Uderzyło mnie to pod ostatnim postem o tym, że kiedyś wcale nie było trudniej, ani łatwiej. Po prostu było inaczej. Napisał na fejsie tata, wielce rozżalony tym, że mam takie zdanie, a nie inne, a swoją wypowiedzią uzmysłowił mi, że tak – tak właśnie jest. Właśnie to robimy naszym dzieciom, chcąc dać im to, co najlepsze naszym zdaniem, a nie patrząc nie tylko na to, czy dzieciom to jest potrzebne, ale w ogóle dalej w przyszłość – co im da to całe nasze staranie. Bo może nic?
Tata napisał tak:
Kiedyś było ciężko, bo nie mogłem kupić dzieciom czekolady (była na kartki), pomarańcze widziały tylko na święta, tak samo jak szynkę. Moi rodzice też nie mieli lepiej – rarytasem był dla nas chleb z cukrem i wydzielane landrynki. Skarpetki były cerowane, a nie kupowane nowe, spodnie i koszule często pokryte łatami (teraz to modne) – mama zawsze mówiła, że to nie wstyd, jeśli ubranie jest czyste. Samochodziki, pistolety strugaliśmy z drewna, bo porządnych zabawek nie było w sklepach. Kto żył w komunie, ten może porównać. Nie chodzi o wysiłek, ale o to, że nie mogliśmy (oprócz miłości) dać dzieciom tego, czego potrzebowały – ile to awantur przeżyłem z córkami o firmowe buty, czy ciuchy (na które nas nie było stać).
Czytając ten komentarz, z każdym słowem robiło mi się bardziej przykro. Bo ileż w takim rodzicu musi być lęku, ile kompleksów, strachu, ile nerwów i żalu. Jak bardzo musiało mu być ciężko, kiedy naprawdę robił sobie wyrzuty, że nie może kupić córkom firmowych butów albo czekolady. I jak okropnie będzie teraz to rekompensował wnukom.
Nie, nie jestem zdania, że dziadkowie nie powinni swoich wnuków rozpieszczać. Ale wiem, że rekompensowanie dzieciom swoich własnych kompleksów i bolączek nie przynosi niczego dobrego. Czekolada, za którą tęskniły dzieci czytelnika kiedyś, dziś jest ogólnodostępna i raczej wiadomo, że nie zawsze zdrowa [trzeba czytać skład]. Z pomarańczami też lepiej nie przesadzać. Landrynki – wiadomo, zęby. Kwestia cerowanych skarpet – kurde, ja sama ceruję. Nie dlatego, że jestem biedna i nie stać mnie na nowe, ale dlatego, że zwyczajnie mi szkoda wyrzucać parę, z których jedna ma małą dziurkę. Wolę też nie przyczyniać się do jeszcze większych stert śmieci. Pytanie, czy córki naprawdę potrzebowały firmowych butów – jasne jest, że na pewno potrzebowały butów, ale czy firmowych?
Jak odmówić dziecku, czegoś, co bardzo chce?
Wrócę i odwołam się jeszcze raz do tekstu „Jak odmówić dziecku przy kasie„. I to jest naprawdę proste. Wystarczy potraktować dziecko jak rozumnego człowieka i powiedzieć mu prosto: Kochanie, mama nie zarabia tyle pieniędzy, żeby było ją stać na coś takiego. Wiem, że bardzo tego chcesz i wiem, że wszystkie dzieci mają. Chciałabym ci to kupić i żałuję, że nie mam na to pieniędzy. Jeśli bardzo tego chcesz, może wspólnie zaczniemy na to odkładać? Nie kupimy jednej lub dwóch rzeczy i zamiast tego będziemy odkładać na to, o czym marzysz?
