Jak wykorzystać trzylatka, czyli obowiązki domowe malucha

 

 

Jakiś czas temu, gdy usiłowałam namówić Kosmyka, żeby wyszedł ze mną na dwór nakarmić króliki, zasugerowałam mu, że jeśli tego nie zrobimy, to króliki zdechną.

– Niech zdychają! – odpowiedział Kosmyk, a mnie zwyczajnie zatkało.

 

 

Nie, nie od przepięknej odmiany słowa „zdechnąć”, które w staropolszczyźnie oznaczało ni mniej, nie więcej, a właśnie „wydawać ostatni dech” w przeciwieństwie do umierania, które dokonywało się od moru, zarazy. Nie, nie! Choć i tak zazwyczaj używam „umierać”, widać, że wtedy zaczynało mi brakować cierpliwości 🙂 Ale do rzeczy: z jednej strony złapałam się na tym, że nie jestem w stanie sama siebie upilnować w stosowaniu wyłącznie tych wyrażeń, które mogłabym mojemu dziecku od razu wytłumaczyć [i weź teraz tłumacz trzylatkowi sens/bezsens umierania…], z drugiej zaczęłam myśleć, jak przekonać synka do niewielkiej chociaż pomocy w domu – kiedyś była służba, która zajmowała się komfortem pacholąt, dziś fajnie by było, gdyby dziecko rozumiało, że mamusia nie zrobi za niego wszystkiego.

 

Ostatecznie zapewniłam synka, że rozumiem, że mu się nie chce karmić królików i zapytałam, co by było, gdyby mi się nie chciało przyrządzić jego ulubionych klusek na mleku?

 

 

 

Obowiązki domowe

 

 

 

Samo to słowo już budzi spory, bo ci, co preferują rodzicielstwo bliskości oburzą się zaraz, że nakładanie na dziecko jakichkolwiek obowiązków jest sprzeczne z samą ideą bycia dzieckiem. Przypomina mi się od razu post „Dlaczego nie możesz być matką”, ale mam nadzieję, że do awantury nie dojdzie, bo mimo iż słowo „obowiązek” kojarzy się niektórym pejoratywnie, to ja sama kilka swoich rodzicielskich  i domowych obowiązków wykonuję z przyjemnością i mimo iż są konieczne, to nie kręcę na nie nosem, tylko staram się wycisnąć z nich maksymalną przyjemność. Ze zmywania naczyń uczyniłam znany mi tylko i graniczący z fetyszem rytuał, mycie łazienki sprawia mi ogromną przyjemność, bo nie chcąc narażać dziecka na kontakt ze środkami czystości, naturalne jest, że w łazience jestem sama… z laptopem i czyszcząc prysznic, mogę sobie nadrobić zaległy serial. Nie lubię bezczynnie siedzieć, więc słuchając ulubionej audycji w radiu czy oglądając jakiś dokument, chętnie ścieram kurze, układam rozrzucone rzeczy czy porządkuję dokumenty. Kuchenka zawsze była dla mnie wyzwaniem, ale powiedziałam sobie, że dopóki jej nie doszoruję, nie będę mogła kupić kolejnej książki. Ze wszystkiego można czerpać przyjemność, także z obowiązków, wystarczy tylko dostosować je do naszych potrzeb i umieć sobie wytłumaczyć ich znaczenie.

 

 

 

Obowiązki dziecka

 

 

 

Grom i pożoga, bo ostatnio dość często słyszę, że dziecko nie powinno mieć żadnych obowiązków. Pytam się, czemu? Ja sama  zajmowałam się psami, kotami, penetrowałam ogród, pomagałam ojcu w zapełnianiu piwniczki drewnem, w wakacje byłam odpowiedzialna za umycie i rozpakowanie kajaków, pomagałam przy czyszczeniu żaglówek, kontrolowałam czystość toalet w porcie i robiłam mnóstwo różnych rzeczy, które sprawiały mi przyjemność, a były moimi nienazwanymi przez rodziców obowiązkami. Wbrew ich nazwie, uważam, że miałam beztroskie dzieciństwo. Nic nie mąciło mojego spokoju i radości, a ja sama czerpałam ogromną satysfakcję, że do czegoś się w tym kociołku przydaję.

