Strony wspomagające naukę szybkiego czytania dziecka piszą do mnie regularnie z prośbą o promocję. Niemalże tak regularnie jak im odmawiam, tak regularnie słyszę przechwałki rodziców, czego to ich dziecko już się nauczyło, jakie literki poznało i jak ślicznie zaczyna już pisać, mimo że ma zaledwie dwa lub trzy lata. Niemalże tak regularnie, jak to wyśmiewam, tak sama jestem pytana o postępy w nauce mojego starszego syna. Rzadko chce mi się to tłumaczyć, ale chyba najwyższa pora powiedzieć, czemu nie nauczę moich dzieci czytać i pisać.
Nasze dzieci urodziły się w pięknych czasach. Przed nikim w historii naszego świata nie roztaczało się tyle możliwości, nie było tyle akcesoriów, pomocy, materiałów dydaktycznych, wiedzy. Nasze dziecko może już w kołysce uczyć się języka angielskiego, jako niemowlę może być stymulowane odpowiednią muzyką, może uczestniczyć w niemowlęcych kursach czytania, jogi, pływania, nauki języka angielskiego czy muzycznych. Nie odpuszczamy po pierwszych urodzinach – zajęcia taneczne, sportowe, książeczki edukacyjne, plansze z literkami, z godzinami, z cyferkami i pierwsze próby wodzenia kredką po wyszlaczkowanych słowach.
Upgrejdujemy nasze dzieci, programujemy je od pierwszych dni, żeby szybciej niż inne umiały czytać, pisać, liczyć i znać się na wszystkim, na czym nie znają się inni, albo znać się lepiej. Nasze dzieci muszą być lepsze, mądrzejsze, mieć szybszy i łatwiejszy start niż córka sąsiada, niż inni, niż my sami.
Ale czy są szczęśliwe?
Tak naprawdę nauczenie dziecka jak może bawić się samo, jest jednym z najlepszych prezentówjakie rodzic może przekazać swojemu potomkowi.
Kathy Hirsh-Pasek
Znam dziecko, które mówi w trzech językach, a nie potrafi sobie butów zawiązać ani założyć kurtki. Znam dziecko, które zaczyna czytać, ale jego plan dnia jest tak napięty, że na wieczornym balecie przysypia przy drążku. Ich rodzice widzą, że gdzieś w tym jest przesada, ale nie potrafią wyzwolić się z tego pędu, bo dziecko znajomych na balecie radzi sobie świetnie, a inne powoli zaczyna sylabizować. Pęd za edukacją naszych dzieci skłania nas do różnych chwytów i nagle budzimy się z podręcznikami do nauki czytania dla dzieci w rękach, stojąc nad naszym roczniakiem i praktykując na nim metodę Cieszyńskiej czy Domana.
Czy warto przyspieszać?
Dziecko do piątego czy szóstego roku życia nie potrzebuje niczego, oprócz nas i… zabawy. Udowodnił to dr David Elking, a potem kolejni po nim. Wczesna nauka czytania nie ma większego sensu, bo dopóki dziecko nie potrafi połączyć tego, co czyta z konkretnym obrazem nie jest niczym, jak zwykłą tresurą. Proces czytania to proces bardzo złożony, nie da się wytrenować w wieku trzech czy czterech lat, potrzeba na to więcej czasu.
Myślisz, że jeśli szybko nauczysz swoje dziecko czytać i pisać, to będzie ono miało lepszy start w przyszłości? Psychologowie sądzą zupełnie inaczej:
To jest dokładnie to, co tracimy w dzisiejszej kulturze zorientowanej na osiąganie sukcesów. Stworzyliśmy mit edukacyjny, że „więcej znaczy więcej”. Więcej czasu spędzanego na nauce, wcześniejszy rozwój, więcej zadań domowych nie polepsza wydajności naszych dzieci. Wręcz ją zmniejsza! Zmniejszanie czasu poświęconego na zajęcia plastyczne, ruchowe, a także zmniejszanie czasu spędzanego na łonie natury tak, by nasze dzieci mogły poświęcić więcej czasu na czytanie, pisanie i matematykę nie jest dobrym rozwiązaniem. Jest sprawcą tego, że nasze dzieci wypalają się i porzucają naukę w katastrofalnym tempie nie dlatego, że więcej nie znaczy więcej, tylko dlatego, że więcej oznacza przeciążenie.