Albo inaczej [bo wiem, że są rodzice, którzy mówią dziecku wprost, że ono nie zasługuje na jakąś zabawkę, bo wszystko psuje]: Kochanie, widzę, że bardzo tego chcesz, naprawdę o tym marzysz. Chciałabyś mieć to w twoim pokoju. Czy myślisz, że masz miejsce na kolejną rzecz? Gdzie byś ją postawiła? Czy nie będzie ci przeszkadzała przy wyjmowaniu innych rzeczy? Może najpierw posprzątajmy pokój, żebyśmy zobaczyły, czy taka nowa zabawka się zmieści?
Czy takie podejście krzywdzi dziecko? Absolutnie nie! Jest szczere, jest uczciwe, proponuje rozwiązanie, akceptuje uczucia dziecka i jest tysiąc razy lepsze niż bicie piany, że świat jest zły, bo mnie na lego nie stać. Albo że koszmarny bachor znowu ma jakąś zachciankę. I wydaje mi się, że dzieci, które oczekują, odkładają, marzą o danej rzeczy, więcej wyniosą w swoje własne życie, niż dzieci, które od pstryknięcia palca mają wszystko w zasięgu dłoni. I którym mama załatwia, żeby latorośl była szczęśliwa.
Cieszę się, kiedy mogę dziecku czegoś odmówić.
Tak, cieszę. I odmawiam. Nie żałuję sobie odmowy. Bo cóż za radość z chęci posiadania jakiejś rzeczy, jeśli od razu ją dostajemy? Proces „chcę i dostaję” jest kuszący, ale nie zawiera w sobie marzeń o danej rzeczy, wyobrażania sobie danej rzeczy, myślenia o danej rzeczy, pragnienia danej rzeczy, w efekcie procesu „chcę i dostaję to, co chcę”, omijamy całą ważną sferę wyobraźni i tych endorfin, które podbijają nam ciśnienie za każdym razem, gdy marzymy, że już ta rzecz jest nasza. Tak, jestem przekonana, że zabieramy dziecku dzieciństwo, jeśli każdą jego zachciankę spełniamy momentalnie, zanim dziecku zacznie naprawdę za daną rzeczą tęsknić.
Najgorszy moment odmowy
Ja wiem, że pierwsze „nie” jest okropne. Dziecko krzyczy, wije się, czasem wpada w szał i nie potrafi zrozumieć, że matka, która do tej pory dawała mu wszystko, nagle czegoś odmawia. To ciężkie, znam, przeżyłam i jeszcze się z tym czasami zmagam. Trudno jest uspokoić malucha w takiej sytuacji, ale na szczęście jesteśmy dorosłymi i możemy przypomnieć sobie, co sami robiliśmy, kiedy czegoś bardzo chcieliśmy: rysowaliśmy tę rzecz, marzyliśmy o niej, śpiewaliśmy piosenki [nowe lego, nowe lego, czekam na ciebie kolego, nowe lego, nowe lego, będę się nimi bawił z kolegą – piosenka starszaka], wyliczaliśmy, jak dużo danych rzeczy kupimy sobie w przyszłości [ja z siostrą tak robiłyśmy i szczerze – nigdy nie kupiłyśmy żadnej z tych rzeczy, a większą frajdę sprawiało nam wyliczanie i marzenie, że wszystko to kupimy niż same zakupy]. Przydatne jest też nazywanie uczuć i wciąż nie rozumiem, czemu tak wielu rodzicom ciężko jest pogodzić się z faktem i nazwać to, że dziecko jest po prostu smutne, bo czegoś chce.
–> Przypominam tekst: „Jest tylko jeden sposób, żeby kogoś pocieszyć”
– Mamo, ja bardzo chcę tę zabawkę, widzisz, tę w reklamie!
– Widzę synku, czy to jakieś miasto?
– Tak, klockowe miasto. Zobacz, jak się fajnie bawią!
– Nooo, to wygląda na niezłą zabawę i kolory klocków są takie, jakich nie masz jeszcze!
– Tak! Bardzo bym chciał tę zabawkę, najbardziej na świecie, kupisz?
– Widzę, że ci się podoba. Gdzie byś ją postawił/Co byś z nią zrobił?/Czy będzie pasować do innych twoich klocków?/ Czy tylko klocki by cię ucieszyły?
