To było niecałe pół roku temu. Nie było mi na rękę trzymanie Kosmyka za rękę [miałam na smyczy psa, a w kieszeni dzwoniący telefon] i na prośbę „Mamo, daj łapę”, spytałam się, czy umie sam przez chwilę pobiegać dookoła drzew. Nie byłam wiele starsza od niego, gdy samodzielnie penetrowałam pola, i mimo zaszczepionej przez społeczeństwo troski o każdy krok najmłodszych, o każdy zabezpieczony róg, o każdy szczegół zapewniający maksymalny klosz bezpieczeństwa, nie wyobrażałam sobie na każdym kroku martwić się, czy coś się mojemu dziecku przypadkiem nie stanie.
Zresztą, już to kiedyś delikatnie starałam się wyjaśnić w „Bezpieczeństwie dziecka nad jeziorem„. Dzieci nie są głupie, mimo że usilnie staramy się to wmówić sobie i im. Jeśli spadną z pomostu do wody, będą starały się następnym razem uważać. Jeśli zlecą z płotu, następnym razem będą wchodzić ostrożniej, o ile mamusia nie dostanie rozwolnienia, że jej dziecko ryzykuje życiem na sztachecie.
Nie ucz dziecka tylko czytać
Kilka dni temu pojechaliśmy z Chłopem na zakupy. Spore, bo tygodniowe, i długie, bo z Kosmykiem. Tuż po odejściu od kasy Kosmykowi zachciało się „tych luzowych zelek”. Nie wiedziałam, o jakie żelki chodzi, nie chciało mi się wracać do kasy, bolał mnie kręgosłup, a Chłop już poszedł rozpakowywać wózek do samochodu.
– Pamiętasz, jakie cyfry były pod tymi żelkami?
– Nie.
– To biegnij, zobacz.
Pobiegł.
– Mamo! Dwa, zero i zero!
– Ok, to masz dwa złote, weź te żelki, pokaż pani, niech piknie na nie i daj jej pieniądz, ok?
– Ok!
Tak mój trzylatek zrobił swoje pierwsze zakupy, a ja, wyrodna matka, w ogóle mu nie asystowałam. Nawet mu tych żelek nie poniosłam do samochodu. Sam je tachał. Nic takiego, zwykły zakup, maksymalnie kontrolowany, bo przecież cały czas miałam go na widoku. A kiedy rozmawiałam ostatnio z koleżanką nauczycielką, to ta powiedziała mi, że w jej szkole dzieci mają problem z zapłaceniem za bułkę w sklepiku szkolnym.
Bułkę. W sklepiku szkolnym.
Bo nigdy wcześniej nie musiały wykonać tak prostej czynności. Nikt ich z nią nie oswoił. Wszystko mama albo tata i broń boże nie rób sam, bo jeszcze ktoś cię oszuka albo się pomylisz. A przecież samodzielności nikt się z dnia na dzień nie nauczy! I już nawet nie o samodzielność chodzi, ale o zwykłe przekonanie, że niektóre czynności wcale nie są takie trudne, jak nam się wydaje! Przykład z brzegu? Urzędy. Nigdy nie musiałam ich odwiedzać, rodzice zazwyczaj sami załatwiali w nich sprawy, więc pierwsza moja samodzielna w jakimś urzędzie wizyta była nie większym stresem niż pierwszy egzamin na studiach. Brr… do dziś mam ciarki i konsekwentnie zabieram Kosmyka na pocztę czy jakiegoś urzędu. Żeby się oswoił. Że to wcale nie jest straszne. Tym bardziej, że takie przerejestrowanie samochodu z dzieckiem u nogi faktycznie wychodzi sprawniej [sprawdzone przez Chłopa].
Całą kwestię samodzielności świetnie opisał Blog Ojciec w kilku zaledwie zdaniach:
Nie mogę patrzeć na rodziców, którzy za dziećmi w wieku szkolnym latają z piciem i z czapeczką, bo ja już oczami wyobraźni widzę, jak te dzieci, gdy będą miały dwadzieścia lat, nie będą myły zębów, jak im ktoś nie powie, że trzeba. Nauczenie naszego dziecka samodzielności to jest ta jedna rzecz, jaką jesteśmy mu winni, powołując go na ten świat. Nie hodujmy pasożytów, którzy aż do naszej śmierci będą do nas przylepieni, bo nie będą potrafili oderwać się od gniazda. Wychowujmy dzieci samodzielne, świadome swoich potrzeb i potrafiące o siebie zadbać. Wychowujmy dzieci, które pewnego dnia z radością wylecą z rodzinnego domu, aby poszukać własnego miejsca w świecie. A jeśli nam się to uda? No cóż, wtedy będziemy mogli powiedzieć, że byliśmy dobrymi rodzicami.
Jak mu wmówisz, że nie będzie umiał, to nie będzie umiał
Najprostsza rzecz może być najtrudniejsza, jeśli nikt nam nie pokazał, że wcale nie jest trudna. Problemem są rodzice, którzy dla własnego komfortu lub z obawy o dziecko, nie chcą zwyczajnie pokazać lub pozwolić zbadać dziecku osobiście, na czym dana rzecz polega. Znam sporo dzieci, które nigdy nie trzymały noża w ręku. Znam masę dzieci, które myślą, że króliki są w stanie zaatakować człowieka. Mój były chłopak swoje pranie woził do mamy. 120 kilometrów. „Maciuś nie nauczy się obsługi tej pralki, bo ona jest taka skomplikowana”, mawiała jego macierz. No pewnie, że się nie nauczy. Mów mu regularnie, że nie da rady się samodzielnie wysikać, to pewnie za jakiś czas przyjdzie i poprosi, żeby mu założyć pieluchę.
Wiecie, jakiego zdania praktycznie nigdy nie słyszę z ust matek?
…
…
…
WIERZĘ, ŻE CI SIĘ UDA. POTRAFISZ.
Ten brak wiary rodziców w możliwości dzieci jest czasami schizofreniczny. Bo z jednej strony, wmawiamy dzieciom, że coś jest dla nich za trudne, za niebezpieczne, mamusia zrobi to lepiej lub [co kiedyś usłyszałam od czytelniczki] „on się nigdy tego nie nauczy, nie wymagaj od niego za wiele”, a z drugiej chcemy, żeby nasze pociechy z uśmiechem na ustach podbijały świat i wiodły prym w wyścigu szczurów, w którym nikogo nie obchodzi, że mama umarła i dlatego nie ma kto koszuli wyprasować. Zawsze mnie to zadziwiało u rodziców, to odwieczne „nie ruszaj” i „ja to lepiej zrobię”, a po chwili wkurzenie, że dziecko nic w domu nie robi i niczego nie potrafi.
To się pomylisz! To spadniesz! To zniszczysz!
Współczesnym rodzicom dość trudno jest się pogodzić z krzywdą dziecka. Nawet jeśli samo chce ją sobie wyrządzić. Chcemy dobrze. Tłumaczymy. Wściekamy się, gdy potnie nożyczkami swoje spodenki, płaczemy, gdy zleci z pomostu do wody, drżymy, gdy wchodzi na płot czy ambonę. Bo trzeba będzie kupić nowe, bo może spaść, może się przewrócić, zniszczy. Szczerze? Mam to w nosie. Chciałeś zrobić mi na złość i pociąłeś nożyczkami swoje ubranie? To twoje ubranie, nie kupiłam go dla siebie. Chciałeś wejść na płot? Ostrzegam, że to niebezpieczne, ale próbuj, jak masz ochotę. Na ambonę? A proszę cię bardzo, tylko pamiętaj, że ja cię z niej nie ściągnę, wejdź tak, żebyś mógł sam zejść [nie ściągnęłam, sam zszedł]. Pomosty? Och, te przeklęte pomosty… ile ja się nasłuchałam o swojej nieodpowiedzialności, że nie trzymam dziecka nad wodą w kapoku i na łańcuchu… A przecież im bardziej mu wmówię, że w kapoku i łańcuchu jest bezpieczny, tym mniej będzie na siebie uważał w ogóle, nie myśląc nawet o tym, co zrobi, gdy kapok się zepsuje albo łańcuch urwie… Czy w ogóle odważy się wyjść z domu?
