Raz na jakiś czas dostaję taki komentarz lub mail i za każdym razem mam problem, żeby na niego jasno i prosto odpisać. Komentarz to jeszcze pal licho, moi czytelnicy sobie z takim poradzą, ale co zrobić z mailem, w którym dziewczyna pisze, że chciałaby porady, jak się przeprowadzić na wieś, do sielanki [jak moja, w sensie], bo życie w mieście strasznie dużo kosztuje, a na wsi to jajka swoje, mięso swoje, warzywa swoje, za kanalizację się nie płaci, drewno za płotem, na wsi jest wszystko za darmo… No jak?
Spróbuję więc nakreślić mniej więcej moje subiektywne [czyli oparte na osobistych doświadczeniach mieszkania ośmiu lat w Warszawie i reszty życia w środku lasu] wnioski i jako takie kosztorysy. Na początek [uwaga! niektórzy mogą przeżyć szok!]:
Nie ma nic za darmo
No nie ma. Jak to powiedziała Stella, za darmo to można na wsi sztachetą z gwoździem pod żebro dostać, ale na świecie tyle dewiacji, że i to niekoniecznie bezpłatnie. A na chłopski rozum, nie ma w Polsce chyba miejsca, w którym nie płaci się podatków [od nieruchomości, za grunty]. nie płaci się za prąd [cena przesyłu prądu przekracza czasem cenę samego prądu!], abonament telewizyjny i kablówka są za darmo, a rafinerię każdy ma swoją osobistą, prawda?
Jakie koszty, inne niż w mieście, są związane z mieszkaniem na wsi?
Zostawmy podatki, u mnie są wysokie i płaci się je raz w roku, ale weźmy takie klimatyczne albo, bulwersujące [bo dla wielu nie do pomyślenia]: szambo. Tak! Jeśli nie na wsi nie ma doprowadzonej kanalizacji [a w wielu wsiach nie ma], to owszem, nie płacisz za wodę, możesz brać jej tyle, ile chcesz, ale wcześniej musisz sobie wykopać studnię, musi ona przejść odpowiednie badania, testy, trzeba znaleźć odpowiednie miejsce na jej wykopanie i raczej nie myśl o kosztach kopania nowej [lub pogłębiania starej] w razie ewentualnego wyschnięcia [ja nie myślałam, a potem zabrakło wody przy murowaniu werandy i zemdlałam :D] . A jak już masz studnię – ładnie powiedz dzień dobry panu szambiarzowi [koszt budowy szamba – minimum 3 tysiące], który raz w miesiącu zabierze cały twój syf z kibla i jeśli studnia ci nie wyschła – módl się o brak deszczu, którego nadmiar spowoduje, że szybciej i częściej będziesz musiała mówić portfelem dzień dobry panu szambiarzowi [koszt od 100 do 300 zł miesięcznie]. Bywa też ciekawie, kiedy szambo jest pełne, ty masz kupę prania, a szambiarz mówi, że najbliższy termin dopiero za dwa dni… Strach się wtedy myć 😀 Oczywiście, można sobie wybudować przydomową oczyszczalnię ścieków, ale jeśli ktoś szuka domu na wsi, bo „wszystko za darmo”, to raczej niechętnie wyda kilkanaście tysięcy na takową. [tak wiem, nie biorę pod uwagę tego, że ktoś już może mieć takie rarytasy, ale mówimy o uświadomieniu kosztów, jakie mogą wystąpić przy przeprowadzce na wieś, prawda?].
Ubabraliśmy się w szambie, doczyściliśmy wodą ze studni, jedźmy na zakupy! W tej kwestii zawsze wybucham śmiechem, kiedy ktoś mi mówi, że na wsi w sklepach taniej 😀 Prowadziłam wiejski sklep z rodzicami 18 lat i jakoś nie pamiętam, żeby ceny w nim były niższe niż miastowe. Jedna sprawa, że hurtownia nie zawsze mogła dowieźć nam towar, więc musieliśmy sami po niego kilkadziesiąt kilometrów jeździć [czasem dwa lub trzy razy dziennie], inna, że musieliśmy zarobić na tym sklepie na wszystkie podatki, zapłacić pensje, faktury i różne takie… W pewnym momencie zdecydowaliśmy się zamknąć sklep, bo żeby wyjść na zero, musielibyśmy podnieść maksymalnie ceny, a tego, z założenia, nie chcieliśmy. Nie będę już wnikać w koszty prowadzenia wiejskiego sklepiku, wiadomo, że więksi płacą za wszystko mniej, ale wcale się nie zdziwiłam, kiedy pojechałam studiować do Warszawy, tym, że w małym sklepiku było czasem dwa razy drożej niż powiedzmy w takim Tesco. Swoją drogą, konia z rzędem temu – kto znajdzie u mnie Tesco w okolicy? Ostatnio mało nie umarłam ze szczęścia, kiedy zobaczyłam, że mają sklep online, a potem umarłam niemal drugi raz, kiedy zobaczyłam, że do mojej wsi nie dowożą 😀 A jakimś cudem, kiedy czegoś szukam, Tesco jest najczęściej polecanym przez was sklepem! Chyba nie każdy wie, że nie ma go w każdym mieście i… wsi 😀
No i to jest ten problem zakupów – chcesz kupić taniej, płać za benzynę i dojeżdżaj [to są spore koszty, jeśli sam dojazd do pracy to 100 km dziennie]. Pewnie dlatego wyspecjalizowałam się w instruowaniu Chłopa smsem, co ma dokupić, wracając z pracy, a na większe zakupy raz w tygodniu jeżdżę z półkilometrowa listą i zwitkiem banknotów w portfelu? Jeśli chodzi o zwitek – warto go mieć zawsze w domu, żeby nie drałować 15 kilometrów do najbliższego bankomatu, by zapłacić za prenumeratę czasopism [nie ma kiosku pod domem], paczkę kurierowi, weterynarzowi czy za pomoc w ogrodzie. Myślenie w przód – jedna z rzeczy, którą na jakiś czas zatraciłam w mieście. Nie była mi do niczego potrzebna, bo wszystko miałam na wyciągnięcie ręki pod blokiem.
