Dialogi z drogi, czyli czy warto robić prawo jazdy po 30, będąc ślepym kretem

 

Nigdy nie chciałam mieć prawa jazdy. To nie było moje marzenie. I nigdy brak prawka mi zbytnio nie przeszkadzał. Ani w mieście, ani na moim zadupiu. Żyłam sobie spokojnie i pewnie – bez prawa jazdy, poruszając się tylko na nogach i będąc pewna, że na nogach nie zrobię nikomu krzywdy, ewentualnie ktoś mi może zrobić. Że na nikogo nie wjadę, nikogo nie potrącę i nie będę musiała się przejmować tym, żeby uważać na innych. Na nogach chodziło mi się dobrze. Spokojnie. Jako pasażer byłam towarzyszem idealnym – tuż po odpaleniu silnika zazwyczaj zapadałam w sen.

 

Partnerem wpisu są jest marka ZEISS, producent szkieł ZEISS DriveSafe

 

 

Dożyłabym tak śmierci, gdyby nie dzieci i to, że na horyzoncie pojawiła się szkoła 20 kilometrów od domu. Do szkoły jeździł, co prawda, autobus, ale przystanek miał kilometrów siedem. I kiedy stanęłam przed tą wizją, że nie będzie jak tego dziecka do szkoły wozić, podjęłam tę dramatyczną decyzję. Zapisałam się na kurs. Tuż przed 30. urodzinami. I z wadą wzroku tak pokręconą, że każdy optometrysta załamuje ręce, kiedy mnie bada.

 

Tak jak załamywał ostatnio optometrysta, gdy usiłował dobrać mi moc szkieł Zeiss, które zdecydowałam się testować. Szkła ZEISS DriveSafe to szkła idealne dla kierowców – uwzględniają one rozmiar źrenicy w różnych warunkach oświetleniowych, dzięki czemu o wiele wyraźniej widzi się drogę podczas jazdy w słońcu czy o zmierzchu. Powłoka antyrefleksyjna DuraVision DriveSafe dodatkowo redukuje o 64 procent te wkurzajace odblaski świateł z samochodów jadących z naprzeciwka.

 

Więcej o szkłach ZEISS i salonach, gdzie je dostaniecie, przeczytacie tutaj

 

 

 

To między innymi wada wzroku powstrzymywała mnie zawsze, kiedy coś mi odbijało i rozważałam zrobienie prawka. Bo nie dość, że mam wrodzoną wzgardę do nazw ulic [do tej pory jestem w stanie wymienić i pokazać na mapie jedynie pięć ulic w Warszawie i choć miasto znam bardzo dobrze i wszędzie trafię, to trafię tam po ulicach, których nazw w życiu nie powtórzę i nie zapamiętam, o nazwach uliczek mazurskich miasteczek nie wspomnę – nie kojarzę]. No i oprócz tego, że nazwy ulic mam w głębokim poważaniu, to jeszcze… średnio widzę.

 

 

Wizyta u okulisty do testów na prawko to był śmiech na sali. Pojechałam tam ze zrywu – bo wyszło mi, że muszę jechać natychmiast, bo jak teraz tego nie ogarnę, to później skończę kurs i nie zdążę zrobić prawka przed 1 września. Pojechałam i myślałam, że to badanie, mające sprawdzić moją zdolność do prowadzenia auta, będzie profesjonalne. Natomiast, stojąc w okularach na nosie i płaszczu, opowiedziałam, co widzę na tablicy, a pan wypisał, że widzę ok i ku mojemu zdziwieniu powiedział: droga wolna. A ja patrzyłam na niego i miałam ochotę krzyczeć: Panie! Co pan robisz! Toć ja nie widzę! Na ściany wpadam, bo nie widzę dobrze!

 

 

Ale nie krzyknęłam. I z drżącym sercem poszłam na kurs. I z jeszcze bardziej drżącym sercem i nogami kilka miesięcy później zdałam egzamin na prawo jazdy. I zaczęłam szukać samochodu.