Marysia z Mamy Gadżety napisała:
Jest coraz bezpieczniej. W 2012 roku w Polsce liczba ofiar śmiertelnych w wypadkach drogowych była tylko o 10% większa niż w 1965 roku, podczas gdy zarejestrowanych pojazdów (tylko osobowych) było ponad 4000% więcej a liczba ludności wzrosła o ponad 20%. Przestępstw też z roku na rok jest coraz mniej. Naprawdę nie wiem, z czego to wynika, ale powinniśmy mocno zastanowić się nad tym, czy naszą nadmierną opiekuńczością, nie wyrządzamy dzieciom krzywdy. Janusz Korczak pisał o 3 najważniejszych prawach dziecka: prawie dziecka do śmierci, prawie do dnia dzisiejszego i prawie do tego by było tym, czym jest. Śmiem twierdzić, że współcześni rodzice z każdym z tych praw są na bakier, a prawa do śmierci w ogóle nie uznają. I nie chodzi tu o to, żeby celowo narażać dziecko na niebezpieczeństwo, ale żeby dać mu wolność do życia, która co prawda czasem może prowadzić do groźnych sytuacji, ale pomimo to da dziecku więcej korzyści, niż wyrządzi szkód.
Oprócz wciskania dziecka w klosz, jednym z takich największych grzechów rodziców [moim też, przyznaję się bez bicia!] jest… nadmierne przywiązywanie wagi do rzeczy. Te lamenty, bo pomazał szafkę, wrzaski, bo pociął spodenki, zawodzenie, bo zepsuł wiaderko. No ok, zniszczył, popsuł. To nie powód, żeby teraz izolować go od narzędzi zbrodni, karać nadmiernie lub, o zgrozo, drzeć się „Coś ty narobił?” i tłumaczyć godzinami, miesiącami wypominać, jak bardzo złe jest dziecko, bo zepsuło, zniszczyło. Ok, straciliście wiaderko, macie porwane zasłony, kanapa praktycznie rwie się na strzępy. Nie będziecie tego pamiętać, gdy za 20 lat będziecie prosić i błagać, żeby wpadł z żoną na obiad. Serio. A poza tym – nie chcesz, żeby dziecko coś ci zniszczyło? To tego, kurde pilnuj!
Wiecie, co powiedziała moja babcia, gdy jako kilkulatka wycięłam na samym środku jej nowiuśkiego futra idealny kwadrat?
– Mam nadzieję, że dobrze się bawiłaś, bo wiesz, taki równy kwadrat to masa roboty!
Nigdy jej tych słów nie zapomnę, choć sama nie miałabym odwagi powiedzieć tak dzieciom 🙂
Pozwól się dziecku pomylić, daj mu się ubrudzić
Nie będę cię pilnować, Kosmyku. Biegaj sobie po polach. Tarzaj się w pozostałościach topinamburu. Penetruj bagniste brzegi rzeki. Potykaj się. Brudź się. Mocz nogi w rzece. Nigdy nie będę tą matką kwoką, co śledzi każdy krok i baczy na każde potknięcie. To tylko buty. Tylko kurteczka. Tylko zadrapanie. Oddychaj, dziecko tym powietrzem i czuj całym sobą powiew tych resztek czystego wiatru na twarzy. Zapamiętaj ten świat, bo będziesz miał takie dzieciństwo, jak mama, a to okazuje się być luksusem, gdy coraz częściej słychać na ulicy:
Nie biegaj, bo się przewrócisz.
Dobry wieczór.
Ja w kwestii bezpieczeństwa, bo to jest rzecz najważniejsza. Jeżeli chcesz mieć bezpieczne dziecko, naucz je! Naucz je łazić po drabinach i bez drabin na wysokości! Naucz je chodzić po wertepach i drzewach! Naucz je prawidłowo schodzić, zjeżdżać, zsuwać się, padać, upadać, przewracać się, robić fikołki, stać na rękach i głowie! Niech biega, jeździ na rowerze, hulajnodze, desce, rolkach, łyżwach, sankach i czym tylko się da! Jeżeli ma się rozbić, to lepiej niegroźnie, w częściowo kontrolowanej sytuacji, czasami sprowokowanej, niż gdyby miało wpaść pod samochód czy polecieć głową na beton, bo jest pokraką nieświadomą konsekwencji.
Tu występuje znaczna różnica poglądów pomiędzy mamusiami i ojcami. Sam musiałem tłumaczyć swojej małżonce, jak bardzo bez sensu jest ostrzeganie krzykiem dziecka żeby uważało – w momencie usłyszenia naszego głosu dziecko przestaje zwracać uwagę na otoczenie, a na pewno się odwróci lub zatrzyma – w tym momencie prawdopodobnie otrzyma uderzenie piłką, rozpędzoną huśtawką, albo rowerem. W miarę rozgarnięte dziecko, fizycznie przygotowane przez rodziców raczej sobie poradzi i orientuje się w sytuacji. Rodzic, gdy nie jest w stanie sięgnąć ręką na ogół już nie ma szans na reakcje inną niż zatrzymanie krzykiem. Żona musiała się tego nauczyć – przewiduj i ucz, reaguj wcześniej, ale nie w ostatniej chwili – wtedy pozostaje już tylko liczyć na to, że dobrze to nasze dziecko uczyliśmy i przygotowaliśmy.
Teraz mamy piątkę dorosłych, sprawnych potomków, które mamy nadzieję, swoje dzieci również podobnie przygotują. Na razie nasze dwa wnuki radzą sobie nieźle, wychowywane podobnie i oby tak dalej. Trzylatek wchodzący na piętrowe łózko bez drabinki to rzecz normalna. 🙂
Nadmierną opiekuńczością i ograniczaniem swobody robimy krzywdę dzieciom. Z drugiej strony, dajemy tyle samodzielności, ile odpowiedzialności – nieodpowiedzialny młody człowiek samodzielny być nie może. Czy to działa? Pewnie że działa. My to wiemy. 🙂
Pozdrawiam
Wszystko jest względne. Mnie rodzice rzucali na głęboką wodę, gdy moim zdaniem nie byłam jeszcze na to gotowa. Musiałam jako dziecko sama iść do urzędu po jakiś dokument, czasem sama iść do lekarza czy do biblioteki wyjaśnić skomplikowaną sprawę w stylu zgubienia książki, albo zanieść mamie zwolnienie do dyrekcji, bo ona się bała. Pamiętam, że byłam przerażona, to był dla mnie totalny uraz, poza tym dorośli w tych miejscach nie patrzyli na mnie poważnie, czułam się opuszczona i zawstydzona, że nie ma ze mną rodziców. Potem lęk przez załatwianiem został ze mną na długo, zamiast poczucia, że potrafię coś sama załatwić i dumy z siebie. Oczywiście kupić czegoś w sklepiku się nie bałam, no chyba że krytyki za to, że kupiłam niewłaściwą rzecz, ale to inna kwestia… Generalnie była dzieckiem „z kluczem na szyi”, żadnego odprowadzania do szkoły czy robienia mi kanapek nie było, pełna samodzielność 🙂
Doroto, strasznie ci współczuję. Pozwalanie dziecku na odkrywanie świata nie łączy się z tym, żeby zwalać na nie sprawy, na które nie jest gotowy. Ta różnica jest dla mnie oczywista. Jeśli dziecko uważa, że może spróbować wejść na płot – ja powiem: jasne próbuj. Ale nigdy nie będę go namawiać wbrew jego woli.