Jajka od krowy, mleko od kury, hajs z bankomatu
Ok, ok, nawet jeśli ktoś jest dobrze zorganizowany, przezorny, oszczędny i uda mu się koszty utrzymania domu i podwórka na wsi mniej więcej wyrównać do kosztów mieszkania w mieście [słyszę wybuchy śmiechu :D], to… niech nie liczy na darmowe mleczko i jajeczka. Jeśli sam sobie ich nie wyhoduje. To jest to, co pisałam o królikach – żeby je kupić, mieć, gdzie trzymać, wykarmić przez zimę, potrzebne są monety, a koszt prawdopodobnie zwróci mi się po kilku latach [albo i nie]. To jest to, co napomknęłam delikatnie przy planowaniu własnego ogrodu – jeśli Chłop pojedzie na poligon albo będzie w robocie, to żeby przekopać pole, będę potrzebowała kogoś do pracy. I nie zapłacę mu uśmiechem, tylko konkretną stawką za godzinę. To jest też to, o czym poniekąd pisałam podczas pierwszych prac w ogrodzie – opał. Cieszyłam się jak dzika, że ścięliśmy starą gruszę [drzewka owocowe można ścinać bez specjalnego pozwolenia], bo dzięki niej uzyskałam sporo gałęzi na rozpałkę czy letnie ognisko! Wiecie – Lasy Państwowe nakładają spore kary za kradzież drewna, a nawet chrustu z lasu, więc jeśli ktoś pali w piecu drewnem [nie drzewem, pamiętajcie – drzewo rośnie, drewno leży #jezykowypiatek], to musi się liczyć z wydaniem kilku tysięcy rocznie na opał. Albo kary za kradzież 😀
Ta swojska kiełbasa z dzika
Uprawianie ogródka kosztuje [same nasiona to już wydatek]. Hodowanie królików kosztuje. Nie myślę nawet o kupnie innych zwierząt, bo taka krowa czy owca też musi mieć paszę, opiekę weterynarza, samo dojenie jej dwa razy dziennie skutkuje tym, że w zasadzie jesteś udupiony w chałupie, bo ani na święta wyjechać, ani na weekend. Dojenia nie można sobie odpuścić. Znajoma ma stado kóz – i fajnie, mają sery, kozie mleko… Ale żeby wyjechać na kilka dni muszą ostro kombinować. My bez krowy i kóz intensywnie myślimy, kto zajmie się naszym zwierzyńcem, kiedy zechce nam się opuścić granice województwa. Planując ogród, już wiem, że okres wiosenno-letni, bez opłaconej oddzielnie osoby do podlewania i karmienia króli, będę siedzieć w domu… Nie wiem nawet, czy będę miała czas, zajmując się ogrodem, dziećmi [jak to brzmi :D], psami, królikami, wekować kolejne przetwory z dzika czy jelenia. O! Przynajmniej to myśliwi mają za darmo – powiecie… Nic bardziej mylnego, bo za każdą upolowaną w lesie zwierzynę musi zostać uiszczona odpowiednia opłata. Opłata za kilogram, czyli również za kilogram bebechów, futra, kości, głowy i reszty. Czasem więc płacimy spore pieniądze za dzika, którego połowa jest nie do zjedzenia, ale upolowanie to nie koniec zabawy – trzeba jeszcze wybebeszyć, oskórować, podzielić, porąbać, część na świeżo przygotować do obróbki, część zamrozić, a potem samemu kręcić z tego przemrożonego mięcha kiełbasę albo szynki. Jeden dzik -średnio tydzień pracy non stop. Sporo jak na „za darmo”, prawda?
