczy, ale walka o parapet rządzi jeśli chodzi o aspekt rozrywkowy. Potem i tak lądujemy na kanapie i oglądamy swoje siniaki. Czasem się zastanawiam, czy jestem w stanie zastąpić chłopcom ojca. Siłę na przepychanki jeszcze mam, jak przestanę mieć, opłacę dodatkowe SI i jakieś zajęcia ze sztuk walki. Na razie pocieszam się zdaniem, które powiedział starszy jakiemuś panu, który widząc, jak dziecko mi się kręci i przeszkadza przy kasowaniu zakupów, postraszył go, że ojciec w domu mu da.
– O. – zdziwił się mój syn. – A wie pan gdzie on jest? Bo my nie wiemy.
Wzdrygam się na samo wspomnienie i z rozkoszą robię kolejne podejście do pracy. Coraz bardziej brakuje mi mojego rytmu pisania, widzę, jak klika mi instagram i dziewczyny pytają, kiedy wrócę. Miło. Ale to życie ze stałym widokiem instagramowych kłamstewek i facebookowych hejtów jest też strasznie meczące i wiem, że jeszcze trochę, jeszcze kilka dni bez tego przypudrowanego świata, bez tej presji, która zawsze jest, żeby lepiej, więcej, częściej, jest szalenie potrzebna. Zabieram się za segregowanie prania, a umilają mi to dwaj milicjanci wykreowani przez Bożenę Ciecierską-Więcko.
7 stycznia
Planuję wyjechać. Planuję od ponad tygodnia, ale sporo siedzę, żeby ten plan zrealizować. Stąd też cały dzień odbieram telefony od ludzi szczerze wątpiących w to, że wyjechać mi się uda. A później telefony od zaniepokojonych zdrowiem mojego młodszego syna, który szczęśliwie wreszcie zachorował i winę za to zwala na mnie, kategorycznie zabraniającą mu kąpieli w styczniowym jeziorze. Syn mdleje na łóżku i szepcze, że każda minuta jego życia to agonia. Kocica dzielnie go wspiera, pilnując jego oddechu. W całym domu panuje cisza, normalnie jakby dzieci mi wcięło. Idealne warunki do pracy bez bitew, walk, wrzasków, okrzyków, że się nudzi, że się wcale nie nudzi i oni nie chcą sprzątać/iść spać/jeść. Więc kiedy nie planuję wyjazdu, robię to, co każda porządna osoba by zrobiła w tej sytuacji. Zaczynam słuchać Chmielewską i układać puzzle. Tylko cieniasy pracują w ciszy i spokoju.
I cisza znika. Młodszemu skacze temperatura i zaczyna się wycie. Syn mdleje mi na łóżku i mdlejąc krzyczy. Wije się i jęczy i nie wiem, czy to atak choroby, czy paniki, czy co do jasnej cholery. W momencie gdy sięgam po telefon, żeby zadzwonić po karetkę, dochodzi mnie do uszu jakieś słowo.
– POOOOORZOOOOOONDEEEEK!
– Jaki porządek? – pytam ciekawa, bo porządek u nas będzie, jak się wyprowadzimy. Ale może kurz mu przeszkadza, jakieś uczulenie wyszło.
– Porządek dnia mam rozwalony! Nie mam sił na mój porządek dnia! – szlocha załamany, a ja, nie myśląc wiele, zakładam te 30 kilo przez plecy i targam pod prysznic, żeby letnią wodą zbić gorączkę, która musiała przekroczyć 40, skoro syn nie może wstać z łóżka. Udaje się. Po 30 minutach syn zasiada do rysowania przygód Rabarbara, jego codziennego rytuału. Gorączka 39. Można żyć. Oddycham z ulgą i do rana waruję przy dziecku, żeby jakby co, ładować go do auta i do szpitala. Ja do niego dojadę w 20 minut. Karetka jedzie w 30.
8 stycznia
Kuźwa mać, mleko to dzieci chłepczą litrami. Znów muszę jechać do sklepu. Młodszy syn ozdrowiał i przypomniał sobie o dinozaurach, które zamroził w pudełkach z wodą i konsekwentnie je rozbija drewnianym młoteczkiem w łazience. Nie mam mleka, a muszę wypić kawę po nieprzespanej nocy. Nie piję kawy bez mleka. Cierpliwie czekam, aż dinozaury ożyją pod prysznicem. Moja cierpliwość wyraża się staniem przy prysznicu i tupaniem nogami, żeby wyrazić, że się spieszę.
– Mama się śpieszy.- tłumaczy starszy młodszemu.
– Ja też. – kwituje młodszy, energicznie machając młoteczkiem.
Jedziemy wreszcie do miasta. Radośnie macham policjantom, którzy od trzech tygodni usiłują zaskoczyć kierowców, stojąc w tym samym miejscu. Może kiedyś mi odmachają. Wracamy. Starszy już w sklepie okazywał dziwne objawy – nie kłócił się o liczbę paczek żelek, a poproszony o przyniesienie bułek, przyniósł dwie cytryny. Po powrocie do domu pośpieszyłam rozpalić w piecu, zagrzałam go jak młodego buhaja, rozścieliłam dziecku leże w łazience, gdzie podłogowe najbardziej grzeje i skąd łatwiej będzie mi go ewentualnie wsadzić pod prysznic, otworzyłam okno, żeby ciepło od dołu było orzeźwiane powietrzem z góry i zadowolona z siebie poszłam odsypiać noc czuwania z młodszym, żeby przygotować się na noc czuwania nad starszym.