No tak, oczywiście rozumiem 🙂 Po prostu poczułam potrzebę wyżalenia się… A prawdziwą wolność pamiętam z dzieciństwa u mojej babci, gdzie można było biegać wszędzie, jeździć na rowerze, odbijać piłkę od ściany domu nawet w porze ciszy nocnej. Chciałabym coś takiego dać mojej córeczce (21 m-cy), ale szczerze przyznam, że trudno mi przezwyciężyć potrzebę kontroli i jakieś własne lęki… Chociaż jak patrzę na moich teściów, którzy biegają za wnusią dosłownie co do centymetra (kosztem własnego zdrowia, bo ona dużo biega), to otwieram oczy ze zdumienia i natychmiast zaczynam się sobie wydawać dużo bardziej wyluzowana… 😉
Znajomi mają syna w wieku 10 lat który nie wie jak słodką herbatę lubi(mamo ile mi słodzicie?). Kiedyś pojechałam do nich na kawę. Synek chciał pomóc nam wynosić kubki z tarasu. Marcinku zostaw tam są fusy, ja to wyniosę-mówi mama (oczami wyobraźni widzi te fusy na czystej koszulce dziecka).
Na co usłyszałam pytanie: mamo a mogę zrobić to ja. Wylewanie fusów sprawia mi taką przyjemność!!
Szczęka mi opadła. Robienie wszystkiego za dziecko(bo się pobrudzi, bo upadnie etc.) bardzo je ogranicza i prowadzi do absurdów.
Czasem mnie zastanawia co by tego typu matka zrobiła jakby po takim wuszczeniu dziecka w samopas wpadło pod samochód czy złamało ręke. Czy też by było takie heloł nic się nie stało bo masz wolność.
Tego typu matka nie wypuściła by dziecka tam, gdzie z reguły jest niebezpiecznie. Domyślam się, że temat jest dla ciebie trudny, skoro chwytasz się tak absurdalnego argumentu. Nic na to nie poradzę, ale wspieram mentalnie 🙂
Po prostu nie wyobrażam sobie mieszkając w dużym mieście puszenia tak dziecka nigdzie, bo nawet u nas w parku puszczenie dziecka by sobie pobiegało po trawie mało nie skończyło się nieszczęściem. Wystartował do niego z zębami pies i tylko to że byliśmy bardzo blisko pozwoliło uniknąć nieszczęścia. Także miejsca z reguły bezpieczne wcale takie nie muszą być.
Czytałam Twój wpis na komórce Jaskółeczko, a mój dwuletni synek bawił się przy wannie na budowie.. wrzucał kamienie, patyki, sprawdzał co tonie, a co pływa. I nagle sekundę później sam już pływał w zimnej i brudnej wodzie 🙂 No cóż, szybko do domu, kąpiel i teraz śpi 🙂 Następnym razem będzie ostrożniejszy.
Ale miał chłopak wrażeń!
Oj tak 🙂 a ja miałam sprint z 13 kg obciążeniem 😀 Takie wpadki z wodą to u nas rodzinne, ja w wieku 3 lat wskoczyłam do rzeki za żabą i tata wyciągnął mnie kilkadziesiąt metrów dalej, bo porwał mnie nurt. A moja córka chciała przywitać się z kaczkami pływającymi przy brzegu i obydwie doznałyśmy kąpieli w środku jesieni 😛 taka u nas tradycja.
Jestem dopiero przed porodem, ale tak jak Ty planuję wychowywać swoją córkę (i następne dzieci), bo sama pamiętam jak wychowywali mnie rodzice i starszy brat. Jak słyszę to ciągle krzyczenie na dzieci „nie biegaj, nie dotykaj, uważaj, nie wchodź” to właśnie mam wizję 20/30 latków, którzy nie będą wiedzieć jak mają się podcierać. To straszna wizja i nie chcę takiej przyszłości dla swojego potomstwa. Jak mi to wyjdzie – czas pokaże, ale wierzę, że uda mi się zachować zdrowy rozsądek 🙂
Twój Kosmyk potrafi więcej niż niejeden 15-latek w stolicy! Dziecko chowa się po to by wychować, a nie pilnować do 40-tki!
Hej.jestem po raz pierwszy u Ciebie.Wstapiłam po syrop sosnowy bo pędy właśnie czekają na zasypanie cukrem.I zostanę.Przysiadę i poczytam jak moja niespełna dwulatka i druga trzynastoletnia dadzą chwilę oddechu.
Nie czytałam komentarzy,ale chcę napisac swój.Zwykła ze mnie matka.Nieraz kwoka nieraz wyrodna-niepilnująca :D.
Niedawno usłyszałam tekst starszej córy do młodej:Julka spróbuj,dasz radę.Na pewno dasz radę!
Ucieszyły mnie te słowa z ust własnej pociechy bo znaczą tyle,że ja drżąca o nią.O tę pierwszą,nie popełniłam zbyt wielkich błędów.Pozwoliłam na smodzielność i zagrzewałam do dawania sobie rady.Uderzyło mnie to,że napisałaś,że właśnie tego nie mówią do dzieci ich rodzice.To smutne.tak samo jak widok w ZOO 4 letniej dziewczynki ze smokiem,albo tekst tatusia:nie wchodź do piaskownicy bo ci się piasek do butów nasypie.
Kiepsko widzę przyszłosć pociech które są trzymane pod kloszem i nie zazdroszczę im.
Moje dzieci są już starsze – 16 i 13 lat, i dokładnie tak robiłam jak piszesz.Mimo wielu nieprzychylnych komentarzy pod moim adresem . Teraz one naprawdę potrafią docenić, że nie były w klatkach chowane i miały wolność decyzji i prawo do zabawy. Szanują ubrania i rzeczy, są samodzielne i odpowiedzialne. I widzą jak inne matki nie dają swoim dzieciom prawa do głosu – w żadnej sprawie. Współczują, bo widzą różnicę.
Nie ze wszystkim co piszesz się zgadzam, ale tym razem – 100 % !
Ciekawy artykuł! Ja staram się uczyć moją córkę samodzielności, ale wszystko w warunkach kontrolowanych. Jestem przewrażliwiona jedynie na punkcie bezpieczeństwa na ulicy np. przy jeździe na rowerze, a poza tym – moja 3,5 latka od ok roku sama robi dla siebie zakupy tzn. stoi w kolejce z pieniążkiem, daje przedmiot, płaci, odbiera resztę i nawet pamięta o paragonie a ja w tym czasie stoję przy kasie i czekam na nią. Co poza tym – potrafi nastawić pranie łącznie z jego załadowaniem, włączeniem (1 uniwersalny program ale z temperaturą i obrotami) i wyjęciem z pralki – ja tylko stoję i obserwuję). Myje i wyciera naczynia, sprząta itp. Sprawnie posługuje się nożem i nożyczkami – oczywiście pod moją kontrolą, potrafi zmiksować a nawet zagnieść proste ciasto, sama robi sobie kanapki (pieczywo oczywiście dostaje już pokrojone) i koktajle. I jest przy tym tak niesamowicie z siebie dumna! A że przy tym się ubrudzi, coś rozleje, coś rozciapie – co z tego?? Ja sama nie raz zrobię gorszy bałagan niż dziecko…
Bardzo
ciekawy artykuł. Żona jest w 3 miesiącu ciąży. To będzie nasze pierwsze
dziecko i mam jeszcze trochę czasu żeby nabyć nieco wiedzy. Odwiedzam więc
takie blogi jak Twój czy tez strony z poradami typu osesek.pl
żeby dowiedzieć się jak najwięcej o pielęgnacji dziecka czy ogólnie okresie
wczesnego macierzyństwa i tego czego bedzie odemnie wymagała partnerka. Jestem coraz bardziej niespokojny i jednocześnie
podekscytowana tą sytuacją i liczę na to, że wszystko dobrze się ułoży.