Wieśniaki na cadillaki
Oni byli od zawsze. „Ci, co mają rodzinę na wsi”. Przyjeżdżali na kilka letnich tygodni, na cale wakacje nawet i jedyne, co można było usłyszeć przy wyjeździe, to „dziękujemy”, a i to nie zawsze, bo pakowanie w paczki wiejskich darów zajęło czas i mózgi. Pamiętam zdziwienie mojej cioci, gdy rodzice poprosili ją o dołożenie się chociaż do szamba [zużywała maksymalną ilość wody i szambiarka przyjeżdżała co tydzień]. Ciocia jest osobą kulturalną, dobrze wychowaną i spokojną, kiedy więc usiadłam z nią wieczorem na pogawędkę, powiedziała mi wprost, że do tej pory nie zdawała sobie sprawy, że życie na wsi kosztuje. Byłam grzdylem wtedy, podlotkiem, nie zdawałam sobie sprawy, o czym mówi konkretnie, bo i rodzice nie obarczali mnie problemem kosztów wiejskiego życia. Ale te jej słowa zapamiętałam. I zdaję sobie sprawę, że wciąż niektóre osoby myślą, że na wsi wszystko spływa z rosnących sobie bez żadnej pomocy drzew i krzewów i obowiązkiem wieśniaków jest dzielenie się tymi dobrami. Że na wsi wszystko jest tańsze. Patrząc się na to, ile wydawałam w Warszawie, trzymając pod bokiem kilkumiesięczne dziecko i karmiąc je drogim mlekiem modyfikowanym, śmiem twierdzić, że łącznie z kosztami wynajmu mieszkania wydawałam o wiele mniej niż tutaj.
Wsie się coraz bardziej cywilizują. Chodzą słuchy, że nawet u mnie niedługo pojawi się internet na kabel i… KANALIZACJA. Nawet z takimi udogodnieniami wiem, że moja wieś dalej zostanie tym swojskim, cichym miejscem, jakim do tej pory było, ale nie będę ukrywać, że za zachowanie tej ciszy i spokoju spodziewam się w przyszłości dużo, ale to dużo płacić. Wiecie, dlaczego? Bo kosztami i stylem życia wsie coraz bardziej upodabniają się do miast. Bardzo łatwo można żyć w domku pod lasem za taką samą kwotę jak w Warszawie. Owszem, na razie trzeba się naskakać, pokombinować, poszukać kilku znajomych, co jeżdżą do pracy w tym samym kierunku [zaraz się pojawią sugestie – a dlaczego nie autobusem albo pociągiem? – odpowiadam więc – nie ma]. Naprawdę można. Ale jeśli się chce czegoś więcej, czegoś, co przynajmniej kształtem przypomina wiejską sielankę, to trzeba najpierw wysupłać trochę więcej pieniędzy niż za obiad w restauracji co tydzień, a potem… zwyczajnie wziąć się do roboty. I zapierniczać od świtu do nocy.
Bo tak – praca gospodarza też ma swoją cenę. Żeby coś mieć, trzeba na to zapracować i przypomnę ciekawą uwagę człowieka, z którym ucięłam sobie pogawędkę w sklepie:
Bo wie pani co, ja lubię dawać ludziom to, co wyhoduję. A to rodzinie podrzucę jajeczka, a to mięsko z krówki, a to jakieś warzywka znajomym. To jest przyjemne, bo wiem, że jak oni będą mieli czegoś więcej, to też mi dadzą albo się odwzajemnią podlaniem ogródka, przypilnowaniem przychówku, czy nawet zwykłą sympatyczną rozmową. Ale nie znoszę, wie pani czego? Tego dopytywania się, a kiedy przywiozę, a kiedy dam, a ile tych jajek będzie, a czy przyjmiemy na wakacje… Niektórzy to wręcz żebrzą, żeby się moją pracą wyręczyć za darmo, a wie pani, co ja myślę o żebrakach, o takich, co mówią, że wszystko za darmo?
– No co?
– Powinni zostać w mieście.
