Wchodzisz z dzieckiem do sklepu. Robicie zakupy. Kupujesz chleb, masło, takie zwykłe rzeczy. I nagle dziecko dopomina się o soczek. Albo o loda. Albo o cokolwiek innego. Prosi, to trzeba kupić, nie zastanawiając się nawet jaki smak, kolor czy w ogóle model wybierasz i wrzucasz do koszyka. Kupujecie i wychodzicie. Twoje dziecko nie zasługuje przecież na nic więcej, prawda?
Napisała do mnie ostatnio Justyna i zadała bardzo ciekawe pytanie, na które odpowiedzi nie potrafiłam jej w żaden sposób udzielić. Przez kilka dni chodziłam, zastanawiając się, jak ubrać w słowa moje uczucia i wreszcie postanowiłam przekazać jej pytanie dalej. Justyna pisze:
Mam pytanie nie wiem czy już pisałaś na ten temat. Pracuję w sklepie, ot taki spożywczy na osiedlu i mam dzięki temu możliwość obserwowania ludzi. Nie mogę ukryć zaskoczenia tym jak niektóre dzieci są pozbawione możliwości decydowania… o prostych sprawach np. Jaki sos do hot doga, jaki smak ma mieć picie… niby to są drobnostki, ale dlaczego by nie zapytać dziecka? W końcu to dla niego jest to kupione. Ja wiem rodzice znają swoje dzieci najlepiej, ale ja gdy idę do sklepu z córką i mam jej kupić jakieś picie pytam jej, co by chciała. Fakt, że nie zawsze trafi ze smakiem, ale wie że już tego nie będzie brała… czegoś się uczy. Najzabawniejsze jest to że rodzice decydują też za duże dzieci (10-13 lat). Pomijam już że takie dzieci często boją same o coś zapytać i odruchowo spoglądają na rodziców. Proszę pomóż mi zrozumieć dlaczego niektórzy tak robią?”.
Przeczytałam i zgłupiałam – nie tyle nad tym, że wydało mi się to niewiarygodne, ale nad tym właśnie, że tak częste i przeze mnie również spotykane. Sama przecież toczyłam bój z Chłopem, żeby nie kupował dzieciom tego, co on uważa, ale żeby się zwyczajnie zapytał, bo może te ciasteczka, które chłopcy pożarli tydzień temu, dziś akurat nie będą im smakować, może chcą coś innego?
– Ale przecież oni to kiedyś zjedli i im smakowało! – tłumaczył się głupio Chłop, nie biorąc do wiadomości, że ludzie jedzą różne rzeczy: bo są głodni, bo nie ma nic innego, bo nie chcą komuś zrobić przykrości, bo chcą spróbować i dziubną sobie tylko. Ja kilka razy w życiu zjadłam makowiec, a nie znoszę tego ciasta całym sercem. Ale kilka razy zjadłam. I co? A starszak ma na swoim koncie w tym roku kilka kawałków mięsa, jeden nawet zjadł ze smakiem. Ale mięso to ostatnia rzecz z jaką bym go kojarzyła i wróżę mu w przyszłości karierę wegetarianina.
Rodzicom się często zdaje. Zdaje, że wiedzą wszystko. Że skoro są z dzieckiem, to wiedzą, co mu smakuje, co lubi, co mu kupić, co się będzie dziecku podobało. Rozumiem ten mechanizm, bo mi też się często zdaje. I łapię się potem na tym, że zdawać mi się może źle. Że jednak nie wzięłam pod uwagę jednego ważnego aspektu: dziecko jest człowiekiem, nie krową, i zwyczajnie może zmienić zdanie. Ba! Nawet smak. Nawet bajka może mu się przestać podobać.
I o dniu, w którym moje dziecko nie powie, że przestało mu smakować coś, co przygotowałam, albo że przestał lubić coś, co mu kupiłam, będę myśleć jak o dniu, w którym poniosłam jakąś porażkę, bo jedną z najfajniejszych rzeczy w rodzinie jest możliwość powiedzenia sobie wszystkiego. Nawet tego, że ukochany sernik, który twoja matka robiła pół nocy dla ciebie, nie smakuje. Czemu? A temu, żeby następnym razem nie robiła go po nocy dla ciebie.
