Już wiadomo. Znamy te kilka dziesiątek blogów, które dostały się do finału i wpadną teraz pod oko jurorów, którzy ocenią je i wybiorą najlepsze minionego roku. Reszcie [nie wiem komu, bo tekst piszę przed zakończeniem etapu głosowania] pozostaje płakać. Ale czy na pewno? Wystartowałam z nadzieją. Nie z nadzieją na wygraną, ale z nadzieją, że będę umiała się w tych igrzyskach odnaleźć. W zeszłym roku spasowałam po pierwszych prośbach i kreatywnych zachętach. W tym nawet nie musiałam pasować – zwyczajnie o konkursie w pewnym momencie zapomniałam.
Poniekąd przez remont, poniekąd przez złe samopoczucie, poniekąd z rezygnacji, bo połowa telefonów w domu zablokowana na smsy specjalne, poniekąd przez atakujące mnie zewsząd skargi, że znów #żebrosmsy, że ktoś zhakował kilkanaście blogów z pierwszej dziesiątki, że ktoś kupuje głosy, ktoś sprzedaje, że konkurs beznadziejny, że nie ma sensu. Ale o tym za chwilę, zatrzymajmy się przy pieniądzach, bo to jest tak nudne, że przelecicie:
Ile jest warta złotówka?
Z jednej strony fakt – to, że bloger musi błagać o smsy swoją społeczność jest słabe. Bardzo słabe. Tylko nie ze strony blogera, a… społeczności. Za każdym razem, gdy widziałam prośby całkiem poczytnych blogerów o głosy, czułam niesmak. Nie do blogera – do ludzi, którzy go czytają. Przyzwyczailiśmy się, że to, co w necie, to darmowe i nie lubimy za to płacić, a ponadto jesteśmy Polakami. Sukces to zło. Nie lubimy w tym pomagać. Wchodzimy sobie na blogi, bierzemy z nich wszystko, co dobre, czerpiemy garściami, wysyłamy maile, prosimy o rady, domagamy się odpowiedzi, ale kiedy bloger o coś prosi, nagle oburzenie – jak to? Dawał za darmo, a teraz złotówki wymaga? Niedoczekanie! I tak mu za dobrze!
To przykre. Świetnie to opisała Iza z Social Shake we wpisie „Ile zapłacisz za tekst w internecie?”.
Nie dziwi więc obojętność czytelników w konkursie na Bloga Roku. Każdy chce brać, ale niekoniecznie dawać coś z siebie. To symboliczna kwota, na którą każdy bloger, którego odwiedzasz, zasługuje. Podobnie jak czasem lajk – niby niewiele, ale jednak jest to często bariera, której czytelnik nie chce przekroczyć. A interesująca treść, wbrew pozorom sama się nie obroni.
Problem nie tkwi jednak w kwocie. Problem tkwi w czymś innym. Naszej polskiej mentalności. Nie lubimy pomagać, nie lubimy ludzi, którym się udaje. Nie lubimy być aktywni. Większość z nas to widzowie, którzy uśmiechają się, gdy komuś się coś nie uda i nie będą mogli doczekać się momentu, kiedy podzielą się tą informację za jego plecami ze światem.
W pełni to odczułam w kilku momentach blogowania – jesteśmy fantastyczni w spychaniu kogoś do szeregu, nie znosimy, gdy ktoś chce przynajmniej nosem odstawać. Nie wystawiaj nosa, bo ci go obetną. Miałam taką znajomą, co przynajmniej raz w miesiącu musiała mi powiedzieć, że ktoś gdzieś jej napisał o mnie źle albo mi tyłek obrobił. Ot tak. Żebym się za pewnie nie czuła, bo „za pewnie” to znaczy źle.