Mózg funkcjonuje najlepiej tylko wtedy, kiedy jest w optymalnym stanie pobudzenia. Nasze dzieci nie mogą być obecne, słuchać, przetwarzać informacje, zapamiętywać lub dobrze wykonywać swoje obowiązki, kiedy ich mózgi są w stanie nadmiernego lub niedostatecznego pobudzenia. Właśnie przytłoczenie powoduje takie stany. W przypadku, gdy od dziecka wymaga się, zanim jego mózg jest gotowy, udziału w nauce, mediach, technologii, zorganizowanej zabawie takiej jak sporty drużynowe, zbyt wczesny i często przedłużający się stres, jaki staje się dziecka udziałem może w końcu doprowadzić do „wyłączenia systemu”. Nauczyciele z USA i Kanady mówią mi, że zauważają „to” z początkiem trzeciej klasy. Mówią, że w zbyt wielu uczniach „światło zgasło”. Radość, ciekawość i zachwyt, które mają podstawowe znaczenie dla procesu uczenia się zostają stępione przez nadmiar jednej rzeczy i brak innej.Dr Regalena „Reggie” Melros, tłum. Iwona Kotlicka [źródło]
A ja sama, mimo dwóch kierunków studiów, sugerujących ten „lepszy start”, czytać nauczyłam się dopiero w drugiej czy trzeciej klasie szkoły podstawowej [owszem, pojechałam z grubej rury i od razu zaczęłam czytać serię o Ani z Zielonego Wzgórza, ale wcześniej moim światem rządziła wyłącznie ta strasznie bezużyteczna wyobraźnia.
Co zamiast czytania?
Nie uczę starszego syna czytać i pisać. Szkoda mi na to naszego czasu, który możemy spędzić na zabawie, spacerach po lesie, na opiece nad zwierzętami, na zwyczajnym „nic nie robieniu” i zaleganiu we trójkę z młodszym w łóżku. Nie zamierzam niczego w jego edukacji przyspieszać i dopóki nie pójdzie do zerówki, a później do szkoły jako pięcio czy sześciolatek [najzupełniej mi to obojętne], nie wprowadzę go ani w tajniki czytania czy pisania. Nauczy się tego sam w odpowiednim czasie. Zamiast tego namiętnie ćwiczymy emocje, uczymy się razem gotować, sprzątać, zajmować młodszym bratem [jeśli starszy chce, bo, o zgrozo, do opieki nad rodzeństwem też go nie zmuszam], Kosmyk bawi się klockami, układa puzzle, odkrywa las, przyrodę, uczy się samodzielnego ubierania i wszystkiego tego, co potrzebne jest człowiekowi do życia, a nie do kariery. Czerpiemy przyjemność z prostych zajęć, prostych zabawek, a jeśli mamy ochotę – pół dnia siedzimy na podłodze i porządkujemy półkę z książkami, co kończy się zazwyczaj na czytaniu każdej jednej pozycji od deski do deski.
Jak oswoić dziecko z książkami?
Powiecie – nie uczysz go czytać, to jakim cudem będzie chciało czytać w przyszłości? Otóż… hm. Może moje badania i obserwacje nie doczekają się naukowego odczytu, ale są obserwacjami czynionymi przez wiele lat: wszyscy znajomi, którzy wychowali się w domu, w którym były książki, czytają. Ci, których pokoje nie zaznały używanej i często odkurzanej rękawem biblioteczki, nie czytają w ogóle i nic ich do tego nie zmusi. Czytam więc swojemu synowi książeczki, czytam młodszemu, czyta Chłop, czytam ja swoje tomiszcza. Książki leżą u nas na stole, w łazience, w łóżku, na werandzie, koło pilota. Gazetnik zazwyczaj ugina się od tygodników, a ja zastanawiam się nad kupnem dodatkowego regału na książeczki Kosmyka. Prędzej czy później moje dziecko poczuje ten zew i tak ja kiedyś zarwie noc na czytaniu ukochanej książki. Nie ma co go pośpieszać. Niech to do niego przyjdzie naturalnie. Zmuszanie odstrasza i zniechęca.
Czy moje dziecko będzie głupsze od swoich rówieśników?
Pewnie nie będzie znało tak dobrze liter i cyferek. Pewnie nie będzie umiało od razu wykaligrafować każdej literki. Ale jedno wiem na pewno: do swojej nauki przystąpi z umysłem wypełnionym po brzegi tym, czym umysł dziecka w tym wieku powinien być wypełniony: czystą, naturalną, dającą mu więcej niż zmuszanie i tresura, zabawą.
PS. Przy czym nie jestem ani zwolennikiem wcześniejszego puszczania dzieci do szkół, ani przeciwnikiem. Uważam, co prawda, że obecne manipulacje szkodzą systemowi bardziej, niż pomagają, ale sama idea puszczenia do szkół sześciolatków – czemu nie? Pięć, sześć lat to najlepszy czas na rozpoczęcie nauki i jeśli szkoła jest dobrze do nauczania maluchów przygotowana, warto z takiej opcji skorzystać.