Ile z nas może powiedzieć coś takiego rodzicom bez obawy, że przyjmą to z histerią, żalem, płaczem lub przekonywaniem, że „co ty mówisz, przecież zawsze jadłeś!”, bo przez całe życie byli przekonani, że wiedzą lepiej, więc wszelka dyskusja z ich wiedzą skazana jest na porażkę? Ja sobie taką możliwość wypracowałam dopiero po maturze i wciąż znam ludzi, którzy memlą w ustach szarlotki mamusi i boją się powiedzieć, że tak naprawdę to oni nie znoszą ani jabłek, ani kruszonki. Bo będzie przykro. Bo po co. Bo jakoś trudno, przeżyję.
I ten sklep, o którym pisze Justyna.
– Dziecko, który chcesz sok? Jabłkowy, pomarańczowy czy wiśniowy?
– Hm… – zastanawia się, a chwile lecą, cenne sekundy, przecież masz tak mało czasu, nie warto ich tracić, zaraz sama zdecydujesz, bo ileż można się zastanawiać, ileż można myśleć nad jednym soczkiem. TO TYLKO SOOOOOK! Masz ochotę krzyknąć, kopnąć, trząsnąć, pośpieszyć z tym myśleniem, żeby już, żebyście już wyszli, wrócili do domu, do spraw, do rzeczy ważnych, ważniejszych niż smak, zapach, konsystencja. Dziecko wybierz już, aaaaaa!
– Wiśniowy!
A przecież ty też kiedyś stałaś przed taką kasą. Też myślałaś. Guma czy lizak za tego zeta, co mama włożyła ci do plecaka. Albo i jeszcze papierek, kto starszy. Guma czy lizak, dudniło ci po głowie i za nic nie mogłaś się zdecydować. A kiedy wreszcie podjęłaś decyzję, szłaś radosna, bo nieważne, czy lizak mało słodki, czy guma straciła smak, kupiłaś to sama, samiuśka, bez pomocy. I teraz stoisz przed kasą i zabierasz dziecku coś, co było najważniejszą lekcją życia dla ciebie: możliwość wyboru i poniesienia konsekwencji tego wyboru. Podstawowe prawo do decyzji.
Czy lubię sok czerwony czy może raczej zielony? Czy lubię lizaki, czy raczej cukierki? Chętniej zjem loda czy czekoladę? I idźmy dalej – wybrać zielone spodnie czy czerwone, kółko taneczne czy plastyczne? Profil matematyczny czy fizyczny? Studia polonistyczne czy turystykę? Chłopaka z dredami czy tego blondyna? Imię Kasia czy może Monika?
Wybór.
Te cenne sekundy przy kasie. Te kilka minut, podczas których dziecko ćwiczy coś, co pomoże mu w przyszłości. Podejmowanie decyzji.
– Mamo, wiesz, ja chyba nie lubię takich czerwonych soczków. Chyba wolę pomarańczowe i jabłkowe wiesz?
– To są twoje ulubione smaki?
– Tak! Na pewno!
– Może kiedyś polubisz wiśniowy?
– Może. Może kiedyś jeszcze spróbuję, ale na razie będę swoje ulubione wybierał.
Wybieraj. Wytrzymam. Wybieraj dzieciaku, bo nie tylko na to zasługujesz. Ty się musisz tego nauczyć. A moim psim obowiązkiem jest ci to umożliwić.
Ja pozwalam na wybór, ale ograniczony. Nie oszukujmy się, w jedzeniu jest wiele składników, których nie powinniśmy jeść. Barwniki, syrop glukozowo- fruktozowy, glutaminian sodu… Biorąc pod uwagę, że ostatnio straciłam dwie osoby z powodu nowotworów (spowdowanych zdaniem lekarzy również złym żywieniem), nie pozwalam w sklepie na „wolną Amerykankę” tylko daję do wyboru 2 lub 3 zdrowe produkty. Córka ma 3 lata i myślę, że w tym wieku takie granice narzucone przez rodziców bardziej dają poczucie bezpieczeństwa, niż ograniczają. Czasami szalejemy, idziemy do pizzerii, do lodziarni i wtedy wybiera co chce 🙂
Oczywiście, że dawanie dziecku wyboru jest bardzo ważne. Tak samo jak powolne uwalnianie spod ręki dziecka po 16-18 roku zycia musi nastąpić 😉 Znałem wiele 20 latków, którzy mi płakali, bo świat taki zły i niedobry, nikt mu nie pomoże itd. Choć z tym wyborem nie ma co przesadzać 😉 Czasami trzeba powiedzieć nie i pokazać dziecku, że nie da się wszystkiego mieć o co się prosi. Przynajmniej tak uważam 🙂
Nie mam dzieci. W sensie, że swoich własnych. Jednak bardzo związana jestem z dziećmi mojego brata. I co jakiś czas zabieram je do siebie na weekend czy nawet dłużej. Pamiętam jak pierwszy raz zabierałam Młodego do siebie na weekend (Lili była jeszcze za mała – w sensie, że tylko mamina spódnica była bezpieczną opcją). Byłam zestresowana. Zastanawiałam się czy sobie poradzę.. poza tym to było pierwsze w życiu nocowanie Młodego poza domem. Pełna obaw zaczęłam przepytywać bratową, co na śniadanie/obiad/kolację.. A ona po prostu powiedziała „Zapytaj go co będzie chciał.” No i mnie oświeciło. Przecież to proste jak drut. Po prostu zapytać.