Mam dziecko w podobnym wieku i staram się prezentować podobne podejście, tym mocniej wierzę w jego słuszność odkąd kilkakrotnie zauważyłam jak mocny wpływ mają na nią słowa, jak ona to wchłania i się przejmuje… raz jedna ciotka przyszła z wizytą i od progu rozwlekle opowiadała jak to jest strrrrasznie zimno, jak to mróz szczypie i jak wszystko marznie. A potem było wielkie zdziwienie ze stronyn cioci, że tak „zachęcone” dziecko broniło się rękami i nogami przed spacerem (był mróz, ale też piękne słońce – po slowach cioci córka nie chciała się nawet ruszyć na dworzu…). Tak samo gdy babcia rozwlekle naopowiadała o dzikach u niej w lesie, i jak to się tych dzików przestraszyła czy coś… ze dwa miesiące prostowaliśmy strach przed spacerem po lesie, na szczęście mamy własne doświadczenia z tymi zwierzętami i mogłam jej uczciwie opowiedzieć że nie ma się czego bać! Będąc z nami córka jakoś nie przejawia tego typu lęków, „kiepska” pogoda w granicach rozsądku jej nie przeszkadza (za granice rozsądku uznaję swoje granice, ja też nie w każdą pogodę mam ochotę na wojaże ;P), bo jak pada deszcz to nie jęczymy tylko pokazujemy, jak się stosownie ubrać; jak na spacerze spotykamy psa, to nie uciekamy ze strachem tylko pokazujemy po czym widać czy piesek jest przyjazny czy nie, i że najlepiej spytać się opiekuna czy można pogłaskać…
w tych sprawach możemy sobie przybić piątkę :d jesteśmy takie podobne 😀 dokładnie samodzielność dziecka. nauka przez błędy. wręcz na placu zabaw kibicowanie dziecku by wszedł wyżej by próbował dalej uda Ci się nie bój się to moje słowa brawo udało Ci się jesteś mistrzu 😀 rodzice innych dzieci na mnie czasami patrzą jak na wariatkę… to już mąż mój bardziej jest ostrożny nie tak wysoko bo spadniesz.. nie mów tak wtedy mówię do męża w końcu to chłopak niech sobie radzi bądź blisko ale nie pomagaj w razie wu będziesz go łapał… Przez całe dwa tygodnie byłam z mężem na wczasach o rety gdyby mój mąż miał dzieci i sam je wychowywał to chyba mój 4 latek by nic nie umiał ani załozyć uta ani zjeść ani się ubrać… na szczęście jest inaczej to ja jestem częściej w domu to mój 2,5 letni synek ubiera skarpetki bluzkę spodnie kurtkę cały czas ćwiczymy zapinanie zamka, guzików, uczymy się kroić nożem bo Mateuszek to wszystko umie. ale to moja praca to moje poświęcenie czasu moje słowa nie denerwuj sie na spokojnie uda Ci się nie poddawaj się powodują że się udaje a potem jest brawo dobra robota spróbuj jeszcze raz…. to ja wstaje godzine wcześniej by dzieci się same ubrały. Aro płaczem i złościom u Tatusia wszystko wymusi nawet karmienie czy ubieranie oj ale wie że jak mama jest a nie ma taty w pobliżu to radzić musi sobie próbować i starać się
Cora 14 mc, gdy trzeba ja przebrać sama przynosi pieluchę a brudna wyrzuca do kosza. Trzeba tylko pilnować zeby innych śmieci nie wyciągała;). Po schodach sama wchodzi i schodzi. Nie mamy barierki na nich. Jak się przewróci, sama wstaje, na spacery sama idzie, chyba ze auto jedzie to wtedy za rękę. Niby nic ale jak na 14 mc to i tak dużo.
Zgadzam się z tekstem w całości, jednak tak jak pozwalam Jagodzie (2,5 roku) uczyć się na własnych błędach i nie latam za nią jak wariatka na placu zabaw, tak bardzo się przywiązuję do jej rzeczy (ona mniej). Martwię się o zepsucie zabawek, czy zniszczenie ubrań i pomimo, że staram się ze sobą walczyć to czasami po prostu nie umiem. Ale chciałabym wychować ja tak jak ja byłam wychowana, bo pomimo, że rodziców mam dość rygorystycznych, musieli uczyć mnie i siostrę samodzielności bo pracowali na zmiany, a rodziny na miejscu nie było do opieki nad nami. Takie też mają podejście do Jagody, w przeciwieństwie do teściów, którzy jakby mogli to za nią po placu by chodzili, żeby czasem się nie przewróciła 🙂
Jak to się pięknie czyta.. To tak, jakby ktoś opisał dokładnie moje podejście. Jestem mamą 22 miesięcznego chłopca. Tak, chłopca – nie dzidzi. Od urodzenia traktuję go jak…człowieka. Pełnoprawnego człowieka. I właśnie ma prawo się ubrudzić, upaść, rozwalić kolano, zjeść piasek z piaskownicy (spróbował, więcej nie chce), biegać po kałużach, ma prawo nie chcieć założyć skarpetek, czy iść spać już teraz, bo ja tak chcę. Ma prawo tak, jak i ja. Skoro ja mam prawo wyboru, to dlaczego nie on? Przecież jest takim samym człowiekiem, jak i ja. Może troszkę mniejszym. Ale tak właśnie go traktuję. Dzięki temu mając 22 miesiące wie, jak złożyć w całość mikser, blender, jak się kosi trawę i że pod kosiarkę ręki włożyć nie wolno. Wie, jak się maluje rękami i stopami. Tak, mam czasami całą podłogę w farbie. Więc wybieram te, które da się zmyć. Wie, do czego służy wszystko w mieszkaniu. Kroi nożem. Owszem – trzymam go za raczkę, ale kroi. Za kilka chwil, pokroi sam. Nie niszczy książek – potrafi je już sam oglądać i przewracać kartki. Wie do czego służą, bo mu wytłumaczyłam. Bo da się, nawet takiemu małemu człowiekowi, wiele wytłumaczyć. Tak – czasami trzeba to zrobić 100 razy, ale za 101 załapie. Idąc na spacer całą ekipą „z bloku” jestem jedyną mamą, która lata z nim po błocie i krzakach, i odkopuje robaki. Reszta dzieci nie może, bo się pobrudzą. Ale od czego mamy pralki? Biegam za smieciarą i szambem, choć śmierdzi niemiłosiernie. Inne mamy mówią- nie zbliżaj się, bo to brudne i śmierdzi. A ja mówie – chodź, poznasz inny zapach. Cieszę się, że utwierdziłaś mnie w przekonaniu, że mimo, iż pewnie uznają mnie za dziwną matkę, to robię dobrze:) Nie spaceruję spokojnie za rączkę z dzieckiem, ale idę obok, jak z partnerem. 🙂 Miłego dnia:)
U mnie zawsze było tak że ja nie skakałam wokół syna, patrzyłam pilnowałam ale on sam podejmował decyzje, ja sugerowałam. np że jeśli wyjdzie na 2 metrową drabinę musi uważać bo upadek będzie bolesny… sam robił sobie kanapki kiedy miał dwa lata, sam nalewał picie, razem sprzątaliśmy z naciskiem na niego…. Mając 6 lat potrafi dużo, kiedy coś zniszczy nie ma.. po prostu.. albo używa zniszczonego… zaczyna szanować i dbać o swoje i otoczenie.
Uważam, że masz rację, ja jako 3-5 letnie dziecko biegałam w samopas po okolicy z innymi równolatkami i był to najlepszy okres w moim życiu… potem też ale najlepiej pamiętam tamte czasy.. Przekładam na swoje potomstwo to czego nauczyłam się sama.
AAA, i jeszcze te pytania: 'Dlaczego tak zrobiles? Widzisz to zrobiles? PO co sie tak zachowujesz? TOTALNIE bez sensu
Święte słowa!
Patrzę na to wszystko z pozycji matki obrzydliwie już doroslych dzieci: 35 i 37 lat. „nie biegaj bo upadniesz” mojej mamy do mojego dwuletniego syna zahamowaly go na czas jakis w ruchliwości ( na szczęście jego mlodsza sisotra nic sobie z babcinego gadania nie robila i nauczyłą go czego trzeba). „Nie rób bo ty nie umiesz i ty sie masz uczyc” daly mi chłopa co gwoździa nie potrafil wbić.
