Zgroza, zmieszanie i ogólnopolska nagonka dopadła ostatnio moich czytelników, kiedy to nierozważnie, acz któryś raz z rzędu, pokazałam Kosmyka radośnie spędzającego czas na pomoście. Co prawda, w komentarzach był spokój, ale ileż wiadomości dostałam na temat mojej nieodpowiedzialności, rozpasania i ogólnie tego, jak bardzo złą matką jestem, bo… puszczam dziecko na pomost. I nie trzymam go, podczas tego spaceru, jak psa na smyczy…
Chodzi o kilka zdjęć, które pokazałam w tekście „Co było we wrześniu”. Podobno krew wam zamarła, serce stanęło, wątroba się cofnęła, a nerki przestały pracować. Bo moje dziecko stało na pomoście.
W sumie… doskonale was rozumiem. Mi też czasami serce staje, kiedy widzę wasze dzieci biegające po… chodniku. Chodniku, który graniczy z ulicą. Albo nawet po ulicy. Albo w jej pobliżu. Tak, jak wy tłumaczyliście mi, że to przecież sekunda i Kosmyk może wpaść do wody albo… wskoczyć do niej, tak jak mogłabym tłumaczyć wam, że to sekunda i wasze dziecko może wbiec pod samochód albo pod rower.
Prawda?
No bo może. Dziecko na chodniku może nagle wbiec na ulicę, dziecko na rowerku może zwiać rodzicowi prosto pod koła samochodu, dziecko na pomoście może stracić kompletnie panowanie nad sobą i wskoczyć do przeraźliwie zimnego jeziora…
Jest taka możliwość, nie możemy jej ignorować… Tylko że…
No właśnie. Wasze dzieci zapewne zdają sobie sprawę, jakie niebezpieczeństwa czekają na nie na drodze. Z pewnością wyczuliliście w nich ostrożność w pewnych sytuacjach i powtarzacie swoje słowa jak mantrę. Wychowały się przecież w mieście [przepraszam, wiejscy rodzice, to głównie miastowi mieli serce w żołądku, więc do nich kieruję swe słowa], wiedzą doskonale, co to pociąg, tramwaj, taksówka i ścieżka rowerowa. Wszystko to znają od urodzenia, ciągle w tym otoczeniu przebywają, więc… czasami nawet nie musicie przypominać o byciu ostrożnym. Ale i tak przypominacie. Na wszelki wypadek.
Myślicie że ja tego nie robię? A Kosmyk do tego jest na tyle głupi, że nie rozumie, że pod pomostem całe jego życie płynie woda?
Na ulicy, na chodniku w dziecko może wjechać samochód, rower, skuter, motor. Nawet pijak może się na dziecko przewrócić. Wszystko się może stać na drodze i zawsze mnie zadziwia, jak wy żyjecie? Jak bardzo musicie być całe życie zestresowani, skoro dziecko na pomoście – na pomoście, na którym stawiało swe pierwsze kroki, na pomoście, który zna jak własną kieszeń i doskonale wie, jak należy po nim chodzić, biegać i że absolutnie nie wolno skakać, na pomoście, z którego w wakacje spadł tyle razy do [dość płytkiej, na kilkanaście centymetrów] wody i raczej zdaje sobie sprawę, że nieostrożność grozi ponowną kąpielą i [o zgrozo, bo Kosmyk tego nie znosi] zmoczeniem loków, wreszcie dziecko na pomoście, na którym nic w nie wjedzie, nic go nie przewróci, ewentualnie wpadnie na mało rozgarniętą kaczkę – że dziecko na tym pomoście budzi wasze przerażenie niemalże jakbym zostawiła go na noc w Mordorze i to bez kanapek. I hobbita.
Serio. Nie kumam.
Zupełnie przeciwnie od Kosmyka, który ma prawie trzy lata i całkiem duży rozumek i kiedy wchodzi na pomost i mówi „O, dziś jest ślisko, muszę uważać”, to ja naprawdę nie mam nic już nic do dodania.
Na drodze, na chodniku, może stać się wszystko. Co się może stać na pomoście? Dziecko jedynie, jeśli jest mało rozgarnięte akurat tego dnia, może wpaść do wody. Ale jego matka jeszcze nie zagrzybiała i umie za dzieckiem wskoczyć, a biorąc pod uwagę to, że do domu mamy całe 200 metrów, to po drodze najwyżej nabawimy się oboje kataru. Z tego co wiem, od tego jeszcze nikt nie umarł.
Wiecie, co jest najgorsze? Demonizowanie wody. Tłumaczenie dziecku, że woda jest niebezpieczna sama w sobie. To jest podobnie jak w „Zabawie z prądem” [w ogóle to możecie wejść w ten tekst i wziąć udział w konkursie!]. To nie prąd jest niebezpieczny, tylko nieodpowiednie go użytkowanie, niewłaściwe się z nim obchodzenie grozi wypadkiem. To nie woda i pomosty są niebezpieczne, ale niedocenienie ich siły, potęgi i możliwości.
