Kobieto z internetu, to, że tobie wyszło, nie znaczy, że mi musi

Mam czwórkę dzieci i nie wiem, z czym masz kłopot, ja sobie przecież radzę i nie wylewam żali w internecie! – napisała mi kiedyś czytelniczka pod którymś postem na fejsie. Chciałam zagryźć te słowa w sobie, ale nie mogłam się powstrzymać i odpisałam – A mi jest cudownie, gdy nie muszę deprecjonować żalu innych kobiet w internecie. I pisałam to w pełni świadoma, że nie piszę tego do niej. Że moje słowa nie trafią na jej glebę. Ale pisałam z nadzieją, że trafią w inne chwasty matek, którym nie dane było urodzić na żyznej glebie i dogorywają resztką sił na polu macierzyństwa.

 

 

I jest to dla mnie wciąż niepojęte, jak my, kobiety, tak cudownie nieporadne i nie nauczone bijatyk, potrafimy bezkrwawo, acz prosto w serce i zabójczo, dowalić drugiej kobiecie tylko dlatego, że możemy. Lub że nam się wydaje. Coś.

 

Ja miałam gorzej i dałam radę.

Ne wiem, czego się żalisz, ja mam gorzej i nie narzekam.

Mi jest trudniej, ale się nie skarżę.

Jakbym miała tak dobrze, to bym się cieszyła.

Czytam czasami w komentarzach na grupie czy  u mnie na profilu. I nie wiem. Nie wiem. Po prostu nie wiem.

 

Czy mam dobrze. Myślę, że mam. Mam tę swoją blogową firemkę, jeszcze mi się nie zdarzyło nie mieć na zus, choć raz zabrakło mi stu złotych na podatek i panicznie prosiłam ojca o pożyczkę, bo wpadłam panikę, spodziewając się nie wiadomo jakiej kary za niepełną kwotę w przelewie. Mam reklamy, na których świecą czasem twarzą dzieci i może kiedyś mnie pozwą za te wykorzystywanie, a może nie, bo przecież widzą, że czasami ceruję im skarpety i spodnie, że mówię sorry, nie zajedziemy do sklepu, bo dziś mam tylko na benzynę, żeby dojechać na terapię. Może widzą, że czekam na nich w tym aucie, z laptopem na kolanach, wyrywając godzinkę chociaż na pouzupełnianie faktur czy napisanie kilku zdań książki. Może widzą, może nie, cholera ich wie i ja też nie wiem, co będzie. Ale wiem, że nie mam źle. Każdego dnia jakoś żyję. I z wybojami lub bez docieram do wieczora. Bardziej lub mniej szczęśliwa, bardziej lub mniej śpiąca, ale docieram.

 

A jednak czasem ogarnia taka niemoc i frustracja, że człowiek walczy, szarpie, wysysa z tego życia coś dla siebie, dla dzieci, dla domu, w którym jedno poprawisz, drugie się rozsypie, taka złość na świat, na ludzi, którym przyszło łatwiej, prościej, szybciej i w tej złości, w tym żalu, który jutro minie, jutro się polepszy, ale teraz jest i wierci dziurę, psuje humor, wkurwia ręce, w tym żalu napiszesz, że o matko, nie dam rady, nie dam rady, ludzie, nie dam rady. I masz ochotę krzyczeć niedamrady, wydzierać się w tej drętwocie, sylabizować nie radzenie, żeby wyrzucić to siebie, żeby już nie truło, nie sączyło jadu, nie psuło ci snu dzisiejszej nocy.

 

I czytasz wtedy, że hej, inni mają gorzej. Więcej dzieci, więcej podłóg, więcej problemów. A twoje to, phi. I co prawda nikt nie wie, jakie są twoje problemy. Ile siły każdego dnia potrzebujesz, żeby zwlec się z łóżka, czy w ogóle się zwlekasz, czy raczej czuwasz przez półsen. Czy masz pomoc, czy kłody pod nogi, jakie są twoje dzieci, ile dojeżdżasz, ile telefonów wykonujesz, ile śpisz, ile cierpisz, ile płaczesz i czy w ogóle masz szansę sobie na to pozwolić. Ile nerwów kosztuje cię poranek, ile jedziesz do pracy, czy masz pracę, czy dziecko się ubiera, czy drze przez godzinę, bo podłoga ma inny kolor niż jemu się przyśniło, nie wiedzą. Nikt nie wie.