 

 

♦ ♦ ♦

 

Dzwoni znajomy z ofertą. Ma samochód do sprzedania. Zachwala go jak najlepszy marketer:

– Wiesz, Aśka, to dobry samochód. Stary, to prawda. Obity, to prawda. Ale pomyśl, ile stresu sobie oszczędzisz! Nie będziesz się wkurzać, że dzieciaki ci go obiją, bo już jest obity. Nie będziesz się wściekać, że zachlapią, bo na tylnej kanapie coś chyba kiedyś umarło. Będziesz miała takie jeżdżenie, jakiego teraz potrzebujesz – bez stresu! Cokolwiek z nim zrobisz, zapewniam – z tym samochodem już wszystko zostało zrobione!

 

♦ ♦ ♦

 

Samochód kupiłam, ale od znajomej. Idealny dla mnie, bo nie obity, ale nawet jak coś, to nie żal obić. Na jednej z pierwszych moich „wycieczek” pojechałam w środek lasu. Na totalne zadupie. Zgubiłam się, wjechałam nie w ten skręt, co trzeba, chciałam wycofać i… cofając walnęłam w latarnię. Bo jeśli ty przy swoim domu nie masz latarni, w którą możesz walnąć, walniesz w nią w środku lasu, pośrodku totalnie niczego. Nie wiem do dziś, po kij tam ta latarnia stała, czy oświetlała jakiś dom, czy po prostu była dla komfortu leśnej zwierzyny. Wiem natomiast, że zderzak łatwo połatać na trytytki i że wciąż się trzyma. A kilka tygodni po tym zdarzeniu, postawili mi latarnię pod domem i nie musiałam już jej nigdy po lasach szukać.

 

♦ ♦ ♦

 

Pojechaliśmy dziś z Chłopem do komisu, w którym są cudne rzeczy i potrzebowałam jego rady. Niepomna o napominania, żebym nigdy, ale to nigdy nie wsiadała do jednego samochodu z mężczyzną, jednak to zrobiłam. Wsiadłam. I zaczęłam jechać.

Coraz lepiej w ogóle prowadzę auto. Nie zamykam oczu jak mijam się z ciężarówką, samochód nie krztusi mi się przy ruszaniu i nawet zaczynam odczuwać lekką przyjemność z prowadzenia. Jadę więc sobie, spokojna i wyluzowana, słucham audiobooka, ale tekst lektora wciąż zagłusza mi gadanie chłopa.

– Nie dojedziemy, No nie dojedziemy. No nie dojedziemy. O matko, nie dojedziemy!

Oho, boi się! – myślę. Tak pędzę przez leśną, krętą, wąską drogę, mierzę się z niebezpieczeństwem, stawiam czoła mojemu przeznaczeniu na każdym zakręcie, których zresztą jak mrówków, co 20 metrów niemalże. Niemniej jadę. A ten gada.

– Nie dojedziemy. Nie dojedziemy. Nie dojedziemy!

– Nosz, kurde! – wściekam się. – Jak możesz mówić, że nie dojedziemy. Przecież jedziemy!

– Ale z jaką prędkością! – załamuje ręce. – Możesz przyspieszyć?

Czy on oszalał? Na tak krętej drodze mam zwiększać prędkość? Przy tych wszystkich zakrętach na drodze leśnej, wąskiej i otoczonej parowem? Powaliło go. Ale dobra. Chce igrać ze śmiercią, to niech ma. Dociskam gaz i w głowie zaczyna wirować mi prędkość. Pędzimy niczym wiatr, niczym samolot, na oślep, z szaleńczą prędkością, która zatyka mi aż uszy. Czuję, że sekundy dzielą mnie, żeby wylecieć z zakrętu, ale pędzę, pędzę przed siebie, wolna jak ptak, jak jaskółka przed pierwszym wiosennym deszczem.