Moje dziecko doskonale wie, jak się na pomostach i wobec wody zachować. Prawie całe swoje życie mieszka nad jeziorem, biega po tych pomostach i byłabym idiotką, gdybym odpowiednio go na te okoliczności nie przygotowała. Moje dziecko poza tym zdaje sobie sprawę, że jeśli nie ma mnie w zasięgu wzroku, obowiązuje kategoryczny zakaz wchodzenia na pomosty i zbliżanie się do wody. A poza tym, jak już mówiłam, czasem nie zdążę powiedzieć „Uważaj”, a on już sam mnie ostrzega, że dziś pomosty są wyjątkowo śliskie.
To nie mój problem, że wy się boicie o bezpieczeństwo mojego dziecka. To wasza odpowiedzialność, żebyście wy nie bali się o swoje dzieci w podobnej sytuacji.
Niestety, mieszkam w mieście i jak idziemy po chodniku, to mam stan wzmożonego napięcia, oczy dookoła głowy i bezustannie upominam moje dziecko. Strasznie to męczące. Za to na wsi, w parku czy lesie jestem (prawie) zupełnie wyluzowana, dlatego bardzo Wam zazdroszczę.
Trzeba dziecko pilnować, ale nie wpadajmy w paranoję. <br />
Ooo, plecaczek Skip Hop! My też mamy. Jest super. Co prawda nie dinozaura tylko pieska ale i tak jest ekstra. Mamy jeszcze do tego bidon i sprawdza się w 100%. Ogólnie produktów skip hopa mamy sporo, bo przynajmniej w naszym wypadku, sprawdzają się. Nie wiem czy widziałyście płaszczyk przeciwdeszczowy i parasolkę z sówką? My właśnie zamówiliśmy 🙂 Nie możemy się doczekać 🙂
Widzę, że pozytywne anonimy są jednak akceptowane, dlatego jest dla mnie szansa :)<br />Podpisuję się pod postem obiema rękami i nogami! 🙂 Równie dobrze dziecko mogłoby nie przebywać w pobliżu jedzenia "bo się zakrztusi", w pobliżu drzewa "bo może gałąź spadnie"… Wymieniać można w nieskończoność. Święta racja!
Nie da rady wam przemówić do rozumu, a niektóre wypowiedzi są fajne 🙂 W każdym razie wszystkie niepodpisane komentarze, które chcą wpaść ze mną w polemikę… nie mają tej szansy, bo nie będę gadać do człowieka, który nie ma odwagi się przedstawić. A ja nie mam ochoty się denerwować dzisiaj, więc pozytywy lecą, anonimowe negatywy kisną w spamie 🙂 Serio, tak trudno się chociażby imieniem
Ja mam problem bo mieszkamy w Holandii i na każdym kroku w środku miasta kanały i inne akweny wodne (nawet 15 metrów od naszego placu zabaw). I niestety ja nie umiem pływać, poza tym jestem w ciąży a mój smyk 15- miesięczny wchodził by do każdej wody. I najgorsze że słowne upomnienia nie działają na niego. Jedyny sposób by faktycznie raz wpadł do takiej zimnej wody. Ale jakoś w październiku do
Jak przeczytałam Twoją notkę to przez głowę przetoczyły mi się te wszystkie historie, że np. dziecko utopiło się w szambie, mimo, że zawsze wiedziało, że ma tam nie podchodzić, albo, że wypadło z okna choć nigdy wcześniej do okna nie podchodziło, albo wybiegło na ulicę, a zawsze wcześniej tak rozważnie szło obok mamy… <br />Można tłumaczyć milion razy a potem dziecko ten jeden raz pokieruje się
I love you Matko! 🙂 <br />
Choc sama nie mam jeszcze dzieci to zgadzam sie z Toba calkowicie… porzed czyms innym przestrzega sie dzieic wychowanych w miesie a porze czyms innym dzieci wychowanym nad jeziorami…nie warto sie takimi ludzmi przejmowac ;*
Nigdy mi serce nie zamarło, może dlatego że sama chowałam się nad jeziorami. Swoich chłopców też ciągam gdzie się da i uprzedzam zawsze co się może stać. Jeszcze żyją to chyba do nich trafia 🙂 Jak patrzę na Wasze foty to Wam zazdroszczę tych pomostów i wody.
O zgrozo! Jak ja Wam zazdroszczę tego śliskiego pomostu 🙂 I tej białej płachty żagla gdzieś na horyzoncie!<br />I tak, zgadzam się z Tobą!
