Podobno nie ma lepszego sposobu na uspokojenie wrzeszczącego dziecka, jak odwrócenie jego uwagi na jakiś inny przedmiot. Tak mówią babcie, ciocie, nauczyciele, z przerażeniem zaobserwowałam, że także… psychologowie. Odwrócenie uwagi, czyli przekierowanie dziecięcej furii na inny przedmiot [„Patrz! Motylek!”, „Zobacz, zobacz, jaki ptaszek!”] i osiągnięcie upragnionego spokoju jest wciąż popularną metodą, ponieważ dzięki niej mamy wrażenie, że ochroniliśmy dziecko i jego otoczenie przed atakiem złości i zapewniliśmy mu spokój. Ale stosując tę metodę uczymy dziecko kilku rzeczy, które w przyszłości niekoniecznie mu wyjdą na dobre.
Pewnie już się domyślasz, że nie jestem fanką tej metody. A może jestem? W każdym razie, zanim wyjaśnię swoje zdanie, opiszę ci kilka sytuacji, które na przestrzeni czterech lat życia Kosmyka, zapamiętałam w kontekście odwracania uwagi.
1.
To było, kiedy Kosmyk miał niecałe trzy lata. Mieliśmy jak zwykle w południe wyjść na dwór, ale coś się stało, co spowodowało złość syna. Kosmyk zaczął krzyczeć, rzucać rzeczami i wściekać się. Spokojnie czekałam, aż atak furii minie, zabezpieczając tylko cenniejsze przedmioty i głowę dziecka, żeby na spokojnie dowiedzieć się, co jest przyczyną płaczu, gdy na werandę weszła moja mama. – A co ty, Kosmyku, płaczesz? A zobacz, jaki tam ptak leci? Ma wielkie skrzydła, zobacz! Ale ptaszysko!
Za oknem nie było żadnego ptaka, ale Kosmyk połknął przynętę. Zaciekawiony, z resztkami łez w oczach, spoglądał przez okno i szukał tego ptaka. Kiedy go nie znalazł, wpadł w kolejną rozpacz, ale moja mama już szykowała dla niego jakieś przysmaki. Tego dnia nie wyszliśmy na dwór. Nigdy też nie dowiedziałam się, co tak bardzo rozzłościło moje dziecko.
2.
Innym razem spotkaliśmy się wszyscy w jakieś styczniowe popołudnie. Pokój był zapełniony ludźmi, a każdy jeden mówił przez drugiego. Mój syn szalał, szalał i zaczynałam się tego niepokoić, bo nakręcające się dziecko będzie się nakręcać, póki nie wybuchnie. Pierwsza erupcja już nastąpiła. Pokój przeszył wrzask niezadowolonego przez coś/kogoś synka. Podeszłam do dziecka, chcąc go wyprowadzić, ale moje słowa zachęty na wyjście z głośnego pokoju zagłuszał jeszcze głośniejszy jazgot babci „Kosmyku, Kosmyku, chodź tutaj, coś ci pokażę! Chodź, tu mam piękną zabawkę, zobacz jaką!”. Kosmyk wściekły jak stado szerszeni darł się coraz bardziej, babcia jazgotliwie namawiała go coraz bardziej, wciskając się w moje słowa kierowane do synka, że wreszcie nie wytrzymałam, porwałam syna na ręce i wyniosłam z tego kotłowiska hałasu. Poszliśmy na schody, gdzie Kosmyk wydzierał się jeszcze chwile raz na moich rękach, raz brutalnie z nich uciekając, ale po chwili był już na tyle „wydarty”, że odpowiedział na moje spokojne pytanie:
– Kosmyku, co się stało?
– Nie wiem.
– Nie wiesz, na pewno?
– Chyba się zezłościłem.
– Chyba tak. Bardzo głośno krzyczałeś.
– Wiem.
– Coś ci się nie spodobało?
– Tak. Wszyscy byli za głośno, nikt nie usłyszał, jak się pytałem.
– Mówisz, że przeszkadzał ci hałas?
– Tak. Bardzo przeszkadzał mi hałas!