Ten beznadziejny konkurs
Na początek skomentuję oburzenie – bo jak rozpoznać, kto kupił, kto wyprosił, kto autentycznie zasłużył? Nie wiadomo! Mogłam sobie kupić 50 głosów i w tym samym czasie zaprosić do głosowania na fp – kto by poznał, które smsy są od firmy, która się tym zajmuje, a które od fanów? Nie wiem, czy ktokolwiek. Ale nieważne. Formuła konkursu, w której to czytelnicy swoimi głosami decydują, kto się dostanie do finału, a kto nie, jest taka sama od lat. Czy jest zła? Zgadzam się tutaj z Kubą z Oczekując [„Dlaczego głosowanie sms pozostanie?”]. Ma wiele wad, ale powiem wam w tajemnicy, że lepsza byłaby zawsze i nigdy. Bo zawsze można wymyślić coś innego i nigdy nie będzie to wszystkim pasować. Takie życie. Zerkam na pierwsze dziesiątki w każdej kategorii [jest 23.49 w nocy] i nie myślę o tym, kto kupił, a kto nie. Raczej czuję podziw, że ktoś miał w sobie tyle determinacji, odwagi, chęci, że się postarał, zdobył tyle głosów i wspiął się tak wysoko. I mam w nosie, czy zapłacił za helikopter czy wspinał się z liną po skale. Udało mu się. Spiął się, postarał. Ok. W każdym razie po pierwszym szoku, moje oburzenie „kupnymi” głosami przeszło. Igrzyska to igrzyska, ale rany po walce nie każdemu się zagoją. Jeśli masz dobrą zbroję, jesteś przygotowany – kupuj, kombinuj, walcz. Wszystko i tak się zostanie sprawdzone. Po pierwsze przez organizatorów, po drugie…
Weryfikacja
No właśnie. Weryfikacja. Bo nie każdy o tym myśli, startując w konkursie. W ogóle wszystkie te rankingi, konkursy, plebiscyty traktowane są jako droga na skróty, co niezwykle mnie wkurza. „O, teraz będziesz miała z górki” – powiedziała mi znajoma, gdy zbrązowiałam w 30 najbardziej wpływowych blogów w Polsce. Na początku przytaknęłam, a potem wróciłam do domu i myślę sobie „Jakie z górki? Przecież cały ten rok będę musiała udowadniać, że na to miejsce zasłużyłam, że byłam go warta!”. Tak naprawdę, każde wyróżnienie, które się dostaje, nie jest wcale ułatwieniem drogi – to wręcz kolejna poprzeczka, którą trzeba przeskoczyć i podobnie jest z konkursem na Blog Roku – dla Michała z „Jak oszczędzać pieniądze”, dla Konrada z „Halo Ziemia”, Jadłonomii, Zwierza, Zucha, Pauliny i wielu innych poprzeczka była ustawiona na odpowiednim poziomie, inni nie doskoczyli. Nie mieli tyle pary? Tyle mocy? Nie potrafili?
To bzdura, że jakiekolwiek konkursy, plebiscyty, wyróżnienia otwierają drzwi do kariery, sławy i pieniędzy. Jeśli masz takie wrażenie i zaczynasz walczyć o łatwiejszą drogę, przystań i posłuchaj blogerki, która w lesie kabel od internetu zjadła – nie ma dróg na skróty. Możesz, oczywiście, jak moje dziecko, podskoczyć na trampolinie i przez chwilę panować nad światem, ale to, jak długo się w powietrzu utrzymasz, zależy wyłącznie do pracy twoich rąk, nie od tajemnych smsów czy jury.
Dlatego też – wszyscy, co wypadli z 10 – nie płaczcie po Blogu Roku. Trzeba zakasać rękawy i brać się do roboty, bo jeśli jesteście tak fantastyczni, jak wy wierzycie i ja wierzę, to trampolina wam nie pomoże tak bardzo, jak osobista praca, której ani konkurs, ani plebiscyt raczej nie ujmie. Jeśli sądzicie, że komukolwiek cokolwiek spadnie z nieba, to może dostać cegłą w czerep i się nie pozbierać – taka prawda. Po konkursie może czekać tyle samo pracy, co przed. Nic przecież samo nie przychodzi, a na powierzchni i tak się trzeba utrzymać. Mówię to ja, blogerka, która zaczynała pisać blog [„Dwa lata w sieci”] bez internetu, bez znajomych, bez aparatu, bez jakiejkolwiek wiedzy i w tym momencie jest jedną z lepiej rozpoznawanych parentingów. Hawk, czy jak to tam na Zachodzie się mówi. Na koniec refleksja:
Kiedy dwa lata temu zaczęłam pisać blog, wymyśliłam sobie piękną, egzaltowaną, pełną mądrych słów i frazeologicznych wygibasów przemowę komentującą moje zwycięstwo w konkursie Blog Roku. Dziś nie pamiętam z niej ani słowa, bo zamiast na konkursach skupiłam się na tym, co mi najlepiej wychodzi – na blogowaniu.
