Znana satyryczka, Hanna Bielicka zwróciła kiedyś uwagę na to, że gdyby Magdalena Samozwaniec żyła w naszych czasach, nie nadążyłaby śmiać się z otaczającej nas rzeczywistości. Ja myślę, że Samozwaniec nie przeżyłaby w naszych czasach nawet miesiąca, bo ze śmiechu padłaby niczym koń na roztrzaskanej słońcem polanie.
A Samozwaniec nie bała się wyśmiewać wszystkiego i wszystkich. Każdy mógł obawiać się jej ciętego języka. Przy tym była bezkarna w swym prześmiewczym tonie, bo, jak zauważyła Hanka Bielicka, stała za Madzią tradycja – ojciec, Wojciech Kossak i siostra, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska.
Z interesującą książką jest jak z piękną kobietą – bierzesz ją wieczorem do łóżka i nie wypuszczasz aż do rana
Tak też jest z każdą, dosłownie każdą, książką Magdaleny Samozwaniec. Jej twórczość powinna być lekturą obowiązkową każdego szanującego się satyryka i każdego, kto chciałby zobaczyć przedwojenną Polskę w prawdziwie krzywym zwierciadle.
Tak więc, jak wspomniałam, w karnawale panny na tak zwanym wydaniu prowadziło się na targ-bal, gdzie matki pokazywały nas, a my – oczywiście w granicach możliwości – pokazywałyśmy, co mamy do zaoferowania. Panie w wieku słusznym siedziały wkoło sali i wyrażały swoje opinie o nas. (…) Jak panienka była nie comme il faut, to strasznie trudno było jej później wyjść za mąż! Zapytacie, jaka panna była comme il faut? A więc taka, która rano po balu szła do kościoła, a nie układała się do snu. Bal najczęściej kończył się o szóstej rano. Ponadto „babozwierze kanapowe” bacznie obserwowały, czy panienka chodzi regularnie do spowiedzi (…). Podsłuchiwały co ma do powiedzenia księdzu. A później zdrowaśkami wyliczały, jak długo klęczy, odmawiając zadaną pokutę.
[„Z pamiętnika niemłodej już mężatki”]
Dobra książka to rodzaj alkoholu – też idzie do głowy.
Swoją karierę pisarki rozpoczęła trochę pod wpływem rodziny i przyjaciół. Któregoś wieczoru rozmawiano u Kossaków o coraz bardziej rozprzestrzeniającej się fali grafomańskich romansów z „wyższych sfer”. W pewnym momencie ktoś zaproponował żeby Madzia Kossak napisała parodię królowej ówczesnych powieści – Heleny Mniszkówny. Może dzięki temu uda się zapobiec masowemu atakowi kiepskich książek? Tak właśnie powstały „Na ustach grzechu”. Biedna Helena Mniszkówna w grobie pewnie do dziś się przewraca, a wściekła czerwień pojawia się na twarzy każdego wielbiciela [a raczej wielbicielki] jej romansów, gdy czytane fragmenty każdym słowem zdają się kpić z wyszukanego stylu, piętrowej metaforyki i ckliwości.
Ponieważ Magdalena Samozwaniec z cudacznego fragmentu „Trędowatej”:
Woda leżała we śnie, milcząca, przybita ciszą w naturze. Gęsta mgła łączyła mleczną powierzchnię jeziora z takim samym kolorytem nieba. Nigdzie głosu, żaden oddech nie znamionował życia. Słaba pomroka ranna wchłaniała w siebie coraz więcej jasnych pasem. Poczynający się dzień w zaraniu zapowiadał pogodę. Niewidoczną była jeszcze, ale wyczutą. O słońcu, że się ma ukazać, szemrało coś w białej mgle. Niewidoczne laufry różanej jutrzenki
wirowały wśród szarych pasem; gdzie przeszły z radosną nowiną, tam robiło się jaśniej. Gdy
w locie dotknęły wody, fala leciutko błysnęła zmatowionym srebrem. Złoto, drogie kamienie
miały przyjść potem, tymczasem spokojne błyski srebra zapowiadały przeszłe bogactwo fali.
Moment dokonywanego aktu w naturze, mistyczna chwila budzenia się poranku roztaczała
poważną ciszę.
potrafiła zrobić to:
Był to świt przeciągle bolesny jak śpiew bociana. Siwa mgła – osmętnica mamrotała swym zjadliwym wyziewem świat w jakąś starą tucz, w której migotały tu i ówdzie kropelki wody, zwane przez cudzoziemców dżdżem.