Siedziałam na tych schodach z moim smutnym, zmęczonym dzieckiem i zastanawiałam się, ile hałasu wytrzymałoby moje dziecko i jak wielką awanturą by się to skończyło, gdybym go wcześniej nie zabrała w cichsze miejsce. Przecież dorosły człowiek, gdyby zdawał sobie sprawę, że coś mu przeszkadza, chciałby oddalić się od źródła przeszkadzania. Czyli że mój syn czuł się źle z powodu hałasu, ale dopiero rozmowa ze mną uświadomiła mu, źródło złego samopoczucia.
3.
Kilka miesięcy po tym siedzieliśmy z babcią w Kosmykowym pokoju. Adasiek ciekawsko raczkował i sprawdzał zakamarki, Kosmyk się w coś bawił i było w miarę spokojnie. Do czasu. Nagły wrzask poderwał mnie z kolan i ze smutkiem zobaczyłam mojego wydzierającego się syna. Nic do niego nie dochodziło, po prostu krzyczał zrozpaczony i robił to tym głośniej, im głośniej babcia chciała zwrócić jego uwagę na motylka w kącie sufitu. – Patrz, motylek, Kosmyku, patrz, jaki piękny motylek! A Kosmyk tylko krzyczał i uderzał rękami w swoje łóżko.
Wyprosiłam wszystkich z pokoju i zostałam z dzieckiem sama. Patrzyłam się na jego wściekłość, podsuwałam zabawki, którymi mógł z ze złości rzucić o podłogę. Kiedy zobaczyłam, że jego furia mija, zapytałam, czy możemy już porozmawiać o tym, co się stało.
– Możemy. – odpowiedziały małe usteczka.
– Zdenerwowałeś się?
– Tak.
– Na co?
– Na babcię.
– Dlaczego? Wydawało mi się, że nic ci złego nie zrobiła.
– Zrobiła. Ja nie chciałem, żeby mi ruszała te samochodziki, a ruszyła. A ja je tak długo układałem!
– Aha. Nie chciałeś, żeby ci ruszała, a ruszyła. Jest ci smutno, bo myślisz, że nie da rady tego naprawić?
– Myślę, że nie.
– A może jakbym ci pomogła, to by się dało? Chcesz spróbować?
– Nie.
– Ok.
– Mamo? A może jednak spróbujemy?
– Jasne, jeśli chcesz. Jakbyś nie wrzeszczał, tylko poprosił babcię o poprawienie tych samochodów, to też by ci pomogła, wiesz?
– Teraz tak myślę, mamo.
4.
Kilka dni temu kolejny raz usłyszeliśmy wściekłość Kosmyka. Rzucał zabawkami, krzyczał, że mamy sobie iść, że nas nie chce. Zaczęło się od skończonego bloku do rysowania i nie mogliśmy uwierzyć, że taka błahostka wywołała aż taką furię. Chłop chciał uspokoić Kosmyka i zabrać go na wycieczkę, jednak poprosiłam, żeby poczekał, że jakoś sama go uspokoję. Siedziałam z wściekłym synkiem i czekałam, aż wyrzuci z siebie wszystkie złe emocje i będziemy mogli o nich porozmawiać. Furia dziecka to zazwyczaj kilka etapów: kamyczek uruchamiający lawinę, lawina, po niej lecą jakieś większe, ale rzadsze głazy, a potem jest spokój i wyczerpanie. Tuż przed etapem wyczerpania, kiedy już mogłam przytulić moje dziecko, zapytałam, co go tak wkurzyło.
– Blok mi się skończył, a nie lubię malować po drugiej stronie. To nie fajne jest malowanie po drugiej stronie.
– Kiedyś lubiłeś malować po drugiej stronie, teraz przestałeś to lubić?
– Tak.
– Mogłeś powiedzieć, to bym ci dała drugi blok.
– Nie mogłem, bo krzyczeliście i byliście na mnie źli. Bartek mówił, że jak rodzice się kłócą, to potem tata ma nową mamę.