Od tamtej pory gdy zabieram dzieci do siebie (już obydwoje) to z nimi uzgadniam menu jedzeniowe i plan dnia. Mało tego – razem robimy zakupy i dzieci wybierają to na co mają ochotę. Czy to są serki/jogurty/soczki/przekąski. Oczywiście zawsze wrzucam coś do koszyka zakupowego na plan B gdyby jednak się okazało, że coś nie smakuje 🙂
Nasza teraz 7 latka zamawiała sobie sama jedzenie w restauracji odkąd potrafiła. W sklepie sama sobie wybiera ciuchy i nie raz w spożywczym wybierała sobie jedzenie, na które miała ochotę danego dnia. Nie wyobrażam sobie innej opcji, przecież to jest odrębny człowiek i nie rozumiem rodziców, którzy uważają, że wszystkie decyzje podejmować muszą oni. Bardzo fajny wpis!
Zakupy robię z listą, słodyczy nie kupujemy, więc w sklepie w sumie córka (4l) wyboru za bardzo nie ma. Jak idziemy na lody, to smak wybiera sama, wydaje mi się to oczywiste. Wybiera też co chce jeść na kolację. Za to ubranie już od dawna wybiera sama, wieczorem sama szykuje sobie rzeczy na następny dzień do przedszkola. Czasem uwzględnia moje uwagi natury estetycznej, ale zwykle nie 😀 Interweniuję tylko w przypadku rażącego niedopasowania do aury. Czasem mi się pyta o prognozę pogody 🙂
Ja ostatnio starszemu (9) kupiłam 4 pary spodenek i powiedziałam, ze może zatrzymać, które chce, te co mu się nie podobają oddam. Zostawił wszystkie 😉 Mogą spokojnie decydować co chcą jeść , ubierać , oczywiście w granicach rozsądku (słodycze) i ceny. Pokój mogą mieć nieposprzątany, ale tez w granicach rozsądku, dekoracje robią sami….
Wydaje mi się, że moje dzieci miały możliwość dokonywania wyboru. Niestety, nie było tak na przykład na gwiazdkę, bo mój eks mąż uważał że wie lepiej co dziecku potrzeba. Dopiero jak córka miała 15 lat, postawiłam się i powiedziałam że może w końcu kupimy dziecku to co ono chce. I córka zrobiła listę. Pierdoły tam były, w rodzaju szampon do włosów czy lusterko ze światełkami, ale dostała wszystko co chciała i była szczęśliwa. Od tej pory zawsze mówią co chcą i to dostają, oczywiście w ramach widełek finansowych.
Pamiętam jedną sytuację, gdy ich ojciec był gdzieś na konferencji, mieli może 8-10 lat, gorące lato. Poszliśmy wieczorem do Tesco i powiedziałam, że mogą wybrać jedną rzecz jakąkolwiek tylko chcą, bez względu na cenę i ja im to kupię. Po wielkich sekretnych naradach oboje wybrali… po jednej najmniejszej, najbardziej pikantnej papryczce chili :-))) I nawet pozwoliłam im to zjeść! Oczywiście że nie dali rady, odgryźli po odrobince tylko, ale radość jaka była!