I tego właśnie skupienia życzę wszystkim tym, którzy dostali się do 10. Jeśli moje typy się sprawdziły, wiem, że się nie zawiodę! Gratuluję i życzę z całego serca powodzenia! [obiecajcie, że mnie przyjmiecie u siebie, kiedy Chłop zobaczy rachunek telefoniczny, ok?]. I dziękuję wszystkim tym, którzy, mimo moich pełnych obaw wspominek, zagłosowali na mój blog w konkursie – wasz sms nie poszedł na marne, trafił do Fundacji Dzieci Niczyje, więc tak czy owak, pomogliście 🙂
Rysunek obrazujący wpis wykonał Kosmyk [3 lata]
Przykra prawda niestety :/
Nigdy nie wysyłam sms-ów komercyjnych ale tym tekście mam olbrzymie wyrzuty sumienia, że w ramach wyjątku nie wysłałam tego sms-a na Ciebie. Odwiedzam kilkanaście blogów, ale Ciebie jako jedną z nielicznych czytam od tzw. deski do deski i jako jeden z nielicznych blogów polecam znajomym.
Chyba od razu założyłam, że i tak będziesz w 10 bo jak nie Ty to kto? Cóż mogę powiedzieć chyba tylko przepraszam.
Ale to też moja wina, bo pewnie powinnam bardziej agitować, bardziej prosić. A ja powalczyłam w pierwszy dzień, a potem zapomniałam, w myśl zasady „jak zechcą, to zagłosują, a jak nie zechcą, to trudno” 😀
Ja bloguje zaledwie kilka miesięcy. W konkursie wystartowalam bo hmm nie wiem… było, kliknelam, wpisalam i tyle. Nie prosilam o głosy bo i na co tu glosowac jak u mnie zaledwie 30postow hehe jaka byla radosc jak weszlam jednego dnia i zobaczylam przy moim blogu jedna kropke…. ktos zaglosowal, oddal ten glos na mnie. Jestem wdzięczna i szczesliwa mimo wszystko ☺
Szczerze? Jakoś entuzjazm mi opadł pomimo dostania do 10. Ludzie na siebie donoszą, kopią doły zamiast trzymać się razem. A na kolejnej blogerskiej imprezie dorwą cię z misją selfie. Blogosfera zaczyna mnie lekko dołować i przerażać. Takie buty.
Pierwszy raz śledziłam ten etap głosowania. Ładnie ujęłaś to co mnie zdziwiło. Jak przy tylu fanach a nawet też czasami komentarzach można dostać tak relatywnie mało głosów… Nic no ja na swoich faworytów głosowałam a tym, którzy mieli szanse na końcówce wpaść lub wypaść z 10 dorzuciłam po jeszcze jednym głosie. Pozdrawiam, Justyna.
Cenne uwagi- trafiłaś w sedno 🙂
Coś takiego mógł napisać tylko i wyłącznie dojrzały bloger. Dla mnie i tak jesteś na szczycie 🙂
Ja mogę przyjąć u nas, jak przyjdzie ten rachunek 🙂 A jak chłop się uspokoi, to wtedy my wpadniemy do was 🙂
Wyjątkowo trafny wpis! Powiem szczerze, że miałam dokładnie te same odczucia. W pewnym momencie już spasowałam. Nie jestem typem, który lubi o coś prosić. A kiedy dostałam maila o możliwości kupna 47 sms’ów, stwierdziłam że to czy wejdę do pierwszej 10, ma już dla mnie mniejsze znaczenie!
Dziękuję za wzmiankę :))) Po Blogu Roku o dziwo najbardziej płaczą ci, którym już do niczego nie jest potrzebny. Nie w tym roku, to w następnym się uda, a takie wydarzenie naprawdę weryfikuje relacje, pokazując na kogo tak naprawdę można liczyć.
No nie wierzę, że miałaś tylko 108 głosów 🙁 Więcej osób komentuje każdy post! Wielka wielka niesprawiedliwość moim zdaniem…
Ja czytam tylko Ciebie, więc musisz być najlepsza! 😉
Amen
Masz calkowitą rację, Wiele celnych uwag, ludzie przyzwyczajeni są do darmoszki, nie czują wdzięczności za to, za co nie muszą płacić. Blog roku to tylko konkurs jeden z wielu, fajnie znaleźć się w finałowej 10, ale to tak na prawdę niczego nie zmieni. Po części widać to, po blogach wygrywających w minionych latach, większość z nich nie jest już nawet aktualizowana.