I tu zdębiałam, bo wcale nie krzyczeliśmy. Owszem, przeprowadziliśmy z Chłopem poważną rozmowę, ale nie była to rozmowa „kłócąca”, nie była nawet o Kosmyku, ot, wymienialiśmy się zdaniami, ale bez żadnej pretensji w niczyją stronę. A to, że Chłop ma zwyczaj głośnego wyrażania swoich myśli… myślałam, że nie jest to dla synka nowością.
Kiedy myślę o metodzie odwracania uwagi, przypominają mi się te cztery historie. W pierwszej, gdybym nie pozwoliła na zagadywanie dziecka, pewnie spędziliśmy uroczy dzień na dworze, a ja dowiedziałabym się szybciej, że mojemu dziecku przeszkadza szalik przy szyi i nie lubi z nim wychodzić na dwór, bo go gryzie. W trzech następnych, gdybym pozwoliła na odwrócenie uwagi, nie dowiedziałabym się o moim dziecku niczego, nie wiedziałabym, że hałas go tak bardzo irytuje i rozprasza, nie wiedziałabym, że bardzo dużo pracy zajęło mu układanie samochodzików i czuł dumę, że mu się udało je tak poukładać, wreszcie – nie wiedziałabym, że ktoś mu bzdur o kłócących rodzicach naopowiadał. Bzdur, które wbiły mu się w głowę tak, że bał się o nich normalnie powiedzieć.
Każda z tych trzech sytuacji skończyła by się szybciej, gdybym pozwoliła na zastosowanie lub sama zastosowała metodę odwracania uwagi. Jakieś pierdololo o ptaszkach, motylkach, ciągnikach czy innych rzeczach, które skutecznie ukróciłyby scenę płaczu. Ale czego nauczyłabym się o moim dziecku, odwracając w ten sposób problem? Czego nauczyłoby się moje dziecko? Pomyślmy.
CZEGO NAUCZYSZ DZIECKO ODWRACAJĄC JEGO UWAGĘ OD PROBLEMU?
1. Absurd
Pierwszym absurdem jest to, że widząc swoje płaczące dziecko, tryskasz udawanym humorem i ekscytujesz się widokiem czegoś kompletnie niezwiązanego z sytuacją. W dorosłym życiu taką osobę nazwalibyśmy szaloną i staralibyśmy się jej unikać. Dziecko nie może przestać cię unikać, ale może czuć się dziwnie, kiedy jemu wali się świat i potrzebuje pomocy, a ty zachwycasz się motylkiem lub ptaszkiem. Inną sprawą jest autentyczność: jeśli widzisz swoje dziecko bazgrzące po ścianie i chcąc podążyć za mądrymi radami, podchodzisz do niego, podajesz mu kartkę papieru i przekierowujesz uwagę dziecka na kartkę, to co mu dajesz do zrozumienia? Nic. No serio, nic. Zazwyczaj, jeśli widzisz, że ktoś demoluje ci ścianę, reagujesz trochę inaczej, prawda? Niekoniecznie wrzaskiem, laniem i zesłaniem dziecka do kąta [vide: „Jak porządnie ukarać dziecko?„], ale może być ci z tym źle, że pomalował nową tapetę czy coś tam i możesz dziecku przekazać ten komunikat, że „Widzę, że lubisz malować po ścianie, ale mi się to nie podoba, bo niszczysz kanapę i wolę, żebyś skorzystał z bloku rysunkowego”. Moje dziecko nie dostaje kar, ale staram mu się wyznaczać granice, których przekroczenie narusza mój komfort [zobacz „Moje dziecko może robić, co chce”].
Kolejnym absurdem jest ten wspomniany motylek właśnie. No ludzie, naprawdę w pokojach, pod łóżkami, w szafach chowają się motylki, ptaszki, robaczki i inne podobne cuda? Naprawdę myślisz, że cztero czy pięciolatka zainteresujesz jakiś gównianym ptaszkiem, jeśli on w tym momencie zwyczajnie cierpi? Myślisz, że on w tego ptaszka uwierzy? No błagam cię.