– Przyspieszyłaś? Serio, przyspieszyłaś? – pyta się irnonicznie mnie Chłop.

SZLAAAAAG! Znów mu coś nie pasuje! Zwracam honor każdej dziewczynie, która kiedykolwiek odradzała mi jeżdżenie samochodem z facetem. Tego się nie da słuchać. Chciałby, żebym nas zabiła? Dzieci już nie zobaczyła? Naprawdę miałabym przyspieszyć? Do jasnej cholery, jak bardzo przyspieszyć? Że niby miałabym jechać więcej niż 50 na godzinę?

 

♦ ♦ ♦

 

Na jęczenie Chłopa swego czasu znalazłam rozwiązanie – któregoś razu zwyczajnie zatrzymałam auto, wysiadłam, usiadłam na chodniku i powiedziałam, że skoro mu nie pasuje, to dalej nie jadę. Oczywiście, kluczyki miałam w kieszeni, w plecy grzało mnie słońce, siedziałam więc sobie spokojnie, po turecku, na środku chodnika na szczęście rzadko uczęszczanego. I siedziałam. 5 minut. 10 minut. 20 minut. Chłop rwał sobie resztki włosów z głowy, ale nie wsiadłam do auta dopóki nie przyrzekł mi, że ani słowem nic więcej nie skomentuje odnośnie tego, jak prowadzę auto. Słowa dotrzymał. A kiedy następnym razem zdecydował się coś skomentować, powiedział tylko: Zwolnij.

 

 

♦ ♦ ♦

 

Jak bomba najpierw w miasto ze szkołą, bo sprawy pilne, nie czekające, trzask-prask ogarnąć przedszkole, a potem zakupy na jednej nodze, bo na drugiej już w kierunku innego miasta na terapię, jedziemy, pędzimy, wchodzimy w zakręty, jak Jon do kajuty Deanerys. Biegusiem po terapii obiecane Pepco i jednym tchem do domu, żeby ogarnąć, obiad przygotować i migusiem znów do miasta po starszego. I nazad na chałupę. Co by obiad skończyć chyżo, babcię przyjąć i samotnie acz z piorunem znów do innego miasta tym razem do osobistego lekarza, co się do niego 40 minut jedzie w jedną stronę, ale za to wizyta trwa 10 minut. I można wracać ekspresem.

I obserwując ten kurz pośpieszny okrywający świat za moim autem, nagle zorientowałam się, że muszę stanąć.

Tyle dni i tygodni wyśmiewaliśmy się z niego, wykrzykiwaliśmy, że głupi, że go zastrzelą, że tylko wariaty same po lesie chodzą i że nie dożyje do wiosny.

A on stoi.

Na środku drogi, z zalążkiem całkiem niezłego poroża, które wcześniej było takie maciupkie, a i on cały jakby mniejszy. Stoi i patrzy, jakby wiedział, że to ja. Ja, która całą zimę mu powtarzała, żeby stado łań znalazł, bo z nimi będzie bezpieczny. Głupek.

I w tym całym chaosie dnia dzisiejszego, pełnym napiętych terminów, piszczących na zakrętach opon, żeby zdążyć, żeby się wyrobić, żeby wszystko zrobić i nic na za tydzień nie zostawiać, nagle stoję w środku lasu, na piaszczystej drodze, między podmokłą łąką a leszczynowymi chaszczami, patrząc się w pysk jelonka, co to całą zimę nam w tym samym miejscu wyskakiwał, a myśmy mu krzyczeli, żeby nie biegał samotnie, bo łatwiej go będzie ustrzelić.

Pysk ma dumny, podnosi go, jakby chciał tym swoim porożem zatrzepotać i powiedzieć:

– Widzisz, głupia babo? Widzisz? Dożyłem!

– No, dożyłeś… – odpowiadam. – I co teraz?