 

I tego właśnie chcę dla mojego dziecka – żeby jego beztroskie dzieciństwo nie było skoncentrowane wyłącznie na  nim, ale też, żeby wiedział, że z pomocy rodzicom, dziadkom, domowi, zwierzętom również może czerpać przyjemność i radość, a sama praca nie musi być wcale tym przeklętym „obowiązkiem”, ale też i zabawą, czymś, co robić trzeba, ale też, że to, co trzeba, można zrobić, układając do swoich potrzeb i chęci. Od dawna na przykład zrezygnowałam z kupowania kolejnych gier o dopasowywaniu w pary – Kosmyk bawi się w tę grę układając na swojej półce skarpetki. Owszem, na początku układał pięknie, kolor do koloru, teraz szaleje, co widzieliście na tym filmie, i uważa, że każda skarpetka powinna być inna. Jego wybór, nie wnikam. Grunt, że robi to sam i potrafi powiedzieć, dlaczego akurat taki system wybrał [żeby było wesoło!].

 

 

 

Jak zachęcić dziecko do pomocy? 

 

 

 

Małych dzieci zachęcać trzeba… prawie wcale. Naturalne jest dla nich to, że naśladują rodziców i tylko od tego, na ile im pozwolimy, zależy to, jak dużo sobie w tym czasie wpoją. To jest trochę jak z jedzeniem. Ja wychodzę z założenia, że podłogę zawsze można umyć, ściany odmalować, ubranie wyprać, więc czemuż, ach czemuż, mam nie pozwolić synkowi operować łyżką? Niech zje ile chce i jak chce – dzięki temu Kosmyk dość szybko nauczył się jeść samodzielnie i od dawna zasiada z nami do stołu „jak dorosły”.

 

 

Tak samo jest ze sprzątaniem – na początku nasz mały pomocnik robi więcej szkód niż pożytku, ciągle coś mu spada, coś mu się przez przypadek wylewa, psuje, niszczy. Sprzątanie z roczniakiem czy nawet dwulatkiem u nogi często przypomina armagedon o wiele gorszy niż ten sprzed porządków. I to jest zazwyczaj ten moment, w którym matka rezygnuje. Zabierzcie to dziecko ode mnie! – krzyczy, zakasuje rękawy i zaczyna robić wszystko sama, bo przecież „ono mi tylko przeszkadza”. I jeśli wszystko pójdzie jak zwykle, zakasuje te rękawy, dopóki mały szkodnik nie opuści rodzinnych domów – kompletnie nieprzygotowany do samodzielnego życia. To chyba o takich mężczyznach pisała tutaj Małgorzata Ohme, prawda? Nie chcemy tego, prawda?

 

 

Warto więc zacisnąć zęby i przyjąć z uśmiechem te pierwsze chęci naszego malucha do pomocy. Może będzie wymagało to większego skupienia, na początku trochę większej kontroli [nie dawaj mu paczki chusteczek, bo opróżni całe opakowanie, dawaj mu chusteczki pojedynczo], być może będziemy musieli zacisnąć zęby, że nasze dziecko wybrało zupełnie inny sposób na sprzątanie niż nasz, ale mówię zupełnie szczerze – opłaci się w przyszłości.

 

 

 

W czym może pomóc ci w domu trzylatek? 

 

 

 

 Ten fragment powstał w dużej mierze przy pomocy waszych odpowiedzi na fp Matki: tutaj

 

 

Trzyletnie dziecko może już całkiem sporo pomóc mamie [albo tacie] w domu:

 

 

– zbieranie swoich zabawek: rzecz całkowicie naturalna, a na początku może w niej pomóc rodzic, proponując na przykład zawody w to „kto wrzuci klocki do pudełka szybciej”. Na początku tę sprawę będzie można łatwo wyegzekwować [powiew nowości], ale potem już będzie trudniej. Na przykład na mój argument, że nie można przejść przez pokój, bo wszędzie leżą klocki i „pogubisz je wreszcie, Kosmyku, mama będzie chciała przejść, kopnie mocniej klocek i ten klocek się gdzieś zawieruszy” mój rezolutny synek odpowiedział „To nie kop go mocno, mamo, tylko lekko”. Ale i to można zmodyfikować. Ostatnio zwyczajnie posprzątałam sama klocki i schowałam je do piwnicy. Na oburzenie synka, odpowiedziałam spokojnie, że nie chciałeś, kochanie, sprzątnąć klocków, więc sprzątnęłam je sama i schowałam tam, gdzie nie będą mi przeszkadzać”. Porozmawialiśmy sobie chwilkę o tym, że rozrzucone klocki przeszkadzają wszystkim i Kosmyk od tamtej pory stara się pilnować. Wie, że jeśli nie zadba o swoje w przestrzeni publicznej naszego domu, to one mogą nagle zniknąć. I to rozumie.