2. Unikanie konfliktu
Zazwyczaj rodzice stosują sposób odwracania uwagi, bo jak najszybciej chcą zakończyć konflikt. Czego uczą tym dziecko? Że nie warto rozmawiać i doprowadzić sprawy do końca. Że konfliktów się unika, a nie, że się je rozwiązuje. Taka prosta rzecz – kłótnia o zabawkę. Wkraczasz, żeby zająć czymś dzieci, żeby się nie kłóciły. Młodszemu dajesz coś innego, żeby nie chciało pierwszego od starszego. Sprawa rozwiązana. Chwilowo. Bo starszy nauczył się, że jeśli zacznie się wydzierać, że brat zabiera mu zabawkę, to ktoś przyjdzie i mu pomoże, a poza tym, to czemu jeśli on jest pokrzywdzony, młodszy dostaje coś nowego? A młodszy, że jeśli zacznie zabierać starszemu, dostanie coś nowego, zresztą i tak tego nie chce, bo przecież on chciał tę pierwszą rzecz starszego, więc po chwili awantura znów się nakręca. To się może dziać bez końca i przeciągnąć się w trwałą rywalizację.
Nauka rozwiązywania konfliktów powinna zacząć się wcześnie i najczęściej od rozmowy z dzieckiem, jak ono by tę sprawę rozwiązało i mądrym naprowadzeniu malucha do korzystnego dla obu stron rozwiązania. Czy ta zabawka na pewno jest potrzebna? Myślisz, że nie będziesz umiał się bez niej bawić? A może znajdziesz podobną dla Adasia? A zobacz, on nie chce podobnej, chce twoją, co możemy zrobić, żebyście obaj byli zadowoleni? Uwierzcie, że dzieci są mądre i wpadają na doskonałe pomysły. Kiedy Adaś chciał drewniany samochodzik Kosmyka, a Kosmyk nie chciał mu go dać, poprosiłam synka o jakiś pomysł na rozwiązanie tego problemu, a synek wybiegł na dwór i… przyniósł z podwórka patyki i szyszki, celnie zgadując, że Adaśkowi nie tyle chodziło samochodzik, a o… drewniane elementy. Ja bym na to nie wpadła. Kiedyś to chyba jeszcze poruszę.
Nie ma też się co bać konfliktu między tobą a dzieckiem. Spory są potrzebne i nie ma lepszej okazji do poznania siebie i dziecka niż wymiana argumentów. W Szortach z Kosmyka wyraźnie widać, że lubię kłócić się ze swoim dzieckiem i że czasem dochodzę do wniosku, że w naszym sporze to on rzuca najbardziej niezbitym argumentem.
3. Chaos i brak akceptacji
Kiedy twoje dziecko płacze i krzyczy, nie wie do końca, co się z nim dzieje. Targają nim sprzeczne emocje, w jednej chwili chce, żebyś z nim była, po chwili krzyczy, że masz go zostawić [u nas to standard]. Widać wyraźnie, że bardzo cię kocha i potrzebuje, a jednocześnie nie robisz tego, co on chce i jest na ciebie zły, co jeszcze bardziej doprowadza go do szału, bo nie potrafi tej sprzeczności zrozumieć. Kiedy ty wkraczasz i odwracasz jego uwagę ptaszkiem, sraszkiem, lodami czy inną zabawką i ten sposób działa, dziecko się uspokaja, to w dalszym ciągu zostaje nierozwiązana sprawa tych sprzecznych emocji i niezrozumienie, z czego one wynikają. Takie niedopowiedzenie między wami, których nie sklei ani motylek, ani ptaszek, ani nawet nowy samochód.
Jasne, ty zyskujesz to, co chcesz – spokój. Co zyskuje dziecko? Nic. Zostaje samo ze swoimi emocjami, którymi nikt się nie zajął, bo przecież pojawiła się nowa zabawka, nowy odwracacz uwagi, nowy ptaszek. Dziecko się cieszy, ale dalej nie rozumie, czemu się zdenerwowało, jak sobie poradzić z takimi nerwami, często też czuje zwyczajnie smutek, że zamiast nim ty interesujesz się zupełnie inną rzeczą. Dajesz do zrozumienia, że ta inna rzecz jest ważniejsza od jego płaczu, od jego smutku. To dopiero może maluchowi zakręcić w głowie!