Tekst został napisany na podstawie osobistych doświadczeń [i wydatków]. Ma na celu urażenie niektórych, ale nie jest stworzony w celu pokazania „jak strasznie ciężko jest na wsi”. Wieś wsi nierówna, to po pierwsze, a po drugie – Legionowo czy Przasnysz to nie wieś 🙂 Nie rozpatrywałam również kosztów życia na wsi pod kątem sporego gospodarstwa rolnego [przede wszystkim dlatego, że te w tym momencie ukierunkowane są na jeden rodzaj – albo same krowy, albo sad, albo truskawki], miałam na celu pokazanie, jak te koszty MOGĄ się kształtować na moim odludziu. Koniec końców – każdy wybiera takie życie, jakie mu pasuje, mi moje pasuje bardzo, natomiast widzę, że sielankowa wizja zamazała niektórym oczy i chcą jechać za mną, wbrew wszystkiemu, nie bacząc na to, że każda przyjemność w nadmiarze może skończyć się wrzodami żołądka 🙂
Fascynują mnie ludzie, którzy wciąż jeszcze są przekonani, że na wsiach paraduje się w strojach ludowych, obiady gotuje nad paleniskiem, absolutnie każdy ma sąsiadów rozdających jajka, mięska i mleko, ogródki są samopielące się, a to, że mieszkasz na wsi implikuje przemożną chęć uczynienia ze swojego domu ośrodka wypoczynkowego. 🙂
tak, w mieście odkręcasz grzejnik i masz ciepło, a na wsi jak se nie napalisz w piecu to tyłek zmarznie, pojedziesz gdzieś – nie ma komu podłożyć do pieca, wygaśnie i będzie zimno, a wcześniej jeszcze trzeba się narobić przy drewnie, jak masz swój las to plus dla ciebie, a jak nie to drewno kupujesz i koszta rosną… i faktem jest że utrzymanie 1 os w 50m domku nie ma prawa równać się z utrzymaniem 4osobowej rodziną w większym domu…
odnośnie dzika – z procy go raczej nie zastrzelisz 🙂 bycie myśliwym też kosztuje, składki, utrzymanie broni a wcześniej wszystkie kursy, kupno potrzebnych rzeczy, no i przede wszystkim CZAS, rzadko dziki pakują się pod lufę, zazwyczaj trzeba się za nimi nachodzić 😀
Wiesz, ja się z tobą do końca nie zgodzę. Dla Ciebie taka cisza i spokój jest czymś naturalnym, może dlatego nie do końca to doceniasz. Dla mnie po kilku latach spędzonych na przetrwaniu na emigracji życie na wsi to raj! Owszem musisz się napracować, ale nikt ci nie stoi nad karkiem i ciebie nie gnoi. Mi udało się kupić malutki domek z bala na wsi o pow. 50m2 oraz prawie hektar ziemi. Mam własny brzozowy lasek i sad jabłkowy. Domek jest niezwykle ciepły, opalany piecem kaflowym, na całą zimę wystarczy 5 do 7 m3 drzewa, co daje jakieś 500 zł. Wywóz szamba 8000 l dwa razy do roku (szczelne szambo nie przecieka po deszczu) co kosztuje z 600 zł. Prąd 200 zł na kwartał, woda 150 zł na rok. Jedzenie 400 zł miesięcznie. Wszystkie koszty na miesiąc to góra 800 zł z opałem. Wieś położona w odległości 30 minut od miasta wojewódzkiego, świeżo wylany asfalt, podłączony internet najnowszej generacji. We wsi 22 domki, z czego połowa zamieszkana. Cisza, spokój i błogie życie dla kogoś kto umie to docenić.
Koszty życia zależą od tego na co się człowiek nastawia. Niektórzy muszą mieć duże domy z centralnym ogrzewaniem i koniecznie murowane. A później marudzą, że sam opał ich kosztuje 3000 zł. Muszą też żyć „na poziomie” co ich kosztuje łącznie więcej niż w mieście. I równie często wybierają do życia wsie blisko miast.
Nie chcę się jednak wypowiadać na twój temat, bo ja jestem samotnikiem, a ty pewnie masz rodzinę co jest sporą różnicą. Pozdr
Na zdjęciu mój domek i dwie siostrzyczki
Zawsze gdy rozmawiam z osobami urodzonymi na wsi słyszę to samo- wszyscy narzekają i straszą innych jak to źle i ciężko na wsi. Tymczasem ja, będąc samemu kupiłem sobie jakiś czas temu domek 50 m2 i hektar ziemi. Po jakimś czasie okazało się, że wszystkie moje opłaty w ciągu roku to ok. 4000 złotych. Z czego 1500 złotych na drewno, jakiś 1000 na prąd, 500 zł abonament telewizor+internet, 200 zł rocznie na eksploatacje oczyszczalni, która po otrzymaniu dotacji kosztowała mnie niecałe 3000 zł. Ponieważ jestem pracowity i poświęcam godzinę każdego dnia na ogród mam wszystkie warzywa i owoce swoje. Zbieram z nich nasiona na następny rok. Hoduję dziesięć kur i kozę, które żywię resztkami i zielskiem, a na zimę kupuję trochę ziarna (koszt może ze 100 zł). Na wakacje zatrudniam się do pracy, aby zarobić na opłaty. Żyje mi się bardzo łatwo, ale może dlatego że jestem facetem. Chociaż u mnie na wsi i baby ciężko pracują i uwierz mi ogród przekopią bez problemu. Dlatego przestań straszyć ludzi. Aha, nie wspomniałem jeszcze o dotacjach na byle g.ów.no za przeproszeniem
Oj, to oddaj trochę tych dotacji, proszę! Jak tak wszystko ci łatwo poszło, to podam adres do wysyłki 🙂
Łatwo nie poszło. Musiałem kilka lat pracować za granicą, żeby się ustawić. Ale obecnie żyję za półdarmo. A odnośnie dotacji, to nie mówiłem o mnie, tylko o ogóle rolników. Ja mam tylko hektar przeliczeniowy, więc i dotacji nie jest wiele
Ja się przeprowadziłam pół roku temu z miasta (Poznań), w którym mieszkałam zawsze w kamienicach w centrum, do malutkiego miasteczka, w którym mieszkam w domu z ogrodem (Pszczyna).