Oglądałam zdjęcia, jestem z miasta i nic mi się nie zjeżyło na głowie 🙂 Przecież skoro robisz zdjęcia, to chyba nie teleobiektywem z okna z domu, tylko jesteś obok niego… Poza tym zgadzam się z Twoim tokiem rozumowania: nikt tak dziecka nie upilnuje jak… ono samo! i tego trzeba uczyć. Przyjdzie przecież moment, że nie będzie Cię przy nim, musi się nauczyć, że o swoje bezpieczeństwo musi dbać
Ja osobiscie sie z tym nie zgdzam. To tylko trzylatek. Sama piszesz ze kiedys do tej wody wpadl.. woda moze byc plytka a jak dziecko wpadnie buzka i sie zakrzyusi to raczej mu wiele nie pomozesz. Wole byc matka ostrozna i chociaz moje dzieci wiedza ze nie wolno zblizac sie do ulicy czy chodzic kolo wody to wole dac im reke w ten sposob dbam o ich bezpieczenstwo. Mowisz ze Kosmyk do wody nie
Oj Ania Ania, a w domu to trzymaj dziecko za raczke w czasie zabawy bo jeszcze sie potknie i o kant sciany glowka uderzy… Kroj mu jedzenie na kawaleczki i sama wkladaj do buzi i patrz jak gryzie zeby sie czasem nie zadlawilo. Nie zapomnij zawsze, za kazdym razem je ubierac bo sobie jeszcze koszulke wokol szyi zaplacze i sie udusi. Zawsze trzymaj na sedesie bo dupka mu wpadnie i zrobi sobie
Wepchną się do wody? To je wyciągnę. Od zakrztuszenia też się nie umiera i ten jeden raz kiedy Kosmyk wpadł ze swojej winy do wody [bo od tamtej pory uważa na to bardziej niż ja] raz na jakiś czas przypominam sobie zasady postępowania w razie zakrztuszenia, gdyby miało to miejsce. Pisałam zresztą o nich na blogu. Tak jak pisze Iwona – na plaster go do siebie nie przyspawam – kiedyś się wywróci
Powinnaś w odpowiedzi odsyłać link do tekstu o obozie przetrwania 🙂 Tam dopiero narażasz dziecko na "niebezpieczeństwa", nie tylko serce mieliby w żołądku :)<br />
Dokładnie tak jest – dziecko uczy się tego co ma w swoim otoczeniu. My co prawda mieszkamy w Warszawie, ale na totalnych przedmieściach, w dodatku na małym, zamkniętym osiedlu, gdzie ulica jest jednocześnie placem zabaw, więc moja córeczka nie ma żadnego respektu przed ulicami. Ale za to mając 2 lata rozpoznaje które malinki są już dojrzałe do zerwania, a które nie i wie, że nie wolno zrywać i
Brawo! Jak mi ktoś zaczyna mówić jakie to czy tamto jest niebezpieczne. To mówię krótko. Nawet jak będę szła po chodniku, to może spaść na mnie cegła i mnie zabić. Niektórych zdarzeń nie unikniemy, bo są od nas niezależne. A dzieci możemy uczyć, tak jak Ty uczysz Kosmyka, rozpoznawać niebezpieczeństwo i uważać np. na śliskim pomoście.
Kurcze ja chyba jestem trochę przewrażliwioną mamuśką,bo strasznie uważam na Lidkę podczas spacerów…wiesz niby miasto małe a ruch jak w Nowym Jorku! Tyle,że moja mała jest taka szalona i nigdy nie wiem co jej strzeli do tego blond łepka. Generalnie rozmawiamy z nią na temat różnych niebezpieczeństw,ale nie wiem ile z tego trafia tam, gdzie powinno. A co do wtrącania się w czyjeś wychowywanie to
Heh z ta smycza to chyba nie do konca 😉 bo przeciez plecaczek ma smycz :p (tez taki posiadamy).
Ale smycz nie wyciągnięta! 😀
To nie mialao byc uszczypliwe ;-)<br />My kupilismy swojemu jak mial 1,5r i pojawila sie siostra.<br />Jestem ogolnie zadowolona z ich oferty.
Ale ja tego nie odebrałam jako uszczypliwość 🙂 U nas też plecaczek sprawdza się świetnie, zwłaszcza, uwaga, w mieście! 😀
Zgadzam sie. W zupelnosci. W moim domu nie byly potrzebne barierki przeciwschodowe bo dzieci po prostu same na schody nie wlazily. Nie i juz. Na ulice tez nigdy nie wybiegaly, do jeziora same nie wchodzily, do morza tez nie. Nic na siebie ze stolu nie sciagaly, po meblach nie skakaly. Moze to kwestia wychowania a moze po prostu grzeczne takie byly. To zasluga rodzicow ze dziecko wie jak gdzie sie