a ile można dowiedzieć się o swoich znajomych w trakcie akcji: „zapraszam do głosowania, tylko jeden sms”, jak słyszysz/czytasz odpowiedź: „wiesz co, teraz nie mogę, jestem taka zalatana” i tu cała litania powodów zalatania, która zajmuje więcej czasu niż czynność wklepania i wysłania esemeska
a kończąc, to muszę Ci napisać, że pięknie i tak trafnie to opisałaś, czasami mnie tak niektórymi swoimi pościorami tak no irytujesz, i myślę sobie „ty ty ty jaskółko jeziorna…” (najczęściej chodzi o twoje wypowiedzi króliczo-łowieckie), ale są takie dni jak dziś, kiedy no trafiasz w punkt! dziękuję 🙂
Tak cholernie bardzo się zgadzam i podpisuję pod tym co napisałaś. Zazdrościmy sukcesu zamiast wspólnie go celebrować. Przykre …
Ponad 4,5tyś wejść i dwadzieścia komentarzy, muszę mówić więcej? Nic tylko brać, brać, brać…
Ja w tym roku zaliczyłam falstart, nie wzięłam udziału głównie z gapiostwa – mała strata.
Na nikogo też nie zagłosowała z tych samych powodów, co wyżej. Przyznaję się bez bicia do swojej niesubordynacji. Ale trzymam kciuki za wartościowe miejsca w sieci.
Grunt to nie spocząć na laurach, choćby nie wiadomo jak wiele ich pod nami usłano.
A i jeszcze taka myśl mi się zrodziła, bo jednak jest sporo blogerów, którzy mają społeczność która za nimi skoczy w ogień, więc czy to kwestia w ogóle beznadziejnych czytelników, czy to wina blogera, że tylko takich do siebie przyciągnął?
Patrzę na wyniki w głosach w parentingach: nikt nie wyszedł ponad 700 głosów. Przecież w czołówce są blogi które mają po 20k fanów na fb! I z pięć razy tyle co miesiąc na blogu!
Być może wina blogera, ale też jednak trochę społeczności. Tak sobie patrzę po fejsie – matki do mnie piszą z prośbami o wszystko – pomóż w tym, doradź w tym, jak myślisz, jak sądzisz, wypromuj mój sklep, udostępnij ankietę i jeśli nie odpiszę w przeciągu dnia, czasami się zdarza, że dostanę jeszcze ochrzan, że kim ja jestem, że je ignoruję. A potem sprawdzam – nawet jednego lajka, jednego komentarza, żadnego odzewu. Dostała, co chciała i se poszła, niczym z zasiłkiem z mopsu. Kiedy sobie to rozważam, to wychodzi mi jasno, że jeśli ja nawalam, to ok. Ale sama nie jestem.
Więc może to jednak specyfika parentingów 😉
Nie sądzę. Czytałam to już na blogach o różnym profilu. Zawsze jest jednak na takie problemy metoda. Bloger blogera ciągnie 😉 Więcej sami komentujmy u innych. ..i szanujmy własny czas i pracę.
Nie płaczę. Swoje 22 miejsce i 111 głosów uważam w gruncie rzeczy za dobry wynik biorąc pod uwagę poczytność mojego bloga i kategorię, w której rywalizowałam. Zgadzam się z Tobą i co do mentalności Polaków oraz przyzwyczajenia do darmoszki i co do tego, że dróg na skróty nie ma, są tylko coraz wyżej zawieszone poprzeczki, do których trzeba doskoczyć. I w tym kontekście to powinnam sie cieszyć, że nie wygram tego konkursu 😉 nie żałuję jednak udziału w nim i jak wieczorę znajdę chwilkę to o tym napiszę.
Joanna całe sedno zawarte jest w twoim wpisie. Ludzie nie lubią zwycięzców….wolą jak człowiek zostaje w szarym szeregu…ich szeregu.
Mnie się trochę chce płakać, mimo, że nie brałam udziału. Czytelnicy wielu cudownych blogów po prostu zawiedli. Z drugiej strony – sama znam i czytam ich tyle, że nie byłam w stanie wysłać swojego głosu na wszystkie, które bym chciała…
I bardzo mądrze. W blogowaniu liczy się najbardziej blogowanie 🙂
ejmen!
ale wg mnie zapłakać sobie można – nie tyle nad rankingiem, wynikiem – co nad prawidłowością. Ludzie nie chcą się wspierać, wzmacniać, pomagać i nasze dzieci będą musiały żyć w tym świecie.
Świetny tekst! Z częścią się zgadzam, z częścią nie, ale jedno jest pewne – nie ma co płakać. Blog jest moją pasją i czy wygrywam czy nie staram się pracować nad nim i iść dalej 🙂
Joasiu,
masz rację. Życzę Ci wszystkiego dobrego i samych sukcesów, nie tylko blogowych. Mimo, że wygrałam w zeszłym roku i robię co mogę, żeby być codziennie lepszą, to nie jest tak, że ten konkurs cokolwiek załatwia.