Moja córka ma dopiero 4 miesiące, a już mi mnóstwo ludzi mówiło, że powinnam mówić do niej po polsku (mieszkam za granicą), żeby się zaczęła uczyć, bo łatwiej jej będzie w przyszłości, będzie miała ten tzw. łatwiejszy start, będzie mądrzejsza, będzie mogła znaleźć lepszą pracę… Ludzie martwią się o przyszłość zawodową mojego 4-miesięcznego dziecka! A ja się pytam – gdzie jest czas na zabawę? Na poznawanie wszystkiego we własnym tempie? Na zwyczajne bycie dzieckiem?
Ciekawe Pani pisze, jednak ja mając za przykład siebie i swoją młodsza siostrę, nauczę syna czytać nim pójdzie do szkoły. Moja młodsza siostra przez to ze nie ma umiała czytać, bo w tedy była niby nowa polityka edukacyjna, że dzieci nauczą czytać w szkole, to i tak większość dzieciaków umiała juz czytać,ciagle była w tyle. Zrodziło to nie pewność, wręcz nienawiść do szkoły, nauki, pojawiło się poczucie tej gorszej. Oczywiście nauczyła się czytać, ale to już nic nie zmieniło. Jak była mała czytano jej dużo książek, w domu książki są wszędzie, ja czytam nałogowo potrzebuje książek jak powietrza, mnie nauczono czytać przed szkołą. Dzięki czytaniu mam bardzo dobra pamięć, wystarczy że przeczytam raz i juz pamiętam. A moja siostra nie, i bardzo z tego powodu cierpi. Nie zafunduje takich problemów mojemu dziecku, bo mam ku temu powody 🙂 Ale to nie znaczy ze musimy zrezygnować, z uczenia się życiu czy zabawy. 🙂 Pozdrawiam 🙂
Nikt mnie czytać nie uczył, a jednak nauczyłam się to robić mając 4 – 5 lat. Polegało to na tym, że zmuszałam rodziców do tego, żeby mi czytali książki, a ja, nie wiem, chyba śledziłam tekst oczami i jakoś się nauczyłam. Jak już umiałam to z dumą czytałam mamie wszystkie bilboardy w okolicy 🙂 Ale u mnie to chyba jest trochę inaczej, bo cała rodzina czytająca i naprawdę, pamiętam to uczucie bezsilności jak próbowałam coś przeczytać sama i nie potrafiłam, mimo że to najczęściej kończyło się rykiem i tekstem „ja się chyba nigdy nie nauczę czytać” (mama mi to do tej pory przypomina, jak mówię, że czegoś chyba nigdy się nie nauczę) nikt nie miał ambicji do uczenia mnie czytania. Nie wiem czy to źle czy dobrze, ale większość lektur szkolnych znałam dobre kilka lat przed omawianiem.
A liczyć tez nauczyłam się w ciekawy sposób (też nikt mnie nie uczył, jakiś samouk jestem), po prostu jak byłam mała, to mama co jakiś czas musiała mi umyć głowę, a potem wysuszyć włosy. Podczas suszenia stałam naprzeciwko kalendarza, a ponieważ mi się nudziło to pytałam mamę o te cyferki.
a ja poniekąd musiałam zacząć uczyć czytać syna stosując metodę Cieszyńskiej. Mój syn w wieku 2 lat mówił słabo i nie powtarzał. Dopiero praca z książeczkami „kocham czytać” – wykorzystywane gdzieś pośród czytania zwykłych bajek zaczęło przynosić efekty, potem książeczki się znudziły, zostały schowane. Jednakże w wieku czterech lat w przedszkolu panie przedszkolanki zaczęły uczyć dzieci rozpoznawania na jaką literkę zaczyna się ich imię. W wieku 4 lat dzieci miały odpowiedzieć ,że BAsia zaczyna się na „By” Dziecko słyszy „ba”, pani każe mówić „by”. Na to bardzo zwraca uwagę Cieszyńska, że to zaburza rozwój u dzieci, (podobnie: „eM jak mama”). W tym wieku mózg dziecka odbiera to co słyszy wprost, „by” to „by”. A to był dopiero wstęp do głoskowania w następnym roku w przedszkolu. Mój syn nie rozumiał tego, jak i większość pięciolatków. Były dwa wyjątki, ale te dzieci umiały czytać -jedno globalnie, a drugie sylabami. Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie promuję wczesnej nauki czytania i pisania. Ale już w przedszkolu panie zaczęły robić mojemu dziecku krzywdę. Dlatego zaczęłam mu powoli wprowadzać sylaby (wróciły książeczki Cieszyńskiej), bo prawidłowa kolejność to samogłoski, sylaby, czytanie, głoskowanie, a pisanie gdzieś na końcu… teraz mój syn głoskuje super, i nie jest już strofowany w przedszkolu,że jeszcze nie umie. I wierzcie mi omawiałam to z paniami, że nie chcę by go z tego pytały i dały mu spokój, niestety robią to w grupie w kółeczku, więc nie mogłam też pozwolić na wieczny stres mojego syna. Czytać umie proste sylaby, nie zna ą, ę, ć itp. w tym mu pomagam jak poprosi, ale widzę jak jest z siebie dumny że przeczyta nazwę sklepu, nagłówek w gazecie, nie zmuszam go do czytania, sam przychodzi i pyta się: „mamo jaka to sylaba?”
