Matka zawsze ma w sobie magiczną siłę przyciągania. O tym, gdzie dzieci mogą ją znaleźć, krążą już legendy. Zawsze zaczyna się od toalety. To tam, w pierwszych miesiącach życia, szuka schronienia i chwile spędzone w zaciszu łazienki traktuje niemal jak urlop. I rzadko kiedy jest jej to dane, bo malutkie rączki wcisną się nawet pod szparą drzwi w poszukiwaniu ukochanej rodzicielki.
Potem ekspansja malucha się poszerza. Zanim się obejrzysz, zawładnie twoim łóżkiem, twoim fotelem, twoim śniadaniem nawet, bo mimo że zjadł swoje [a nawet nie jak nie zjadł], to u ciebie wygląda smaczniej, atrakcyjniej lepiej. W nierównej walce rezygnujesz ze swojego telewizora [albo bajki, albo lepiej nie włączać, bo będzie chciał bajki], ze swojej komórki [gry albo lepiej się nie afiszować, bo gry], ze swojej książki nawet, bo podarł.
Budzisz się pewnego dnia i stwierdzasz, że dość. Dość! Musisz mieć coś swojego, swoją chwilę sam na sam, swoją małą odskocznię. Pertraktujesz, ustalasz, wyrywasz te kilka chwil dla siebie. Rozsiadasz się wygodnie, kontemplujesz ciszę, świergot ptaków, szum drzew. Wreszcie jesteś sama, samiuteńka. Nikt nie chce od ciebie soczku, kakałka, bułeczki, głaskania, tulania. Po prostu jesteś. Trwasz w tej chwili cudownej, jedynej. Może uda ci się do kogoś zadzwonić? Może wreszcie zjesz coś spokojnie, bez wyrywania łyżki z ręki?
Uwielbiam ten smak lodów, który niezmiennie przypomina mi dzieciństwo. Jem je dokładnie w tym miejscu, w którym rozkoszowałam się nimi naście lat temu*. Pochłaniam go w skupieniu, by nagle wyprostować się w zdumieniu. Algida faktycznie przybliża rodzinę, bo do moich uszu dociera znajomy dźwięk.
— Gu, gu, gaaaa! — piszczy Adaś i bez skrupułów ładuje się na kamienne schodki…
Przecież go nie wygonię, więc starając się nie afiszować smakiem, kontynuuję pałaszowanie, jednak… nie dane mi będzie zjeść w spokoju, bo zza wymytej wczoraj zjeżdżalni słyszę drugiego chochlika, który przynajmniej stara się zachować pozory skradania.
Bach! I podział lodów musiał nastąpić. Na szczęście Kosmyk nie ma tak dużego brzuszka, pewnie uda mi się rozkoszować większą ich częścią. Na pewno. Przecież kogo mógłby zwabić tutaj smak lodów śmietankowych?
No jak myślicie?
I to się zawsze tak kończy! Zawsze! Znajdą mnie wszędzie. Pod prysznicem, w toalecie, nawet u dentysty dzwonił mi telefon i musiałam zejść z fotela, żeby odebrać [może pomarli beze mnie?] i wysłuchać świeżo wymyślonej piosenki Kosmyka. Fakt, Algida przyciąga rodzinę – na własnej skórze się przekonałam, ale jest w tym coś jeszcze. Nie wiem… Może oni wiedzą, że bywają tak męczący, że nie można odpuścić, żebym się przypadkiem od tego nie odzwyczaiła?
I kiedy mam już ochotę zwiać z tym pudełkiem lodów, przypominają mi się najnowsze badania o szczęściu. Mówi się, że szczęściem są zdrowie, pieniądze, podróże i wszystkie te rzeczy, do których dążymy przez całe życie. Tymczasem naukowcy z Uniwersytetu Harvarda obalili wszystkie te teorie. Więc gdzie jest szczęście?
Najdłuższe badania w historii okazały się bezwzględne [przez 75 lat badano grupę 724 mężczyzn, rok po roku zadając im pytania. 10 lat temu do mężczyzn dołączyły kobiety, obecnie zaczęto również badać dzieci obserwowanych par, co liczbę badanych rozszerzyło do ponad 2000 osób źródło]:
Dobre relacje z innymi ludźmi sprawiają, że jesteśmy zdrowi i szczęśliwi.
A więc to nie praca, nie samorozwój, nie pieniądze mają kluczowe znaczenie, gdy pod koniec życia robimy swoisty rachunek sumienia [„kluczowe” nie znaczy, że te rzeczy nie mają znaczenia, mają, ale mniejsze], to właśnie nasze relacje z ludźmi, z rodziną, nasz kontakt z nimi ma największy wpływ na to, czy będziemy nasze życie określać jako udane lub nieudane.
Z badań wyciągnięto trzy wnioski:
- samotność zabija. Kontakt z innym człowiekiem jest zbawienny dla naszego zdrowa, samopoczucia i daje nam satysfakcję. Brak kontaktu powoduje uczucie pustki, która zżera nas od środka i przez którą nasz organizm cierpi również fizycznie. [nawet uczucie bólu nie było odczuwane tak dotkliwie, kiedy przeżywano go w towarzystwie osób bliskich]. Ludzie, którzy żyją w samotności częściej chorują, są mniej szczęśliwi, a ich umysł pracuje wolniej.
- jakość relacji z ludźmi jest najważniejsza. Czyli nie chodzi o to, że pójdę w tłum i będzie mi lepiej! Nie! Niezrozumiany przez bliskich człowiek czuje się tak samo samotnie, jak bez nich. „Samotność w matce” pamiętacie? Tak samo trudno nam się żyje z ludźmi, jeśli wciąż i wciąż mamy do siebie jakieś pretensje i nie potrafimy się ścierpieć lub zwyczajnie za sobą nie przepadamy. Takie relacje też niewiele nam dadzą, niewiele z nich wyniesiesz i będzie ci trudno czuć z kontaktu z takimi ludźmi satysfakcję. Ale życie w zgodzie i harmonii nas chroni, uszczęśliwia, rozpieszcza.