 

 

– pomaganie przy praniu: jedno z pierwszych zadań, które polubił Kosmyk. Ładowanie ubrań do pralki, czekanie, aż wsypię proszek i wreszcie upragnione uzyskanie pozwolenia na wciśnięcie „Start” [pod moją kontrolą] to jedna z tych rzeczy, których Kosmyk nie może się wręcz doczekać. Tak samo jak momentu rozwieszania prania. Oczywiście, że nie robi tego tak dobrze jak ja i nie pozwalam mu rozwieszać wszystkiego – do dyspozycji ma swoją miseczkę z majteczkami i skarpetkami i może je rozwieszać po swojemu na niższych szczeblach suszarki albo na kaloryferze. Fajnie pokazać dziecku, że ubranka, które zdejmujemy po całym dniu również mają swoje miejsce. Kosz na brudy nie gryzie i maluch spokojnie może zanieść ciuchy i samodzielnie wrzucić tam, gdzie powinien.

 

 

 

– opieka nad zwierzętami – o królikach już pisałam wyżej, ale mamy jeszcze koty i psa. O ile karmieniem kotów zajmuję się ja [karma dla nich leży dość wysoko, żeby nie rozdzierały pazurami opakowania], tak już czesanie ich sierści należy do Kosmyka. Bardzo to lubi i traktuje niemalże niczym codzienną toaletę. Wie też, że codzienne „wybieganie Kory”  to jedno z naszych zadań specjalnych i zrobił z tego świetną zabawę w „agentów”, a której ja, Kora i on przemierzamy świat w celu dobrego pobiegania po polu. Jakkolwiek to zwał, spacer z psem, dla wielu obowiązek, dla nas jest kolejną frajdą 🙂

 

 

 

– ścieranie kurzu – pierwszy kontakt ze ścierą Kosmyk miał już w okolicach roczku. Dreptał sobie, dochodziła północ, a kiedy tylko próbowałam złapać go w objęcia i walnąć pałką do snu, to znaczy ukołysać do snu, ten uciekał mi i chwytał się wszystkiego, byleby nie pójść spać. Tak też chwycił się ścierki i całą godzinę machał nią, czyszcząc drzwi, kanapę i podłogę. No fajnie, było fajnie, ale wtedy właśnie odkryłam drzemiący w nim potencjał i dość często w tym aspekcie go wykorzystuję. Wycieranie grzejnika, półki, stołu, krzesła – w sumie nawet o tym mu nie przypominam. Kiedy ma ochotę i widzi kurz, sam sięga po chusteczkę i wyciera, gdzie brudno. Rozumie się samo przez się, że sprawa ma się podobnie w przypadku rozlania czegoś – sam już biegnie po chusteczkę, papier, ściereczkę i wie, że skoro rozlał, trzeba to posprzątać. Miodzio.

 

 

– pomoc w kuchni: to zabrzmi śmiesznie, ale w życiu nie poradziłabym sobie z tą aronią, gdyby nie pomoc Kosmyka. Dziecko jest niezastąpione w przebieraniu, rozdzielaniu, układaniu – to przecież jego codzienna zabawa, musi to umieć robić i przede wszystkim LUBIĆ. Czemu więc nie skorzystać z tej pomocy? Pozwolić mu ułożyć wyciągniętych ze zmywarki sztućców w szufladzie? Poprosić o pomoc w rozłożeniu zakupów? Zasugerować, żeby pomógł przy segregacji plastików, makulatury i odpadków do kompostu? Pozwolić przelecieć ścierką frontów szafek? Dać do obrania jajko na twardo? To nie są skomplikowane czynności, dla nas już rutynowe, dla dziecka wciąż pachną nowością i „dorosłością”.

