W sobotnie popołudnie, kiedy okazało się, że nici z naszego romantycznego obiadu we dwójkę, bo nikt nie pałał chęcią zaopiekowania się Kosmykiem, postanowiliśmy wziąć sprawy w swoje ręce: odmówiliśmy różaniec, trzy razy splunęliśmy za lewe ramię, odprawiliśmy egzorcyzmy i… pojechaliśmy na obiad z dzieckiem. A że jesteśmy rodzicami dość przyszłościowo myślącymi, w celu zadbania o przyszłość [sic!] naszego obiadu, pojechaliśmy najpierw do Żagielkowa.
Pisałam wam o tym miejscu już jakiś czas temu. Poszliśmy tam w jednym celu: zmęczyć Kosmyka tak, żeby padnięty nie narobił nam siary w knajpie. Niestety. Pod koniec zabawy jedynie ojciec wykazywał oznaki wyczerpania:
Kosmyk za to szalał jakby mu przy porodzie ktoś w tyłeczek wetknął samoładującą się bateryjkę:
Oczywiście, że nie mogliśmy go stamtąd wyciągnąć. Na stronie nawet pokłóciliśmy się trochę, czym to szalone dziecko przekupić – stanęło na propozycji ojca, czyli kulce z automatu, ale ja i tak kupiłam Kosmykowi sok i żelki. Jak przekupywać, to na bogato przecież.
Mimo mocnego oręża i tak zmierzałam ku restauracji z przekonaniem, że Kosmyk wywinie taki numer, że następnym razem będę miała odwagę się w mieście pokazać gdzieś po Nowym Roku. Ale życie jak zwykle mnie zaskoczyło. To znaczy sama się zaskoczyłam, bo oczarowana wnętrzem „Spiżarni” od razu przystąpiłam do obfotografowania każdego pięknego szczegółu, starając się pokonać aparat, w którym ktoś mi poprzestawiał wszystkie ustawienia oraz nie zauważając wiszącej jak wół tabliczki „Zakaz fotografowania”.
Dżiz! Jak mi było wstyd! A jak na złośliwość losu przystało, Kosmyk zamiast ratować matkę i skupić uwagę na sobie [no nie wiem, mógł się przynajmniej popłakać – wszyscy by nam wtedy bardzo współczuli takiego niegrzecznego dziecka!], zachowywał się jak istny aniołek – bawił się grzecznie przy stoliku, potem siedział grzecznie w foteliku, mieląc rączkami w rytm muzyki, a na dodatek zjadł prawie cały obiad!
Wiadomo, że na chłopów nigdy liczyć nie można, za to na kelnerki owszem, bo z uśmiechem przyjęły moje przeprosiny [dzięki dziewczyny!].
Wnętrze „Spiżarni” jest przepiękne! Gdybym mogła, chętnie bym tam zamieszkała i cieszyła wzrok tymi wszystkimi wekami, sokami, miodami i nalewkami. Mniam! Jedzenie, jakie dostaliśmy, też było niczego sobie – Kosmyk zjadł prawie cały spory talerz, a to już jest znakomita recenzja 🙂 Poniżej możecie się przekonać, jak mocno zastanawiał się nad wyborem dania – rybka czy kurczaczek?
Niestety, nie zobaczycie, co takiego jedliśmy, bo lubimy żyć na krawędzi, więc i tym razem postąpiliśmy jak totalni wariaci: zaczęliśmy jeść nieobfotografowane jedzenie. Czujecie, że tak można? Naprawdę!
Pozostaje mi polecić „Spiżarnię”, którą znajdziecie w Mikołajkach na Placu Handlowym 14. Smacznie, niedrogo, kącik dla dziecka jest, fotelik również [przeuroczy! chciałabym taki do domu!], miła obsługa, bardzo kameralnie i pięknie. Matko przenajświętsza, jak tam ładnie!
[A wcześniejsze wymęczenie dziecka w Żagielkowie przyniosło spodziewany efekt – Kosmyk po powrocie padł snem sprawiedliwego, obudził się przed siódmą i hasał do trzeciej w nocy, przez co rodzice znów nie mogli utonąć w jeziorze romantyczności, ale może to i dobrze, bo i tak nie wrzucili do telewizora żadnej fajnej telenoweli]
No? To kiedy wpadacie na Mazury? 🙂
Tak sobie myślę, że mając jedno to jeszcze udawało się gdzieś wyjść. Ale z dwójką?? Wtedy dopiero brak chętnych do opieki :PPP
do takiego basenu sama bym wskoczyła :D<br />zawsze tego chciałam ;P ale jako dorosła bez dzieciaka pod pachą nie miałam za bardzo jak ;P<br />mogłoby to dziwnie wyglądać ;P
Moje dziecko też jest nie do zdarcia, ale ma to swoje zalety. Jak w sklepie zaczyna przestawiać regały, to puszczają mnie szybciej do kasy 😉 I na pizzę w knajpce trzeba krócej czekać. No same zalety 😉
Tak ! ZASKOCZENIE, to wspaniałe oręże w rękach wszystkich dzieci:) I Tych małych i Tych już dorosłych też. Moje KOCHANE DZIECI tej "broni rażenia o dużym zasięgu" wielokrotnie używały :):):) <br />A …. szkoda, że nie pomyśleliście o babci Krysi:( sobotni wieczór akurat miałam wolny i……. zostawiłam sobie urlop na żądanie na tzw. "wszelki wypadek" Wiem, wiem… Gdzie
po kilku nieudanych latach prób zmęczenia dzieci przeszłam na skuteczniejszy sposób-groźba szlabanu lub u mniejszych przekupstwo 😉
a ja się sprawiłam jako babcia i wnuki zostały a dzieci poszły 😀
Nie byłam tam (wcześniej z takiego osobistego powodu) ale pracuje ta na kuchni moja ciocia 🙂
Cudowne miejsce.Aż zazdroszcze.
Już się pakujemy. Ochoty na Mazury narobiłaś mi ogromnej.
Lubię takie wnętrza w których człowiek czuje się jak w spiżarni prababci 🙂
Dziekować że moja tak nie wywijała nigdy w miejscach publicznych, żebym się musiała czerwienić po uszy 😛
Muszę zanotować w pamięci nazwę i koniecznie skoczyć na obiad w wakacje.<br />Kosmyk przeuroczy, tylko mama gapa 😛 Ale dzięki temu możemy obejrzeć chociaż na blogu zdjęcia ze spiżarni.
My często wychodzimy z maluchem na obiad, ale nasze to jeszcze malutkie, więc może dlatego grzeczne? Tfu, tfu, odpukać! 😀
Może w koncu "Jedynemu" uda sie zrobić tak, żebym dodała w koncu jakiś komentarz !! który brzmi :<br />Bony też tam byłam !! Ale tylko zdjęcie zarcia zrobilam 🙂 – czuje sie zawstydzona przez "zakaz" i przez "Czujecie, że tak można? Naprawdę!" heh :D<br />
No i znowu zazdraszczam Wam strasznie!Myśmy dziś zaliczyły rajd po galerii i tyle jeśli chodzi o atrakcje:(<br />Kosma cudny,a zadumana mina chwyta za serce…
Zu krzyczy, że jutro! Do KosmAka! 🙂
🙂 Mój nazywa siebie Kosimkiem, ale Kosmak też fajnie 😀