- udane związki chronią nasze umysły. Uczeni dowiedli, że życie w zgodnych i dobrych relacjach chroni nasze umysły – mamy lepszą pamięć, lepsze wspomnienia, z większym optymizmem patrzymy w przyszłość, bo zwyczajnie wiemy, że możemy polegać na drugiej osobie. I tu warto zaznaczyć, że na wyniki tego eksperymentu nie miały wpływu kłótnie w rodzinie. Podkreślono, że nawet jeśli kłótnie się toczą i są nawet kilkudniowe, człowiekowi do uczucia szczęścia wystarczy sama pewność, że jakby co, nie jest sam.
Wielu, tak jak ci z pokolenia Milenium w niedawno przeprowadzonych badaniach, zaczynało jako młodzi ludzie, wierzący, że potrzebują bogactwa, sławy i wielkich osiągnięć, aby być w życiu szczęśliwym. Ale minęło 75 lat, podczas których nasze badania wykazały, że ci, którzy zwrócili się w stronę związków, rodziny, przyjaciół czy wspólnot zaszli najdalej. [źródło]
Kiedy więc oni lgną do mnie jak muchy do lepa, odpuszczam. Przez telefon porozmawiam wieczorem, pomyślę w spokoju już w nocy, kiedy drzewa przestają szumieć, ptaki śpiewać, a las opanowuje cisza rozświetlona najjaśniej święcącymi w Polsce gwiazdami. Znajdę chwilę dla siebie. Znajdę.
Nie teraz.
Teraz są oni.
Post powstał przy współpracy z marką Algida
[więcej o produktach przeczytacie na www.strefarodzinnejzabawy.pl],
więcejz którą to związana jestem od dziecka. W czasach, kiedy moi rodzice prowadzili sklep [zresztą w tym samym domu, gdzie teraz mieszkam], lodówka Algidy przyjechała jako pierwsza z asortymentu, a ja, wracając z przedszkola, a później ze szkoły, mogłam częstować koleżanki kredkami i twisterami i miałam wrażenie, że ta lodówka jest magiczna, a lody się same w niej rozmrażają [dostawa przyjeżdżała zawsze wtedy, kiedy mnie nie było]. Potem, jak już byłam starsza i pomagałam rodzicom w sklepie, fucha przy porządkowaniu lodów w upalne dni była najbardziej pożądaną ze wszystkich.
Uwielbiam te lody. Zgadzam się z Tobą w 100 % jeśli chodzi o definicje szczęścia, świetny tekst. Wiesz taki o mnie:)
Po zdjęciach widzę mega plus: im więcej członków rodziny, tym więcej pudełek lodów 😀
Hej Asiu. Tak zachcialo mi sie z Toba przywitac i powiedziec Ci, ze odkurzylam kazdy twoj tekst od pierwszego jaki w ogole tu powstal na razie skonczylam rok 2013 wiec jeszcze duzo przedemna. Ale bardzo sie ciesze, ze w koncu trafilam na twojego bloga i codziennie moge cieszyc sie dawka moze starych i zapomnianych ale cudownych tekstow. 🙂
Dzięki za przypomnienie, co jest naprawdę ważne!!!
Bardzo udany tekst, a bracia bardzo do siebie podobni! Pozdrawiam
Jakiekolwiek lody to magnes. Kinia zaraz by przybiegła i zapytała „mama co jesz?” patrząc na mnie tymi ślepiami swoimi, no i weź jej nie daj, ona jest jak taki pies, z magnetycznym wzrokiem, będzie się gapić puki jej nie dam, a jak nie dam zacznie skamleć! Ale ja lubię jej oddawać swój kawałek lodów i nie tylko. I toaleta to też taki magiczny pokoik, bawi mnie to, że jak sobie przypomnę, korzystałam z owego miejsca z Kingą na kolanach, dosłownie.Teraz gdy moje dziecię jest większe, można by pomyśleć, że wreszcie mam spokój. A skąd! Zawsze gdy idę, i już siedzę, słyszę „mama a wiesz?” i cały elaborat…
Oj wszedzie znajda. A moc w spokoju sie wysikac- bezcenne
Chłop zza płota rozbawił mnie dokumentnie 😀 😀 😀
On zawsze mówi, że nie chce, nie chce, a potem się skrada i podżera 😉
Z oczu mu to podżeranie wyziera. Jak mojemu do nutelli.
Fajne buty – mój kolor 🙂
Zdradzisz, gdzie je upolowałaś? Bo przecież nie kupiłaś – blisko Ciebie nie ma sklepów 😛
Flip Flop – upolowałam w outlecie limango. Już ich nie ma 🙁 Ale może to dobrze, bo obtarły mnie dokumentnie, myślałam, że je wyrzucę, bo nogi mi do krwi zdarły, ale widocznie nosi się jak glany – jak się obtarcia zagoiły, to nie mam wygodniejszych butów 😀
Bardzo podobał mi się ten post :D. Zwłaszcza po dniu takim jak ten.
A z lodami nawet nie próbowałabym się chować, zawsze fajniej się je lody wspólnie ;). Nawet mój młodszy syn (7 miesięcy) już próbował, wystarczyło się na chwilę odwrócić, a starszy brat podzielił się z nim tym dobrodziejstwem.
Hahaha 🙂 U nas to samo 😀 Kosmyk: – Dałem Adasiowi, bo chciał. – Skąd wiesz, że chciał? – Nie wiem skąd, ale wiem 🙂