 

 

 

– podlewanie kwiatków:  z racji „wysokości” kwiatków, na razie czynność dozwolona na dworze, ale jedna z ulubionych. Co wieczorne podlewanie podwórka stało się naszym rytuałem, a mi dało kilka chwil spokoju, bo zajęty zabawą konewką lub szlauchem Kosmyk pozwalał mi chwilę odsapnąć od jego ciągłego gadania. A to że kiedy on już szedł spać, musiałam po nim podlewanie poprawiać? Też lubię podlewać i to, że z każdym dniem miałam do poprawienia po nim coraz mniej, nie było dla mnie tak miłe, jak dla niego 🙂

 

 

– pakowanie swoich zabawek na wyjazd – Kosmyk już sam potrafi zdecydować, które zabawki zabiera w podróż, co pomaga mi nie przejmować się podejmowaniem decyzji, co zabierać, a czego nie 🙂 Wystarczy dać mu plecaczek albo kuferek i powiedzieć, że tutaj może wsadzić wszystko to, czym będzie bawił się u babci.

 

 

 

– mycie się: dla trzylatka to już chyba powinien być standard. Oczywiście, że przy kąpieli asystuje zawsze ktoś z rodziny, ale takie szorowanie pod prysznicem już jest wyłącznie domeną Kosmyka. Jeszcze mu trochę pomagam z rozbieraniem [te przeklęte koszulki!], ale już spodenki, majtki, skarpetki potrafi zdjąć sam, a ja w tym czasie szykuję odpowiednio ciepłą wodę a na stołeczku pod prysznicem kładę gąbkę i mydełko. Resztę załatwia już Kosmyk, głośno informując mnie, że mogę już go zostawić samego, a potem pokrzykując, którą część ciała właśnie „poszondnie wyszolował”. Zęby, buzię i rączki ogarnia już sam. Ok, przy zębach muszę mu trochę pomóc, ale dążę do tego, żeby moja pomoc była sporadyczna. Dlatego też często myję je równolegle z nim – synek naśladuje moje ruchy i coraz lepiej mu to wychodzi. Być może niedługo nie będę musiała mu się wciskać ze swoim jestestwem do buzi 🙂

 

 

 

 

Kilka trików przy wprowadzaniu dziecka w rytm domu: 

 

 

– dajmy dziecku swobodę, nie strofujmy, gdy robi coś inaczej niż my. Świat nie zawali się od źle powieszonej skarpetki czy nieporządnie wytartej szafki. Samo to, że dziecko ma chęć pomagać, powinno nas cieszyć i starajmy się tę radość z pomocy choć minimalnie okazywać. Nasz maluch powinien widzieć, że ma swój wkład w harmonijne działanie naszego domu,  a jego wiara we własne możliwości nie powinna być zachwiana naszym kręceniem nosem.

 

– tam, gdzie możemy, kontrolujmy. To, co pisałam wcześniej – nie mamy wpływu na to, jak dziecko powiesi skarpetkę, ale możemy mu pokazać, gdzie chcemy, żeby ją powiesił, zamiast pudełka z chusteczkami możemy mu dawać po jednej chusteczce, a zamiast szlaucha, którym maluch opłucze cały dom, możemy dać mu konewkę.

 

– starajmy się mówić do dziecka precyzyjnie, żadne tam „posprzątaj pokój”. Nawet mój chłop nie wie, co mam na myśli, rzucając to zdanie. Mówmy konkretnie: „chciałabym, żebyś włożył klocki do czerwonego pudełka” albo zamiast „posprzątaj pokój” wystarczy po kolei kierować „poustawiaj książki na półce, bo ty wiesz, które są twoje ulubione, a mama nie”. Świetnym trikiem dla opornych jest wybór bez wyboru, czyli coś, co na Kosmyku sprawdzało się dłuższy czas, czyli „chcesz włożyć klocki do czerwonego czy niebieskiego pudełka?”. Ostatnio Kosmyk odpowiedział „do żadnego”, ale i na to, jak wiecie, znalazłam sposób. W każdym razie „wybór bez wyboru” [robocza nazwa] w dalszym ciągu sprawdza się przy kończeniu niektórych czynności. Jestem wdzięczna, że ktoś kiedyś zasugerował mi, żebym koniec kąpieli anonsowała pytaniem „Sam wyłączysz wodę, czy ja mam ją wyłączyć?”.  Rewelacja! Zawsze woli sam!