A ja ci bardzo dziękuję za ten komentarz – sprawa z tym rozpoznawaniem liter taka prosta, oczywista a ja nawet nie pomyślałam, żeby zwrócić na to uwagę! Dziękuję, dziękuję.
Z zasady uważam – że nie ma potrzeby zmuszać, ale jak napisałaś – no co miałaś zrobić? Trzeba było dziecku pomóc i zrobiłaś to rewelacyjnie 🙂
Mój starszy syn nauczył się czytać mając 6lat. Przyszedł kiedyś i sam zapytał jak to sie robi. Na naukę poświęciliśmy 10min. Później ćwiczył już sam, a my tylko obserwowaliśmy. Młodszy ma 4,5roku i czyta. Może nie płynnie, ale radzi sobie. Nikt go nie uczył, nikt nie zmuszał. Zaskoczył nas jak przyszedł i powiedział, mamusia napusz mi wyrazy, a ja przeczytam. Zbierałam szczękę z podłogi 🙂
Najpierw bliskośc, zabawa, zaspokajanie podstawowych niezbędnych do życia czynności, potem nauka. Tak trzymać!
Chciałabym dorzuć swoje trzy grosze do dyskusji. Przeczytałam tekst bo jestem mamą, która uczy swoje dziecko czytania odkąd skończyło mniej więcej sześć miesięcy. Byłam ciekawa argumentów przeciw ale jedyne co rzuciło mi się w oczy to, że nie ucząc czytania zyskujemy czas na naukę innych rzeczy, swobodną zabawę itd. U nas poznawanie liter, wyrazów dźwiękonaśladowczych, sylab trudno nazwać nauką jaką sugeruje ten wpis. To nie trening, nie zmuszanie ale zabawa. Małe dziecko chłonie wiedzę jak gąbka, nie trzeba mu nic wyjaśniać wystarczy pokazać. A poza tym dla malucha nie ma różnicy czy uczy się co to łania czy litera A bo postrzega je jednakowo. Zdecydowałam się na wczesną naukę czytania głównie dlatego, że mieszkamy za granicą i zależy mi na dwujęzyczności mojego synka. Tutaj gdzie mieszkam dzieci idą do szkoły w wieku 4-5 lat i już wtedy zaczynają naukę czytania. Chcę, żeby syn jak najlepiej poznał język polski zanim poślemy go do szkoły i język angielski stanie się jego pierwszym językiem. Teraz ma półtora roku i codzienne dziesięć minut zabawy z literkami i czytaniem książek do nauki czytania (celowo nie będę tu wymieniać nazwy) już przynoszą niesamowite efekty. Zero wysiłku a ile korzyści.
A u nas Zuzia przypadkiem nauczyła się liter 🙂 dostala taką książkę w której na jednej ze stron były narysowane litery (przygody felka, kreta) i sama mnie o nie zaczęła „pytać” wskazując palcem tak jak i na inne obrazki w książeczkach, więc tak jak nazywalam zwierzęta tak mowilam np m jak mama, a następnym razem już sama zaczęła je nazywać 🙂 nikt jej nie zmuszał i do głowy by mi nie przyszło by 15 miesięczne dziecko uczyć alfabetu, tak po prostu wyszło, ale obie to traktujemy jako zabawę 🙂 nie wiem czy dzięki temu kiedyś nauczy się czytać szybciej niż jej rówieśnicy i nie zależy mi na tym, ale pewnie jak i ja będzie molem książkowym, bo mnie ciągle widzi z książką (duzo czytam i ja i mąż), tak jak ja kiedyś widziałam moja mamę 🙂
Kosmyk też coś tam podłapywał, część zapomniał, część zapamiętał, ale jak mówisz – bez spiny i przymusu, czysta zabawa. Jak widzi rodziców z książką, pewnie pokocha czytanie tak samo mocno jak oni 🙂
Zgadzam sie w pelni. Moja niespelna 5-letnia corka zaczyna sie juz troche interesowac tematem i czesto prosi zeby napisac jej jakies slowo. Ale nie sadzam jej na sile i nie zmuszam do czytania i kopiowania moich wypocin.
