Wychodzę z auta i biorę syna za rękę. Jest mi ciepło, wtulam brodę w kołnierz i moim standardowym zamaszystym krokiem idę ku przedszkolu. Widzę odwracające się za mną głowy, ale nie zwracam uwagi. Chciałam taki płaszcz i sobie go zamówiłam. Bo mogę.
[Wpis powstał we współpracy z klubem Zalando Lounge]
O różowym płaszczu marzyłam od trzech lat. Za każdym razem jednak coś mi wypadało. A to nie znalazłam takiego fasonu, jaki mi się podobał, a to uznałam, że zaraz schudnę i nie ma sensu kupować większego rozmiaru [bo ja ubrania noszę długo], a to nie miałam kasy i kolejny sezon przechodziłam w tej samej dziesięcioletniej kurtce.
W mojej głowie też często brzmiały słowa koleżanek lub znajomych, że „no, tak to nie wypada”. Nie wypada, bo dorosła, nie wypada, bo dostojna, nie wypada, bo trzydziestolatka nie może się ubierać jak nastolatka, nie wypada, bo zasady, nie wypada, bo tradycja”. I o ile rozumiem, że w wielu pracach i zawodach obowiązuje dress code i tego się nie przeskoczy [sama jako kelnerka musiałam zdejmować moje glany i kabaretki i wbijać się w mundurek], tak nie rozumiem, czemu ja – osoba, która biuro ma w domu, a pół dnia spędza w aucie wożąc dzieci i załatwiając sprawy – mam się ograniczać i chodzić ubrana tak, żeby innym się podobało? Nie muszę!
Mi podoba się luz, kocham kolor, uwielbiam, kiedy nie krępuje mnie sztywna spódnica i szpilki i kocham to, że nie boję się wyjechać w domu w dresach, starych adidasach i bez makijażu.
Jednak ten paskudny szary okres jesienno-pandemiczno-zimowy tak mnie przeorał, zesmutniał i ograniczył do ciemnych ciuchów, że któregoś dnia weszłam do Zalando Lounge i gdy w ofercie zobaczyłam różowe futerko, kupiłam bez zastanowienia. Bo w tym szarym świecie, który budzi mnie poranną mgłą i mrokiem, potrzebuję choć trochę koloru. I jeśli sama mam nim świecić – będę. Dla siebie i dla innych.
Nie mam dużo ubrań w swojej szafie. Jestem urodzoną ciuchową minimalistką, lepiej się czuję, gdy ubrań jest mniej, ale są tak dobrane, że każde mogę dopasować do każdego. Tym samym podstawowe moje ubrania są zazwyczaj koloru czarnego, a swetry, buty, dodatki świecą intensywnie kolorem. I zazwyczaj świecą latami, bo staram się wybierać ubrania tych marek, które gwarantują mi jakość. Zwracam też uwagę na ekologię i staram się wybierać te marki, które są przyjazne środowisku.
Na przykład Kosmykowi kupiłam buty Jacka Wolfskina, jednej z marek, której działania dążą do jak najmniejszego obciążania środowiska produkcją odzieży. I są idealne na wędrówki po lesie i buszowanie w krzakach.
Zdradzę wam sekret…
Nie cierpię zakupów. Choć to nie sekret, bo nie kryję się z tym za bardzo. Przechodzą mnie ciarki, gdy widzę, że kończą się skarpetki, majtki lub koszulki i że spędzę godziny wybierając właściwie rozmiary, dywagując, czy ta promocja, czy tamta, rozmyślając, które właściwie podobają mi się bardziej i ile kupić, żeby starczyło na dłużej. I w tym moich strachu pomaga mi między innymi klub zakupowy Zalando Lounge. Lubię zarówno jego kuzyna bez końcówki Lounge [bo Zalando ma według mnie cudowny i bezproblemowy system zwrotów], jak i Zalando Lounge, bo w dobrej cenie, z konkretną, porządną zniżką, kupię tam doskonałe gatunkowo ciuchy, które posłużą mi latami i które nie zdewastują środowiska i mojego portfela.
A że promocyjne oferty ważne są czasami kilka godzin i często zmieniane, mam podświadomy przymus szybkiego wyboru. Nie mam czasu na dywagacje i przetrzymywanie rzeczy w koszyku. Jeśli potrzebuję koszulek i koszulki dobrej firmy są akurat w promocji, kupuję i mam z głowy koszulkowe zakupy na rok czasami. Jeśli szukam butów, takich moich, na płaskiej podeszwie, łatwych do włożenia na nogę i nie krepujących mi stopy, wchodzę i wybieram. W tych srebrnych ze zdjęcia, Geoxa, pochodzę intensywnie pewnie ze trzy zimy. Jeden z moich najwygodniejszych wyborów.
Moje ostatnie ciuchowe zakupy w tym roku…
Tym samym różowym płaszczem, butami i cytrynowym swetrem zakończyłam moje ciuchowe zakupy w tym roku. Odważyłam się kupić płaszcz w takim kolorze, za którym oglądają się ludzie na ulicy i dość zabawnie to wygląda, kiedy wysiadam z auta w moim różowym futrze, a obok mnie biegnie odporny na zimno młodszy syn w samej bluzie. No cóż. Dzięki temu nie wiem, co szokuje bardziej – płaszcz, czy rozebrane dziecko i żyje mi się spokojniej bez rozmyślań, czy wypada mi nosić takie kolory lub nie ubierać dziecku kurtki.
Nie… no dobra. Przyznam się. Rozmyślam. Rozmyślam głównie o tym, że w różowym płaszczu czuję się jak milion dolców. I takich wyborów zakupowych Ci również życzę : )