Nie raczy wspomnieć. Odwraca pysk w moim kierunku, rzuca mi pogardliwe spojrzenie, jakby chciał wypomnieć, że jakim prawem ja jemu kazałam w stadzie, a teraz sama bez stada jadę. Ostatni raz podnosi głowę jakby ku niebu, jakby w pożegnaniu tych naszych spotkań zimowych i rusza w kierunku lasu rześkim, długim skokiem.

Młody, silny, zdrowy. Przeżył zimę i chwali się tym, jak to młode byczki mają w zwyczaju się chwalić. Ostatni raz przed wakacjami i nalotem turystów, którzy nawet młode i niepokorne byczki spłoszą w głęboki las. Patrzę się chwilę w ten las, w to miejsce, gdzie wskoczył w krzaki, rzucając mi ostatnie spojrzenie. Otwieram szybę i krzyczę, licząc, że usłyszy:

– Na jesieni bez stada mi się nie pokazuj! Głupku!

Odpowiada mi szum wiatru w liściach i stukanie dzięcioła.

Włączam auto i ruszam, wzniecając tuman kurzu. Pierwszego kurzu oznaczającego ciepło. I wiosnę.
I ludzi.
Tłum ludzi.

 

♦ ♦ ♦

 

Prowadzenie auta po mazurskich drogach to nieustanny test i egzamin. Egzamin na spostrzegawczość, umiejętności, opanowanie. Zakręt tu łączy się z zakrętem, tworząc mega zakręt będący dodatkowym zakrętem jeszcze większego zakrętu. Zwierzęta przebiegają przez drogi, nie patrząc na nic, a często stając na środku i popatrując na ciebie w aucie z ironicznym uśmiechem: no? i co mi zrobisz? Na swoim koncie mam dopiero jednego zająca, walniętego w środku nocy, bo nie wiedziałam wówczas, że zające mają to do siebie, że robią zwody i kiedy myślisz, że on już będzie biegł poboczem, to on nagle robi zwód i skręca – prosto pod koła. Od dziecka natomiast wiedziałam, że łanie zawsze trzymają się w kupie. I że jak jedna przeleci ci przez drogę  – zwolnij. Bo pewnie za nią pędzi druga. To pewne jak dwa plus dwa, a do tylu umiem liczyć.

Co ciekawe – bawi mnie przerażenie „miastowych”, że ktoś w coś walnie. Nie znam w okolicy nikogo, kto by skasował jakiegoś parzystokopytnego. Ciężko trafić w jelenia czy łanię, jeśli się wie, gdzie one są, jeśli się jest wyczulonym na każde lusterko ich kuprów, które miga w lesie. Naprawdę, ciężko walnąć w jelenia w lesie. Z dobrymi szkłami i wyczulonym wzrokiem raczej się go widzi zanim wyskoczy na drogę.

 


Podobno miejscowych zawsze razi to, jak jeżdżą po ich drogach „przyjezdni”, że trzeba się za nimi wlec, że błądzą jak we mgle, że kombinują jak koń pod górę, a miejscowy rach ciach ciach i jest na miejscu.  Mazury są co roku nawiedzane przez tabun turystów i w tym tabunie, oprócz powszechnie śmiecących, nie razi mnie to, że jadą wolno, czy że się plączą. O nie. Niech jadą wolno, niech zwiedzają, niech zapamiętują! Jak się śpieszę, ty wyprzedzę, jak się nie śpieszę, powlokę się za nimi. Mnie właśnie to, że ci przyjezdni się śpieszą doprowadza do furii. Tym bardziej że ja wiem, że za tym czy tamtym zakrętem jest kolejny zakręt, wyrwa, niebezpieczna nawierzchnia, że tam i tam wyskakują zawsze lisy na drogę, nie jadę wolniej bez powodu czy z kaprysu lub braku umiejętności, a jeden z drugim już na dupie, już on się śpieszy, on na plażę nie zdąży, widzę w lusterku, jak go skręca, że musi 70 jechać, nie może 120 na poczwórnym zakręcie. No ale. Nie każdy chce umrzeć na starość.