u nas zawsze była tradycja pisania (rysowania) listów do Gwiazdora. Nie dostawałyśmy oczywiście wszystkiego z tej listy ale zawsze to był jakiś trop dla rodziców czego szukać 😉 Chcę kontynuować tą tradycję z listami u nas, jak tylko synek będzie w stanie ogarnąć temat 😀
Pomysł z marketem i decyzją fajny, choć ja bym dorzuciła limit aby na wszelki wypadek nie skończyć z plazmą 😀
Teraz zastanawiam się, czy mi rodzice pozwalali dokonywać wyborów. Odnoszę wrażenie, że nie bardzo. Ale z drugiej strony przypomina mi się, że gdy byłam mała, mama będąc ze mną w mieście, pozwalała wybrać mi smak lodów. Długo zastanawiałam się.. a i tak zawsze brałam pistacjowe 😉 Teraz dzieciom (przynajmniej temu, który potrafi powiedzieć) też pozwalam wybierać lody. Przecież, gdyby dostał nie takie jak chce, zrobiłby mi awanturę 😉 No ale lody to lody, błahostka. Np. liceum już mi nie pozwolono wybrać.. Za każdym razem, gdy muszę podjąć jakąś poważną decyzję, czuję się zagubiona.
Ja mając 25 lat, nadal mieszkam z rodzicami i po dziś dzień odczuwam skutki odebranych możliwości podejmowania decyzji. W różnych sprawach. Ot, taki sztandarowy przykład, jak ma wyglądać mój pokój. Żadnej możliwości wyrażenia siebie. Był on jednym z 4 „salonowych” pomieszczeń sypialnych. Zero plakatów, własnoręcznie wykonanych bibelotów, zdjęć, etc. Głównie PRL’owska porcelana prima sort, pieczałowicie poukładana na meblościance przeciągniętej bezbarwnym lakierem. Ostatnio ustawiłam sobie, na nowych już meblach, fantastyczną starą ramkę z wyblakłą pocztówką. Mama ją przyczaiła, chyba stwierdziła, że zaburza jej poczucie ładu estetycznego, i zutylizowała. Bez mojej wiedzy i zgody. Do dziś razem z babcią wtrącają się w moje życie (choć po licznych awanturach już mniej). Tak wiem, zawsze mogę się wyprowadzić.
Oj współczuję. Mój pokój też musiał spełniać jakieś tam wymogi (przede wszystkim w kwestii utrzymania porządku), wspólne z mamą wybieranie mebli, tapet tak aby i jej się podobały i mi ale jakieś dodatki mogłam mieć jakie chciałam. Ale mimo własnego pokoju musiałam uważać z prywatnymi rzeczami typu pamiętniki czy listy bo jak ich dobrze nie schowałam to mama „przypadkiem szukając ołówka” je znajdywała i czytała :/
Jeszcze jedna nieszczęśliwa opcja: pytam swoje dziecko bezpośrednio czy czegoś chce, a ledwo wypowiem, zanim zdąży otworzyć buzię babcia już udziela jedynej słusznej odpowiedzi. Czasem to aż śmieszne np. chcesz siku? i babcia wszechwiedząca odpowiada tak za dziecko, ktore wcale nie chce iść do łazienki.
Na teksty, że dziecka się pytam, a nie jej reakcji i poprawy brak.
To ja napiszę co zauwazylam, będą ta matka co pozwala decydować. Czekam aż dzieci 4 i 6 lat podejmą decyzje, od jakiego koloru gacie dzis ubierze po co ma ochotę zjeść i muszę przyznać ze czuję się napiętnowana bo patrzą na mnie jak na wariatkę co ma rozwydrzone dzieci bo „głośno” mysla na co sie zdecydować… W przedszkolu sugerują mi ze nie radze sobie z wychowaniem…jak syn mnie prosi żebym mu buty przebrała bo jest zmęczony. Fakt robimy zazwyczaj dużo hałasu dyskutując to zawsze jest nas przynajmniej 3 – ja i moich dwóch synów, wiec odczuwam presje społeczeństwa ze powinnam za dzieci podejmować decyzje, bo to dziecko i przyjęło sie ze nie wie czego chce. A dzieci doskonale wiedzą ?
I tu się zgadzam, dzieci doskonale wiedzą czego im trzeba, moje szkraby też same podejmują decyzję np. o tym jaki sok kupic. Tylko że to cały proces jest. Najpierw wybierają opakowania, co ładniejsze, potem jest tłumaczenie który sok jest lepszy i dlaczego, co zresztą jest dość łatwe bo chętnie słuchają jak tłumacze im skład. Później przychodzi pora na wybieranie smaku i wzajemnie się przekonują dlaczego ten jabłkowy jest smaczniejszy od pomarańczowego lub innych smaków. Potem sami między sobą się upewniają, czy na pewno dobrze wybrali. A jak już stwierdza, że dokonali dobrego wyboru, to już krótka piłka, idziemy zapłacić. A mają tylko 4 i 5 lat. Fakt, trochę to trwa, ale przynajmniej wiedzą, że sami podjęli decyzje, i że mają prawo do własnego zdania, mimo różnic.