 

 

– ułatwmy życie sobie i dziecku: nietłukące się naczynia, stołeczek pod prysznicem, stołeczek w kuchni czy przy umywalce. Zapobiega to frustracji, że maluch musi polegać wyłącznie na naszych kolanach i naszych rękach. Frustracji matki, bo nie wiem, jak wy, ale dla mnie w myciu rąk Kosmyka najtrudniejsze [tym bardziej teraz – w ciąży] było to, że muszę go do tej umywalki podsadzić. Dodatkowy stołeczek załatwił sprawę.

 

 

– nagradzanie:  podobno nie można dawać dziecku pieniędzy za drobne prace domowe, ale ja sama się „nagradzam” czymś za umycie kuchenki i dostawałam od rodziców pieniądze „ekstra” za szorowanie kajaków i żaglówek, więc nie widzę przeszkód, żeby nagrodzić syna, gdy zrobi coś specjalnego. Ostatnio nas zadziwił, bo całą godzinę pomagał Chłopu wrzucać drewno do piwnicy, a potem je układać w stosiki. Trzylatek! Miał tyle zapału, tyle chęci i czerpał z tej pracy taką radość, że pozwoliliśmy prababci zabrać go na zakupy i wybrać sobie w sklepie co tylko chce [wybrał jajka niespodzianki, jogurty, soczek i pomidora „dla rodziców”, czym wzruszył mnie tak niezmiernie, że nawet mu tych jajek nie podżarłam :D].

 

 

– warto czasem odpuścić: to nie jest tak, żeby wprowadzić dziecko w kierat domowych obowiązków i zaprząc do ciężkiej, systematycznej pracy. Jesteśmy ludźmi, mi też czasami nie chce się ruszyć brudnego zlewu czy złapać za odkurzacz. Dziecko również ma do tego prawo. Grunt, żeby umieć ze sobą wszystko przedyskutować. Jeśli wstaję rano z werwą do pracy, staram się zakomunikować synkowi, jakie zadania dziś nas czekają, żeby nie był zaskoczony, gdy nagle, podczas jego zabawy, wyskoczę z propozycją gruntownego sprzątania szafy. Zazwyczaj podczas ubierania rozmawiamy o planach na dzisiejszy dzień [jak Kosmyk pójdzie do przedszkola, zapewne będziemy rozmawiać o tym podczas jazdy samochodem]. I tak, jeśli Kosmyk nie ma ochoty wyjść na dwór [rzadko, ale raz na miesiąc się zdarzy], nie wymagam, żeby koniecznie karmił ze mną króliki i wychodził z psem. Jeśli twierdzi, że dziś nie może sprzątnąć klocków, a mi to nie przeszkadza, proszę go o pomoc w innej sprawie, na przykład przy rozwieszaniu prania. Ostatnio na  tapecie jest przeprowadzka. Zadaniem Kosmyka jest ocenienie, które zabawki chce zabrać do nowego domku, a które zostawić „na wypadek dnia spędzonego u babci i dziadka”. Mówimy o tym od kilku dni, podkreślamy, komunikujemy, żeby nie był zaskoczony i żeby wiedział:
– po co to robić? Pamiętam, że jednym z moich odwiecznych pytań, gdy mama kazała mi coś zrobić, było właśnie „po co?”. Byłam bardzo tego ciekawa, a że nie zawsze dostawałam odpowiedź, staram się pamiętać, żeby mój syn wiedział, że przyjemniej je się na czystym stole, bezpieczniej chodzi po posprzątanej podłodze i wygodniej śpi w czystej piżamie. Mama też spędza popołudnia na segregowaniu rzeczy i prosi synka o pomoc w tym wszystkim, bo niedługo wprowadzimy się do nowego domku i dlatego musimy zabrać nasze ulubione przedmioty. A część wyrzucić.

 

– podziękuj: nawet jeśli uważasz, że twoje dziecko nie zrobiło nic specjalnego i że w sumie to ono powinno ci dziękować, podziękuj mu za to, że ma chęci, że chce, że się stara. Nie musisz padać na kolana, wystarczy spokojnie powiedzieć „dziękuję”. To taka cegiełka do budowania wiary i pewności siebie twojego dziecka 🙂

 

 

 

 

 

Powiem wam, że po pierwszych zgrzytach i czasami istnych męczarniach, jestem coraz bardziej zadowolona z samodzielności Kosmyka – o to przecież chodzi, prawda? Żeby umiał oporządzić siebie i żyć w miarę czystym otoczeniu. Żeby nie liczył, że mamusia albo tatuś za niego zrobi. Niedługo u Segritty znajdziecie całe kompendium poświęcone nieco starszym dzieciom od Kosmyka [tak się zgadałyśmy], więc może napiszecie mi, jak bardzo samodzielne są wasze dzieci?