Kiedys trafilam na komentarz na jakims blogu, gdzie mama pisala, ze nie puscila swojego synka do zerowki jako pieciolatka, bo chciala go najpierw nauczyc czytac i pisac. Poszla nawet dalej, oznajmiajac, ze to rodzice sa od nauczenia dzieci czytania, a nie szkola i teraz czuje, ze jej syn jest juz gotow na rozpoczecie edukacji. Musze przyznac, ze to ciekawe podejscie, bo mnie sie zawsze wydawalo, ze od nauczania jest wlasnie szkola… 😉
A co do tego, ze moje dzieci (mam tez 3-letniego synka) beda lubic ksiazki, nie mam watpliwosci. Sama jestem molem ksiazkowym, wiec z czysta przyjemnoscia czytam dzieciakom ksiazeczki na dobranoc, a takze czesto w ciagu dnia. Corka juz doprasza sie o jeszcze jedna strone, jeszcze jeden rozdzial. Nie mam watpliwosci, ze kiedy nadejdzie jej czas, sama zacznie z zapalem literowac i skladac wyrazy. 🙂
Miałam dokładnie takie podejście do sprawy jak Ty, jako pedagog miałam dodatkową pokusę (i lekką presję ze strony rodziny), aby zając się edukacją mojego pierworodnego zanim pójdzie do szkoły. Oparłam się jednak tej pokusie, stwierdziłam, że chcę być dla mojego L. przede wszystkim mamą od dzikich harców i beztroskich zabaw, natomiast naukę literek, cyferek pozostawię szkole.
Dzisiaj, z perspektywy mamy 6-letniego pierwszoklasisty, troszkę żałuję swojej decyzji. Mam wrażenie, że tradycyjna szkoła bardzo się stara żeby dzieciakom proces nauki skomplikować, utrudnić i obrzydzić. Patrzę na to ze smutkiem i niepokojem. Oczywiście nie żałuję tego naszego wspólnego, miłego czasu. Synek mój jest fajnym chłopcem, z niesamowitą wyobraźnią, który potrafi godzinami samodzielnie bawić się, budować z klocków, tworzyć, rysować alternatywne światy, który ma fajny kontakt z innymi dziećmi i dorosłymi itp.
Ale mam także obecnie takie poczucie, że nic by nie stracił ze swojego beztroskiego życia, gdybyśmy się przed rokiem troszkę pobawili w naukę liter i moim zdaniem, w sposób przyjemniejszy i skuteczniejszy L. nauczyłby się czytać. Ach, ta trudna sztuka wyboru…
Nauka czytania czy pisania we wczesnych latach nie musi być „tresurą” i katorgą. Moja córka chciała nauczyć się czytać i prosiła mnie, bym z nić poćwiczyła. Czyta od 5 roku życia. Bawiłyśmy się literkami, spędzałyśmy wspólnie czas na zabawie w czytanie. Z uśmiechem na twarzy i świetną zabawą. Nikt niczego jej nie kazał, nikt nie mierzył postępów – na to było za wcześnie. Teraz jednak, gdy jest w 1 klasie i płynnie pisze i czyta, ma mega frajdę. Nie musi w domu uczyć się czytanki, którą nauczyciel zadał do opanowania na kolejny dzień. Nie zagląda nawet do książki, bo na lekcji po prostu weźmie tekst i go przeczyta. Nadal możemy więc wspólnie układać puzzle i grać w gry. No i nie ma stresu, że dziecko odstaje, albo że teraz ma siedzieć i się uczyć. Ona poprzez zabawę nauczyła się dawno. A teraz tylko z tego dobrodziejstwa korzysta Warto spędzać z dzieckiem czas mądrze od samego początku, bo to procentuje. A szkoła niestety jest wpisana w nasze społeczeństwo…
Piszę o zmuszaniu i uczeniu na siłę 🙂 Oczywiście, że w trakcie zabawy i zwykłego życia dziecko nauczy się pewnych rzeczy, ale też nie warto kłaść na to nie wiadomo jakiego nacisku, bo… nie musi się nauczyć. Z jednej strony nie zabronię Kosmykowi liczyć do 18, bo się nauczył, ale też nie mam parcia, żeby nauczył się liczyć do 20 za wszelką cenę. Wszystko z głową 🙂
Kiedys gdy moj syn miał kilka miesiecy trafilam ma blog w ktorym matka uczyla corke m.in czytania poprzez pokazywanie liter,slow itd. Spodobalo mi sie. Ale gdy przyszedl czas gdy mogla byn zastosowac u nas odechcialo mi sie a potem zrozumialam ze nawet jesli sie nauczy to… co mi,jemu z tego? bede sie nim chwalic jak małpką? pfff… Akurat czytania ipisania nauczy sie predzej czy pozniej. Nie znam nikogo komu pozniejsza nauka czytania wplynela na przyszlosc 🙂 Co innego wychowywanie wsrod ksiazek, czytanie dziecku. Ale o tym pisalas. Moj 3 i pol latej zna literki (do czesci z nich slowa zaczynajace sie od tej litery),umie liczyc do 18. Bo tak wyszlo. Bez nauki. Podczas zabawy. Bo podobalo mu sie. Bardziej zwracam uwage na to zeby mial stycznosc z roznymi sferami zycia,tematami. Ale tunie trzeba niczego uczyc. Tylko rozmawiac i pokazywac. Tez – aby umial sie sam ubrac, wytrzec po sobie rozlana wode itp itd.