My z córką(3 lata) mamy taki zwyczaj na spacerze ze idziemy razem do piekarni, tylko ja do niej nie wchodzę. Daje jej pieniądze i proszę by kupiła chleb i to na co ma ochotę, najczęściej jest to soczek ze słomka i jakieś ciastko. Sama czekam przed sklepem z synkiem. Gdy pierwszy raz wyszła z piekarni była tak szczęśliwa ze nie da się tego opisać. Założyła swoją siatkę z zakupami na rowerek i poszłyśmy dalej na spacer. Czasem córka i dla mnie kupuje ciasto 😉
W innych sklepach pozwalam zawsze wybrać sobie jedną czasem dwie rzeczy, i zawsze pytam co chce, a gdy chce kilka to w tedy pytam co woli bardziej bo możemy kupić tylko 1 lub 2 rzeczy zależy jak się wcześniej umówiliśmy. Staram się dać jej ten wybór bo pamiętam jak ja go miałam jako dziecko ile to mi sprawiało radości. 🙂
super sobie radzi 🙂 A jak wygląda ogarnianie przez nią pieniędzy? Bo mam 2 latka i się ostatnio z mężem zastanawialiśmy przyszłościowo nad tym tematem 😀
Jeśli chodzi o liczenie pieniędzy to jeszcze nie umie. Nie uczylismy jej jeszcze. Dostaje niewielkie kwoty na te zakupy i zawsze czeka za reszta 😉 chyba ze jej akurat dam tyle ile potrzeba, ale w tedy jej mowie ze nie dostanie juz reszty. Panie w sklepie często oddają jej resztę w woreczku razem z paragonem. 😉
dzięki za odpowiedź 🙂
Wow! 3 latka! Większość 3 latków jakie znam boi się odezwać! Czadowy system macie, tez tak będę!
Ona właśnie przeważnie się nie boi, wręcz przeciwnie często mówi do starszych osób pierwsza dzień dobry 😉 choc wiadomo nie zawsze tak jest. Jest raczej z tych co mówią bardzo dużo 😉
Taaak… Dzieci powinny mieć prawo do wyboru, ALE… do pewnego stopnia. Nie zapytam mojego dwulatka co chce do picia bo wybierze wode z cukrem, syropem glukozowym, aromatem truskawkowym i czerwonym barwnikiem. On nie wie co jest zdrowe a co nie – tutaj decyduje ja. Mogę wiec pozwolić mu wybrać smak soku, tyle ze u nas wygląda to tak:
– synku jaki chcesz sok, jabłkowy czy pomarańczowy?
– jabłkowy.
Biorę wiec jabłkowy, a syn zaczyna krzyczeć:
– nieeeee!!! Pomarańczowy!!
– okeej…to zastanów się jeszcze raz. Jaki ten soczek?
– pomarańczowy.
To biorę pomarańczowy.
– nieee jabłkowy!!!
I obojętnie który wezmę to i tak wychodzimy ze sklepu z rykiem i sok często ląduje na ziemi. Jak nie pytam, tylko wrzucam do koszyka i daje po wyjściu ze sklepu to jest przeszczesliwy, obojętnie czy jest to sok jabłkowy czy pomarańczowy.
Łatwo oceniać patrząc z boku „bo ja pytam i moje dziecko sobie wybiera smak”. Moje może też za pół roku będzie sobie wybierać, ale ostatnio wybieram ja.
Dwulatek…. a to dotyczy też 9-10 letnich dzieci.
u nas często też są takie braki zdecydowania (2 latka skończone w lutym) i wtedy wybieram ja lub jeśli jest to np. soczek lub coś z dłuższą datą ważności lub coś co i tak zjemy to biorę oba mówiąc, że wybierze sobie w domu 😉 Też nie daję otwartego wyboru tylko wybór z 2 rzeczy, max 3 😉
Dokładnie, tez mam 2 lenia istotę i wybór muszę zawężać. Najczęściej idzie o ubrania bo nie chce się ubierać rano i jak coś już wybierze to łatwiej jest jej to ubrać. Zaczyna mówić wiec z radocha słucham odpowiedzi na moje pytania z cyklu co by chciała ale pozostawienie pytania otwartego powoduje brak odpowiedzi. Inna sprawa jest taka ze jej często nie interesuje czy ja się o coś pytam – 25 stopni, słońce a ona wyciąga kurtkę przeciwdeszczowa i nie wytłumaczysz.. tak czy siak decydowanie to wolność dziecka i pierwsze sposoby na naukę odpowiedzialności wiec moim zdaniem niezbędna tak wcześnie jak to możliwe.