W obu przypadkach nie było to „swoje” tylko wynajmowane. Koszty życia są na podobnym poziomie. Koszt wynajmu mieszkania w Pszczynie nie jest znacząco niższy. Za podobny metraż, tylko trochę lepszy standard (plus ogród) płacę tyle samo co w Poznaniu. Ogrzewanie, podobnie jak w Poznaniu jest na gaz, więc cena taka sama. Różnica jest taka, że w dużym mieście łatwiej trafić na ogrzewanie miejskie, które jest trochę tańsze (100 – 150 zł miesięcznie taniej), za to w domu mam poza ogrzewaniem gazowym również kominek, więc można palić drewnem. Takie rozwiązanie nie jest jednak dużo tańsze (z 2000 zł trzeba na cały sezon wydać), za to jest znacznie przyjemniejsze. Ogień w domu tworzy klimat, który rekompensuje niedogodności typu codzienne przynoszenie drewna z ogrodu do domu, czy choćby czyszczenie kominka. Tak czy inaczej kosztów ogrzewania nigdzie nie da się uniknąć i są one do siebie zbliżone.
Dostęp do sklepów, szczególnie spożywczych, to największy problem z mieszkaniem na wsi. Nawet jeśli są, to są kiepsko zaopatrzone i z kosmicznymi cenami. Dlatego podczas szukania mieszkania zwracałam największą uwagę na bliskość do sklepów i teraz mam do marketu bliżej niż w Poznaniu, (Kaufland „za płotem”). Nie było jednak łatwo znaleźć takie lokum.
Kiedyś marzyłam o domku w lesie, w dziczy, z dala od ludzi. Ale po przemyśleniu sprawy wyszło, że jeśli z najbliższej okolicy nie będzie dużego sklepu (choćby zwykłej Biedronki), to przyjemność z mieszkania w takim miejscu stanie się udręką. Dostęp do Internetu też może być problemem. W dużym mieście Internet kablówkowy to standard. Na wsi nie ma nawet radiowego, a komórkowe też mogą słabo działać.
W związku z tym, że przeniosłam się do domu ogrodem, doświadczyłam dobrodziejstwa typu owoce z drzew. Narobiłam więc pierwszy raz w życiu przetworów, głównie z soków z kawałkami gruszek, które obecnie systematycznie wyjadam/wypijam. Wydaję więc mniej na owoce i napoje, ale trochę pracy w to trzeba było włożyć. I całkiem sporo prądu na kuchence ;-). Nie traktuję tego jako oszczędności, tylko hobby, mam frajdę, że sama coś potrafiłam zrobić :).
Już się nie mogę doczekać wiosny i lata, i przesiadywania na słońcu, w ogrodzie z książką w ręku. W Poznaniu, żeby się zaszyć w zieleni, trzeba było iść 15 minut nad Wartę, więc uskuteczniałam to stosunkowo rzadko. Tutaj wystarczy wyjść z domu, lub choćby na taras.
W każdym razie w malutkim mieście wcale nie jest taniej, lub koszty są zbliżone, więcej się trzeba napracować (choćby koszenie trawy, noszenie drewna itp.), za to przyjemność z mieszkania jest większa.
Myślę, że osoby, które twierdzą, że na wsi jest taniej, biorą pod uwagę najczęściej wariant taki, że w mieście trzeba mieszkanie wynajmować (czyli minimum 1000 zł, a przeważnie minimum 1500 zł z opłatami), natomiast na wsi domek jest już „własny” – np. rodziców, lub po rodzicach. Wtedy koszt wynajmu, czyli największy koszt utrzymania, odpada.