 

♦ ♦ ♦

No więc jadę zawieźć dzieci do szkoły. Zamaszyście otwieram drzwi, wsiadam. Oczy mam zasnute śpiochem, na dupie spodnie od piżamy, na nogach skarpety i balerinki, bo tylko je mogę założyć stojąc, nie schylając się i nie pomagając sobie rękami. Wsiadam z impetem, cofam, wyjeżdżam z bramy. Robię slalom na znajomych dziurach przy wjeździe do lasu. Po chwili zatrzymuję się. Myślę. Skręcam w prawo. Robię slalom po dziurach i wystających kołkach, wyjeżdżam z leśnej drogi, przejeżdżam przez dziury, nie starając się ich omijać. Wpadam na podwórko i wysiadam z auta.

I przepraszam dzieci, które stoją przy bramie z otwartymi ustami, bo zapomniałam, że chciały jeszcze nakarmić króliki przed wyjazdem, założyłam, że już siedzą w aucie.  

 

♦ ♦ ♦

 

 

Nie lubię jeździć autem. Nie jest to dla mnie relaks nad relaksami. Traktuję to jak zmywanie naczyń – trzeba, to trzeba, nie ma co drążyć. Jazda nocą, to był dla mnie koszmar. Szkła Zeiss poprawiły ten stan na tyle, że faktycznie nie czuję się oślepiona, kiedy mijam auta z mocnymi halogenami. Jeżdżę pewniej. I przestałam się irytować na świecące słońce. Zawsze się denerwowałam, że Chłopa te wpadające prosto w oczy promienie oślepią i straci panowanie nad autem. Dopiero w okularach ze szkłami ZEISS DriveSafe, zrozumiałam, że to światło nie musi wcale każdego tak denerwować. Można z nim żyć. Już tak mocno nie oślepia.

 

Wypracowałam sobie też sposób  na przetrwanie jazdy i nie zanudzenie się na śmierć – audiobooki. Ale tych mogę słuchać wyłącznie, kiedy jeżdżę sama. Z dziećmi to nie zdaje egzaminu, bo kiedy ja włączam „Wiedźmina”, one zaczynają powtarzać „Zaraza!”, a po chwili każde chce słuchać czegoś innego. Starszy „Skarpetki”, a młodszy „Mikołajka”, więc wychodzi z tego awantura, kto czego i jak długo będzie słuchał. Z dziećmi więc zazwyczaj jeździmy w ciszy. I rozmawiamy.

 

♦ ♦ ♦

Sezon na jęcząco-marudzące trzylatki uważam za otwarty. Dziś wracałam do domu z niezwykle budującym akompaniamentem pisków, jęków, płaczów, zawodzeń i rozpaczliwych okrzyków. Nie pomógł traktor przy szkółce leśnej, nie pomogła przebiegająca po drodze wiewiórka, nie pomógł nawet lis wgapiający się w nasz samochód. Wreszcie nie wytrzymałam, stanęłam na środku drogi i dosłownie wyszłam z siebie:

– Bardzo ci źle? – zapytałam.
– Tak!
– Bo twoja matka skręciła w złą drogę?
– Tak.
– Nie posłuchała cię?
– Nie! Znowu!
– Znowu? Kiedy jeszcze cię nie posłuchała?
– Że chciałem w foteliku Kosmyka!
– Aaa, ty chciałeś jechać w foteliku Kosmyka, a matka ci nie pozwoliła?
– Nie, nie pozwoliła!
– Ona cię w ogóle nie słucha?
– Nie w ogóle! Nikt mnie nie słucha, ani mój Kosmyk mnie nie słucha, ani mój tata, ani moja mama!
– Sam jesteś z tymi problemami, tak?
– Tak! Zupełnie sam!
– To dlatego tak płaczesz? Myślisz, że nikt cię nie rozumie?
– Tak.
– No nic, pogadam z twoją matką, żeby cię uważniej słuchała, ok?
– Ok.