A przecież twoje dziecko może płakać! Ma prawo okazywać swoje emocje, ma prawo dawać im upust. Twoja głowa, żebyś nauczyła swoje dziecko te emocje kontrolować, im wcześniej, tym lepiej, ale nic nie daje lepszego efektu jak świadomość u dziecka, że jego emocje są dla ciebie ważne, że je rozumiesz, że je nazywasz, że pomożesz mu nad nimi pracować. Żaden ptaszek, żadne lody nie dadzą mu tego, co twoje zrozumienie i akceptacja tego, co przeżywa dziecko.
4. Brak zasad
To oczywiste, że najłatwiej i najszybciej poskromić dziecko działające wbrew naszym oczekiwaniom, kierując jego uwagę w inny punkt. Trąbią o tym portale dla dzieci, psychologowie, super poradnie. Ale o tym już pisałam. Odwrócenie uwagi nic nie da bez wytłumaczenia, dlaczego dziecko nie może czegoś robić. Kiedy pisałam tekst o braku kar, ten argument był właśnie najczęstszy – ojej, twoje dziecko nigdy nie pozna zasad panujących w świecie. Otóż, pozna. Bo nie uciekam się do płytkich sposobów uspokojenia go w chwilach kryzysu, tylko staram się mu spokojnie wyjaśnić, jakie zasady panują na świecie i dlaczego jego zachowanie jest nieodpowiednie. To oczywiście nie daje tak szybkich efektów jak standardowe metody wychowawcze na zasadzie kija i marchewki, ale nikt nie powiedział, że rodzicielstwo jest proste. Każdy ekonom powie ci też, że ważniejsze są efekty długofalowe niż jednorazowy zysk.
5. Brak szacunku
Moim najpoważniejszym zarzutem wobec sposobu na odwracanie uwagi jest przede wszystkim brak szacunku. Jeśli twoje dziecko płacze, jest wściekłe lub po prostu robi coś, czego nie pochwalasz, zasługuje na to, żebyś poświęciła mu trochę uwagi i słów wsparcia lub wyjaśnienia. Pomyśl, co byś zrobiła, gdyby spotkała cię jakaś przykrość, chciałabyś o niej komuś opowiedzieć, a ten ktoś, zamiast wysłuchać, powiedziałby ci „Ok, no dobra, rozbiłeś samochód i ukradli ci wszystkie pieniądze, ale zobacz, jakie piękny motylek lata tu obok ciebie, no przestań się mazać, zobacz, motylek”? Albo gdybyś płakała ze zmęczenia, a mąż powiedziałby ci „Przestań, zobacz, jaki fajny film teraz w tv puszczają”? Albo gdybyś bardzo chciała się na coś poskarżyć, a usłyszałabyś „Daj spokój, wszyscy mają jakieś problemy, nie narzekaj!”. Kiepsko, nie? Poza tym już samym założeniem, że dziecko jest na tyle głupie, że nie zrozumie tego, co do niego mówisz, jest oznaką braku szacunku. Dzieci rozumieją bardzo dużo, tylko nie do końca potrafią się wysłowić, żeby ci o tym opowiedzieć. Ale samo to, że chcesz swojemu dziecku tłumaczyć i wyjaśniać zasady panujące na świecie oraz emocje targające nim samym, jest dla niego bardzo ważne. Odwracanie uwagi od tych uczuć jest ni mniej, ni więcej, a zwykłym ignorowaniem potrzeby dziecka, żeby jego problem został rozwiązany. Swoją reakcją [okej, płaczesz, ale mnie teraz zachwyca inna rzecz, zobacz!] uczysz go, żeby w ten sam sposób ignorował potrzeby innych ludzi. Wiecie… jak byłem traktowany, tak będę traktował innych.
Poza tym, odwracając uwagę od złych emocji dziecka zwyczajnie je często… okłamujesz. Ten ptaszek… przecież to niemożliwe, żeby latał po domu, kiedy okna są zamknięte! Ktoś mi kiedyś powiedział, że małe kłamstwa się nie liczą… liczą, liczą. Pokazują dziecku, że można kłamać, żeby osiągnąć swój cel.