Córka pytająca z jeziora ( ja na pomoscie) 'mamo, dokąd mogę płynąć’ usłyszala : tak, zebyś miala siłę wrócić, sama to musisz oceniać ( miala 10 lat).
I tak dalej. Głośno mówiłam, że najchętniej to bym je w watę i pod klosz, ale muszą sobie boki poobijać, żeby wiedziały, że istnieją kanty.
Dużo bym jeszcze mogla, ale w sumie – kiedy dzieciaki mialy 16 i 18 lat, wyjechaliśmy na wakacje zostawiając je same w domu. Kiedy wróciliśmy – dom stal, posprzątany, zakupy zrobione, pranie zrobione, sąsiedzi się nie skarżyli 🙂 Byla nieslychanie dumna z potomstwa i glośno to wyartykulowalam. Udaly się!
„Nie biegaj bo się przewrócisz”, zdanie idealne na puentę, zdanie, w którym jak w soczewce skupia się postawa niektórych rodziców. Równie dobrze można powiedzieć – nie pij wody, bo się zakrztusisz!
Dokladnie!! Choc nie powiem, ze nigdy nie bylam mama-kwoka, Oj, bylam. Chcialam utworzyc parasol ochronny nad moim Dzieckiem. teraz wiem, ze bylo to bledne. Powtarzam moim Dzieciom, ze potrafia, ze uda Im sie, ze na pewno sobie poradza. Gdzies mam pobrudzone czy pociete ubrania, to tylko szmaty, cos wymienialnego. Mam nadzieje, ze kiedys moje podejscie zaowocuje, ze moje Dzieci beda mialy komfort bycia we wlasnej skorze. Trzymam za nie kciuki 🙂
Jestem matką dwojga dzieci, lat 7 i 3,5. Gdy bylam matką tylko jednego, do wieku tak 3 lat, podobnie jak autorka tego tekstu czułam, że, ach, ja to dopiero odkryłam Amerykę, jesli chodzi o wychowanie dzieci! Tak, bylam podobnie samolubna 🙂 a potem zycie mocno przyspieszylo, doba stała się za krotka na rozmyslanie nad swoim Jedynie Własciwym postepowaniem z dziecmi i naraz z Pani Wszechwiedzacej stalam sie Matka Zdziwioną, ze nie wszystko jest tak, jak mi się wydawalo, że będzie lub być powinno… obecnie wyznaję jedną zasadę: nie krytykuj innych matek. Jesli postępują inaczej, niz ty, oznacza to, ze widocznie tak jest dla ich dziecka najlepiej. I od razu stalam sie spokojniejsza o swoje wybory co do własnych metod wychowawczych. Nie krytykuję, ba, nawet nie dziwię się niczemu. Ale też „dobre rady” żywcem zdjęte z tego tekstu omijam szerokim łukiem. Jeśli natomiast szukalabym porady, to u matki dzieci już doroslych.
Tekst niestety, napuszony okropnie. Ale taki juz widac charakter mlodych matek.
zgadzam sie z pania.
Oczywiście, że nie ma co popadać ze skrajności w skrajność, bo jednak ani matka-helikopter, ani totalna samowolka nie będą dobre dla nikogo.
Pamiętam jednak, jak my (jestem rocznik ’86) – a nasi rodzice już mówili, że nad nimi nikt aż tak nie skakał jak nad nami – sami chodziliśmy do szkoły 2,5km, w zimie często poboczem ruchliwej głównej, bo chodnik był zasypany. Jeden kolega z ojcem poszedł do szkoły tylko na rozpoczęcie roku w pierwszej klasie podstawówki – później już sam. Teraz to nie do pomyślenia. A przecież my nie mieliśmy komórek, rodzice nie mogli sprawdzić gdzie jesteśmy i czy wszystko z nami ok, jak czasami po drodze się zagadaliśmy.
W pierwszych klasach podstawówki kroiliśmy składniki na sałatki i nikt z tego powodu halo nie robi, że mamy nóż w ręku.
U nas to mój mąż musi bardziej hamować moje nadopiekuńcze zachowania. To on chodzi na place zabaw i z pewnej odległości asekuruje poczynania dzieci na wszystkich placowych atrakcjach.
Nie uważam, żeby było coś złego w tym, że nasza prawie 6-letnia córka sama sobie robi kanapki, płatki na mleku, kakao, czy przygotowuje owoce do jedzenia. Ofkors, jeśli musi przekroić bułkę, to albo opornie 'obiadowym’, więc tym z zaokrągloną końcówką, nożem. Albo przychodzi do nas i ostrym, dużym my to robimy. Mikrofalę obsługuje od 2 lat sama, ale do kuchenki jeszcze dostępu nie ma.
Do szkoły sama nie chodzi, bo tutejsze przepisy na to nie pozwalają, choć ma niedaleko.
Mam jednak okazję obserwować rodziny ortodoksyjnych Żydów w ich dzielnicy. Tam wielokrotnie można zobaczyć, jak starsze dzieci opiekują się tymi młodszymi. Na spacerze 7-9-letnie dziewczynki prowadzące malutkie rodzeństwo w wózku, czasami bliźniaczym. Odprowadzają też 4-letnie maluchy do szkoły.
Ze skrajnosci w skrajnosc… niech lazi nad ta rzeka.. w sumie jak sie utopi to mozna nastepne zrobic… i niech maze po meblach i niech tnie zaslony- niech nie szanuje rzeczy, bo mamusia zamiast lamentowac kupi nowe- przywilej bogatych… bo jak ktos w ciuchu za 8 zl spodenki kupi i uwaza, ze sliczne i ze nie tak tanio wcale byly (bo mozna na wyprzedazy po zlotowce kupic) wiec sa „do wyjscia” a dzieciak je farba pomazal niezmywalna to w porzadku wszystko.. sa tacy, co 1200 zarabiaja i jak maja nowa kanape to malo zawalu nie dostana jak sie zniszczy.. bo na druga ich nie bedzie stac nastepne 10 lat…
nie uwazam, zeby za dzieckiem biegac i tego nie robie- przewroci sie to trudno- bedzie uwazac nastepnym razem! Ale ten wpis to przesada!
Ten komentarz to właśnie skrajność 🙂 Można pilnować dziecka, nie wiążąc mu rąk, można wytłumaczyć i wyjaśnić,że jak coś zepsuje, to nie będzie miał [i tego dopilnować, mi nie było głupio, kiedy Kosmyk paradował w zacerowanej koszulce lub brudnych spodenkach – uczy się, mówiłam, kiedy ktoś zwracał uwagę i byłam z tego dumna, nie zawstydzona], ale to, co napisałaś jest strasznie smutne… nie zastanawiałaś się nad tym, , że zamiast tłumaczyć dziecku, konsekwencje, pokazywać mu rezultaty złych działań, wbijasz mu do głowy, że nie psuje się jakichś rzeczy, bo nie ma kasy na nowe, a jak ktoś bogaty to może psuć, bo ma kasę na nowe? Przecież to absurd…
Moje dziecko ma dopiero 1,5 roku. Nie biegne za nim kiedy sie wywroci-wstaje samo i biegnie dalej. Ale kiedy uczy sie wspinac po szczeblach drabiny na zjezdzalnie to nie stoje z boku, zeby jej potem wytlumaczyc, ze skoro wybila sobie zeby to nic, bo odrosna a nastepnym razem niech uwaza tylko stoje za nia i ja asekuruje. Matka nie jest po to, zeby puszczac malca samopas i durno cieszyc sie, ze sie nie zabilo. Matka jest po to, zeby stac tuz obok i w razie kiedy mu sie noga podwinie moc je zlapac. Z takim podejsciem jak Pani mozna nie miec drugiej szansy na tlumaczenie, ze brzeg rzeki moze byc grzaski a nurt wartki..