I… cisza. Upragniona cisza. Tylko warkot auta, prosta leśna droga i przelatujące nad nią ptaki. Całe 5 minut ciszy, aż dojechaliśmy do domu i znalazł się kolejny powód do płaczu. Dżizas, byle do wieczora. Byle do wieczora przetrwać, bo przecież jeszcze muszę z matką mojego dziecka bardzo poważnie pogadać!

 

♦ ♦ ♦

 

 

Człowiek się stara, dopytuje, chce prowadzić rozmowę, wiedzieć, orientować, co u dziecka, aż któregoś dnia ma dość. Dość tego ciągłego „nie wiem”, „fajnie”, „weź nie pytaj, nie pamiętam”.

I wtedy w milczeniu podjeżdża pod szkołę, w milczeniu wchodzi na świetlicę, bez słowa wskazuje na plecak i tylko ruchem ręki kieruje na szatnię. Z zaciśniętymi ustami zapina w foteliku, jedynie przy pisku wycieraczek i szumie silnika dojeżdża do domu.

A kiedy już wysiądziesz z auta, odepnie dziecko, otworzy drzwi i w milczeniu wejdzie do cichej kuchni, żeby tę ciszę zagłuszyć szumem czajnika z wodą na kawę, nagle zostanie napadnięty i opleciony przez małe ręce i usłyszy słowa:

– Ale mamo fajnie mi się z tobą dzisiaj nic nie mówiło!

Nie trafisz za nim.
Nie trafisz.

 

♦ ♦ ♦

 

Wykręcałam i usłyszałam lekkie uderzenie. Stanęłam. Wyszłam z auta. No pierdzielnęłam w ten płot, życie. Drugi raz w ciągu roku, a zakładałam się, że minimum pięć razy obtłukę. Zdarzeniu przygląda się jakaś pani.
– Oj, mąż będzie zły… – prorokuje.
– Dlaczego? – zapytałam nieuważnie.
– Zderzak pękł. Będzie musiał naprawiać. – oznajmia mi fakt kobieta.
– Nie mam męża i sama se naprawię. – wzruszam ramionami i myślę o mojej taśmie izolacyjnej. Idealnie będzie pasować.
– Przykro mi. – rzuca mi kobieta.

O ludzie, jak ja strasznie czasami nie rozumiem kobiet. Jak mają męża, to się boją, że się wścieknie, jak nie mają, to im przykro, że nie mają.

– A mi nie. – odpowiadam. – Przynajmniej mogę sobie rozwalać mój samochód, kiedy i gdzie mi się podoba.

Wyciągam moją taśmę izolacyjną i sklejam zderzak. Wsiadam do auta i rzucam kobiecie spojrzenie. Akurat podszedł do niej mąż i coś do niej krzyczy, machając rękami. Przejeżdżam obok niej, otwieram okno .

– Przykro mi. – mówię ze smutną miną, a jej mąż patrzy się na mnie zdziwiony.

I tak. Naprawdę mi przykro.

 

♦ ♦ ♦

 

Kiedy ludzie załamywali ręce, że przed trzydziestką jeszcze nie mam prawa jazdy i że powinnam go szybko zrobić, żeby być niezależna, pukałam się w głowę. I teraz, kilka lat po zdaniu prawka, wciąż się pukam. Kiedy nie miałam prawka, wystarczył jeden telefon, żeby ktoś mi coś kupił/przywiózł. Teraz – muszę sama. Kiedy nie miałam prawka, nie wiedziałam, co to trytytki czy taśma izolacyjna. Teraz – och, sama wiesz. Kiedy nie miałam auta, musiałam tylko wstać i wyprowadzić dziecko przed dom. Teraz muszę wstać i iść z dziećmi do auta, jechać, uważać na drodze, wrócić. I nie zapomnieć o benzynie czy światłach.