CZY ODWRACANIE UWAGI MA SENS?
Po tych pięciu punktach możesz odnieść wrażenie, że jestem zdecydowaną przeciwniczką odwracania uwagi dziecka od trudnych spraw. Otóż – nie do końca. Nie znam lepszego sposobu na ubranie w cokolwiek mojego drugiego, rocznego dziecka, jak właśnie zagadując je i zabawiając. Oczywiście, jeśli nie mam takiej potrzeby, często ubieranie sobie odpuszczam [oboje nas ubieranie kosztuje sporo nerwów], ale jeśli jest zimno lub gdzieś wyjeżdżamy, dla dobra mojego dziecka, żeby się nie denerwowało zakładaniem znienawidzonych przez niego ubrań, odwrócenie uwagi jest sposobem idealnym. Podobnie z psotami – jeśli Dasiek zamierza zrobić coś, co jest niebezpieczne dla niego lub czego mogę potem nie naprawić, szybko reaguję, kierując jego uwagę w inną stronę, pokazując ciekawszą alternatywę. Choć im starszy, tym pewnie rzadziej będę to robić, tłumacząc, rozmawiając i starając się zrozumieć.
Mogłabym skończyć ten tekst groźbą, że jeśli będziecie odwracać uwagę waszego dziecka od problemu, płomienie strawią wasze lędźwia, a dziecku wyrosną rogi na tyłku, jednak… nie sądzę, żeby odwracanie uwagi jakoś drastycznie wpływało na psychikę dziecka [może ewentualnie skutkować drogą psychoterapią w przyszłości]. Myślę, że to prostu burzy relację między dzieckiem a dorosłym. Dziecko czuje się niezrozumiane, wbrew pozorom niezadbane, zostaje samo ze swoimi emocjami, uczy się, że nie warto zwracać na nie uwagi, że jego emocje nie są na tyle ważne, żeby poświęcić im chwilę czasu. A do tego to takie zamiatanie brudów pod dywan. Wiemy, że są, ale ich widzimy, więc udajemy, że zbierające się nad dywanem muchy to efekt czegoś innego, a nie naszego zaniedbania.
Bo tylko znając przyczynę nieodpowiedniego zachowania mojego dziecka, jestem w stanie wpłynąć na zmianę tego zachowania. Dzięki odwracaniu uwagi nie poznasz przyczyny. A skutek też nie będzie zadowalający, bo prędzej czy później i pod dywanem nie starczy miejsca na syf.
Sama prawda. Może oprócz tego że odwracanie uwagi nie ma znacznego wpływu na psychikę dziecka. Ma. Ogromny. Wiem to po sobie. Mam 36 lat a do tej pory jest tak, że jak się dzieje coś dla mnie bardzo istotnego a ulotnego to glupieję. Nie mam umiejętności kierowania w to miejsce uwagi. Zamiast tego uwagę kieruje na zewnątrz próbując najpierw ocenić czy wokół nie ma czegoś istotniejszego i czy mogę się zastanowić. Mimo że wiem że tak się dzieje to nie mogę sobie dać z tym rady i pozostaję rozdarta.
Twoje dzieci też się przekonają kiedyś że w życiu malo kto będzie się zastanawiał nad przyczyną ich dyskomfortu, ale, wydaje mi się, będą wiedziały że nawet złe emocje skądś się biorą i to nie musi być tabu dla nich samych. Że można się zastanowić i to ma większy sens niż czyjeś w danej chwili zdanie.
Mam nadzieję że tak będzie, czego Tobie i im życzę Jaskółko.
Ja uważam, że, cytuję: „Dziecko czuje się niezrozumiane, wbrew pozorom niezadbane, zostaje samo ze swoimi emocjami, uczy się, że nie warto zwracać na nie uwagi, że jego emocje nie są na tyle ważne, żeby poświęcić im chwilę czasu.” to właśnie to wpływanie na psychikę dziecka, o której mówisz. I według mnie nawet drastyczne.