Uwielbiam pytać dzieci brata, którą drogą wolą iść, jaki sok by wybrali, zapewniać ich, że to ważne, że decydują.
Przy okazji czasem podpuszczam ich trochę, próbując miniwersji testu z piankami marshmallow Waltera Mischela – czy woleliby swoją przyjemność od razu, czy są gotowi chwilę poczekać i doświadczyć opóźnionej gratyfikacji.
Jak każda chyba mama decyduję za dziecko (szczególnie kiedy jestem na zakupach sama bo to raczej oczywiste). Ale jak tylko człapiemy razem to staram się dawać możliwość wyboru. Jakiegokolwiek. Ja wiem że trzeba kupić wędlinę abo kiełbaski bo ostatnie kolacje są średnio zjadane to pytam: Zosiu wolisz cienkie kiełbaski czy parówki? Wybór należy do niej – tego nie neguję. Jak chce danonka to sama z daleka mówi, że dziś taki czy inny smak. To samo dotyczy tego jaki soczek czy owoc kupić. Mówię, że nie ma już owoców w domu, więc co dziś chce kupić? A jak się nasze wizje nie do końca okrywają to mówię OK ale jabłka tez kupimy bo tatuś lubi (a może jutro rano akurat zechce znów jabłka). Wiadomo, że nie zawsze jej w nas wielka doza cierpliwości, odpowiednia ilość czasu itd ale jak tylko jest taka możliwość to staram się dawać wybór tego co kupimy, podsuwania pomysłu co dziś na śniadanie czy obiad/ które majtki czy getry chcesz ubrać, a którą książkę poczytamy na dobranoc.. to niewiele kosztuje a dziecku daje jakieś poczucie wartości i ważności (tak sądzę). A jakby się tych namacalnych kosztów przyczepić to i zaoszczędzić pozwala pieniądze czy nerwy bo ostatecznie dziecko samo wbiera i wiesz ze raczej trafione i np zje coś albo ubierz się szybciej 😉
Mam 2 latka, więc jego wybór w sklepie jest bardzo ograniczony, bo kupuję patrząc na składy więc nie kupię mu wszystkiego co by chciał. Ale jeśli obiecałam mu, że dostanie w Lidlu bułkę to będę stała 3 minuty przed bułkami aż sam nie zdecyduje którą chce (staję po tej stronie bułek po której są niesłodkie bułki, więc i on zadowolony, że może wybrać i ja, że nie wybierze drożdżówki). Pytam czy chce jakieś owoce, jeśli i tak chce je kupić to po prostu pytam czy chce bo mama chce i mama dla siebie bierze. W domu pytam czy chce np. daktylowy batonik czy jogurt w tubce.
Ale nie będę ukrywać, że czasami mi się po prostu spieszy lub po prostu brak mi cierpliwości i uprzedzam, że jeśli zaraz się nie zdecyduje to ja mu wybiorę. Pewnie dodatkowe 2 minuty by mi planu dnia nie zepsuły, ale ciężko czasami cierpliwie wyczekać aż padnie decyzja…
też stosuję ten typ pozornego a jednak wyboru (stawanie przy zdrowszych przekąskach, napojach itd). Dziecko wybiera i my szczęśliwe, że dało mu się możliwość a bez poczucia winy że kolejna głupota w małym brzuszku…
To, o czym piszesz to dla mnie totalna abstrakcja. Zawsze pytam córkę, co chce konkretnego ….
A moj mąż uważa że bez sensu pytam ciągle ci chcą jeść… Ale jeżeli mi nie robi różnicy czy będzie jajko sadzone czy jajecznica albo na miękko to czemu nie?… Moje dzieci 4.5 i 2.5 roku doskonale wiedzą co lubią i co chcą… Młodsza moja uwielbia robić ze mną ciasta chociaż potrafi potem tego nie tknąć bo nie ma ochoty…? Aczkolwiek dziadkom muszę przypominać żeby nie odpowiadali za nich… No i nie wymuszali… A mężowi wystarczyło raz powiedzieć że po pierwsze mogę się jego nie pytać więcej co chce a po drugie to przecież ja gotuję….?