Nie pisalam tez, ze nie tlumacze dziecku konsekwencji i nie pokazuje rezultatow zlych dzialan. Nie wpajam, ze biedny ma szanowac a bogatego stac na nowe. Ale Pani krytykuje matki lamentujace nad zepsutymi, czesto kupionymi za ciezko zaoszczedzane pieniadze rzeczami! Mamy zyc w obskurnym mieszkaniu, zeby dziecko zobaczylo konsekwencje, ze kiedys bylo ladne i zadbane a teraz jest rudera? Pilnowanie, zeby dziecko nie zniszczylo czegos nowego jest moim zdaniem wlasciwe. Sa rzeczy do „ciuchania” po podworku i sa rzeczy „do wyjscia” i dziecko tez sie tego powinno uczyc od malego- nie w kazdej sukience wolno pojsc do piaskownicy! A cieszenie sie, ze dziecko w podartej koszulce chodzi nie swiadczy o tym, ze wychowuje Pani dziecko w poszanowaniu dla rzeczy. Nie widze nic smutnego w swojej wypowiedzi. Moje dziecko nabija sobie guza, brudzi ubrania i nie placze kiedy cos wybrudzi, co nie oznacza, ze nie pilnuje zeby sobie nie zrobilo wiekszej krzywdy ani nie zniszczylo nic wartosciowego.
Półtora roku… heh, ach te wszystkowiedzące matki z ledwo chodzącym dzieckiem 🙂 Też stałam przy drabince, jak Kosmyk się w tym wieku wspinał 🙂 I też chodziłam krok w krok, kiedy stawiał swoje pierwsze kroki na pomoście 🙂 Teraz ma trzy latka i wiem, że nie jest na tyle głupi, żeby nie poczuć grząskiego gruntu czy śliskiej nawierzchni, bo wcześniej go z nią już oswoiłam.
Nie krytykuję matek pilnuj
Taaak.. jestem „wszystkowiedzaca” matka.. tak samo jak Pani.. pewnie ma Pani 10 dzieci a najstarsze juz pisze mature, ze wyraza sie Pani z taka pogarda o tych matkach poltorarocznych jedynakow… pozjadane wszystkie rozumy… i pomyslec, ze wlasnie mialam napisac, ze z 90% pani tekstu w zupelnosci sie zgadzam, jednak jak napisalam na wstepie jest wg mnie zbyt skrajny.. ale juz podziekuje za taka dyskusje.. Pani Wszystkowiedzaca..heh…
Meliskę radzę 🙂 Mi pomaga!
Sxkoda, ze nie na znoszenie krytyki. Pozdrawiam
Kochana, jakbym nie znosiła, to byś nawet nie zdążyła „Szkoda” napisać 🙂 Buziaki!
Wow pocisnela melisa to za mało. …wszystkie frustracje wywalila ale może teraz będzie spała lepiej
Szkoda tylko że nie zrozumiała przesłania ?
Ładnie w domu? To jest ważne, naprawdę?
Dzis jadac samochodem widzialam matkena spacerze z ok 2 letnim dzieckiem. Bieglo samo, po chodniku wzdkuz ruchliwej ulicy. Nagle wybieglo na jezdnie. Zamarlam. Na szczescie akurat samochody mialy czerwone… czasem mozna nie zdarzyc wytlumaczyc dziecku konsekwencji.. wystarczylaby sekunda, a ta matka zalowalabyswojego „zaufania”do dziecka do konca zycia.,
Ja nie mam dziecka, ale chciałabym mieć podejście takie jak Ty. Raz na jakiś czas po prostu ktoś musi coś uświadomić tym matkom. Zwrot „nie biegaj bo się przewrócisz” szczególnie pamiętam z dzieciństwa, powszechnie panuje nadal wokół. Jak będę miała dziecko i stanę się nadgorliwa, to wrócę do Twojego posta 🙂
Nie jestem ojcem, wujkiem, a dziadkiem – tym bardziej. Jestem starszym bratem. Kiedy zostaję sam w domu, z młodym to zawsze ustalamy sobie pewne zadania, które każdy z nas ma do wykonania, przed powrotem rodziców. Robimy niespodziankę. Daję mu mokrą ścierkę i pokazuję jak wytrzeć kurz z parapetów. Raz pokazałem jak się to robi, powiedziałem kiedy należy opłukać szmatkę do dalszego mycia i teraz to On jest „panem od ścierki”. Wie, że mu ufam, że wierzę w to, że zrobi to co do niego należy najlepiej jak potrafi i w ten sposób uczę go zaradności.
Tak samo z tekstem „Janek, chce mi się pić.” Od jakiegoś czasu już mu nie robię picia, częściowo dlatego, że ma już siedem lat, a częściowo z lenistwa. Raz pokazałem, wyjaśniłem. Zbił dwie szklanki, raz rozlał wodę z dzbanka na podłogę, ale już wszystko gra. Jest samodzielny. Ma wolność. Potrafi sobie poradzić.
Myślę, że na tym polega rola starszego brata.
Tak jest 🙂
To co mówimy dzieciom, będzie ich wewnętrznym głosem. Te wszystkie „uważaj, spadniesz, nie umiesz, ale z ciebie gapa, to niebezpieczne” też.
Ostatnio mieliśmy analogiczną sytuację w IKEI. Pani kasjerka mało nie zeszła na zawał, bo pozwoliłam A. (prawie 5 letniej), biec do zabawki na drugim końcu hali ( widziałam ją), kiedy ja płaciłam. Pani tłumaczyła mi rzecz jasna o porywanych dzieciach i o tym, że jestem lekkomyślna.
Dajemy swój strach w pakiecie naszym dzieciom, niestety. Dobrze, że zdarza się jeszcze głos rozsądku.
Pozdrowienia 🙂
Moge się zgodzić jedynie połowicznie. Nie wyobrażam sobie żeby dziecko ot tak zniszczyło kanapę czy pocięło komuś płaszcz. To nie jego płaszcz! Nauka szacunku dla czyjejś własności nie jest niczym złym. Myślę że trochę się z tym zapedziłaś 😉 Bez urazy 😉 To samo z pomostem. Nie zakazywać, nie wbijać w kapok, ale jednak PILNOWAĆ. Piszesz, że nie będziesz pilnować. Czym innym jest natrętne blokowanie rozwoju a czym innym pilnowanie. Pilnuję moich dzieci, kiedy sa na dworze. Pod pojęciem pilnowania rozumiem obserwację, zerkanie czy są, czy nie biegają po ulicy, etc. Nie pozwalam wspinać się na siatkę sąsiada, bo może sobie nie życzyć. nie pozwalam na wspinanie się na siatkę w środku miasta przy ulicy bo wbrew temu co piszesz więcej szkody niż pożytku może zdziałać kiedy dziecko spadnie z tejże siatki i przewróci się wpadając na ulicę (…. a nie pozwalam, bo prawie to przeżyłam..). Eksploracja świata jest ważna, ale wiesz.. zostawienie dziecka samego na pomoście „bo jak wpadnie to będzie uważał” może się skonczyc tym ze „nie będzie juz nigdy więcej uważał bo się utopi”. Trzeba jednak trochę rozdzielić kwestie mocno niebezpieczne (hej.. pobawimy się na torach ? przeciez to takie fajne.. ) od sytuacji w których ryzyko śmierci/kalectwa jest niewielkie. Mimo wszystko obowiązkiem rodzica jest sprawić aby dziecko przeżyło 😉 I choć dzieci nie są głupie, to wyobraźni do „co może się złego zdarzyć” często brakuje.
Sama staram się stosować zasadę ingerencji w ostateczności. „Dasz sobie rade sam, na pewno ci sie uda” stosuję z powodzeniem od zawsze 😉
p.s. od razu mi się przypomina jak kupiłam prawie 6-cio latkowi drewniany łuk ze strzałą (coś takiego) .. i jak cała rodzina na mnie wsiadła jaki to głupi prezent dziecku dałam, niebezpieczny, okropny, schowaj gdzieś głęboko! dziecko oczywiscie zachwycone.. i ja się pytam GDZIE jest to niebezpieczeństwo.widelcem więcej możę zrobić niż tym łukiem.