I więcej pytań, które zamiast dążenia do stłumienia chęci posiadania klocków, prowadzą do uwagi danej dziecku, o którą to uwagę chodzi w 80 procentach przypadków. A w 60 z tych 80 syn sam stwierdzał, że klocki są fajne, ale nie pasują do lego, nie ma gdzie ich postawić, a w ogóle to lepsza jest kolejka. To nie jest straszne odmówić czegoś dziecku. Straszne jest zignorować to pragnienie i nie pokazać dziecku, jak sobie z nim radzić.
Że można swoje pragnienie pielęgnować, można sobie pod nie organizować czas, można do niego dążyć, można analizować, do czego tak naprawdę jest nam potrzebne, można sobie na nie odkładać. I tak jak w tekście o tym, że kiedyś nie było trudniej, nie przekonałam wszystkich, że kiedyś faktycznie było inaczej [INACZEJ – nie lepiej, nie gorzej], tak mnie argument o tym, że kiedyś nie było tylu rzeczy i tylu możliwości kompletnie nie przekonuje. Mało tego, uważam, że to czekanie na rzeczy, marzenie o nich, wspominanie, planowanie dały dzieciom o wiele więcej niż wszechogarniający dobrobyt i drogie zabawki na wyciągnięcie ręki. A one same, kiedy wpadną już w lepkie małe rączki smakują o wiele bardziej niż ekspresowo dostarczane upominki. Smak chleba z cukrem wspominam do dziś – najlepszy słodycz!
Nie popadajmy w paranoję najlepszych, najdroższych i najbardziej elitarnych zabawek. To dodatek. Nie posiadając ich nie jesteście ani gorsi, ani lepsi od innych. To miłość do dzieci was określa. Tak, drogi facecie z komentarza. Miłość nie jest oprócz. Miłość jest przede wszystkim. I zgodnie z nią można wiele dawać, ale równie wiele odmawiać. Dla dobra naszych dzieci, które w przyszłości też będą musiały czekać. Czekać na pensję, na kredyt, na dostawę ciuchów z lumpkesu czy na dostarczenie ekskluzywnego samochodu, na poród, na autobus. Też nie będą dostawać wszystkiego od ręki. I do tego należy je przygotować. Więc drogi facecie z komentarza – myślę, że te awantury z córkami, te kłótnie, te marzenia córek w efekcie wyszły im na dobre. Kiedyś taką lekcję miały za darmo, bo zmuszeni byliście sytuacją. Dziś coraz większej liczbie rodziców trzeba zwyczajnie o tym przypominać.
O masz. Dlaczego autorka z gory zaklada ze sfrustrowany 'zakompleksiony’ dziadek bedzie rozpieszczal swoje wnuki zbednymi produktami tylko dlatego ze nie mogl pozwolic sobie na to wzgledem wlasnych dzieci. Autorka mysli ze ludzie maja mozg szympansa i ze nie wiedza ze sklad produktow spozywczych trzeba czytac i analizowac. Od tego momentu przestalam czytac. Wywod mlodej matki co ledwo wyrwala sie z pieluch i ma chwile na trwonienie czasu swojego jak cudzego takimi felietonami.
Ty strwoniłaś czas, pisząc ten komentarz 🙂 Masz całkowicie zły mój obraz, bo od dawna nie jestem w pieluchach, więc skoro nie szanujesz mojego czasu bym nie musiała się zajmować takimi komentarzami i ich prostować, ja postaram się, żebyś więcej nie trudziła pisaniem u mnie. Pozdrawiam!