 

Ale wiedzą, że masz lepiej i że twoje problemy to pikuś przy innych.

 

Bo ja sobie poradziłam, to też musisz.

 

Mantra każdej matki, której serdecznie współczuję i zazdroszczę jednocześnie. Współczuję, bo musiała być całe życie silna i nikt jej nigdy nie powiedział, że kochana, nie musisz być super. Że nie zawsze musisz sobie radzić. Że nie musisz teraz tej goryczy, która nieświadomie ci się w sercu uzbierała wylewać na inne.  I zazdroszczę, bo czasem nasze radzenie sobie nie wynika z umiejętności, ale ze szczęścia. Bo mieliśmy bliskich, którzy nas wspierali. Bo nasze dzieci spały chociaż pięć godzin. Bo coś tam, coś tam, z którego cosia nawet sobie sprawy nie zdajesz, nie widząc go nigdy na oczy lub nie doświadczając.

 

Nie, nie musi. To, że tobie się udało nie znaczy, że mi musi. To, że ty, posiadaczka dwóch nóg, potrafisz przejść bez problemu trzy metry w szybkim tempie, nie znaczy, że każdy dwie nogi posiada. A są też tacy, co z nogami, wloką się i potykają, choć zdawałoby się, że mają dwie nogi, ale krótkie lub w za małych butach, z pooranymi do krwi piętami.

 

Zapytałam kiedyś moją ciotkę, która dzieciństwo spędziła w niemieckim obozie, czy to, co jej opowiadam, nie jest głupie. Bo przecież moje nastoletnie wówczas rozterki przy jej przeżyciach, które okupiła nerwicą natręctw mycia wszystkiego po stokroć i zjadania każdej kruszyny z talerza, zdawały się tak bardzo nieważne, tak nieistotne, tak głupie i miałkie, a ona radziła sobie z gorszymi. I powiedziała wówczas:

 

– Dziecko, cieszę się, że masz takie problemy. Mów o nich. Opowiadaj. Bo ja nie mogłam, a teraz już nie potrafię.

 

I nigdy. Przenigdy nie powiedziała mi, że skoro ona sobie poradziła w obozie, to ja nie powinnam gadać jej głupot o nie radzeniu sobie ze światem.

 

 

Więc droga kobieto z internetu, której wyszło, choć innym nie wychodzi – pozwól ludziom mieć problemy, których może nie rozumiesz, których załatwienie dla ciebie to pikuś, które może dla ciebie są miałkie i płytkie. Ale innym pozwala spuścić z wentyla, pozwala wyrzucić z siebie truciznę złych myśli, pozwala pozbyć się ciężaru, frustracji i wkurwienia, które magazynuje się czasem w nas samych, rozlewa się po naszym sercu, zatruwa nam krew, a potem, gdy już ciała nie starczy, wylewa się cierpkimi słowami do innych lub, co gorsze, tak bardzo gryzie, że chcesz o tym mówić, bardzo chcesz. Ale już nie potrafisz.

 

 

PS Zaczęłam pisać ten tekst przed „aferą” Meghan i Harry’ego, zanim to posypały się komentarze na temat tego, jak winna jest sobie Meghan, że zechciała być księżną i dlatego „ma, o co walczyła”. Obrzydliwe to jest. Tylko tyle powiem.

 

PS 2 Jeśli tekst ci pomógł lub się spodobał, zrób dla mnie jedną rzeczą – podziel się nim ♥

 

Joanna Jaskółka

Joanna Jaskółka – w Sieci znana jako MatkaTylkoJedna – od dziesięciu lat przybliża życie na wsi i pisze o neuroróżnorodnym rodzicielstwie w duchu bliskości. Autorka książki „Bliżej”.

Wspieraj na Partronite.pl

Możesz wesprzeć moją pracę, dołączając do moich patronek.

Spodobał Ci się mój artykuł?

Możesz wesprzeć moją pracę
i postawić mi wirtualną kawę.

Może Cię też zainteresować...

ADHD U DOROSŁYCH

ADHD u dorosłych – leki jak cukierki i z tego się wyrasta, czyli wszystkie bzdury, jakie słyszałaś

Rzuciliśmy szkołę! (2)

Tydzień na edukacji domowej – jak zorganizowałam chłopcom naukę?

Rzuciliśmy szkołę!

Rzucamy szkołę i przenosimy się do Szkoły w Chmurze [podkast]