Nie no tak, bo musimy zawsze wpadać ze skrajności w skrajność- jak pilnować, to na smyczy i z pianą na ustach, jak nie pilnować, to iść se w cholerę i zostawić dziecko samopas bez żadnej kontroli, jak niszczyć, to wszystko, co się na rękę nawinie… Chyba nie, prawda? Wielokrotnie podkreślałam na blogu, że wolę wystrzępić jęzor i pogadać z dzieckiem, wyjaśnić, wymyślić coś, czym go naprowadzę na właściwie działanie, niż karać i pokrzykiwać. Wielokrotnie też pisałam, że najważniejszy jest zdrowy rozsądek 🙂 To, że Kosmyk biega [rzadko biega, raczej chodzi] po pomoście, nie oznacza, że mnie z nim nie ma! Jakby mnie nie było, to bym nie zauważyła, że wpada do wody przecież 🙂 Ale nie chodzę i nie trzymam go za rączkę, nie tłamszę kapokiem i nie trzymam [o zgrozo] na linie. W ogóle, jak zobaczyłam dziecko na linie na pomoście, to myślałam, że zejdę, bo prędzej do wody wpadnie i z niej nie wypłynie dziecko omotane sznurem niż bez.
Podkreślam: zdrowy rozsądek, wiem, że o niego trudno, ale trzeba się postarać 🙂 i unikanie interpretowania każdego słowa na korzyść skrajności, bo tej jestem przeciwna 🙂
W 100% się z Tobą zgadzam – nadopiekuńczość rodziców potrafi wręcz zahamować rozwój dziecka. Mam tylko jedno przemyślenie (nieskonfrontowane z rzeczywistością,bo córka ma dopiero 8 miesięcy). Jak nie przywiązując wagi do rzeczy materialnych nauczyć dziecko szacunku do rzeczy innych osób? Przyznaję, że spodenki, wiaderko, ściany by mnie nie wzruszyły, ale futro…A co z niszczeniem pamiątek, zdjęć, rzeczy wyjątkowych? Nie zrozum mnie źle: nie bardzo wiem czy to ma być nauka „niszcz tylko swoje” czy „niszcz wszystko bo inaczej się nie nauczysz, że coś może być pocięte/porysowane/popsute na amen”. To niszczenie to oczywiście w dużym cudzysłowie, bo dzieci najczęściej robią takie rzeczy z ciekawości świata, a nie z chęci unicestwienia 😀 Nie ukrywajmy też, że wszystko kosztuje i jeśli 3 latek namiętnie będzie niszczył swoje ubrania to siłą rzeczy trzeba mu kupić nowe. Słowa „to tylko pieniądze” mają sens, gdy tych pieniędzy ma się dużo i nikt nie powie mi, że jest inaczej. Bardzo proszę, rozwiń myśl i podziel się doświadczeniem. Pozdrawiam ciepło
Rozmowa, rozmowa, rozmowa. Kiedy Kosmyk zniszczył koledze zabawkę, dwie godziny mu tłumaczyłam, że w rekompensacie powinien oddać swoją [oddał]. Kiedy usiłował zakopać kolegę w piaskownicy [głowa już była prawie cała pod ziemią], spędziłam mniej więcej dwa razy tyle czasu z nim w pokoju [jak już uspokoiłam histerię, że ktoś mu zabronił zakopywać inne dziecko] rozmawiając, jak to nie w porządku robić komuś krzywdę.
Co do pamiątek – mam je schowane. Wyjmę, jak trochę podrośnie. Nic się nie stanie, wiem, że są, a po co ryzykować 😀
Co do niszczenia cudzych rzeczy – nie wiem, jakoś od początku tłumaczyłam, że cudze nie twoje, że nie można, ble ble ble, standardowa gadka i jakoś dotarło, bo oprócz tych dwóch incydentów stara się na nie swoje uważać. Co do niszczenia swoich rzeczy – powtarzam, dzieci nie są głupie, po jakimś czasie zrozumieją, że jeśli zniszczą dwie bluzki i jedne spodenki [koszt może sto złotych, z czego koszulki kupione w szmateksie, więc same spodnie i w sumie moja głupota, bo powinnam mu je zdjąć w domu i przebrać w jakieś dresy], to nie będą mieć ubranek. Bo ja na przykład nie sikam pieniędzmi i jeśli zostanie mu jedna para spodni, to będzie chodził w tej jednej i trudno. W ten sposób tak go ostatecznie odpieluchowałam – jak zasikał po złości ostatnie spodenki [bo chciał pieluchę] to nie suszyłam na gwałt kolejnych, tylko spokojnie tłumaczyłam, że wszystko mokre, siedzimy w domu, a jak chce wyjść na dwór to albo czeka, albo idzie goły. Szybko skumał, że na golasa zmarznie i poszło.
Tak samo z zabawkami – nie mam ich dużo, rzekłabym dramatycznie mało, pewnie dlatego każda strata staje się widoczna i bolesna. Nie zniszczył, nie porwał, nie popsuł nic od dłuższego czasu, a jak coś się podczas zabawy nadwyręży, prosi, żeby naprawić.
Co do ostatniego zdania – nie zarabiam kroci, Chłop jest szeregowym żołnierzem, więc pensję ma mniej niż średnią, ja na blogu, od czasu do czasu, o ile mi się reklama podoba i pasuje do naszego życia. Czasem pożyczam od rodziców, żeby starczyło do pierwszego – i tak, to tylko pieniądze. Wolę wydać ich więcej na jedną porządniejszą zabawkę, która przetrzyma wiele, niż kupować pierdyliard gówienek, które rozlecone będą mi się klekotać po domu. A jak nie ma na to kasy? To trudno, to tylko pieniądze 🙂
mi się to nie do końca podoba. dlaczego dzieci muszą się uczyć w trudny sposób?
„W ten sposób tak go ostatecznie odpieluchowałam – jak zasikał po złości
ostatnie spodenki [bo chciał pieluchę] to nie suszyłam na gwałt
kolejnych, tylko spokojnie tłumaczyłam, że wszystko mokre, siedzimy w
domu, a jak chce wyjść na dwór to albo czeka, albo idzie goły. Szybko
skumał, że na golasa zmarznie i poszło.”
ja odpieluchowałam córkę na miękko. i cała reszta też na miękko. moja córka nigdy ie zasikała spodni „na złość”. może mam cudowne dziecko. może mam zaburzony pogląd. niemniej, przy podejściu „na miękko” do początku do końca, mam dziś 15 letnią, wspaniałą dziewczynę, samodzielną, z fantazją, z trzeźwym spojrzeniem na świat, pomocną, idącą swoją droga. cieszę się, że nie uczyła się w trudny sposób, że nie wybiła zębów, nie miała wypadków, i nie niesie z sobą traumy doświadczeń niepotrzebnych. jest wspaniałą wrażliwą osobą, bardzo swoją, jednocześnie bardzo przywiązaną i bardzo odrębną. nieustannie nas zadziwiającą swoją osobą i osobowością.
A ja bardzo chciałam na miękko. Ale nie zawsze mi się udawało/udaje. HNB totalne, emocjonalne, szybkie i zanim pomyśli, 10 razy zrobi i do tego z krzykiem. Na szczęście tylko raz powyższa sytuacja się zdarzyła po zamoczeniu kolejno sześciu par spodni, bo… musiał czekać aż ja się ubiorę. No taki temperament, przyjmuję to, szanuję, biorę na klatę i wciąż i wciąż staram się to na miękko ogarnąć 🙂
Masz świętą rację. Sama łapię się na tym, że chcę mojemu dziecku pomóc na zjeżdżalni. Po co? Przecież sam sobie też poradzi i po 3 razach, gdy wylądował na brzuchu, nauczył się lądować na nogach. Nic mu się nie stało, a frajdy miał wiele :-). Niestety dzisiejsze podejście do dzieci jest takie a nie inne i ciężko się z tego wyzwolić.