Jakbym czytała o mojej wsi! Tylko u mnie 30 krów stoi w równych rządkach, więc rodzice świątek, piątek czy niedziela, zawsze muszą być na posterunku. 🙁
W naszej wiosce mieszka 700osob, kazdy wie czy masz nowa kurtke czy buty z poprzedniego sezonu, pan mąż do pracy dojeżdża 20km, my z młodą do żłobka i pracy kolejne 20…tylko w drugą stronę :p Ci z miasta uważają, ze musi nam się niezle powodzić skoro utrzymujemy dwa samochody, a młoda uczeszcza do prywatnej placówki (innej brak). Dziwią się że obiad jemy przed 18 jak wrócimy z pracy, ale chętnie przyjadą w niedzielę na rosół ze swojskiej kury z marchewką rano przyniesioną z ogrodu…
jak zwykle się ubawiłam
piszesz z własnych doświadczeń więc trochę mi głupio ale moje są trochę inne
tak jak Ty wychowałam się na wsi a później mieszkałam 10 lat w mieście- no może to nie była warszawa ale jednak miasto
obecnie już od czterech lat z powrotem na wsi
można „mieszkać” taniej finansowo na wsi, ale niestety kosztem ciężkiej pracy i ogromnym nakładem czasu, niestety na początek trzeba też włożyć spory kapitał by później było taniej…
choćby ta nieszczęsna oczyszczalnia…
obecnie kiedy tylko skończymy remont to palujemy panele słoneczne do grzania wody choćby po to by mieć ją niemalże za darmo od wiosny do jesieni…
niemalże bo jednak to jest koszt, który zwróci się po kilku latach
i tu po raz kolejny kłania się nakład pracy własnej…
chcesz mieć taniej musisz wszystko sam zrobić
ale mam szczęście bo mój faciu jest złotą rączką- już ma projekt i materiały by własnoręcznie zrobić takie panele słoneczne…
więc koszt finansowy spada i to drastycznie, ale niestety nakładem własnej pracy :-/
chcesz mieć ogródek i to tani sam-a musisz go przekopać, a nie zapłacić…
chcesz mieć wodę to musisz sam-a przeprowadzać konserwacje studni…
chcesz mieć własne mięsko (prosiaczek ;))musisz „zakasać” rękawy i zasadzić ziemniaki, posiać zborze…
czasem mam wrażenie że doba to powinna mieć nie 24h czy nawet 48 ale całe 7 dni by ogarnąć wszystko…
mieszkać na wsi taniej- da się
wygodniej- nigdy w życiu
Wszedzie sa koszty czy to na wsi czy na wsi, ale placic trzeba i tu i tu…
love you do bólu 🙂
Powinnaś napisać, że autobus przyjeżdża w piątek o 16.00, a kolejny jest w poniedziałek o 6.45 i bez prawa jazdy ani rusz (u nas tak jest) 🙂 I cena za bilet jest duuużo większa, żeby przejechać 15 km płacisz ponad 5 zł, miejskim nie pamięta,m dokładnie ale mniej 🙂
Podczytuję już jakiś czas Twoje opowieści i muszę przyznać, ze czasem mnie irytowały. Ale ten post to otworzenie oczu wielu ludziom.. Jako dziecko często pomagałam przy żniwach na wsi lub sianokosach. Jazda na wozie i spanie na sianie to była „rekompensata” za wiązanie snopkow, podrapane nogi na rżysku, które niemożliwie szczypały przy wieczornej kąpieli w miednicy, przewracanie pokosow trawy by wyschły, potem zgrabiania ich w stogi i w końcu ładowania widłami na wóz i zrzucania do stodoły.. Potem młócenie – trzęsienie mózgu na młócarni – tak to nazywałyśmy z siostrą.. Sielsko. Często przepalowywanie krów, przyprowadzanie ich z pastwiska 2 – 3 km. Wszystko niby jest za darmo. A i mały sklepik 3 km w sąsiedniej wsi.. lekarz ok 10.. hmm super Teraz mieszkam w domu na granicy miasta. I uważam, że dom to i tak wystarczająca skarbonka.. co dopiero wieś. . Za miastem gdzieś w głuszy.. wałówkę to należałoby raczej przywozić na co poniektorą wieś. Pozdrawiam
Aśka, świetnie to ujęłaś! Wychowałam się na wsi i wiem, co ile kosztuje 😀 U mnie też „przesył” był droższy niż prąd… 😉
wiem że na wsi nic za darmo nie ma to wielka i ciężka praca sama nie raz pomagałam a to przy ogórkach a to przy cebuli przy ziemniakach zmienił mi się pogląd na temat wsi i tego że nie jest prosto i łatwo żyć na wsi
świetny tekst! napewno wielu mieszczuchom da wiele do myślenia,
sama idealizuję życie na wsi, bo mam wspomnienia z dzieciństwa z wakacji w leśniczówce mojego dziadka, twój tekst otworzył mi oczy na aspekty życia na wsi, o których szczerze pojęcia nie miałam…
nigdy bym nie powiedziała, że życie na wsi jest tańsze czy łatwiejsze. Ale, że ludzie inni mogą tak myśleć? Gdzie oni się chowali? Te ż z miasta mnie rozwaliło , hahaha. A
Sporo kosztów i pracy swojej włożonej, bardzo fajny tekst jaskółko. Jak zwykle. 🙂
Wracam ja corka marnotrawna po dlugiej przerwie… Zgadzam sie z Toba w 100procentach i gratuluje drugiego potomka:)
Znam takich mądralskich mieszczuchów, którzy to jadą do rodziny na wieś i zawsze coś przywożą ze sobą do domu, a to jajeczka, a to marchewka, a to kurka na rosół. Ale nawet do głowy im nie przyjdzie że mogą się zrewanżować. My bierzemy jajka, a przywozimy kawę. To takie proste! No, ale przecież na wsi wszystko jest za darmo, a jak by nam nie dali to się zepsuje…..