Czasem sukces to oprócz jakości także trochę szczęścia.
Poza tym dla każdego sukces to co innego. Głowy sobie za niego nie dam urwać 😉
Pozdrawiam!
O, zapomniałam, że jeszcze Manufaktura Radości. Oglądałam w zeszłym roku relację na żywo i cieszyłam się z wami 🙂 Ale to ważne, co napisałaś – sukces dla każdego znaczy co innego, grunt, żebyśmy się dobrze se sobą czuli 🙂
Dokładnie. I dziękuję, że podkreśliłaś to, że dla nas jest ważne jednak, żeby otrzymywać jakiś feedback od czytelnika. Zresztą to nie tylko kwestia głosowania czy tego konkursu. Ludzi trzeba uczyć dawania: także wychowując. To absolutnie cudowne, kiedy widzę jak moje dziecko nieproszone, nienagabywane, przygotowuje prezenty dla koleżanek i dzieli się żelkami, ulubioną spinką, czy jedynym bezcennym pudełkiem po happy mealu 😉 Daje od siebie, bo jej to sprawia radość!
My blogerzy też dajemy. Ale czasem potrzebujemy otrzymać.. a wtedy czytamy, że to żebrolajki, że obciach, że nie mamy klasy. To nie tak: spójrz najpierw na siebie czytelniku i odpowiedz sam sobie czemu masz taki problem z dawaniem? Może się dzięki temu czegoś o sobie dowiesz…. Nigdy za późno na tą naukę..
Myślę, że wiele by jeszcze tu można napisać, ale może stańmy na tym, że to Aż Konkurs i Tylko konkurs i dróg do powodzenia jest znacznie więcej niż on… więc właśnie, nie ma co płakać 🙂
Bardzo dobry blog obroni się sam,bez zebrolajków i żałosnych próśb o głosy.
Przykro mi, ale nie. Jeśli każdy będzie myślał, że „sam się obroni”, to się sam nie obroni.
O chyba nigdy nie zgadzałam się z tobą tak bardzo jak w tym miejscu. Płaczę normalnie. Ze szczęścia, że chyba jednak to nie ja oszalałam, tylko świat 😉
Jak zwykle dobrze napisane i w punkt. I dzięki za link do tekstu „Ile zapłacisz”. Poczytam sobie, poszukam pocieszenia 😉
Zawsze też myśleliśmy, że jakość obrani się sama. Niestety nie! Blogowanie, zwłaszcza parenting idzie swoimi ścieżkami. Tu rządzi pieniądz, marketing i like za like.
Że co? I tej jakości broniłeś mazaniem po całym Poznaniu sprejem i spamowaniem ludzi w korpo? 😀
Łukasz, bardzo proszę swoje prywatne krzywdy załatwiać u siebie, nie u mnie.
Prywatne? Nie rozumiem. Ale ok – usuń komcia. Tevs. 🙂
„Zawsze też myśleliśmy, że jakość obrani się sama” – Piotr, piszesz o swoich przemyśleniach odnośnie waszego blogowania, czy tak ogólnie?
Ogólnie.
Dziś jakość to za mało…
I po co startować? Fiat 500 taki mały, Voucher fajny, ale pewnie na wycieczce bym się rozchorował, hotel dla dwóch osób, a z kim ja dzieci zostawię? A w Aparcie za 1000 PLN to nawet ładnej bransoletki żonie nie kupie. A poza tym to w przyszłym roku nie będę startował 😉
Konkursy mają to do siebie, że ktoś musi być lepszy a ktoś gorszy. Mają też to do siebie, że każą nam się poddać ocenie. Co do sms, to zawsze znajdzie się „doping”, tym bardziej wolę grać uczciwie, żeby za parę lat ktoś mi tego nie wyciągnął z sieci i moim dzieciakom nie pokazał – zobacz jak Twój Ojciec na konkursie lody kręcił 😉
P.S. Są jeszcze jakieś konkursy w tym roku?
Widzę po kontekście w jakim zalinkowałaś mój wpis, że jako jedna z mniejszości przeczytałaś go ze 100% zrozumieniem 🙂
A co do ” z górki”, to rok temu kiedy pojawiliśmy się w Rankingu Kominka i to od razu w srebrze, to była euforia. W tym roku było nieco rozkminy – bo jak nie zapracowaliśmy na utrzymanie pozycji??? Jest trudniej!
Blagam… Prybyszewskiego czytałam ze zrozumienie, Kuby mam nie rozumieć? 😀
🙂