Myślę, że masz rację.
Są jednak takie dzieci, którym po prostu nie można ufać.
Jestem co prawda obserwatorem tylko tej sytuacji ale wnioskuję że jak się matka odwróci to młode wydłubie sobie oko widelcem. Niszczyciel i złośliwiec. Pewnie gdzieś tam na początku popełniono kilka błędów i tak wyszło.
W końcu jakiś normalny tekst, ja czasem się czuje jak ufo bo moja 3 latka sama robi kanapki, ma przy tym nieziemską zabawę i już sama prosi mamo a ja mogę sama masłować, od dawien dawna wchodzi na wszelkie drabiny bo lubi, ostatnio tez sama kupiła sobie zabawki. Powiem więcej zarobiła na nie sprzedając swój obrazek tacie (pomysł jej własny więc nie negowałam) ależ była dumna. Ja często jej mówię że da rade, rok temu jak sadziłam żywopłot o stwórco 200 sosen cały dzień, oststnie sosny już resztkami sił, przyszła Alicja popatrzyła i pyta „Mamo jesteś męczona” mówię że tak a ona „Nie poddawaj się, dasz rade, wierze w ciebie” i dałam radę i uświadomiłam sobie że to co my mówimy jest święte dla tych maluchów i że dzięki temu wiedzą że dadzą radę lub nie 🙂
Ale… jako matka 3 dzieci wiem jakie to trudne było (i jest nadal, chociaż Chłop jest dorosły jakiś czas już) bo matka ma też to „coś” w sobie. Może to pomagać chronić albo staje się dużą przeszkodą. Fachowcy mówią „lęk separacyjny”, a że przy okazji indukuje nim dziecko to już było powyżej. Oj! Pozdrawiam! KBD 🙂 babcia Kosmyka i …. już niedługo będzie wiadomo 🙂
swietny wpis!i ciesze ze moi rodzice wpajali nam samodzielnosc…ulubione slowa ktora zawsze slysze od mojej mamy to: 'dasz rade!jak nie ty to kto?’ i skrzydla same sie otwieraja baaaardzo szeroko….
pozdrawiam z odleglego Hong Kongu!
stala czytelniczka, Dorota Donigiewicz
Aż z Hong Kongu? <3 🙂
tak daleko mnie wywialo 😛
Aśku, kocham Cię za ten wpis. Utwierdziłaś mnie w przekonaniu, że podrapane kolana mojej córki, podarte i poplamione spodnie to nie moje „porażki” tylko zwycięstwa. Jak moje dziecko wchodziło na drabinki i robiło fikołki ja odwracałam głowę żeby nie osiwieć przedwcześnie. Jak właziła na jabłonkę po jabłka ja słyszałam, że dziecka się chyba chcę pozbyć bo na to pozwalam. Ale za to mając pięć lat potrafiła sama zareklamować zepsutą zabawkę kupioną razem z jakąś gazetką. Wracając ze szkoły robiła małe zakupy (chleb, mleko, owoce). Do anegdot rodzinnych przeszło jak wysłałam ją kiedyś po skrzydło indycze do pobliskiego mięsnego. Nie było indyczego więc przyniosła kurczacze – jedno! A miał być rosół.
Jest cudnym człowiekiem i jestem z siebie dumna, że mimo kilku potknięć (ich się uniknąć zwyczajnie nie da), potrafiłam jej dać aż tyle, chociaż w sumie dałam jej TYLKO tyle.
A Kosmykowi zazdroszczę takiej Mamy. (Tatę też ma fajnego).
No tak. Półrocznemu memu dziecku z lasu wolno się paćkać, bo i nie ma za bardzo jak go (i jego ubranek/zabawek/zwierząt domowych) przed tym uchronić. Postaramy się to utrzymać na takim poziomie, chociaż nie mogę obiecać w ciemno, że nie stracę shitu własnego jak postanowi się rzucić w świeżutkiej, czyściutkiej koszuli przed wizytą u Drugiej Babci (matce taty) na hałdę piachu czy coś. Ale ja ogólnie raczej tak o życiu myślę (zniszczy się? No trudno, szkoda, widocznie musiało. Ubrudziłeś? Wypierze się. Boli? Przestanie. Spoko orinoko, mawiano kiedyś.). Raz dzięki matuli, bo ona dokładnie taką filozofię jak Twoja wyznawała („Ale mamo, a jak mi nie wyjdzie?” „To będzie krzywo.”), dwa dzięki tatuli, który na absurdy życia MUSIAŁ reagować wzruszeniem ramion, bo by chłop uświerknął.
Więc i my nie bądźmy trzęsącymi się świerkami, czy coś.
Tak swoją drogą – ci ludzie, którzy tak chętnie nazywają innych złymi matkami, naprawdę ich jest tak dużo? Ja rzadko się poruszam na razie w większych skupiskach ludzi poza najbliższymi, więc nie wiem, ale jak tak czytam tu i ówdzie to it’s a war out there O.o
Kurka wodna aleś mi dała kobieto do myślenia. Bo ja niestety z tych nadopiekuńczych, co to wołają rano: Tymek nie biegaj, bo się przewrócisz i pobrudzisz spodnie…Walczę z tym ostro odkąd posłuchałam swojego dudlania na jednym nagranym przez męża filmiku… Porażka. Bardzo bolesna lekcja przekonać się, że to przeze mnie dziecko boi się robić wielu rzeczy, bo ciągle słyszy: nie rób, nie biegaj, nie skacz, nie rób fikołków, nie właź tam bo wdepniesz w g… itp.
Ostatnio wychodzimy na długie spacery i moje dziecko biega, skacze, przewraca się, włazi w psie kupy, turla się z górek… czasem tylko ze zdziwieniem spogląda na mnie, jak gdyby nie dowierzał, że może. Może, choć łatwo mi nie jest…
Jej, ale plus 1000 do świetności, bo zdajesz sobie z tego sprawę! Widzisz to i chcesz to zmienić! A tysiące rodziców nie widzi problemu w tym, że ich dziecko nie potrafi sobie skarpet założyć :/ Trzymam kciuki za konsekwencję, będzie dobrze 🙂
Bestia 2,5 ubiera się prawie sama. Prawie z własnego lenistwa i z.powodu zamiłowania do testowania przed każdym wyjściem mojej cierpliwości, latając nago lub w kawałkach nielicznych garderoby. Jak jednak nauczyć Bestię zakładać skarpetki? Jak? Nie umiem go tego nauczyć.
Niech raz wyjdzie bez skarpetek. Jak szpyty zmarzną to się szybko nauczy.
Dzięki 🙂
Ja się cieszę, że naszły mnie takie refleksje teraz, a nie za 10 lat 🙂 Okazało się, że Franek sam potrafi kupić, sam chodzi do kolegi i kolega też sam przychodzi do nas. Na rowerze da się jeździć bez smyczy i marzę o momencie, w którym na „nudzi mi się” będę mogła powiedzieć: „to idź na dwór” 🙂
I powiesz, spokojnie, powiesz 🙂
Ostatnio głośna była sprawa z USA, gdzie dzieci w wieku 6 i 10 lat zabrała policja z placu zabaw, bo były tam bez rodziców. I tak oto dzięki interwencji policji dzieci spędziły na komisariacie 5 godzin bez jedzenia i picia, po czym zostały przewiezione do placówki opiekuńczej. Rodziców powiadomiono o zdarzeniu o godzinie 22:00. I niech mi ktoś jeszcze spróbuje wmówić, że to rodzice byli nieodpowiedzialni, a nie osoby, które napisały tak chore prawo.
PS. Oczywiście jak to w stanach, rodzice już mają dziesiątkę prawników i szykują syty pozew sądowy 😉
Dla takiego pozwu, to w sumie i ja bym się mogla skusić na ucieczkę z placu zabaw 😉
Czasem żałuję, że nie da się cofnąć w czasie. Owszem nie było komputerów, ale za to była wolność i zdrowy rozsądek.