Moim hitem jest pewna psycholog, która powiedziała dokładnie to: „naucz dziecko radzenia sobie z emocjami, odwróć jego uwagę podając zabawki lub opowiadając jakieś historyjki, by się uspokoiło i tym samym wiedziało, jak radzić sobie z gniewem”. Normalnie ręce mi opadły ;).
A tam, my mamy lepszy sposób:)
Oczywiście pół żartem, pół serio:)
http://babyonline.pl/co-by-bylo-gdyby-mama-miala-bunt-dwulatka-zobacz-filmik,aktualnosci-artykul,18623,r1p1.html
kurcze, jak ja się cieszę, że już jakiś czas temu trafiłam na Twojego bloga! Mam zaledwie roczną córkę, ale czytając Twoje teksty przygotowuję się na kolejne lata, Dzięki wielkie! co do odciągania uwagi to już wcześniej miałam z tym problem, sama tłumaczyłam Małej jak się o coś uderzyła, jak było jej smutno. Mimo wszystko ten tekst dał mi wiele do myślenia! a ten o karach to już po prostu mistrzostwo 🙂
To wszystko racja, jak ma się dziecko na tyle duże, żeby o problemie porozmawiać. Niemowlę czy dziecko ponad roczne potrafi się zapętlić w swojej furii, niczego jeszcze z naszego tłumaczenia nie zrozumie i po chwili wywrzeszczenia problemu naprawdę zajęcie się czymś innym może mieć zbawienne skutki.
Piszesz długie teksty i długo mogłabym je komentować 🙂 Chociaż i tak mogę skrócić je do jednego – zgadzam się w całej rozciągłości. Dodałaby jeszcze tylko kwestię odwracania uwagi dziecka nie tylko przy sytuacjach wściekłości, ale na przykład zagadywania go przy jedzeniu i pchania mu kolejnych łyżek. Dla mnie to naruszanie granic dziecka, nie szanowania jego autonomii w kwestii tego ile i co chce zjeść. Byłam kiedyś świadkiem, jak karmiono malucha w restauracji, gdzie dziecko unieruchomione w krzesełku przed sobą miało rozłożony tablet z bajką, a mama z babcią „karmiły” :(.
Przyznaje bez bicia, ze kiedy moje dzieciaki byly male, sama czesto odwracalam ich uwage ptaszkiem/ mrowka/ motylkiem. Tyle, ze siegalam zazwyczaj po cos, co rzeczywiscie bylo widoczne. Czyli nie pokazywalam dziecku nieistniejacego motylka fruwajacego w rogu pokoju. 😉
Odwracania uwagi oduczyly mnie same dzieci – jak widac madrzejsze od matki. Mniej wiecej po ukonczeniu 2 lat, przy atakach wscieklosci, na probe zagadania czy pokazania im czegokolwiek, rzucaly mi spojrzenie pt. „Kurna, matka, odwal sie w tym ptaszkiem, nie widzisz ze jestem wkurzony(a)?!”. I dalej wrzeszczeli az milo. 😀
Bardzo mądry tekst i super, że podsumowałaś go tymi trzema ostatnimi akapitami. Ja jestem na etapie męczenia się z napadami furii dwulatka, który często złości się sam nie wiedząc dlaczego. Wtedy moją metodą jest przeczekanie, przytulenie, po chwili wrzasków jest spokój, a dziecko uśmiechnięte jakby nic się nie wydarzyło chwilę temu. Ale kiedy atak furii ma miejsce publicznie, na przykład w sklepie, bo chce czekoladę, wtedy chwilę czekam, żeby coś dotarło do niego z mojego ględzenia i najpierw staram się mu na spokojnie wytłumaczyć, że zjemy obiad w domu, a potem na deser zje ciasto, etc., pomagam mu nazwać jego emocje, a potem odwracam uwagę, prosząc żeby pomógł mi wkładać resztę zakupów do koszyka. A więc u mnie najlepiej sprawdza się taki miksowany sposób – trochę rozmowy, ale potem zajmujemy się już czymś innym.