Właśnie po takie notki wchodzę na Twojego bloga. Jestem mieszczuchem z krwi i kości, życie w bloku jest dla mnie idealne- łatwe i wygodne. Ale bardzo lubię czytać o tym, jak wygląda życie na wsi, to prawdziwe życie… Dodałabym tylko jedno; może i koszt życia w mieście jest niższy niż koszt życia na wsi ale my mieszczuchy kilka razy w roku wydajemy „kupę kasy” żeby przez tydzień, góra dwa pobyć w Waszym świecie (woda, las- rozmarzyłam się). Wątpię, żeby jakiś „wieśniak” wydawał całe oszczędności 2 razy w roku aby spędzić kilka dni w zatłoczonym mieście… Zawsze jest coś za coś i raczej każdy z nas wybiera co mu bardziej pasuje 🙂 p.s. więcej takich życiowych wpisów pliiiiiiiiis
Uwielbiam ten komentarz 🙂
Będę się wymądrzać 😉 Są dni, że mojej wsi („ciut” większej niż Iznota) nie zamieniłabym na żadne inne miejsce na Ziemi. A są takie dni, że chce mi się zatrzasnąć (choć to raczej niemożliwe 🙂 ) drzwi pociągu Kolei Mazowieckich i nigdy TU nie wrócić. Pewnie dużo z Was tak ma, obojętnie w jakim miejscu mieszka. I wtedy rozmyślam o ” moim życiu i moim miejscu na Ziemi”. I myślę sobie: Wszystkiego są dobre i złe strony. Pozdrawiam! KBD 🙂 babcia Kosmyka i jego Braciszka albo siostrzyczki 🙂 matka Damiana
Właśnie ostatnio była dyskusja wewnątrz jakiejś grupy na facebooku – dziewczyna się zastanawiała, czy dalej mieszkać w miasteczku (mieszkanie 75 m, ma na własność, ale chce je trochę odświeżyć) czy przenieść się na wieść do poniemieckiego domu (150 m, dostaje w spadku, dom do totalnego remontu). I ma dzieci kilkuletnie, nie ma prawa jazdy. A na to komentarze, żeby się przenosiła, że własny domek to marzenie, że super być na swoim, że taniej. To ja, chociaż od zawsze mieszkam w mieście i średnio mam ochotę to zmieniać, pytam: jak taniej?! Przecież w mieszkaniu płaci się składkę remontową, więc na remont dachu, kosiarkę czy naprawdę płotu zrzucają się wszyscy sąsiedzi, a w domu wszystko naprawia się samemu. To nie ma prawa być taniej! Na co odpowiedź, że 'moja mama mieszka w mieszkaniu i w tym miesiącu zapłaciła 1000 coś, a ja na wsi w domku i w tym miesiącu zapłaciła 240.”. Był grudzień to coś mi to 240 zł dało do myślenia. No nie ma szans. Już pomijając, że nie wlicza kosztów remontów, nasion czy narzędzi, to przecież samo szambo czy ogrzewanie. Same opłaty miesięcznie wyniosą zimą więcej. Przecież dom nigdy nie ma powierzchni kawalerki. No więc dopytuję o ogrzewanie, a tu się okazuje, że palą węglem i rocznie schodzi kilka ton. Siedem, dziewięć… już nie pamiętam. Ale po podzieleniu przez dwanaście miesięcy wychodziło 300 zł. Czyli za samo ogrzewanie (w tym ogrzewanie wody zapewne) wychodzi przynajmniej 300 zł, a jeszcze dochodzi prąd, konserwacja studni, szambo, podatki, narzędzia, naprawy… Strasznie mnie oburzyło takie wprowadzanie ludzi w błąd. Jeszcze zaraz by się okazało, że ta mama w mieście wynajmuje mieszkanie i cena za wynajem też została wliczona w koszty. Nie znoszę takich oszustw. Najgorsze jest to, że wynikają one często nie ze złej woli, tylko z autentycznej głupoty.
rzebrzą? a co to znaczy?
Ugh, internetowa korektorko, spytaj się pana w sklepie w Wygrynach. Ja tylko cytuję 🙂
Pan Henio, napisał mi, że na Mazurach „rzebrze się” przez „rz”. Nie mam nic do dodania 🙂
spoko, bez nerwów. zostało napisane, że rozmowa była przytoczona z zasłyszenia i nie sądziłam, że różnica między ż a rz jest obecnie wyczuwalna w głosie (bo chyba kiedyś była i stąd się wzięły dwa rodzaje, choć mogę się mylić) . zapytałam, ponieważ uznałam, że to niemożliwe, by osoba tak znająca się na zasadach języka polskiego mogła popełnić błąd i wygooglałam, czy to wersja słowa „żebrać” jaka mnie ominęła. do korektorki mi daleko, to bardziej chyba Twój fach. tyle. pozdrawiam.
Kto się nerwuje? 😀 Pan Henio, znajomy [wszyscy są znajomymi na wsi], wysłałam mu mailem wypowiedź, czy mogę opublikować, poprawił „ż” na „rz”, bo tak. On słyszy różnicę, bo kiedyś faktycznie była słyszalna, teraz niewiele osób ją wyczuwa. Jak widać, żebracy są w mieście, rzebracy na wsi 😀 Spoko. Ja mogę z tym żyć. A nawet rzyć 😀
Bardzo użyteczny, czytelny i rozsądny wpis. Jeśli ktos jest zainteresowany zamieszkaniem na wsi, ale innym także, polecam ksiazke „lawendowe pole czyli jak opuścić miasto na dobre” Joanny Posoch-ciekawa historia, mnostwo praktycznych porad i piekne zdjecie. Asiu Tobie też by mogła przypaść do gustu.