Tak ze blisko nam w tym temacie 🙂
Jednego tylko nie rozumiem… zauwazylam ze czesto zakladasz ze stycznosc z natura maja tylko ci ktorzy mieszkaja na wsi lub wogole na mazurskim odludziu, w lesie 😉
Z pewnoscia masz wieksza niz przecietny mieszkaniec miasta, jego dziecko. Ale zawsze zaskakuja mnie,mieszkanke sredniej wielkosci miasta tego typu aluzje. Bo i ja i moje dziecko rozrozniamy sarne od łani… to jeden z wielu przykladow …
Mój syn też podłapuje literki i cyfry, ale nie na siłę, tylko w trakcie zabawy – fajnie, że się zgadzamy w tym punkcie 🙂 Co do reszty – nie wiem, gdzie dawałam takie aluzje, pamiętam nawet, jak pisałam, że każdy w swoim miejscu może odkrywać naturę, ale wiadomo, jeśli ty zakładasz, że ja zakładam, to niewiele mogę zrobić, żeby przekonać, że jest inaczej 🙂
„O matko, a już traciłam nadzieję, że istnieje na świecie ktoś, oprócz ludzi mi bliskich, kto rozróżnia łanię od sarenki” jeden przyklad z komentarza do komentarza 🙂 bez zlosliwosci. Po prostu zwrocilam uwage na kilka takich uwag bo u nas jest akurat inaczej. Pozdrawiam
No bo niewiele osób rozróżnia 🙂 Albo niewiele się do rozróżniania przyznaje 🙂 Ale żeby wyciągać z tego wniosek, że zakładam, że tylko ludzie z lasu…itepe, to już nadinterpretacja, która na szczęście tylko mnie dziwi, a nie irytuje 🙂
ok ok 🙂
Trafiłam tu przez przypadek, matką nie jestem ale w pełni się z Panią zgadzam. Chciałabym być taką matką. I moi rodzice też nie naciskali na mnie ani moje siostry na naukę, tak jak rodzice moich koleżanek, a mimo to zawsze miałyśmy pragnienie wiedzy, lubimy czytać. Tak samo było z podejściem do życia, zawsze uczyli nas, że ,,jak sobie poscielisz, tak się wyspisz”. Mnóstwo czasu spedzalysmy na zabawie, rodzice nie traktowali nas jak złotego jajka, ale też nie pozwalali na wszystko, same wiedzialysmy co nam wolno, mogłyśmy decydować czego chcemy się uczyc, co robić i tak… Najstarsza siostra jest magistrem z towaroznawstwa, dodatkowo pedagogiem, druga siostra po dwóch kierunkach: inżynieria środowiska, gospodarka przestrzenna, ja obecnie na 3 roku mechaniki i budowy maszyn, dodatkowo robię technikum bhp. Wszystkie w wieku 18 lat bez presji ze strony rodziców ani otoczenia zdalysmy prawo jazdy, jeszcze wcześniej zdobylysmy patenty zeglarza jachtowego, byłyśmy na roznych obozach: konnych, traperskich. A to dzięki naszym rodzicom i ich podejsciu, że z niczym nie spieszyli, nie naciskali, decyzje co chcemy robić pozostawiali nam i jakoś nie mieli przez to z nami większych kłopotów. Jesteśmy szczęśliwymi dorosłymi ludźmi. Jestem im za ten zdrowy rozsądek bardzo wdzięczna i takim też rodzicem chce w przyszłości być. 🙂
Miałyście wspaniałe dzieciństwo <3
Zgadzam się z Twoim podejściem do wychowania, wolność, swoboda, zabawa przede wszystkim, ale…
Mój Tata nauczył mnie czytać zanim skończyłam 4 lata, nie znał żadnych „metod”, nie miał specjalnych programów, wystarczyła mu kartka papieru i flamastry, a ja do dziś pamiętam swój zachwyt, kiedy patrzyłam, jak wypisuje na kartce tablicę z sylabami, specjalnie dla mnie. Chciał w ten sposób zapobiec problemom z nauką czytania, które miała moja siostra, wtedy już uczennica. Udało mu się, bo w wieku 6 lat napisałam już własną bajkę (dramatycznie nudną :D), w pierwszej klasie czytałam „Dzieci kapitana Granta” i nie mogłam pojąć, dlaczego do szkolnej biblioteki wolno mi się zapisać dopiero od 2. klasy. Nie mogłam też pojąć, czemu inne dzieci się tak potwornie męczą, dukając czytanki i nie mogę z nimi porozmawiać o książkach. No, nie lubiły czytać, bo to im się kojarzyło z nudnym obowiązkiem i wysiłkiem. Ja byłam i pozostałam największym molem książkowym w rodzinie (oczywiście też czytającej). Minus – pamiętam w wieku ok. 5 lat, jak prosiłam moją zajętą czymś mamę, żeby mi poczytała, bo książeczki nazywają się przecież „Poczytaj mi mamo”! A ona odpowiadała, że przecież mogę poczytać sobie sama.