Kiedy wstałam, gorączka syna dobijała do 39. Zastosowałam zmasowany atak olejków od Hebdy – tymiankowego, a potem 4 Alchemików. Syn łaskawie zgodził się na syrop, mokre okłady zamiast prysznica i pewnie gdybym zaproponowała obcięcie mu włosów na jeża, też by się zgodził, gdyż miał głębokie przekonanie, że jego dni są policzone.
Koło 20 wstał i stwierdził, że jest wyspany i w sumie by się pobawił.
Koło 22, po dwóch rundach Carcassonne i jednej Dragomino, stwierdziłam, że też bym chętnie zachorowała. W tym celu schowałam się w piwnicy i na zimnej posadzce siedziałam do północy, grając w kulki. W zimnie. Ale w ciszy. Po północy weszłam na górę i zobaczyłam dzieci rysujące na podłodze i z pomocą kredek i kartki dyskutujące o tym, jak by wyglądały flagi państw, gdyby te państwa były komunistyczne. Zgadzają się zasnąć, jeśli zmienię pościel na czerwoną.
9 stycznia
Wspaniały niedzielny poranek – spałam do 6, a dzieci obudziły mnie kawą. Co prawda sypaną i z sześcioma łyżkami cukru [każdy chciał wsypać tyle samo], a po pierwszym łyku okazuje się, że również z sześcioma kopiastymi łyżkami kawy, ale jednak. Doczekałam się przysłowiowej szklanki wody. Szkoda, że muszę ją wypić pod czujnym spojrzeniem pełnym obawy, czy mi smakuje. Jak powiem, że nie, zniechęcą się. Jak powiem, że tak, pikawa mi stanie.
Decyduję się na gorące podziękowanie. I proponuję walkę o parapet.
W wolnej chwili schowam głębiej sypaną. I wyleję tę siekierę w walce o własne życie. I w trosce o własne życie do końca dnia ćwiczymy, jak nie zabijać mamusi kawą i jaką jej wersję lubię najbardziej. Przy siódmej się udaje.
Kolejny klik z tindera. Całkiem gładki typ mi pisze, jaka jestem piękna, że on nie wierzy, że taki cud poznał, i że samodzielna, że ogarniająca życie, i jaka jestem zabawna, i jakie mam oczy i włosy i że jestem olśnieniem. Czytam to i czuję się jak ten otyły starszy facet z kampanii, co pisze dziewczynkom, że nazywa się Marysia i ma dwanaście lat. Czuję się tak, bo dziś syn mi wypomniał podczas przytulania, że wali mi spod pachy, nogi golarki nie widziały od tygodni, bluzkę mam z dziurami pod pachami, żeby spod pach kudły miały gdzie uciekać, na twarzy mam pryszcze, a że fryzjer strasznie się oburzał, że nie myję włosów szamponem, przerzuciłam się na szampon i od razu skóra na łbie zaczęła mi się łuszczyć. Więc kto jak kto, ale ja miałam białe święta.
Ale jako twarda fanka powieści kryminalnych, wpadam na inny trop, że nie tylko ja muszę oszukiwać. Googluję zdjęcie gładkiego typka i jak wół wyskakują mi portale z darmowymi zdjęciami. Informuję o moim odkryciu pana i wyrażam nadzieję na prawdziwe zdjęcie, a ów się oburza, że jestem głupia, brzydka, że kijem by mnie nie tknął i żebym spieprzała, bo na mój widok rzygać mu się chce.
Odkładam komórkę i z satysfakcją idę do łazienki. Mi wystarczy godzina szorowania i siedem godzin snu i znów będę piękna, a dla typa bez twarzy i z fałszywym zdjęciem nadziei może już nie być.
10 stycznia
Oczywiście, że zaspaliśmy do szkoły. Zaczęłam tydzień z nadzieją, że ureguluję spanie i nie mam zielonego pojęcia, co się stało, że znów nie mogłam w nocy zasnąć. Tłumaczę się pokrętnie w szkole, że to przez siekierę dzieci zapewne i komunizm, ale to nie pierwszy raz, kiedy powinnam ograniczyć moje skróty myślowe. W każdym razie, prędzej czy później, szkoła dowie się o tym komunizmie. Tym bardziej że władza planuje ceny regulowane, więc PRL blisko.
Wrzucam zdjęcie na fejsa i instagram oraz nagrywam pierwsze stories od prawie miesiąca. Czuję się normalnie, bez ekscytacji, to znaczy że wolne zadziałało i we łbie mam porządek. Powierzchowny, ale sprzątaniem za kanapą zajmę się na drugim wolnym. Na jakiś czas to, co jest, starczy.
Jadę pozałatwiać sprawy na poczcie i u księgowej, standardowo macham policjantom i to dwukrotnie. Nie odmachują. Coraz częściej myślę, jak brak prostego uprzejmego gestu może okazywać się uprzejmością. Po powrocie do domu znajduję listy od listonosza. W jednym z nich… karta do bankomatu. Nowa. Tym razem firmowa.
Miętolę ją długo, a potem wrzucam do pudełka na oszczędności. Coś przynajmniej będzie w nim leżeć. Wszak nowy ład, nowe traumy, nowe, lepsze życie. Póki termin starej karty nie straci ważności.
Ale wciągający wpis 🙂
Ja chcę więcej. Chcę więcej tego czytania, takiego czytania. Proszeeeeeeę… 🙂
Jak dobra książka 🙂
Masz niesamowicie lekkie pióro, świetnie się czyta 🙂
Super, mogę więcej czytać 🙂 Ciekawsze niż kryminały 😛
Tak sobie myślałam, że blogi to już przeżytek i nic ciekawego się na nich nie dzieje. Że się słowo pisane w internecie spłaszczyło do insta-porad. A tu niespodzianka. Dziękuję, luuuuubię 🙂