 

♦ ♦ ♦

 

Dziś był mój #pierwszyraz. Zatrzymała mnie policja. Z miejsca mówię: panie, szybko, bo dziecko bez śniadania, na pobranie krwi jedziemy.

– Ja panią zatrzymałem, bo pani nie ma prawego światła. Proszę prawo jazdy. O, a jak się pani uchowała bez mandatu do tej pory? Czyste konto!

– No jak to, jak. Bez świateł jeżdżę, to mnie nie widać.

Mimo wszystko – puścił tylko z pouczeniem. 

 

♦ ♦ ♦

 

I tym sposobem, mimo swoich obaw, że po ślepemu w zakręt nie trafię, udało mi się przeżyć za kółkiem te kilka lat. Prowadzić nie lubię nadal – jeśli mogę, nie jadę. Jeśli muszę, jadę bez strachu i staram się za jednym razem załatwić jak najwięcej spraw. Moje obawy, że czegoś nie zobaczę, nie dojrzę, rozwiał optometrysta [salon Moda Optyk w Olsztynie – tam właśnie dobierałam sobie okulary ze szkłami  ZEISS, listę salonów optycznych, partnerów ZEISS, znajdziecie tutaj].

 

Szkła ZEISS pomagają mi radzić sobie też z tym uczuciem, kiedy jedziesz i oślepia cię auto jadące z naprzeciwka  i z tym uczuciem, gdy masz wrażenie, że ucieka ci droga.  Ooo, to ostatnie było najgorsze. Pamiętam, jak jechałam do Zawiat z chłopcami i w połowie drogi robiliśmy co chwila przystanki, bo te linie na ekspresówce normalnie mi latały przed oczami.

 

Teraz już wiem, że następna wycieczka będzie bezpieczniejsza, a dla moich oczu mniej męcząca. Nie mam już tego strachu w oczach, kiedy muszę zaparkować lub wyjechać z parkingu [a na początku to był dla mnie koszmar]. Pamiętam,  moje pierwszy jazdy, kiedy woziłam syna do szkoły [a zabrałam go do samochodu, kiedy naprawdę czułam się już pewnie za kierownicą w mojej opinii], a on któregoś razu zapytał – Mamo, a czy ty będziesz prowadzić, czy tata?. Odpowiedziałam, że tata nie jedzie z nami do sklepu, jadę ja i on, syn. Na co usłyszałam, że to straszne, bo ja jeszcze nie umiem prowadzić. Ostatnio, kiedy wracaliśmy ze szkoły, a ja jęczałam, że nie chce mi się wracać drogą nad samym jeziorem, bo tam błoto, ślisko i wyrwy i się trochę boję, syn skomplementował mnie:

 

– Mamo, nie proponowałbym, gdybym nie wiedział, że sobie poradzisz.

 

 

 

Partnerem wpisu jest marka ZEISS, producent szkieł ZEISS DriveSafe

Joanna Jaskółka

Joanna Jaskółka – w Sieci znana jako MatkaTylkoJedna – od dziesięciu lat przybliża życie na wsi i pisze o neuroróżnorodnym rodzicielstwie w duchu bliskości. Autorka książki „Bliżej”.

Wspieraj na Partronite.pl

Możesz wesprzeć moją pracę, dołączając do moich patronek.

Spodobał Ci się mój artykuł?

Możesz wesprzeć moją pracę
i postawić mi wirtualną kawę.

Może Cię też zainteresować...

ADHD U DOROSŁYCH

ADHD u dorosłych – leki jak cukierki i z tego się wyrasta, czyli wszystkie bzdury, jakie słyszałaś

Rzuciliśmy szkołę! (2)

Tydzień na edukacji domowej – jak zorganizowałam chłopcom naukę?

Rzuciliśmy szkołę!

Rzucamy szkołę i przenosimy się do Szkoły w Chmurze [podkast]