 

 

 

 

Joanna Jaskółka

Joanna Jaskółka – w Sieci znana jako MatkaTylkoJedna – od dziesięciu lat przybliża życie na wsi i pisze o neuroróżnorodnym rodzicielstwie w duchu bliskości. Autorka książki „Bliżej”.

Wspieraj na Partronite.pl

Możesz wesprzeć moją pracę, dołączając do moich patronek.

Spodobał Ci się mój artykuł?

Możesz wesprzeć moją pracę
i postawić mi wirtualną kawę.

Może Cię też zainteresować...

ADHD U DOROSŁYCH

ADHD u dorosłych – leki jak cukierki i z tego się wyrasta, czyli wszystkie bzdury, jakie słyszałaś

wyjazd samochodem do rumunii

3500 kilometrów, czyli wyjazd samochodem do Rumunii z dziećmi i psem

wyjazd samochodem do rumunii

Czy czas się pożegnać i czy to będzie ostatni wpis na blogu?

0 0 votes
Ocena artykułu
14 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Paweł Krzysztof
Paweł Krzysztof
9 lat temu

Im szybciej się nauczą obowiązków (to normalne słowo i normalna część życia!), tym lepiej dla nich. Przeciętny człowiek raczej nie jest obstawiony służącymi. A może to naszemu dziecku przyjdzie być czyimś służącym? Spójrzmy prawdzie w oczy! Każdy sobie wyobraża, że jego dziecko będzie Bóg-wie-kim, ale na 99% zostanie jednak przeciętniakiem, zapierniczającym do roboty na rano, więc im wcześniej się do tego przyzwyczai, tym lepiej. Praca nie ma być karą tylko czymś naturalnym, jak oddychanie. Dla małego dziecka to świetna zabawa i duma, że może byc pomocny rodzicom. Pozdrawiam, tata 3-latka pomagającego w domu i noszącego swój plecaczek.

markdottir
markdottir
9 lat temu

Madame kocha myć lustro. Płyn nam sie szybciej zuzywa, ale jaka radośc jest. 😉

Krystyna Bieniawska-Dąbek
Krystyna Bieniawska-Dąbek
9 lat temu

Bardzo dobrze Asiu! wykształcony i dobrze opłacany behawiorysta lepiej by nie napisał 😉 Gratuluję!!! A jako zawodowy behawiorysta no i matka trójki dzieci powiem: Życzę cierpliwości – bo czasami to syzyfowa praca;) jechałam z Chłopem jego samochodem. Oj! Aj! jaki bałagan! A tak niedawno uczyłam go jak sprzątać i wierzcie mi – umiał bardzo dobrze! Pozdrawiam! KBD 🙂 babcia Kosmyka i jego siostrzyczki i braciszka (wiem ale nie powiem) 🙂 matka Chłopa

Krystyna Bieniawska-Dąbek
Krystyna Bieniawska-Dąbek
Reply to  Krystyna Bieniawska-Dąbek
9 lat temu

„tak niedawno” to oczywiście matczyna refleksja co do przemijającego czasu 😉

Lefti
9 lat temu

Dobrze godosz matko 😉 Tak jak piszesz obowiązki do których rodzice zachęcają, zamiast bezdyskusyjnie wymagać, dzieci wykonują całkiem chętnie (czyt. nie buntują się za każdym razem 🙂 )

Szymon Kuźniak
9 lat temu

Hmm, rodzicielstwo bliskości odkryłem niedawno, ale wydaje mi się, jeżeli dobrze je rozumiem oczywiście, że Twoje podejście to jest wręcz jego kwintesencja.

Bo w takim modelu chyba nie chodzi o to, żeby dziecina nieskalała swoich rączuś delikatnych, pracą. Chodzi o to, żeby nie pokazać mu pewnego dnia listy z rzeczami do zrobienia i powiedzieć: jak skończysz to zapraszam po miskę ryżu.