Fenomenem „Na ustach grzechu” jest jednak przede wszystkim to, że bawi nawet wtedy, gdy nie znamy twórczości Heleny „mistrzyni romansu” Mniszkówny. To jest właśnie ogromną zaletą „Na ustach grzechu” – jest świetną rozrywką, nawet bez znajomości oryginału, ale też rozrywką, która czasami przeraża, bo przecież na jakiejś podstawie książka powstała, do czegoś się odnosi. Powstaje pytanie – jak zły musiał wydawać Samozwaniec pierwowzór, że tak strasznie szydziła z babskich romansów?
Kłusowała dzielnie, odskakując jak piłka od siodła i zadzierając raz po raz zwycięsko głowę bułanka. (…) Falująca aksamitna amazonka okrążała zad dobrotliwego zwierzęcia, okazując dyskretnie rąbek koronkowej halki. (…) Siedziała wygodnie, jak w krześle, giętkie młode piersi usunąwszy ku tyłowi. W jednej ręce igrała cuglami, w drugiej trzymała ledwo rozkwitłą różę, którą opędzała się od zapachu końskiego.
Bohaterką tego opisu jest Stefania, potocznie Steńka, która na konnym spacerze spotyka hrabiego Zenona. Stenia jest przedstawicielką zubożałej szlachty, Zenon jest przedstawicielem zubożałej arystokracji, oboje więc powinni sobie szybko znaleźć w miarę bogatą partię, Niestety zakochują się w sobie i od razu wiadomo, że wynikną z tego problemy. Stenia jest typową przepiękną, wrażliwą, wiotką, słabą kobietką – na miłosne problemy reaguje więc typowo kobieco. Raz zatacza się z zachwytu, raz jej serce „tłucze się jak Marek po piekle”.
Każde słowo u Samozwaniec to wyrzut w stronę miałkiej literatury, każdym słowem Samozwaniec grozi grafomanom – zobaczcie, ocieracie się o śmieszność, zobaczcie, jeszcze trochę i zabrniecie za daleko, zobaczcie, napiszecie jedno słowo za dużo i będę zmuszona pisać takie rzeczy:
Steńka wprost zataczała się z zachwytu (…).
– Z kim mam przyjemność mieć przyjemność?
(…) choć serce jej się tłukło jak Marek po piekle.
– Milcz! – wydarła ze spienionych warg hrabina – jeżeli nie chcesz, bym wyszła wobec ciebie ze złoconych ram mego dobrego wychowania.
Zwrócił się z zapytaniem do matki, słusznej damy pewnego wieku, po której znać było, że kiedyś była młoda.
Zostaw umarłych, niech żyją w spokoju.
Podobno jacy czytelnicy taka literatura. I choć trzeba przyznać, że „Na ustach grzechu” Magdaleny Samozwaniec nie należy do tzw. literatury wysokiej, to naprawdę trudno znaleźć drugą tak znakomitą pisarkę, której finezyjny język odbijał się będzie echem nawet u naszych współczesnych pisarzy. Dlatego warto czasem „ocalić od zapomnienia” stare pozycje i pośmiać się serdecznie wraz z Samozwaniec z wad, które spotykamy zarówno w ludziach, jak i w dziełach z tak zwanej wyższej półki.
Samozwaniec! Jedna z Najulubieńszych :)<br />Jak miło, że ktoś ( poza mną ) czyta wciąż jej urocze książki
dzięki, dzięki – czegoś takiego chcę w ramach odskoczni od nowości<br />a "finezyjny język" mnie przekonał
Dobra jesteś Matko ;). <br /><br />Mam w domu 1 książkę Samozwaniec. Czytałam lata świetlne temu – aż chyba odświeżę jej kartki dzięki Tobie;). <br /><br />No i: tak jak "tlusta_papuzka" też się zastanawiam nad tymi giętkimi piersiami usuwającymi się do tyłu ;). Aż spróbowałam to zrobić ze swoimi, ale one tylko na boki idą… ;)<br /><br />Pozdrawiam z sąsiedniego regionu!
Dzieki za przypomnienie – kiedys kwiczalam z uciechy czytajac M. Samozwaniec, musze do niej wrocic :)<br /><br />Z Mniszkowna nigdy jakos nie mialam stycznosci; wydaje sie zachwycajaco straszliwa.<br />(Swoja droga, niezmiernie intryguje mnie, jak 'giętkie młode piersi usuwac ku tyłowi' – diagram jakis by sie przydal… )
Kurcze a ja Samozwaniec nie trawię..podobnie jak Pawlikowskiej. Może się kiedyś do nich przekonam….
Powinnaś pisać felietony dla jakiejś gazety, a może już ktoś Cię odkrył ?