Aha, nauka czytania nie przeszkodziła mojemu tacie zabierać mnie na rowerowe wycieczki do lasu (swoją drogą siedzonko dla mnie własnej roboty, bez pasów i kasku, wyściełane poduszką), dzięki czemu jednym z moich pierwszych wspomnień jest burza, która złapała nas w samym środku lasu. Na balet też mnie nie prowadzano, czego bardzo żałuję, bo całe dzieciństwo o tym marzyłam.
Moich dzieci nie zamierzam na pewno ZMUSZAĆ do nauki czytania, ale w zabawie przemycam wiedzę o cyferkach i literkach. Córka cyfry zna, jest ich od groma w książeczkach, na puzzlach itp., więc wyszło jakoś samo, liczy do 10, zna też kilka liter, nie ma jeszcze 3 lat i nie wygląda, jakby jej się przez to straszna krzywda działa. Zna też na pamięć kilka wierszy, nie dlatego że ją zmuszam do nauki, po prostu zapamiętuje, co czytamy. Jej pamięć na tym etapie jest fenomenalna i większość rzeczy po prostu przyswaja, bez wysiłku z własnej czy naszej strony. A ja wolę, żeby samodzielne czytanie i pisanie było dla niej elementem zabawy, a nie kojarzyło jej się z tkwieniem w ławce nad nudnym i żmudnym obowiązkiem.
Dziecko dziecku nie równe i każdy dokonuje swoich wyborów. Fajnie, jak maluch idzie do szkoły nauczony wszystkiego, ale jednak wychodzę z założenia, że lepiej jest dać mu podstawy emocji, umiejętności i beztroski, żeby właśnie tkwienie w ławce nie było nudnym obowiązkiem, ale kolejnym doświadczeniem 🙂 [to dziwne, że większość dzieci, które wcześnie zaczęły się uczyć czytać kojarzą szkołę z nudnym obowiązkiem 🙂 Ja uczyłam się czytać w szkole i doskonale wspominam te czasy, również będąc molem książkowym :D]
To rzeczywiście dziwne. Ja uwielbiałam chodzić do szkoły przez całą swoją edukacyjną karierę, a i teraz lubię się uczyć nowych rzeczy. Pisząc o „nudnym/żmudnym” myślałam o tych dukających w pocie czoła kolegach, dla których nauka wydawała się być męką. Ale to, czy się lubiło czy nie szkołę, czy lubiło się książki, moim zdaniem nie ma wiele wspólnego z tym, czy się umiało czytać przed rozpoczęciem szkolnej edukacji, ale od mnóstwa innych czynników.
Właśnie dziecko dziecku nierówno, więc nie demonizowałabym, ze uczenie czytania to od razu zło i odbieranie dzieciństwa. Jak dziecko ma chęć, niech się uczy wcześniej, a jak nie ma, to przyjdzie czas na to w szkole.
Ależ oczywiście – przez zabawę, a raczej „w trakcie” zabawy nauka nie jest niczym złym. Przecież nie każę Kosmykowi „zapomnieć” wszystkich liter czy cyferek, których się przez przypadek nauczył/zapamiętał. Ale przeraża mnie to „parcie”, żeby za wszelką cenę dziecko umiało, wszelkim kosztem…
To ja napiszę coś z własnego przykładu. Mama dość szybko nauczyła mnie czytać. Nie byłam z tego powodu nieszczęśliwa. Zawsze było to w formie zabawy. Byłam dumna jak diabli, kiedy samodzielnie wypożyczyłam pierwszą książeczkę z biblioteki i przeczytałam ją tego samego dnia. Uwielbiałam wertować encyklopedie i atlasy. Znałam chyba wszystkie rasy psów, kotów, koni, a nawet umiałam rozróżnić rodzaje traw na łące. Czytanie dało mi dodatkową możliwość pochłaniania wiedzy o świecie, której wtedy bardzo łaknęłam. Jednocześnie zawsze miałam czas na zabawę, czy to w domu, czy na podwórku. Nie uważam zatem, że taka nauka ma negatywny wydźwięk. Jeśli rodzic zrobi to umiejętnie zapewni dziecku i zabawę i poznanie świata i zaradność życiową i naukę takich przyziemnych rzeczy jak czytanie 🙂 a w szkole od początku radziłam sobie świetnie i byłam z tego dumna:-> ważna tylko jedna zasada.. nic na siłę. Pozdrawiam
Zgadzam się – nic na siłę 🙂
Mojego Kubę nie uczyłam czytać, dopiero w zerówce (w wieku 6 lat) zaczął się uczyć literek. Wcale nie miał z tego powodu większych problemów w szkole. Od pierwszej klasy jest najlepszy w klasie. Z moją córką jest tak samo, dopiero teraz, w pierwszej klasie uczy się pisać, czytać i wcale nie radzi sobie źle, mimo klasy mieszanej 6-7 latków. Potrafi wymienić kolory ciepłe i zimne, planety, egzotyczne zwierzęta itd. Wszystko to dzięki zabawie, a nie zmuszaniu do nauki literek.