Łoooo coś mi się wydaje, że spora część ludzi w ogóle nie czyta żadnych składów, a o ich analizowaniu nie wspominając. Nie zliczę ile razy słyszałam teksty typu „nie wiem co ten szampon dla dzieci ma w składzie, ale kupiłam dla mojego noworodka, bo spodobało mi się opakowanie” :O
Albo (sytuacja sprzed kilku dni) – „Bierzemy ten, bo najładniej pachnie”. A skład gorszy od parówek. Ludzie w większości nie czytają etykiet, bo uważają, że wszystko jest do kitu, i nawet, jeśli skład jest dobry, to w niego nie wierzą. A Anna Dąbrowska niech się dowie, co to jest felieton.
dlatego ważne jest żeby przed wejściem do sklepu ustalić czy coś kupujemy czy nie czy coś dziecko może sobie wybrać czy też nie to nie jest łatwe owszem ale trzeba. Jak w każdych czasach są dobre i złe strony.
A ja sie bardzo z to a zgadzam! Mieszkam w UK I tutaj dzieci dostaja wszystko co tylko chca. My natomiast wolimy zamiast kupowac kolejna rzecz, jechac z dzieckiem na wycueczke czy do zoo, safari. Wolimy z naszym dzieckiem po prostu spedzic wspolnie czas zamiast rekompensowac siedzenie na internecine kupowaniem kolejnej zabawki. Nie jest latwo odmowic dziecku, ale trzeba DLA jego wlasnego dobra. Wlasnie czesto o tym ostatnio mysle I troche czasami jest mi troche zal mojej corki, ze nie ma tego wszystkiego co inne dzieci. Jednak mam nadzieje, ze kuedys to doceni.
Wydaję mi się, że bardzo jednostronnie zrozumiałaś komentarz wspomnianego pana. Przykładowo, 13-letniej córce nie wytłumaczysz w sklepie, że nie kupisz czegoś w taki sam sposób jak tłumaczysz obecnie swoim dzieciom, bo są w innym wieku. Nie jestem za kupowaniem dzieciom wszystkiego czego chcą, ale sama możliwość kupienia danej rzeczy zabawki czasami jest naprawdę ważna. Co nie oznacza, że musisz z niej skorzystać. Czy wielu rodziców nie czułoby się pewniej/lepiej jakby było w stanie kupić większość zabawek dla dzieci, ale kupowałoby tylko nieliczne? Te które faktycznie wydają się ciekawe? I zarazem uczyć dzieci oszczędności, zastanowienia się czy faktycznie czegoś potrzebują?
Albo jeszcze inaczej – nastoletnia córka jest fanką jakiegoś zespołu muzycznego i bardzo chciałaby pójść na ich koncert. Mimo, że stać rodzica na kupienie biletu od ręki, to rodzic postanawia zaangażować córkę w oszczędzanie i jeśli uzbiera np. 50% to pozostałą część dołoży rodzic. I moim zdaniem wszyscy albo zdecydowana większość rodziców chciałaby mieć możliwość dofinansowania biletu na koncert niż jej nie mieć.
Mieć możliwość zrobienia/sfinansowania czegokolwiek jest ważna, przynajmniej dla mnie. Natomiast nie oznacza to, że daję się przekonać do kupna wszystkiego i wydaję na lewo i prawo – jest wręcz przeciwnie.
A ja ostatnio usłyszałam, że kiedyś było lepiej. Nie siedziało się w pracy do późnej nocy. Rodzice mieli czas, aby ugotować razem z dziećmi obiad, wyplewić ogródek i pojechać na wycieczkę. Presja na zabawki edukacyjne (które są takie czasami tylko z nazwy), bo się dziecko nie będzie rozwijało, na zajęcia dodatkowe, które powodują, że dziecko nie ma siły się uczyć, z lekka mnie przeraża i bardzo się staram nie wpaść w tę pułapkę zapewniania dziecku wszystkiego, czego sama nie miałam.
Mnie ogólnie trochę irytują te „zabawki edukacyjne”… Nie lubię takiego wpychania dzieciom informacji do głowy od pierwszych tygodni życia. Jakoś nie uważam, żeby to było konieczne. Ja takich zabawek nie miałam i wiem który kształt jak się nazywa, znam też nawet kolory 😉