Nauka przez zabawę.

Ale może to po prostu zdrowy rozsądek jest 🙂

Joanna Jaskółka
Reply to  Szymon Kuźniak
9 lat temu

Ja tam wyznaję zdrowy rozsądek 🙂 Daleko mi od ram konkretnych prądów 🙂

Szymon Kuźniak
Reply to  Joanna Jaskółka
9 lat temu

Zdrowy rozsądek, rzeczywiście jest bardzo zdrowy na co dzień, ale nie ma potrzeby od razu demonizować niektórych podejść.
Dla mnie wychowanie bezstrestowe i rodzicielstwo bliskości od zawsze (tzn. kiedy byłem największym specjalistą od wychowywania dzieci, czyli bezdzietnym) kojarzyły się z rozpuszczaniem dziecka, jak ten przysłowiowy dziadowski bicz. A okazuje się, że z tych pomysłów warto czerpać pełnymi garściami, bo one całkiem do rzeczy są. I ze zdrowym rosądkiem mają całkiem sporo wspólnego.

Joanna Jaskółka
Reply to  Szymon Kuźniak
9 lat temu

Ale oczywiście – ja wcale nie demonizuję 🙂 Po prostu czerpię z różnych źródeł te rzeczy, które odpowiadają moim zasadom. Wiem, że mi blisko do rb, ale nie chcę się wtłaczać w jego ramy. Jestem sobą, a rb jest bardzo pomocne 🙂

Natalia Niebieskoszara
9 lat temu

Coś tam się stało z „tą aronią” 😉

A w temacie to uważam, że obowiązki każdy z nas jakieś ma i im szybciej się do tego przyzwyczaimy tym łatwiej będą one nam przychodzić. Jestem mocno za angażowaniem dziecka, uważam wręcz, że „dziecko jeszcze się w życiu nasprząta/nagotuje/narobi” to krzywda 😉

Joanna Jaskółka
Reply to  Natalia Niebieskoszara
9 lat temu

Wpis mi zginął! Jeszcze wczoraj był 🙁 Oj, joj…

Natalia Niebieskoszara
Reply to  Joanna Jaskółka
9 lat temu

Źle podlinkowałaś Matko, to chyba od nadmiaru obowiązków 😀

ZET
ZET
9 lat temu

Oj, zgadzam się! I nie rozumiem też sama tego unikania obowiązków jeśli chodzi o dzieci – tak jakby dało się przejść przez życie migając się od wszystkich. No chyba, że chce się wychować skrajnych egoistów/egoistki. U nas i u córy i u syna prawdziwą atrakcją jest rozładowywanie zmywarki (rzeczy wystawiają na blat kuchenny, dzięki czemu stara matka nie musi męczyć kręgosłupa i się schylać :P), włączanie zmywarki, nastawianie prania, wyjmowanie prania, odnoszenie brudnych naczyń ze stołu do zlewu po posiłku (tu sprawdzają się naczynia z melaminy, bo synek ma mocny rzut:D), podlewanie ogródków na działce, karmienie psów… (jak były chore, to córka lepiej pamiętała, któremu jaki lek do jedzenia dać..) Sprzątanie zabawek też ogarniają, chociaż zdarza się „dzień defetystki”, gdy starsza – trzy i pół letnia pociecha stwierdza, że ona „nie wie, nie umie, nie potjafi!”.

Kresca
9 lat temu

Oj to ja zła matka jestem! Zmuszam moje dzieci do pracy.
Moje dzieci są diametralnie różne. Córka spryciula umie się wymigać słodkimi oczętami od każdej robótki, a na zadanie reaguje głośnym i dosadnym NIE, no chyba że chodzi o gotowanie, Syn od zawsze ze mną robił wszystko, sprzątał, układał, gotował, kopał, zakopywał rył…. ma 6 lat i sam sprzata pokój wyciera kurze i z chęcią składa ubrania… Chciałam by były to dla niego czynności oczywiste i normalne. By nie były karą o codziennością… czego nie wyniósł z domu tatuś, niestety ale po 10 latach tresury robi wszystko, Jak wyleją wycierają jak potrafią. Robię to też z lenistwa wałasnego i wygodnictwa, fakt. ot takie dwa w jednym.