Dobrze mi zrobiłaś tym wpisem…bo wcześniej to tylko miałam na wytłumaczenie fakt, że Einstein nauczył się pisać i czytać w wieku 9 lat.
Brawo. Ujęłaś to co mi w głowie siedzi. Starszy ma 4 i pół roku i nie czyta, o zgrozo jak to możliwe? nie pisze swojego imienia? no jak to …. a tak to, nie zmuszam i zmuszać nie będę. Sam mi powie jak będzie gotowy. Nie umiał liczyć, aż pewnego dnia sam policzył. Uważam więc, że nie ma co wariować, na wszystko przyjdzie pora. Książka to zawsze dobry pomysł na wolną chwilę lub nawet dwie i również mamy ich dużo. Młody je uwielbia, a ten mniejszy widząc jak my czytamy i oglądamy też się do nas przysiada. 😉
Umiałam czytać i pisać przed zerówką (nie wiem z czyjej „winy”, bo procesu nauki nie kojarzę). Inne dzieci się uczyły, dukały sobie zawzięcie. Ja się nudziłam, czułam się jak geniusz, zatracałam zdolność do pracy nad czymkolwiek i pielęgnowałam w sobie lenia.
Pewnie upraszczam, że to przez literki, ale bycie hop-do-przodu na samym starcie uważam za spore obciążenie dla typów o pewnej konstrukcji.
Też nie nauczyłam Zołziny liter, a książki „czyta” i robi to przebosko.
Od zawsze śmieszyły mnie te wszystkie „akademie małego geniusza” dla półtorarocznych dzieci. Jest tyle rzeczy, które te malutkie istoty muszą się nauczyć o otaczającym je świecie, a rodzice jeszcze do tego dorzucają tą całą „naukową” wiedzę i potem, tak jak piszesz, są kilkulatki mówiące biegle w trzech językach, a zawiązać własnych butów nie potrafią i nie wiedzą, że czosnek nie rośnie na drzewach w tych warkoczach (serio znam 30 latków przekonanych, że tak jest!). Szkoda tylko, że fundujemy przy tym sobie i dzieciakom tyle niepotrzebnego stresu, którego nie każda psychika unieść potrafi i tu dopiero zaczyna się problem. Na co dzień ludzie gonią nie wiadomo za czym i po co, byle tylko mieć więcej, być bardziej. W strasznych czasach przyszło nam żyć i dzieci wychowywać…
Uwielbiam tę Twoją normalność, mam wrażenie, że znam Cię od lat, to pewnie dlatego, ze regularnie tu zaglądam i pomyśleć, ze mieszkasz niecałe 100 km ode mnie 🙂
Świetne masz podejście do wychowania synów! Dzieciństwo jest czasem na poznawanie, zaznajamianie się z otaczającym światem, zabawę i naukę czynności potrzebnych w życiu a nie w szkole. Na to przyjdzie czas 🙂
Ja to nazywam „normalnym” i myślę, że sporo nakręcenia powoduje, że zaczynamy wychowywać nienormalnie. Bardzo lubię cytat Elkinga: „Dzisiejsza młodzież żyje w ciągłym i coraz większym stresie, a my mamy skłonność uważać to za coś normalnego”
Jak dobrze przeczytać, że ktoś myśli podobnie do mnie. Moje leśne dzieci uczą się otaczającego je świata, mają kontakt z naturą, wiedzą co to jest padalec, że pokrzywa parzy, gdzie rosną i jak wyglądają koźlaki, potrafią nazrywać malin, wiedzą, że sarna to nie samica jelenia i że jeleń z rogami to samiec, a bez to łania. Uczymy się o tym co wokół, a nie tego na co przyjdzie czas w szkole. W szkole spędzą pewnie z 17 lat życia (ze studiami), więc jest to wystarczający czas na naukę i nie zamierzam im dodawać teraz jeszcze kilku dodatkowych lat.
O matko, a już traciłam nadzieję, że istnieje na świecie ktoś, oprócz ludzi mi bliskich, kto rozróżnia łanię od sarenki <3