Dzięki 🙂 Nie wiem, czy kiedyś o tym pisałam, nie pamiętam, ale z furią dwulatka to mam takie doświadczenie [obserwacje], że to chyba najgorszy moment dla dziecka – wczoraj jeszcze decydowałaś za niego o wszystkim, dziś już wie, że sam może zdecydować, czuje, że ma moc sprawczą i własnymi rękami może zrobić bardzo dużo bez twojej pomocy i nie potrafi zrozumieć, że mimo że może, to jednak nie może, a najukochańsza mama mu jeszcze zabrania zamiast się cieszyć, że on coś robi, jak do tej pory to robiła 🙂 Trochę skomplikowane, ale tak to działa 🙂 Ale świetnie sobie radzisz, odwrócenie uwagi po tłumaczeniu, jeśli dziecko już przekaz dostało i zaakceptowało też jest pomocne 🙂
Gdy mój Roman miał pół roku byliśmy u Dziadków na imieninach. Jak łatwo się domyślić – tłum ludzi z ciotkami na czele. Zwykle bardzo lubiłam z nimi przebywać, ale tego dnia nie wszystko było ok. Roman zmarkotniał, zaczął marudzić. Może głodny? Daj mu cyca. Może chce spać? Daj go ukołyszę (i zaczęło się wyciągani po niego rąk), nie pomagało. I co wtedy? Jak fajna grzechotka i misiek grający, a za oknem latają motylki, ptaszki, wieje wietrzyk, biegają kurki, a zaraz pojawią się dinozaury i zrobimy sobie park jurajski. Furia, w jaką wpadł Romek przeraziła mnie samą – płacz, krzyk kopanie, aż się krztusił biedak. A żadne moje prośby nie pomagały. Jak uciekłam do drugiego pokoju to za chwilę i tak ktoś do mnie przybiegł z nową grzechotką, bo przecież sama nie potrafię własnego dziecka uspokoić. Pół roku to niewiele i nie mogłam się dowiedzieć w czym problem bez zgadywania. Ale czułam w sobie taką wściekłość tym piekielnym zamieszanie na tyle, że sama miałam ochotę położyć się, tupać i płakać… serio.
Uciekłam. Wsiadłam w samochód, Romana do fotelika i odjechałam. Jeździliśmy przez 40 minut. Sama musiałam się uspokoić. I co? Romek szczęśliwy i spokojny oglądał za oknem samochodu drzewa i ptaszki, które były jak najbardziej prawdziwe. Mówiłam do niego niewiele i spokojnie właściwie o własnych odczuciach na temat tej sytuacji, chociaż czułam się głupio tak gadając do półrocznego malucha. Ale oboje byliśmy wtedy trochę szczęśliwsi 🙂
Miałam podobną sytuację na mniejszym rodzinnym spotkaniu. Moje dziecko uspokoiło się dopiero, jak wszyscy goście opuścili dom… Ten hałas był dla niego za duży…
Próbuję to babciom wytłumaczyć od 3 lat – bez efektów. A już do szału doprowadza mnie mówienie „Chodź, zobacz, coś dla ciebie mam”, kiedy de facto NIC się nie ma i jak już dziecko się zainteresuje, to jest nerwowe grzebanie po kieszeniach i „eeeeeee, zobacz, jaki eeee papierek”. Sama jestem wtedy bliska wrzasku 😉 No i te wymyślone ptaszki za oknem…
Ale przychodzi mi do głowy sytuacja, kiedy takie odwracanie uwagi może być skuteczne. Czasem i mnie furia dopadnie i mam czerwoną mgłę przed oczami, to kiedy moja uwaga zostanie skierowana w inną stronę (NIE na wymyślonego motylka), mgła się rozrzedza, jestem w stanie ochłonąć i spokojniej podejść do problemu. Wydaje mi się, że mogą być sytuacje, kiedy zadziała to i u dziecka. Pod warunkiem oczywiście, że zaraz nastąpi dalszy ciąg i rzeczywiste przeanalizowanie problemu, a nie tylko satysfakcja, że udało się wrzaskuna uciszyć 😉