Dobra, zaczynam mieć powoli tego dość. Ręce mi się trzęsą, słowa z trudem wyrzynają mi się z ust, a sprawność umysłowa spadła poniżej najniższego szczebla przeciętności. Moja mama powiedziałaby, żebym nie jęczała, bo ona miała gorzej i w ogóle ja to teraz jadę ferrari po autostradzie, ale co jest bardziej niebezpieczne - wyboista droga czy nieoczekiwana hopka na gładkiej powierzchni?
Ale do rzeczy. Kosmyk nie śpi od trzech tygodni. Konkretnie nie śpi od pierwszej w nocy do czwartej, czasem szóstej rano. Żeby tylko nie spał - dawałabym radę. Żeby płakał z konkretnego powodu - również nie byłoby to problemem. Gdyby jego płacz można było jakoś okiełznać - stawałabym na wysokości zadania.
Niestety. Kosmyk budzi się z potężnym rykiem, przechodzącym we wrzask i za cholerę nie chce, żeby go dotykać, przytulać i głaskać. Raz mówi, że chce do wózka, za chwilę, że jednak do łóżeczka, potem znowu ma ochotę wyć przy sedesie. I broń cię matko, żebyś próbowała w jakikolwiek sposób ingerować w chęci małolata. Próba zabrania do łóżka i przytulenia kończy się oczywiście głośnym i płaczliwym protestem, a próby jakiegokolwiek ululania przetrzymują Kosmyka w hibernacji dopóty, dopóki opowiadam o koniku czy cholera wie o drugiej w nocy czym.
Taka mała dygresja - nie chodziłam do żadnej szkoły rodzenia, ale całkiem sporo czytałam i w żadnej książce nie napisali mi jednego. Tego, że kiedy dziecko wpada w histerię i odstawia tak zwane cyrki [wiem, że dla Kosmyka to nie są cyrki, tylko tragedia, ale z boku wygląda to jak cyrk, zapewniam], to matka wśród wielu chęci pomocy synkowi, ma również silne pragnienie rzucenia wszystkiego w pizdu i opuszczenia przybytku niedoli. Pragnienie skutecznie tłumione, ale wizja realizacji jest bardzo kusząca
Udało mi się przez te dwa tygodnie dojść do kilku wniosków:
- płacz Kosmyka nie jest wywołany żadnymi niespodziewanym zdarzeniami. Dołożyłam wszelkich starań, żeby pobyt gości w pensjonacie nie wpłynął na nasz tryb życia i nie zaburzał nam zwyczajów i godzin posiłków. Rozgardiasz związany z pobytem w naszym domu obcych ludzi nie ustał też nagle i całkowicie - w dalszym ciągu mamy gości, więc można powiedzieć, że nic się zmieniło,
- przez ostatnie dwa, trzy tygodnie żadne z nas się nie pokłóciło, nie było żadnej awantury ani niespodziewanego zdarzenia, które mogło mi synka przerazić,
- Kosmyk nie zażywa żadnych leków,
- Kosmyk podczas przebudzenia zdaje się nie wiedzieć, dlaczego płacze i czego chce. Pytany, czy coś go boli, twardo odpowiada "nie boli" i dalej przeraźliwie wyje.
- to nie pielucha, zawsze mu zapobiegawczo zmieniam,
- zaczęło się przed wyjazdem chłopa na poligon i trwa po przyjeździe,
- Kosmyk nie jest w nocy głodny, rzuca też butelką z piciem,
- ale jednocześnie nie zjada bardzo obfitej kolacji, daję mu wieczorem nawet mniej niż zwykle, ponieważ ładnie wsuwa obiadki,
- w dzień śpi niecałą godzinę,
- w pokoju nie jest ani ciepło, ani chłodno, Kosmyk śpi w wygodnym pajacyku, ma pościel, którą uwielbia, przed snem zawsze "opowiadamy" mu jego dzień i nie ząbkuje.
Szukając informacji w necie oczywiście znalazłam skrajne sytuacje - w jednej dziecko umierało, w drugiej musiał go obejrzeć neurolog. Przestałam więc przeczesywać net i będę chyba musiała zabrać dziecko do rodzinnego. Sama też odwiedzę.
Trudno uspokajać dziecko będąc wyczerpanym fizycznie i nerwowo. A coraz bardziej jestem. Zdaniem moich rodziców, powinnam się cieszyć, że do tej pory ładnie spał i przetrwać i ten chwilowy okres rozstroju [?] Kosmyka. Widocznie nie jestem aż tak dobrą matką, żeby po trzech tygodniach ciągłych nocnych pobudek trwać jako oaza spokoju i tryskać macierzyńskim szczęściem.
Szczerze mówiąc, boję się spać położyć. Bycie zombie jest prostsze o tyle, że nie muszę po przebudzeniu ponownie drętwieć w stan kompletnego wyczerpania.
A może to przejdzie samo? Mieliście taką sytuację? Co było przyczyną?
Mało wyszukane zdjęcie:
STĄD