A jak szambo wybije to cała wioska czuje 😀
Wychowałam się na wsi, spędzałam wakacje w gospodarstwie wśród krów, kaczek, kur, świń i koni. Mieszkanie na wsi to ciężka praca.
W mieście, w bloku, ja – płacę rachunki i robię zakupy. Bez porównania.
Kocham cię za ten wpis! 🙂 i za kilka innych również. Prosto, ale dobitnie mówisz to co chodzi mi po głowie 🙂
Dzięki 🙂
No właśnie, de 'dary wsi za friko’ wymagają jednak nakładu czasu i pieniędzy, nic nie rośnie samo – bez podlewania, usuwania chwastów, podlewania, dbania o to. Zwierzęta same się nie ubijają, nie oprawiają i nie przygotowują do dalszej obróbki.
W zimie dochodzi opał (drewno, węgiel), odśnieżanie – na większe drogi można się zrzucić i zamówić pług, ale te mniejsze trzeba samemu machać łopatą, żeby gdziekolwiek wyjechać.
Szkół do wyboru nie ma, bo jak dobrze idzie to jest jedna podstawówka, jedno gimnazjum i przy lepszych wiatrach średnia. Z rozrywką też bywa kiepsko – nie ma koncertów, nie ma kina, teatru, sal zabaw dla dzieci. Można liczyć najwyżej na plac zabaw, festyn raz w roku i jakąś knajpę.
Przyznaję się, bez bicia, że jeszcze kilka lat temu jako typowy mieszczuch miałam zerowe pojęcie na temat kosztów życia na wsi. Też mi się wydawało, że tam wszystko jest za darmo. Ale potem zaczęłam obracać się wśród ludzi, którzy w większości pochodzili czy to z małych miasteczek czy ze wsi i moje poglądy na ten temat diametralnie się zmieniły 😛 I powiem szczerze, że podziwiam ludzi, którzy mieszkają na wsiach. Ja bym chyba nie dała rady tak żyć. Ale myślę, że miejsce zamieszkania jest indywidualną sprawą każdego człowieka 🙂
Jestem w szoku, że… istnieją tak mało świadomi ludzie!
Ale dla mnie wysokie koszty zycia na wsi to oczywistość, bo zażywałam tego „za darmo” przez 26 lat (mieszkając z rodzicami). I uciekłam do miasta. Wiem, że na wsi nie poradzilibyśmy sobie ani finansowo, ani fizycznie, ani czasowo. W mieście jest naprawdę bezproblemowo i tanio, zwłaszcza, gdy mieszka się w bloku. Owszem, można wymieniać wady…brak przestrzeni mnie czasem dobija, sąsiedzi hałasują, a w ścianę nie można wbić gwoździa bez widocznego uszkodzenia tynku. Ale biorąc pod uwagę aspekt finansowy to miasto wygrywa zdecydowanie.
Dodam jeszcze jedno – dopóki nie zrobiłam prawa jazdy (miałam 24 lata), skazana byłam na komunikację publiczną (moi rodzice nigdy nie mieli samochodu). Do owej komunikacji zaliczał się autobus gminny kursujący 3 razy dziennie plus prywatne busy, które kursowały do godz. 19. Był taki czas, że w weekend nie jeździło nic. Ale to tylko taki „szczegół” 😉
Mieszkam na wsi ( w sumie to gmina) 2 malutkie sklepy, gimnazjum nawet „orlik”, przedszkole , przychodnia, ale dla mnie to i tak wieś! Namawiam swojego do przeprowadzki do miasteczka. Czuje, ze wies ogranicza dzieci. Zmusza je do siedzenia w domu. Moja dzidzia ma dopiero 4 miesiace, a juz sie martwie tym, ze nie bedzie tu mialo mozliwosci lepszego rozwoju. Chlop mowi, ze mamy TYLKO 15 km do miasta i bedziemy wozic nasze dzidzi na wszystkie dodatkowe zajecia ( angielski, basen moze taniec lub co tam tylko bede chciala) Akurat!!! Juz to widze jak po powrocie z pracy ( z miasta) pakujemy sie jeszcze raz do wozu ( brak komunikacji miejskiej, wiejeskiej) i jedziemy do miasta spedzi cale popoludnie, a nawet wieczor! Jak go przekonac?!
Chciałabym mieszkać na wsi, ale… wiem, że nie dałabym sobie rady. Teraz mieszkam na obrzeżach miasta i czasem mam ochotę przenieść się do bloku… Bo brakuje kanalizacji, bo wszędzie daleko… Do tego dochodzi kupienie minimum 3 ton węgla na całą zimę (i wrzucenie go do kotłowni, a jak!) oraz drewna na rozpałkę… Finansowo wcale nie jest tak fajnie… A cóż dopiero zamieszkać za miastem…?